Run The Jewels - 3

01.02.2017 
Nasza ocena:
5 /6

Killer Mike i El-P nie zwalniają tempa. Nie dość, że koncertują nieustannie na całym globie, to jeszcze sieknęli trzecią płytę, która natężeniem hitów i kozackim klimatem nie ustępuje kultowej już „dwójce” sprzed dwóch lat.

Ostatnio zastanawiałem się nad fenomenem amerykańskiego duetu – co sprawia, że ich hip-hop wyróżnia się na tle reszty? Oczywiście składa się na to wiele czynników – świetna produkcja, charyzmatyczni liderzy, mocny przekaz, żywiołowe koncerty. Jednak wydaje mi się, że spory wpływ na popularność zespołu mogą mieć też bardziej przyziemne i techniczne aspekty ich twórczości. Weźmy pod lupę tak banalną, wydawałoby się kwestię, jak tempo. Większość utworów Run The Jewels ma powyżej 95 BPM, wokół których zwyczajowo oscyluje hip-hop. To powoduje, że ich muzyka zbliża się do niemal tanecznych rewirów, i to m.in. powoduje, że słuchacz ma ochotę zerwać się z kanapy, gdy w głośnikach pojawiają się takie bangery jak Talk To Me (127 BMP), albo Stay Gold (140 BPM). Nawet jeśli dany utwór jedzie w wolniejszym tempie, prawie zawsze cyka w tle hi-hat w double time. Czasem jest to inny instrument, jak np. banalnie prosta jedna nuta staccato partii basu w utworze Talk To Me, ostinatowy, marimbowy syntezator w Panther Like a Panther albo transowe arpeggio w stylu Chemical Brothers w Call Ticketron. To genialny zabieg, który pozwala na szybkie i efektywne dozowanie dramaturgii. Cały czas mamy do czynienia z niejako podwójnym tempem. Wystarczy tylko na chwilę zamutować taki "cykacz”, by po chwili z nim wrócić i słuchacz ma wrażenie, jakby ktoś zatkał mu nos i usta, a potem wrócił życie podłączając butlę z tlenem. Cały efekt jest też podkreślany specyficznym rapem. Killer Mike i El-P również nawijają dwa razy szybciej.

Zawsze to powtarzam początkującym adeptom sztuki produkcji – zanim zaczniesz robić numer, dobrze zastanów się nad tempem. Czasem różnica nawet dwóch czy trzech jednostek BPM sprawia, że bit nagle zaczyna bujać jak trzeba. Matthew Herbert twierdzi, że znaczenie mają nawet ułamki, choć akurat tu bym polemizował...

Kolejną rzeczą, która zwraca uwagę, są wielowymiarowe bity pełne kolorowych sampli. Genialnym, choć nie nowym patentem, jest wplecenie do utworu skandowania publiczności nagranego podczas koncertu. Kiedy w Legend Has It nagle w tle pojawia się chóralne „RTJ! RTJ!” ciary automatycznie wkradają się na plecy (zwróćcie uwagę, że ta próbka jest pocięta i potem w formie smakowitych plasterków pojawia się tu i ówdzie). Nie sposób nie zachwycić się też stylowymi saksofonami w Thursday In The Danger Room.

Osobny rozdział to produkcja wokali. W nagraniach RTJ aż roi się od syntezatorów, nieustannych przejść, nawarstwionych sampli, delayów i gitar. Mimo skomplikowanego miksu, wokale zawsze są doskonale słyszalne i „nastroszone”. To oczywiście przede wszystkim zasługa doskonałej techniki obu panów rapujących z szybkością i precyzją karabinka szturmowego M-42. Rzecz jasna, w utrzymaniu „zwartości” wokalu pomaga dobry kompresor. Moim faworytem od niedawna stał się FETpressor naszej rodzimej firmy PSP. Ten kompresor może być naprawdę piekielnie szybki, a przy tym transparentny nawet przy bardzo dużej redukcji dynamiki – perfekcyjna kombinacja do ujarzmiania rapowych wokali.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada
i Studio
luty 2017
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó