Laura Gibson - Empire Builder

01.05.2016 
Nasza ocena:
5 /6

Powszechna wiedza ludowa głosi, że artysta głodny, to artysta płodny. Nieszczęście i ucisk, jako katalizator kreatywności? Cóż, w przypadku nowojorskiej multiinstrumentalistki Laury Gibson, ta reguła się sprawdziła w stu procentach.

Najpierw, po przeprowadzce do Wielkiego Jabłka, złamała sobie nogę i przez dobrych kilka miesięcy nie mogła wychodzić z domu. Niedługo potem jej mieszkanie doszczętnie spłonęło w wyniku eksplozji instalacji gazowej. Zginęło kilku jej sąsiadów, a sama artystka straciła również notatniki ze słowami piosenek i wszystkie swoje instrumenty. Mimo przeciwności losu Gibson nagrała najlepszą płytę w swoim dorobku – świetnie brzmiącą, przejmującą i spójną. Mówcie co chcecie, ale ja słyszę w jej głosie desperację i nadzieję. Empire Builder spodoba się z pewnością wszystkim fanom porządnego, nastrojowego songwritingu spod znaku Emiliany Torrini czy Marissy Nadler.

Mnie ta płyta podoba się również ze względu na brzmienie – szczególnie brzmienie bębnów – jednocześnie lekkie i ciężkie, pełne odpowiedzi akustycznej pomieszczenia, w którym było nagrywane, ale też z konkretną stopą, mięsistą i masywną. Taką ciekawą fakturę można uzyskać eksperymentując z ustawieniem mikrofonów. Zbyt często bowiem automatycznie sięgamy po tradycyjny zestaw „dwa overheady, werbel, stopa i tomy”, tak jak zbyt często odpalamy kompresję na każdej ścieżce. Czasem wystarczy tylko jeden mikrofon ustawiony tam gdzie trzeba. Ostatnio jestem jednak fanem złotego środka, czyli metody Glynn Johnsa, inżyniera znanego najbardziej ze współpracy z Led Zeppelin. Johns słynął z tego, że za pomocą zaledwie trzech, czterech mikrofonów potrafił wykreować potężne brzmienie bębnów. Oczywiście miał do dyspozycji Johna Bonhama oraz świetnie brzmiące, przestronne pomieszczenia, ale od czegoś trzeba zacząć.

Tak więc pierwszy mikrofon umieszczamy pionowo, bezpośrednio nad werblem mniej więcej na wysokości trzech długości pałek perkusyjnych. Nagrywamy bębniarza i słuchamy czy brzmienie całego zestawu jest zbalansowane. Chodzi o to, żeby z pomocą tylko tego jednego mikrofonu uzyskać przyzwoity dźwięk perkusji. Na tym etapie możecie trochę poeksperymentować z ustawieniem mikrofonu, jeśli blachy są zbyt jaskrawe, albo jeśli brakuje trochę tomów. Nadal wisi nad werblem, ale można obrócić grill trochę w prawo albo w lewo. I tak aż do skutku.

Drugi mikrofon ustawiamy na godzinie trzeciej od floor toma, jakieś 15-20 cm ponad jego krawędzią, skierowany w stronę werbla i hi-hatu (niektórzy stawiają też mikrofon ponad prawym ramieniem perkusisty z mikrofonem wycelowanym w stopę). I tutaj bardzo ważne jest żeby oba mikrofony były w dokładnie takiej samej odległości od centrum werbla – najlepiej mierzyć to z pomocą kawałka tasiemki albo sznurka. Przylepiamy jego jeden koniec do centrum werbla, a drugi rozwijamy aż do grilla pierwszego mikrofonu. Zaznaczamy odległość i kierujemy drugi koniec sznurka do grilla drugiego mikrofonu, dopasowując jego odległość, do tej zaznaczonej na sznurku. Jeśli nie zrobicie tego dokładnie, problemy z fazą pozbawią Waszych bębnów mocy. Można oczywiście próbować poprawiać problemy z fazą w miksie z pomocą wtyczek w rodzaju MAutoalign firmy Melda, czy Auto-Align ze stajni Sound Radix, ale zapewniam Was, że Led Zeppelin ich nie używali...

Trzeci mikrofon podsuwamy, jak Bozia przykazała, do stopy. Dodatkowo można jeszcze dołożyć mikrofon przy werblu. W dwóch ostatnich przypadkach ustawiamy mikrofony tak, by uzupełnić brzmienie bębnów o te elementy, których nie dały nam pierwsze dwa mikrofony. Sami musicie jednak rozgryźć co to jest, bo wszystko zależy od bębniarza, zestawu (nowe naciągi to podstawa przy nagraniu), pomieszczenia, mikrofonów oraz charakteru rejestrowanego utworu. Jedno jest pewne – taki prosty setup z pewnością pozwala lepiej się skupić na ustawieniu mikrofonów, a to zawsze procentuje później w miksie. No i to zawsze miła odmiana sprawdzona w boju. Co, jak co, ale Johns nagrywał partie perkusyjne, które po tylu latach nic nie straciły ze swojej mocy i są wzorcem jeśli chodzi o brzmienie rockowego zestawu. I wreszcie budżet. Znacznie mniej bolą cztery mikrofony i cztery preampy niż osiem, albo więcej mikrofonów i preampów...

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada
i Studio
maj 2016
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó