The Avalanches - Wildflower
Zaiste, bardzo dziki to kwiat, który w dodatku dojrzewał przez ponad dekadę. Australijskie trio kazało nam czekać aż 16 lat na swoją drugą płytę! Praca nad Wildflower trwała od 2005 roku, lecz o dziwo, w przeciwieństwie do większości tak długo inkubowanych albumów, wszystkie piosenki są tu spójne, oscylując gdzieś wokół halucynogennego hip-hopu, stylowego disco i elektroniki.
Szczególnie podobają mi się hip-hopowe odjazdy oparte na bardzo odważnych samplach, jak w singlowym Frankie Sinatra, w którym główną rolę odgrywa tuba, a całość brzmi, jakby orkiestra z Chmielnej zabrała się za ogrywanie hip-hopowych klasyków, albo Noisey Eater z udziałem dziecięcego chóru i odgłosami bardzo głośnego szamania. Zwróćcie uwagę na częste i radykalne używanie filtrów dolno- i górnoprzepustowych w Subways, pozwalające na nieustanne manipulowanie dramatyzmem utworu. Niby banalny trick, ale użyty na odpowiednich ścieżkach i we właściwych momentach, wznosi tę produkcję na wyższy poziom. Również dzięki filtrom i korekcji, trudno odróżnić na Wildflower żywe instrumenty (theremin, perkusja, bas) od baterii sampli. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że na trzeci album The Avalanches nie będziemy musieli czekać kolejnych 16 lat.