Syntetyczne przepisy na Święta
Boże Narodzenie. Czas nadrabiania rodzinnych więzi, kupowania niezliczonych prezentów, kultywowania tradycji, takich jak stare, rodzinne przepisy wigilijne. W ruch idą pożółkłe otatniki starannie zapisywane przez prababki, których imiona z każdym rokiem trudniej odnaleźć w pamięci. Jako, że w kwestii wypieków i świątecznej pomocy kuchennej jestem zazwyczaj zbędny i kompletnie bezużyteczny, postanowiłem sięgnąć do kilku swoich tradycyjnych przepisów, z tym, że w nieco innej dziedzinie.
Można bezsprzecznie stwierdzić, że w przypadku budowania świątecznego nastroju muzyka i tradycyjna kuchnia idą łeb w łeb. Tak właśnie tłumacząc sobie swój wkład w świąteczne przygotowania, umilałem rodzinie czas relaksującymi odgłosami programowania brzmień syntezatorów. A ponieważ Boże Narodzenie to także czas obdarowywania innych, podzielę się moimi elektronicznymi przepisami i pomogę Wam, drodzy czytelnicy Estrady, stworzyć niepowtarzalny klimat Świąt lat osiemdziesiątych także w Waszych domach.
Zacznijmy od składników. Ceny syntezatorów w roku pańskim 2023 trzeba określić jako astronomiczne; a już zwłaszcza tych legendarnych i, niestety, niezbędnych do przyrządzenia niektórych interesujących mnie brzmień. Całe szczęście można sięgnąć po tańsze lub darmowe zamienniki w postaci wirtualnych instrumentów VST. Ponadto, warto zaopatrzyć się w kilka rodzajów delaya, cyfrowy i źle brzmiący pogłos, a także szczyptę chorusa, który uzupełni całość nostalgicznym, kremowym wykończeniem. Schodząc do piwnicy po zakurzone pudła z bombkami i ozdobami, warto wziąć pod pachę starego walkmana, magnetowid czy nawet paskudną Unitrę ZK140 - nic nie pomaga w wskrzeszeniu sentymentów tak, jak taśmowa saturacja i niestabilny motor szpulowca.
Last Christmas
Na przystawkę coś szczególne przaśnego, komercyjnego i utrzymanego w co najmniej wątpliwym guście… krótko mówiąc, kwintesencja amerykańskiego wyobrażenia o Świętach: mowa rzecz jasna o najbielszej piosence w historii (i nie mam tu na myśli wyłącznie śniegu) - “Last Christmas”, którą zespół Wham! uraczył świat w 1984 roku. Brzmienie sławetnej partii harmonicznej towarzyszy mi od zawsze i mam wrażenie, że znałem je już gdy byłem płodem. Rozreverbowana, syntetyczna produkcja utworu z pewnością wrzuciła kamyczek do ogródka wywindowanych współcześnie cen Rolanda Juno 60, gdyż to właśnie na tym instrumencie zostały zagrane wszystkie elektroniczne partie “Last Christmas”. Chris Porter (realizator George’a Michaela) wspomina, że George Michael sam własnoręcznie zarejestrował wszystkie partie instrumentów, nawet świątecznych dzwonków. A ponieważ nie był on w żadnym stopniu wykształconym muzykiem grał na Juno wyłącznie dwoma lub trzema palcami. Porter w wywiadzie dla The Guardian opisuje nagrywanie piosenki jako długi, szczególnie mozolny i dokuczliwy proces. Musiał wydarzyć się prawdziwie świąteczny cud, gdyż duch bolesnych doświadczeń rezonuje z nagrania i udziela się słuchaczom aż po dziś dzień!
Przechodząc do przepisu na ponadczasowe brzmienie polifonicznego syntezatora: należy przygotować darmową wtyczkę TAL-U-NO-LX lub którąś z płatnych emulacji, na przykład Jun-6 V od Arturii. Najlepiej zacząć od podstawowego, fabrycznego brzmienia. Trzeba wyłączyć sub-oscylator, uruchomić falę kwadratową i ustawić suwak modulacji pulsu na 5 pamiętając, by wcześniej włączyć tryb kontrolowania szerokości pulsu przez LFO. W sekcji LFO należy włączyć TRIGGER MODE na opcję KEY (zsynchronizować rozpoczęcie okresu fali do naciskania klawisza) a następnie ustawić prędkość LFO w okolicach 4.7 Hz.
