Brian Eno - The Ship
A skoro jesteśmy już przy ambiencie, to warto wspomnieć o nowej płycie weterana tego gatunku, Briana Eno. Są artyści, którzy nie potrafią nagrywać złych płyt. Eno należy właśnie do tej grupy.
The Ship to jeden z lepszych najnowszych albumów Brytyjczyka inspirowany ponoć zatonięciem Titanica oraz dwoistością natury ludzkiej. „Tworząc te utwory, chciałem aby nie opierały się one na jakimś konkretnym rytmie albo strukturze harmonicznej. Bardziej zależało mi na tym, żeby pojawiające się tu głosy miały własną przestrzeń, którą same dyktują” – tłumaczy na swojej stronie artysta. Bez względu na inspiracje, jego nowe dzieło z pewnością wymaga sporej uwagi podczas słuchania. To nie jest muzyka tła, mimo że z początku taką może się wydawać. Mamy bowiem do czynienia z powolnymi, majestatycznymi, na wskroś ilustracyjnymi pejzażami, w których każdy kolejny dźwięk prowadzi nas coraz głębiej i głębiej, aż na samo dno Rowu Mariańskiego. Te wszystkie pady rozlewające się od lewa do prawa, zdelayowane odgłosy „zardzewiałej” echosondy, pomruki płetwali błękitnych, upichcone za pomocą uważnej syntezy, powodują, że słuchacz zostaje rzucony na sam środek tratwy ratunkowej zagubionej gdzieś pomiędzy wymiarami. To robi wrażenie. Nawet barytonowe zaśpiewy Eno potraktowane specyficznym harmonizerem (tu polecam wszystko firmy Eventide) brzmią, jakby wydobywały się z komina tonącego Titanica. Bardzo głęboka muzyka – dosłownie i w przenośni.