Ile jeszcze potrwa moda na lo-fi hip-hop?
Jednym z trendów, który mogliśmy zauważyć w ubiegłym roku, była niesłabnąca popularność kanałów z bitami lo-fi hip-hop na platformie YouTube. Ktoś pewnie powie, że podobnie było w latach ubiegłych i rzecz jasna będzie miał racje, bo tak naprawdę niemal cała mijająca dekada upłynęła nam w towarzystwie mile trzeszczących i szumiących podkładów. Czy w roku 2020 warto jeszcze próbować swoich sił w tej stylistyce, czy może jednak ten pociąg już nam odjechał?
W serwisie YouTube możemy znaleźć kanały pełniące podobną funkcje do stacji radiowych, gdzie przez 24 godziny na dobę serwowane są hip-hopowe bity lo-fi. Mogłoby się wydawać, że mówimy o kompletnej niszy, ale kanały takie jak ChilledCow, albo Chillhop Music mają odpowiednio cztery i dwa miliony subskrybentów, a to jedynie najbardziej wyraziste przykłady popularności tej stylistyki. Są to liczby do których polskie wytwórnie hip-hopowe dopiero aspirują, a przecież wszyscy doskonale wiemy jak dużą popularnością cieszy się ten gatunek w naszym kraju. Gdzieś z boku, z dala od głównego nurtu scena bez wielkich gwiazd i rozgłosu stała się ogromną siłą w dobie konsumowania muzyki w świecie cyfrowym. I dziś nikt tej siły nie może, ani nie zamierza lekceważyć.
W naszym artykule zastanowimy się na czym polega fenomen brzmienia lo-fi, oraz ile jeszcze może potrwać moda na tę stylistykę. A w odpowiedzi na te pytania pomogą nam rodzimi bitmejkerzy, związani z Himalaya Collective, czyli środowiskiem skupiającym twórców zorientowanych właśnie na brzmienia lo-fi. Dodatkowo, w tekście znajdziecie kilka wskazówek, oraz podpowiedzi dotyczących narzędzi, które pozwolą nadać Waszym produkcjom charakterystyczny, organiczny sznyt.
Prostota nie snobstwo, szacunek budzi
Bardzo trudno jest dzisiaj ustalić genezę gatunku lo-fi hip-hop, bo choć w internecie można znaleźć przynajmniej kilka interesujących artykułów na ten temat, to jednak w każdym z nich jako kluczowe wskazane są inne postaci, oraz wydarzenia. Takim „pra-początkiem” bez wątpienia będzie moment, kiedy nowa generacja twórców postanowiła zająć się muzyką w duchu DIY (do it yourself – przyp. red.). Cała stylistyka lo-fi nawiązuje do tego etosu, niejako w opozycji do zagadnień związanych z pro audio i okupujących listy przebojów wypolerowanych brzmień. Głównym założeniem całego ruchu lo-fi jest intencjonalna degradacja dźwięku, którą oczywiście możemy osiągnąć na bardzo różne sposoby, o czym za chwilę. Popularność takiej niedoskonałej muzyki w dobie powszechnej obsesji na punkcie jakości pokazuje, że organiczne brzmienia są dzisiaj szczególnie pożądane. Na pewno z tego tytułu ciekawe wnioski mógłby wysnuć socjolog, ale tzw. „bedroom producers” również powinni znaleźć w tym coś dla siebie.
– Cały „pomysł” z lo-fi bazuje na dźwiękowej nostalgii, ale nie w taki agresywny sposób jak chociażby vaporawe – mówi Ryan Celsius, którego kanał „Ryan Celsius Sounds” subskrybuje prawie 500 tys. osób – Niektóre z podkładów brzmią jakby nie były odpowiednio zmiksowane - pojawiają się tam intencjonalne, lub przypadkowe błędy. Całość z reguły opiera się na prostym bicie do którego dodany jest szum taśmy, trzask winyla, albo inne „zakłócenia”, ale głównym elementem jest ładny, najczęściej jazzowy sampel.
Lo-fi hip-hop tak naprawdę zaistniał dopiero w okolicach 2013 roku i to w głównej mierze dzięki zmianom w „zachowaniu” algorytmów rządzących platformą YouTube. Po pierwsze dużo większą rolę zaczęły odgrywać proponowane filmy, które są wybierane na podstawie naszej wcześniejszej aktywności w serwisie. Zarządzający YT włożyli dużo pracy, aby podsuwane treści jak najlepiej odpowiadały zainteresowaniom użytkowników i dziś poza samą wyszukiwarką są one źródłem największej liczby odtworzeń. Możliwość prowadzenia transmisji na żywo pojawiła się w serwisie YouTube już w 2011 roku, ale dopiero od niedawna wspomniane algorytmy zaczęły pozycjonować takie materiały na wyższych pozycjach w wyszukiwarce serwisu. Zgodnie z raportem Music Consumer Insight Report z 2017 roku, YouTube nadal jest najbardziej popularnym serwisem do słuchania muzyki (większym niż SoundCloud, czy Spotify), więc nie może dziwić fakt, że fraza „lo-fi” stała się jedną z najbardziej popularnych w wyszukiwarkach Google’a. To wszystko przywodzi na myśl bitmejkerów, którzy tworząc tzw. „type beats” świetnie odnaleźli się w świecie rządzonym przez SEO (Search Engine Optimization – przyp. red.) i potrafili wypłynąć ze swoją twórczością na szerokie wody. Być może akurat w przypadku lo-fi doszło do szczęśliwego zbiegu okoliczności, jednak nie zmienia to faktu, że trzeba znać reguły gry w której bierze się udział – don't hate the player hate the game.
– Lo-fi podbiło serca słuchaczy ze względu na swoją autentyczność, nostalgię i przeciwwagę do krystalicznie czystych, popowych nagrań – o popularności lo-fi mówi Moo Latte, producent, członek formacji Bitamina – Natomiast patrząc od strony twórców, to zauważyli oni, że nawet w muzyce granej w radiu dozwolone stało się dosłownie wszystko. Ograniczeniem już nie jest wyposażenie studia, najwyższej klasy mikrofony, preampy i przetworniki, tylko wyobraźnia i umiejętność stworzenia własnego sonicznego świata. Nagle szanse na komercyjny sukces płyty z dużej wytwórni i domowego dema wyrównały się – zauważa producent z Torunia. Rzeczywiście lo-fi hip-hop bazuje przede wszystkim na prostocie i jako muzyka, której nie trzeba analizować na milion sposobów nic nie traci, a wręcz stanowi to jej atut. Kawałki często opierają się na samplu przerabianym przez dużą liczbę efektów. Do tego dochodzi nieskomplikowana perkusja, trzaski winyla, lub szum taśmy – wszystko to dodaje specyficznego, „bliższego skórze” klimatu.
Pięć wtyczek efektowych lo-fi hip-hop
1.
AudioEase Speakerphone 2
Ten efekt splotowy, stworzony głównie z myślą o zastosowaniu na etapie postprodukcji, nie jest tani, ale to prawdopodobnie najbardziej wszechstronne narzędzie do przetwarzania sygnału przy użyciu misternie modelowanych głośników, wzmacniaczy, odbiorników radiowych, systemów PA, mikrofonów i wielu innych urządzeń.
2.
Waves Abbey Road Vinyl
Czy chciałeś kiedykolwiek nagrać swoje dokonania na winylu, ale nie stać Cię było na nacięcie matrycy? Cóż, ten efekt insertowy potrafi zrobić to wirtualnie – nałóż go na miks i wybierz opcje emulacji: typ matrycy, rodzaj wkładki, pozycja ramienia, szum, fluktuacja prędkości obrotowej i inne.
3.
AudioThing Speaker
AudioThing jest dziełem programistów, którzy mają na swoim koncie kilka różnych narzędzi do „psucia” dźwięku. Jak sama nazwa wskazuje, Speaker jest efektem emulującym działanie kiepskiego radioodbiornika czy też starej kolumny gitarowej – przepuść przezeń swoje nagrania, a otrzymasz naprawdę wiarygodne brzmienie taniego sprzętu.
4.
XLN Audio RC-20
Ten wszechstronny zestaw narzędziowy to coś, co koniecznie należy wypróbować. Pozwala w intuicyjny sposób nałożyć i skonfigurować do sześciu efektów – w tym emulacji zakłóceń winylu, modulacji wysokości dźwięku, zniekształceń, kompresji i chorusa. Działanie każdego z nich można „zdestabilizować” i zmiksować wedle uznania.
Czarny winyl do bitu trzeszczy
Samo określenie „lo-fi” jest skrótem od „low fidelity”. Słowo „fidelity” tłumaczymy jako wierność, lub lojalność – w sensie muzycznym oznacza to sposób w jaki odtwarzany jest dźwięk. Im medium jest lepszej jakości, tym wyższa jest jego „wierność”, więc termin lo-fi odnosi się do niższej jakości w sensie technicznym. Jednym ze sprzętów, którym możemy kreatywnie zepsuć nowoczesne brzmienia jest poczciwy magnetofon kasetowy – w odróżnieniu od nasycenia analogowym ciepłem ćwierćcalowej taśmy, uzyskanie tego rodzaju degradacji sonicznej przy użyciu wtyczek emulacyjnych czy też wyższej klasy sprzętu jest niemal niemożliwe. Takie zabiegi można rzecz jasna uznać za mało profesjonalne, ale z drugiej strony kiedy powstawały pierwsze programy DAW każdy rodzaj muzyki tworzonej na komputerze z dzisiejszej perspektywy był produkowany w sposób nieprofesjonalny - Robert Henke wraz ze swoimi współpracownikami stworzyli pierwszą wersje programu Ableton dopiero w 2001 roku.
Wraz z rozpropagowaniem idei DIY próg wejścia do świata produkcji muzycznej radykalnie się obniżył, a nowe pokolenie bitmejkerów wolne od jakichkolwiek dźwiękowych dogmatów zaczęło wytyczać nowe szlaki. Jedną z takich postaci był J Dilla, który rezygnując z kwantyzacji na swoim Akai MPC dał początek charakterystycznie „połamanym” bitom. Dla wielu odbiorców, ale i samych twórców jest on jednym z głównych inicjatorów całej gałęzi lo-fi hip-hop.
– Moja zajawka na lo-fi wynika w dużej mierze z fascynacji muzyką J Dilli, a konkretniej brzmieniem jego starszych, bootlegowanych materiałów. Prostota, dobór próbek i ich miks, ciągłe „napędzanie się” pętli to dla mnie mieszanka kompletna – mówi bknd, jeden z najbardziej aktywnych twórców lo-fi hip-hop – Sam fakt pogorszonej jakości nie jest jednak dla mnie decydujący, musi współgrać z innymi czynnikami. Niektóre z jego nagrań dostępnych w sieci ma mocno obniżoną jakość nie ze względu na zamysł samego Jamesa, ale właśnie jako efekt bootlegowania z oryginalnego nośnika, co według mnie dodaje dużo uroku. Ludzie wiedzą, że niektórych rzeczy już prawdopodobnie nie usłyszą w pierwotnej jakości, więc odbiór takich produkcji dodatkowo podszyty jest jakąś nostalgią, czy tęsknotą. To zadziałało również na mnie, dlatego stosunkowo często obniżam jakość w swojej muzyce, aby dodać brzmieniu ciepła, brudu i tego „czegoś” – dodaje producent związany z oficyną Latarnia Records, oraz ekipą Himalaya Collective.
Naucz się kleić sample z bitem
Mogłoby się wydawać, że w „zniszczeniu” dźwięku, czy obniżeniu jakości całego nagrania nie ma nic przesadnie trudnego, ale nie w tym rzecz. Sama degradacja brzmienia to za mało – Ta stylistyka wypłynęła na powierzchnie dzięki swojej naturalności – głos zabiera AWGS – Dla przeciętnego słuchacza często jest to tzw. „elevator music” i gdyby nie tacy producenci jak Mndsng., albo Knxwledge, którzy podejmowali próby śmiałych jazzowych eksperymentów w ramach tego brzmienia to pewnie nie zainteresowałbym się tym odłamem tak bardzo – przyznaje producent odpowiadający za warstwę muzyczną płyty Miętha - Audioportret. Nie tylko on zauważa ryzyko szufladki pt. „muzyka tła”, do której często sprowadzane są bity lo-fi, choć przecież nie kto inny jak zarządzający największymi kanałami opisują swoje playlisty jako „beats to study”, „beats to relax”, albo „beats to sleep”.
– Dużym błędem jest stawianie w jednym szeregu muzyki pojawiającej się pod takimi szyldami i produkcji twórców, którzy jako swoje inspiracje wymieniają J Dillę, Madliba, czy innych bitmejkerów o stricte hip-hopowym rodowodzie – jeszcze raz bknd – Niezbędne jest ciągłe wprowadzanie nowych elementów, odniesień, oraz eksperymentowanie. Niewykluczone, że efektem takich zabiegów będzie zaprzestanie używania terminu "lo-fi hip-hop", bo przekształci się on w jeszcze coś innego. Czas pokaże. Jeżeli chodzi o mnie, to ustawicznie staram się dodawać nowe elementy w swoich produkcjach - dodaje producent, który niedawno wypuścił EP-kę o profetycznym tytule Początek Końca.
– Lo-fi to coraz częściej używana wymówka dla niedoskonałości nagrania, kamuflaż słabego miksu lub braku pomysłu na świat przedstawiony w muzyce. Czasem to też lenistwo w przebraniu – mówi Moo Latte – Sam przyznaje, że często nie chce mi się ustawiać mikrofonu i nagrywam akustyczne instrumenty na telefon podłączony do komputera przez USB. Na ostatnią płytę Bitaminy – Kwiaty i Korzenie prawdopodobnie jedną czwartą instrumentów nagrałem właśnie w taki sposób – dodaje.
– Odpowiedzią na problemy toczące scenę lo-fi powinien być powrót do coraz bardziej analogowych środków produkcji i inwestowania w sprzęt sprzed dekad – uważa z kolei Konstanty Kostka, a więc kolejny bitmejker związany z wytwórnią Latarnia Records, oraz kolektywem Himalaya – Tymczasem hip-hopowe lo-fi bity to już kolejny element globalnej kultury internetowej, pełen powtarzalnych sampli z paczek i przewidywalnych motywów. Coraz mocniej czuję, że już nie chcę mieć z tym wiele wspólnego. Swoją przyszłość wiąże raczej z zajawką na oldskulowy sprzęt nagraniowy, oraz dawną definicją lo-fi oznaczającą wylanie szczerych emocji w amatorskich warunkach, a nie umiejętność ściągnięcia odpowiednich wtyczek – zaznacza autor EP-ki Flądra.
Trzy budżetowe minisyntezatory do lo-fi hip-hop
1.
TE Pocket Operators
Rodzina charakterystycznych maszyn perkusyjnych, syntezatorów i generatorów sygnału szwedzkiego producenta, o brzmieniu tak chropowatym, jak ich wygląd. Nie dajcie się jednak zwieść cieniutkiemu soundowi, jaki płynie z wbudowanych głośniczków – podłączcie te maleństwa do studyjnego systemu monitorowego, a będziecie mogli się pławić się w masywnym, pełnym surowości dźwięku.
2.
Seria Korg Monotron
Wszystkie trzy urządzenia w tej serii lo-fi wyposażone są w filtr w stylu MS-20 i (szumiące) wejście aux, dlatego wejście w ich posiadanie będzie doskonałym wyjściem dla każdego, kto potrzebuje taniego urządzenia do przybrudzania sygnałów cyfrowych. Jeśli bardziej zależy nam na efekcie echa lo-fi, to w Monotron Delay zamiast regulatora rezonansu filtru znajdziemy regulator sprzężenia zwrotnego, czyli liczby powtórek.
3.
Bastl Instruments Kastle
Dostępny w formie zmontowanej lub jako zestaw do samodzielnego złożenia, ten niewielki, obsługujący CV syntezator półmodularny oferuje trzy typy syntezy – phase distortion, phase modulation oraz track-and-hold – i generuje wspaniale brzmiące drony, dziwaczne rytmy perkusyjne oraz pokręcone barwy lo-fi.
Wszyscy walczą o pozycje jak Tsubasa, jak Son Goku
Rzecz jasna bardzo trudno jest precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie z tytułu tego tekstu. Niewiele jednak wskazuje na to, aby w najbliższym czasie popularność bitów stanowiących miły akompaniament do innych czynności miała zmaleć. Jednocześnie przed potencjalnymi twórcami lo-fi hip-hop rysuje się inna trudność – są setki, jeśli nie tysiące takich jak oni. Trzeba więc szukać nieznanych sampli i innych patentów, które pozwolą nam wyraźnie odznaczyć się od reszty.
Być może takim ciekawym i właśnie nieoczywistym tropem jest identyfikacja graficzna, która jak widać na przykładzie lo-fi hip-hop może odegrać dużą rolę w popularyzacji danego trendu. O tym, jak bardzo inspirująca może być kultura Japonii opowiadali nam niedawno chłopaki z Gaijin Blues, którzy podczas pracy nad swoimi utworami bardzo silnie czerpią z tamtejszej popkultury. Już 20 lat temu na podobny trop wpadli twórcy programów „Adult Swim”, oraz „Toonami”, nadawanych w telewizji Cartoon Network. Na antenie prezentowano japońskie bajki anime, a w ich zajawkach często podkładano bity nieznanych wówczas twórców. Wielu nowo-bitowych artystów takich jak Flying Lotus, Dabrye, Oh No, czy Tycho przedstawiło się nowej publiczności właśnie w programie „Adult Swim”. Jason DeMarco, który był wydawcą tamtych programów widzi wyraźne nawiązanie do tej estetyki w grafikach towarzyszących kolejnym streamom z lo-fi hip-hop.
To tylko kolejny dowód na to, że omawiana stylistyka opiera się w dużej mierze na nostalgii – w przypadku twórców zza Oceanu będzie to odwoływanie się do kreskówek, jakie oglądali w dzieciństwie. Sama konstrukcja muzyczna, czyli jazzowe sample i boom bapowe perkusje również wpisują się w ogólny klimat tęsknoty, jakim przesiąknięte są bity lo-fi hip-hop. Pytanie czy w tej stylistyce zostało jeszcze coś do powiedzenia pozostawimy otwarte, ale już trzy lata temu natrafiliśmy na live stream, gdzie dziewczyna zanurzona w notatkach uczy się przy dźwiękach lo-fi bitów i tak trwa to do dzisiaj…