Flanger - Lollopy Dripper’
Tych dwóch panów nie trzeba przedstawiać nikomu, kto choć trochę interesuje się niebanalną elektroniką. Uwe Schmidt (Atom Heart, Senor Coconut) należy do najpłodniejszych muzyków naszych czasów (ponad 200 wydawnictw na koncie i nie widać oznak zmęczenia).
Z kolei Bernd Friedmann może się pochwalić czterema dekadami na niemieckiej scenie elektronicznej. Po 10 latach od wydania ostatniej płyty, duet znowu spotkał się w studiu, by stworzyć kolejną, rewelacyjną płytę ociekającą syntetycznymi eksperymentami z jazzowym pazurem. Wszystko tu pływa, przenika się i nieustannie pulsuje w najdziwniejszych podziałach rytmicznych i harmoniach. Trochę głupio cokolwiek doradzać, bo w przypadku takiej muzyki nie ma reguł i jedyne co przychodzi mi do głowy, to oczywista oczywistość - nawet nie dotykajcie przeglądarki presetów w Waszych instrumentach. Taka muzyka nie powstaje z presetów, a z improwizacji i spontanicznego kreowania brzmień, z wielogodzinnych nagrań bez oglądania się na miejsce na twardym dysku. To jest wbrew pozorom bardzo ważne, bo często przy takich sesjach podświadomie z tyłu głowy ciągle tyka licznik zużytych gigabajtów. Kupcie sobie terabajtowy dysk, który poświęcicie wyłącznie na sesje z improwizacjami. A potem nagrajcie godzinne impro w formacie audio, na dowolnym instrumencie. Może być software, albo hardware. Potem do tej ścieżki improwizujcie na innym brzmieniu. Następnie zróbcie sobie dwa dni przerwy, przesłuchajcie wszystko uważnie i wybierzcie najlepsze momenty, z których złożycie cały numer. Nie wiem czy tak pracował Flanger, ale tak pracuje wielu czołowych speców od elektroniki. I najważniejsze - podczas improwizacji wyłączcie myślenie, Facebooka i komórkę.