Arturia Astrolab - klawiatura sceniczna
Choć producentów muzyki elektronicznej cechuje dość spora indywidualność, i w większym lub mniejszym stopniu setupy instrumentalne różnią się od siebie, ciężko nie zauważyć pewnej grupy instrumentów - legend, których obecność w arsenale studyjnym nigdy nie zdziwi, bez względu na estetykę czy epokę, w której porusza się ich właściciel. Mowa nie tylko o syntezatorowych kamieniach milowych, takich jak Minimoog Model D czy Prophet 5. W ekskluzywnym klubie od dawna grzeją miejsce wczesnocyfrowe syntezatory FM, takie jak Synclavier i DX7, a także proto-stacje robocze w postaci Korga M1.
Rzecz jasna, z rosnącą popularnością wzrastają ceny. Nabywaniu klasyków nie pomaga także spekulacyjny rynek wtórny zasiedlony przez sentymentalnych kolekcjonerów, dla których obrót czterdziesto- czy pięćdziesięcioletnimi instrumentami nie różni się niczym od inwestycji w sztukę czy butelki wina o odpowiednim roczniku. W sytuacji bariery budżetowej substytutem obcowania z legendarnymi syntezatorami okazały się wtyczki VSTi emulujące najbardziej charakterystyczne silniki. Jednym z pionierów i liderów kunsztu rekreowania analogowej architektury vintage’owych instrumentów jest francuska firma Arturia, której pakiet “V Collection” zdaje się być niezaprzeczalnie branżowym standardem.
Niestety, o ile wtyczkowe wersje są nie tylko znacznie tańsze, stabilniejsze i mobilniejsze od oryginałów, a ich brzmienie już od dawna osiąga niesamowite rezultaty na gruncie wierności oryginałom, to brak fizycznego kontaktu z instrumentem i konieczność używania myszy komputera do edytowania brzmień stanowi dyskomfort na tyle poważny, że często dyskwalifikujący w sytuacjach artystycznej inspiracji. Przewidując potrzeby entuzjastów legendarnych instrumentów klawiszowych, Arturia postanowiła zaprezentować na rynku coś, co w blueprincie wydaje się być doskonałym konsensusem między światem software’u i hardware’u. Instrument, który za dotknięciem jednego przycisku przemierzy dziesięciolecia i zaoferuje najszerszy wachlarz brzmieniowy, o jakim dotychczas słyszałem. 35 silników syntezy drzemiących w jednym sprzęcie. Jeden, by wszystkimi rządzić, jeden, by wszystkie odnaleźć, jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać.
Czym jest i czym nie jest Arturia Astrolab
Instrument ten jest - jak sam producent wskazuje - “awangardowym keyboardem scenicznym” o intrygującym designie, minimalistycznym podejściu do nadzoru nad dźwiękiem i szeregiem udogodnień wskazujących na wygodę obsługującego go (nienawidzę tego słowa, ale jednak) klawiszowca. Można myśleć o Astrolabie jak o scenicznym odtwarzaczu wszystkiego, co udało się zaprogramować w arturiowym środowisku VST. Bo w rzeczywistości Astrolab to niesamowity, hardware’owy host dla wtyczek z pakietu V Collection (czy aby na pewno wszystkich? O tym później) skonstruowany w stylu multi-wtyczkowego kombajnu Analog Lab. Nawet jeśli użytkownik nie posiada pakietu V Collection, może cieszyć się ponad 1300 brzmień stworzonych w rozmaitych silnikach doskonałego softuArturii, bądź dokupić kilka tematycznych paczek brzmień oferowanych na stronie internetowej producenta lub w aplikacji. Jest więc pełnoprawnym instrumentem działającym w trybie “standalone”, posiada wyjścia i wejścia audio, komunikację MIDI i szereg opcji kontroli nożnych. Klawiatura jest pełnowymiarowa i (jak na 2024 rok) zjawiskowo jakościowa. Wiadomo już, czym jest Astrolab. Czym zatem nie jest? Zauważyłem - co dość wymowne - że zdecydowana większość recenzji opisujących działanie nowego instrumentu Arturii w zasadzie dotyczy komputerowego pakietu wtyczek i sposobów na dostarczanie jego plików do silnika Astrolaba. Jest tak dlatego, że możliwości edycyjne brzmień z poziomu hardware’u są, delikatnie mówiąc, ubogie i w celach sounddesignu do komputera trzeba będzie sięgać niemalże non stop. Absolutnie nie mówię, że to źle - wspominam o tym fakcie i będę to robił dobitnie wyłącznie, by zdementować nieporozumienie wywołane w sieci przez rozmaitych synthfluencerów i sklepy internetowe błędnie kategoryzujące własne produkty. A mowa o nieporozumieniu następującym: Arturia Astrolab to nie jest syntezator. Posiada brzmienia syntezatorów. Na ekranie pojawiają się obrazki przedstawiające syntezatory. Jednak, biorąc pod uwagę definicję ”syntezatora” i przykładając ją do minimalnej kontroli nad brzmieniem oferowanym przez omawiany instrument, skłaniałbym się do tezy, że Astrolab to dość wykwintny, ale jednak keyboard. Keyboard odtwarzający presety programowalne w środowisku komputerowym. Dla jasności posłużę się analogicznym przykładem: wśród yamahowskiej serii PSR znaleźć można 4-operatorowe silniki syntezy. Jednak brak dostępu do przeważającej części parametrów sprawia, że sprzęty te na zawsze pozostaną jedynie keyboardami i tylko nieliczne kujony znajdują sposób na edycję pamięci i importowanie alternatywnych, własnoręcznie stworzonych presetów. Z kolei 4-operatorowa Yamaha DX21 może zostać śmiało nazwana syntezatorem, bo choć edycja jej parametrów to koszmar z piekła rodem, istnieje realna możliwość przejęcia kontroli nad każdym możliwym aspektem brzmienia.
Reasumując: Arturia Astrolab to performatywny keyboard XXI wieku; keyboard wyobrażony na nowo, bez wstydliwych głośników, bez przaśnych brzmień puzonu, ale jednak keyboard. I odkąd zacząłem o nowej Arturii myśleć w ten właśnie sposób, odkryłem ją na nowo, zniknęły frustracje związane z nieodpartą potrzebą kombinacji brzmieniowych i pojawiło się coś, co w sumie najważniejsze i najbardziej inspirujące: pierwotna radość z obcowania z instrumentem i wydawanym przez niego dźwiękiem.
Fizyczność Arturii Astrolab
Po spojrzeniu na panel główny okaże się, że użyty we wstępie tolkienowski cytat jest wybitnie akuratny. W centrum instrumentu umiejscowiony został ogromny, obrotowy i klikalny pierścień, którego wnętrze to atrakcyjny wyświetlacz wyposażony w funkcję wibracji, przyjemnie poklikującej w momencie krokowej zmiany parametru czy brzmienia. Pod wspomnianym “kółkiem nawigacyjnym” znajdują się przyciski powrotu do poprzedniej strony menu, strzałki góra/dół oraz przycisk SHIFT, umożliwiający alternatywne działanie reszty kontrolerów instrumentu, podpisanych blado szarym kolorem. Po lewej stronie koła znalazły się cztery skromne przyciski obsługi pamięci akordowej, arpeggiatora i transportu, następnie spora pusta przestrzeń, kółka pitch i modulacji oraz standardowe przyciski oktawowej transpozycji w górę lub w dół. Po prawej stronie znajduje się wybór edytowanego partu (silnik Analog Lab pozwala na layerowanie i edytowanie dwóch brzmień pochodzących z dowolnych silników, przy czym słowo ‘edycja’ powinno zostać wzięte w dość spory cudzysłów), wybór kategorii brzmienia, cztery enkodery wpływające na zmianę brzmienia (prosta kontrola nad jasnością, charakterem, obwiednią i modulacją), oraz cztery enkodery do obsługi efektów (dwa efekty około modulacyjne oraz delay i reverb), a także cztery przyciski do włączania i wyłączania tych efektów. Oczywiście nie zabrakło także potencjometru MASTER VOLUME.