W sekcji filtra należy obniżyć CUTOFF na 7.5, zmienić tryb wzmacniacza sygnału (VCA) na ENV (tak, żeby obwiednia kontrolowała krzywą głośności) a następnie ustawić obwiednię ADSR w następujący sposób: ATTACK = 3, DECAY =3.5, SUSTAIN = 0, RELEASE = 3 - 3.5. Oczywiście parametry trzeba dostosować wedle uznania pamiętając jednak, że brzmienie musi mieć miękki atak i dość prężne zakończenie - chodzi przecież o granie staccato.
Na sam koniec, by uzyskać pełnię świątecznych wrażeń, należy uruchomić CHORUS II. Partia powinna być serwowana w zdwojeniu: jeden ślad lekko z prawej, drugi (pojawiający się razem z wokalem) odrobinę z lewej strony panoramy. Wspomnę jeszcze, że w utworze wykorzystano także kilka oryginalnych, fabrycznych presetów Juno, między innymi: Organ 3 (brzmienie 6 w banku 1) oraz Mellow Piano (brzmienie 4 w banku 2).
Propozycja podania: najlepiej smakuje z maszyną perkusyjną Linn Drum i janczarami. Smacznego!
Wonderful Christmastime
Jeśli istnieje spoiwo pomiędzy słowami “Christmas” i “Synthesizer”, to z pewnością jest nim Paul McCartney. “Wonderful Christmastime” z 1979 roku to jeden z najbardziej kontrowersyjnych utworów świątecznych - jedni go nienawidzą, inni uznają za arcydzieło aranżu, sounddesignu i powściągliwości produkcyjnej. Ja, jak się domyślacie, jestem ultra kibicem tej drugiej opcji i gdy tylko spadnie pierwszy płatek śniegu wpycham powyższy utwór do mojego soundsystemu aż po sam łokieć.
Przebój McCartney’a polaryzuje nie tylko ze względów estetycznych. W syntezatorowym środowisku do dziś trwają dysputy na temat instrumentu na jakim grany jest wyśmienity akompaniament okraszony przepysznym, ósemkowym delayem. Ci, którzy w dzieciństwie oglądali oficjalny wideoklip uważają, że motyw harmoniczny stworzony został na widocznym w nim Prophecie 5 z fabryki Sequential Circuits Instruments. Jednak, jak dobrze wiemy, telewizja kłamie a w teledyskach często markuje się partie na zupełnie innych sprzętach - a to z powodów czysto wizualnych, a to ze względu na gabaryty.
Instrumentem, na którym w rzeczywistości wykręcone zostało omawiane brzmienie jest legendarna Yamaha CS-80, znana z vangelisowskiego soundtracku do “Łowcy Androidów”. Z resztą, charakterystyczny filtr o lekko agresywnej saturacji wskazuje właśnie na to potężne, japońskie bydlę. Kilka lat temu miałem okazję spędzić parę minut z CS-80 i brzmienie “Wonderful Christmastime” było pierwszym, które zaprogramowałem. Mimo, że użycie CS-80 nigdy nie zostało przez nikogo oficjalnie potwierdzone, to po przeprowadzonym wtedy rekonesansie mam stuprocentową pewność. Yamaha.
Do przepisu użyłem wtyczki VSTi CS-80 V od Arturii. Nie jest to najwierniejszy klon świata, ale jeśli nie jest się syntezatorowym purystą, to spełni swoje zadanie znakomicie. Tego samego instrumentu użyć należy do stworzenia efektu delay. Dlaczego? W końcu oryginalna Yamaha nie zawierała sekcji opóźnienia, poza chorusem. Otóż, brzmienie zaprogramowane zostało na tyle sprytnie, że efekt “delay” to tak naprawdę modulacja filtra za pomocą odwróconej fali piłokształtnej, co zresztą jest dość wyraźnie słyszalne. Fakt ten dyskwalifikuje wersję według której wiodącym syntezatorem jest Prophet 5 - nie posiadał on kształtu fali odwróconej piły, a jedynie piły zwykłej (wznoszącej, nie opadającej). Co ciekawe, Yamaha CS-80 nie daje możliwości zsynchronizowania LFO do zewnętrznego źródła typu clock, dlatego rejestrowanie utworu rozpoczęło się od partii Yamahy (trzeba było pilnować tempa LFO i dostosować się do niego ręcznie), a następnie dogrania reszty instrumentów. Nie było więc ani clocka, ani metronomu - tylko syntezator i jego rytmiczna imitacja delay’a. Stąd też utwór - mimo elektronicznego charakteru - zawiera tyle wspaniałej nieprecyzyjności i organiczności.
