Haelos - Full Circle
„To jest muzyka, która ilustruje powrót taksówką o piątej nad ranem do domu, gdy za oknem pada deszcz i gdy ciemność przechodzi w światło” – tak o swojej debiutanckiej płycie pisze londyńskie trio.
Z reguły nie zwracam uwagi na taki PR-owy bełkot, ale to akurat bardzo trafne porównanie. Haelos brzmi trochę jak The XX, ale jest mniej zwiewne. Więcej tu ciężkich, triphopowych wręcz brzmień. Za to wokale to już wyraźny ukłon w stronę Jamiego Smitha i Romy Madley. Podoba mi się dobór instrumentów i sampli. Zwróćcie uwagę, jak bardzo można ożywić partię zwykłego padu za pomocą najprostszego odstrajania (Intro/Spectrum). Trzeba też pochwalić aranżacyjną dyscyplinę londyńczyków. Sporo się tu dzieje, ale słuchacz nie ma poczucia przytłoczenia. Posłuchajcie, jak ładnie rozmawiają ze sobą gitary i wokal w refrenie. Ciekawym pomysłem jest też zróżnicowanie wokali męskich i żeńskich. Te ostatnie w refrenie potraktowano sporym pogłosem typu room, a te pierwsze pozostawiono w miarę suche, co tworzy ładny kontrapunkt i wzmaga dramaturgię. Najbardziej podoba mi się jednak tytułowy utwór Full Circle. Ciekawy jest ten bardzo niski subbas, który wchodzi w refrenie i potem znika, tylko po to, by pojawiać się ponownie w kluczowych momentach. Najprostszy zabieg na świecie, ale działa jak marzenie.