Z tyłu instrumentu znajduje się złącze zewnętrznego zasilacza, wyjście stereo, wyjście słuchawkowe (niestety bez dedykowanego pokrętła głośności), 2 wejścia combo (jack/XLR), cztery jacki do podłączenia kontrolerów nożnych oraz wejście i wyjście MIDI. Standardowe złącze MIDI Thru, obecne np. w dosłownie każdym budżetowym syntezatorze marki Behringer i 90% profesjonalnych sprzętów audio, zwłaszcza scenicznych, zostało pominięte (prawdopodobnie ze względów oszczędnościowych, gdyż Arturia Astrolab kosztuje jedynie około 6800 złotych).
Instrument bez dwóch zdań zbudowany został z materiałów premium. Jego klawiatura jest zadziwiająco solidna, odbicie klawiszy robi bardzo dobre wrażenie. Jako pianista jestem zaskoczony jakością mechanizmu czarnych klawiszy, które nierzadko traktowane są przez producentów z pewną dozą obojętności. Ogromne kółko dowodzenia wzbudza szacunek, choć z całą pewnością istnieją bardziej wydajne, tańsze i szybsze sposoby sterowania instrumentem, responsywność nie budzi większych zastrzeżeń, ekran ma satysfakcjonujące kolory i nie przytłacza zbędnymi informacjami. Enkodery są rewelacyjne, mocno osadzone i doskonale trzymają się palców. Przyciski mają przyjemny opór, nie telepią się i nie wydają zbędnych dźwięków. Metalowe kółka kontroli są przyjemne w dotyku i nie chyboczą się na boki. Jedyne zastrzeżenie mam do kółka pitchbendera, którego powrót do punktu “0” wydaje się dość wolny i leniwy za sprawą chyba zbyt słabych sprężyn.
Kwestie designu pozostawiam bez komentarza, gdyż pomimo 3 tygodni spędzonych z instrumentem wciąż nie wiem, co o nim sądzę. Z jednej strony jestem fanem estetyki “space age” lat 60., z którą Arturia ostatnio ewidentnie romansuje (w tym przypadku zwłaszcza w wersji z dedykowanymi nogami). Z drugiej strony, po wstawieniu Astrolaba między klasycznie dostojnego Propheta a ordynarnego MS-20, całość studia wyglądała tak, jakby między profesjonalnym sprzętem audio z jakiegoś powodu zagubiła się futurystyczna pralka z funkcją inteligentnej piany.
Brzmienie Arturii Astrolab
Nie jestem pewien, w jaki sposób opisać brzmienie Arturii Astrolab, nie opisując jednocześnie w 100% brzmień wtyczek. Po kilkudziesięciu testach w stylu A-B muszę przyznać, że różnice między brzmieniem software’u a fizycznego instrumentu są zerowe. Jest to rzecz jasna absolutnie fenomenalnie brzmiąca kolekcja silników, wśród których znalazły się m.in. Minimoog Model D, Oberheim OB-Xa, Yamaha CS-80, Yamaha DX7, stringmaszyna Soliny, CMI Fairlight, Synclavier, MS-20, Juno 60 i wiele innych klasycznych syntezatorów. Ponadto zestaw emulacji fortepianów i pianin, elektromechanicznych instrumentów klawiszowych takich jak Rhodes, Wurlitzer czy Clavinet, oraz najbardziej klasyczne organy takie jak Vox Continental, Farfisa i Hammond B-3. Żeby tego było mało, Astrolab zawiera silnik syntezatora Pigments, który sam w sobie jest jednym z najbardziej wszechstronnych instrumentów wirtualnych w historii i wymieniany jest jednym tchem wśród takich “scyzoryków” jak Massive czy Serum (choć tak naprawdę często bije wyżej wymienionych na głowę pod kątem ilości funkcji i futurystycznych możliwości modulacji). Niestety, ostatnia wersja pełnego pakietu Arturii V Collection X wciąż nie jest obsługiwana. Są oczywiście plany na pełną kompatybilność, jednak trzeba będzie poczekać na oficjalny update.
Plusy i minusy Arturii Astrolab
Wśród dotychczas wygłoszonych zachwytów nie wspomniałem jeszcze o aplikacji, dzięki której można obsługiwać Astrolab. Aplikacja o nazwie „Astrolab Connect” służy do przeglądania presetów, natychmiastowej zmiany banków czy tworzenia playlist, czyli zestawów brzmień ułatwiających segregowanie i kategoryzowanie zawartości instrumentu według własnych potrzeb. Komunikacja jest bezproblemowa, odbywa się przez Wi-Fi lub Bluetooth, i przyznam szczerze, że był to najwygodniejszy sposób eksplorowania możliwości sprzętu. Bo umówmy się: przy całej zgrabności interfejsu użytkownika, kosmiczny termostat nawigacyjny na panelu głównym jest wyborem bardziej designerskim niż praktycznym.
Absolutnym plusem jest również dbałość o wykonanie instrumentu. Arturia miała w swojej historii produkty o wątpliwej wytrzymałości na wszelkiego rodzaju zagrożenia sceniczne. W tym przypadku nie ma mowy o kompromisie — metalowa obudowa, porządna klawiatura i trwałe enkodery gwarantują satysfakcję i bezpieczeństwo w każdych warunkach.
Ogromną zaletą Astrolab jest także jego cena. Patrząc realistycznie wśród instrumentów fizycznych, nie istnieje sprzęt dorównujący możliwościom brzmieniowym i oferujący choć w 1/4 tak imponującą różnorodność charakterów i typów silników. Astrolab to jedna z najlepszych emulacji Juno 60, doskonała Yamaha DX7, wybitna emulacja Soliny, Arp 2600 z sequencerem, potężny wokoder, sampler z 32 GB pamięci i Arturia Pigments w hardwarze. Nawet mimo braku zatrważającej ilości kontroli nad brzmieniem stwierdzam dość kontrowersyjnie: po przeliczeniu możliwości na cenę, Arturia Astrolab jest wyjątkowo tani instrument.
Największym minusem jest dla mnie przykra wiadomość o braku Mellotronu na pokładzie instrumentu. Znalazłem informację, że mimo zapowiedzianej kompatybilności z V Collection X, Mellotron nigdy nie znajdzie się na pokładzie. Wyobrażałem sobie, że sam Mellotron i potężna biblioteka taśm zawarta w oprogramowaniu Arturii są niesamowitą konkurencją cenową (oraz jakościową — Mellotrony Arturii są całkiem poważnymi zawodnikami wśród Mellotronowych alternatyw) dla współczesnych, standalone’owych wersji Mellotronów. Nadzieję daje obecność samplera, jednak bez funkcji emulacji niedoskonałości motoru taśm nigdy nie uzyska się podobnego efektu. Z drugiej strony — presety samplerowych brzmień mają rozszerzenie „SFZ”. Póki co nie ma możliwości używania Sound Fontów, ale kto wie — może przyszły update otworzy taką możliwość, tym samym wskrzeszając dość archaiczny, lecz bardzo skuteczny format samplowanych brzmień…?
Rozczarowało mnie także kilka aspektów instrumentu o potencjale problemu z natury „występ na żywo” — a ponoć Astrolab jest do tego stworzony. Po pierwsze: czas ładowania presetów. Zazwyczaj zmiana jest niemalże natychmiastowa, ale niektóre bardziej zaawansowane silniki, zwłaszcza w presetach z dodatkową warstwą czy splitem, potrafią ładować się około 2-3 sekundy. Nie jest to problem w przypadku zmiany pomiędzy utworami, jednak o szybkim przejściu między zwrotką a refrenem można zapomnieć. Tu z kolei bardzo przydałaby się możliwość przedwczesnego przygotowania zmiany presetu, na przykład przez komunikat MIDI Program Change — a takiej możliwości na próżno szukać w Astrolabie. To dziwne, zwłaszcza że ogromne kółko nie jest wystarczająco precyzyjne, a zmiana brzmień w typowym koncercie może być więcej niż dostępnych „od ręki” 10 ulubionych ustawień playlisty. Ponadto nie jestem fanem zewnętrznych zasilaczy w instrumentach typowo koncertowych. W przypadku zgubienia lub uszkodzenia kabla zasilającego, prawdopodobieństwo znalezienia 12-woltowego zasilacza z bossowską wtyczką i natężeniem 3 amperów jest nieporównywalnie niższe niż w przypadku typowego przewodu IEC. Potępiam także wspomniany wcześniej brak MIDI Thru, który zamyka niezliczoną ilość opcji w setupie scenicznym.
Podsumowanie
Dystrybutorem produktu jest firma Audiotech. Więcej informacji TUTAJ.
Inne testy marki