By stworzyć powyższy sound należy zacząć od presetu basowego, naciskając spośród wyboru brzmień piąty przycisk w drugim rzędzie. W sekcji miksera trzeba zadbać, by suwak ustawiony był na pozycji II (tak, żeby brzmiała wyłącznie dolna warstwa). Obok suwaka miksu znajduje się czerwony fader RESO. Należy ustawić go w okolicach 0.4440, dzięki czemu wzbudzony zostanie rezonans wszystkich filtrów w tym samym czasie. Modulację filtra osiągniemy za pomocą sub oscylatora ustawionego na 3.17 Hz. VCF, czyli filtr, należy ustawić na 1.000. Fala, jak już wspomniałem, powinna być odwróconą piłą a jej częstotliwość należy dostosować do tempa utworu. Następnie należy włączyć chorus i podnieść jego głębokość. Voila!
Oddając odrobinę satysfakcji obozowi Propheta 5 wspomnę jedynie, że instrument brał (najprawdopodobniej) udział przy produkcji utworu, jednak do partii syntetycznych stringów i, tak mi się wydaje, monofonicznego solo. Paul McCartney był w końcu jednym z pierwszych artystów mających dostęp do świeżo wyprodukowanego Propheta 5 rev. 1. Dlatego też w użyciu tego syntezatora doszukuję się symbolu świątecznej ekscytacji rozpakowania prezentów i testowania nowo otrzymanej zabawki.
Switched on Santa
Przyznałem się już, że moim świątecznym “guilty pleasure” jest McCartney. A czego słucham (prawie) na poważnie? Jest to album “Switched on Santa” nagrany w 1970 roku przez Sy Manna. Bynajmniej nie jest to arcydzieło ani gatunku muzyki świątecznej ani elektronicznej. Wpisuje się za to doskonale w tak ceniony przeze mnie nurt “Switched on…” zapoczątkowany przez Wendy Carlos i jej “Switched on Bach” z 1968 roku. Niewtajemniczonym nakreślę krótko, że jest to koncepcja realizacji wielośladowych nagrań wyłącznie za pomocą syntezatora Mooga (oryginalnie systemu modularnego Roberta Mooga z 1964 roku). Na tapet brane były zazwyczaj utwory pierwotnie akustyczne. Obiektem zainteresowań bywał przeważnie klasycyzm i barok, a zwłaszcza ten ostatni - ze względu na polifoniczną fakturę i gęste prowadzenie monofonicznych (jak sam Moog) głosów.
O ile Wendy Carlos na pionierskim albumie ukazała nie tylko nowe oblicze brzmienia polifonii i zademonstrowała użycie syntezatora jako pełnoprawnego instrumentu (a nie awangardowego efektora), kolejne fascynacje i eksplozja zjawiska “Switched-on-sploitation” bywały zazwyczaj humorystycznymi cover-albumami. “Switched on Santa” niejako wpisuje się w tą tendencję, jednak gdzieś głęboko tli się iskra geniuszu: szczególnie interesujące jest potraktowanie wielowarstwowego stylu rejestracji w celu uzyskania niemalże big-bandowych faktur. Wyraźnie widać, że mimo elektronicznej estetyki to właśnie amerykańska tradycja stoi u fundamentów tych rewelacyjnych aranżacji. Całość uroczo kuleje - w końcu to nagrania “z ręki”, o jakiejkolwiek synchronizacji czy MIDI nie było przecież mowy w roku 1970. Jakość nagrania określiłbym jako specyficzną, acz niesamowicie przyjemną: przesaturowany sygnał słodko rzęzi w towarzystwie sprężynowych reverbów i prostych, acz skutecznych brzmień. Niestety, świąteczny repertuar wymusił złamanie przyjętych reguł i oprócz systemu Mooga pojawiła się akustyczna herezja - janczary. Właśnie dlatego niektórzy nie uznają “Switched on Santa” jako pełnoprawnego albumu gatunku “Switched on…”. Ja, naturalnie, przymykam oko.
