Franz Ferdinand - Always Ascending
Od ostatniego wydawnictwa szkockich pięknisiów minęło aż pięć lat. Nie wiem co w tym czasie robili Alex Kapranos i spółka, ale wygląda na to, że słuchali sporo muzyki klubowej z końca lat 70., bowiem Always Ascending mocno zakorzenione jest w disco.
Otwierający płytę, tytułowy Always Ascending spokojnie mógłby się znaleźć w repertuarze Blondie. Dominuje bas grany w oktawach, cekinowe syntezatory i prosta perkusja. Szczególnie podoba mi się brzmienie tej ostatniej. Zwróćcie uwagę na werbel we wspomnianym Always Ascending – jest skąpany wręcz w bardzo krótkim pogłosie typu room, który sprawia, że nagle banalna część zestawu perkusyjnego „robi” cały numer. Podobny patent zastosowano w utworze Lois Lane, tyle że na poziomie całego numeru – na zwrotkach słyszymy klaustrofobiczny krótki pogłos na wokalu, perkusji i basie, by w refrenie z większą siłą mógł eksplodować szeroki, długi reverb. Prosty zabieg, a tyle dramatyzmu. Szczęśliwie im dalej w las, tym mniej banalnego disco, za to więcej prostych, chwytliwych numerów, z których Szkoci przecież słyną (Finally). Jest nawet słodko-kwaśna ballada The Academy Award (bardzo precyzyjnie dobrano pogłos na wokalu, tak że wypełnia przestrzeń w skromniejszych częściach aranżu). Świetnie wyprodukowana przeciętna płyta.