Jaki jest przepis na brzmienie w powyższym stylu? Jakikolwiek monofoniczny analog, dobry, “klasyczny” aranż rozpisany w partyturze, sporo ćwiczenia i wielośladowa rejestracja bez metronomu. Trzeba sobie w końcu stawiać jakieś wyzwania.
Honorowe wyróżnienia
W tym miejscu polecę jeszcze trzy świąteczne pozycje, na które warto rzucić okiem. Po pierwsze, jeśli konserwatywna estetyka “Switched on Santa” przypadnie Wam do gustu, warto sprawdzić album “Synthmas” Nigela Wilsona z 2018 roku, który jest utrzymany w bardzo podobnym duchu. Znaleźć go można na Bandcampie.
Pora na soundtrack, który aż kipi od elektronicznych dobrodziejstw. Co prawda, jego “świąteczność” może wzbudzać wątpliwości… Są jednak tacy, którzy uznają “Szklaną pułapkę” za film świąteczny. Ja za takowy uznaję “Gremliny rozrabiają” z roku 1984. Doskonała ścieżka dźwiękowa mistrza Jerrego Goldsmitha wykorzystuje osiem kultowych maszyn. Są to: Prophet T8 od Sequential Circuits (mój ulubiony!), Rhodes Chroma, Yamaha GS1, Memorymoog, dwie Yamahy DX7 oraz trzy Oberheimy: BS-8, sekwencer DSX oraz automat perkusyjny DMX. Oraz, rzecz jasna, osiemdziesięcioosobowa orkiestra pod batutą samego kompozytora. Wszystko współgra ze sobą tworząc nieznośny, hałaśliwy, złowieszczo świąteczny i szalenie zapamiętywalny temat “The Gremlin Rag”.
Ostatnim utworem (którego szczerze nie znoszę, jednak ze względu na dość istotne historycznie brzmienie należy wspomnieć), jest charytatywna piosenka “Do They Know It’s Christmas” supergrupy Band Aid. To już trzeci świąteczny hit z 1984 roku. Widocznie nów księżyca był wtedy w Wodniku. Mimo, że w piosence udział wzięli Phil Collins, Bono, Robert “Kool” Bell, Duran Duran, George Michael i Sting, prawdziwą gwiazdą został preset “TUB BELLS” Yamahy DX7. To w nim zawiera się cały świąteczny nastrój. Jak doświadczyć go w domowym zaciszu? Wystarczy jakakolwiek emulacja Yamahy DX7 (np. doskonały i darmowy DEXED) oraz plik System Exclusive z fabrycznym bankiem. Preset numer 26. Korzystajcie.
Mam szczerą nadzieję, że dzięki tym dźwiękowym przepisom Wasze Święta staną się jeszcze bardziej radosne, a w trudnych chwilach nadawania “Last Christmas” znajdziecie szczyptę satysfakcji dzięki znajomości kilku syntezatorowych ciekawostek. Życzę Wam także wspaniałych, rodzinnych chwil i odrobiny oddechu od przeglądania niemieckich sklepów muzycznych, internetowych okazji i sponsorowanych recenzji wideo. Pamiętajcie proszę, że o wyjątkowości wspomnianych powyżej kompozycji nie stanowi użyty sprzęt. Najważniejsze było umiejętne uchwycenie nastrojów, emocji i doświadczeń. A tych nie gromadzi się ani przed ekranem, ani przed syntezatorem. Dlatego w ramach ponadprogramowego, choć może najważniejszego przepisu na Święta - polecam wyłączyć aktualnie używane urządzenie i spędzenie reszty wieczoru z bliskimi.
Wesołych Świąt!
Wasz Synthezaur