t.bone IEM D2.4 – przystępny cenowo i pełen funkcji odsłuch bezprzewodowy

To uczucie, gdy powietrze drży od potężnych monitorów i prawdziwych wzmacniaczy wprawiających scenę w wibracje, działa jak czysta adrenalina – to po prostu uzależnia. Jednak takie głośne sceny są coraz rzadsze w profesjonalnych warunkach koncertowych, a tzw. „silent stage” stała się koniecznością dla wielu, z odsłuchami dousznymi jako centrum tego ekosystemu.
Nic więc dziwnego, że w ostatnich latach wybór i przystępność cenowa w tym segmencie znacząco się zwiększyły. Jednym z dostępnych modeli jest t.bone IEM D2.4, który przy swojej cenie oferuje imponującą liczbę funkcji oraz dodatkowy atut w postaci akumulatora i stacji ładującej – na papierze wygląda to na idealną relację ceny do możliwości. Sprawdźmy więc, jak wypada w praktyce.
Mając na uwadze, że jest to stosunkowo tani sprzęt, można się spodziewać pewnych oszczędności w konstrukcji – i faktycznie, plastikowa obudowa odbiornika jest jednym z takich miejsc. Mimo to całość sprawia wrażenie wystarczająco solidnej, by znieść sceniczne trudy. Widzieliśmy też mniej wytrzymałe konstrukcje w droższych systemach.
Ponieważ anteny w odbiornikach często wystają z obudowy i są narażone na entuzjastyczne (jak powinno być) ruchy muzyków, stanowią częsty punkt awarii. W modelu D2.4 są one odlane jako integralna część konstrukcji. Zwykle byłoby to wadą, ale tutaj masywna podwójna antena sprawia wrażenie wystarczająco trwałej, by nie obawiać się o jej żywotność na scenie.
Na duży plus – t.bone IEM D2.4 dostarczany jest z akumulatorem i stacją ładującą. Po przejściu przez dosłownie setki baterii w innych systemach IEM, to ogromna zaleta, wyróżniająca ten model na tle konkurencji. Oczywiście pod warunkiem, że dobrze brzmi. Mały spoiler: brzmi.
Nadajnik jest nieco bardziej „pancerny” w budowie i co ważne, dostajemy od razu uchwyt rackowy. Na froncie znajdziemy standardowy ekran LED i kilka dodatków rzadko spotykanych w tym przedziale cenowym – pętlę do przesyłania sygnału audio dalej do innych urządzeń oraz złącza RJ45 do opcji cyfrowych. Niewielu użytkowników będzie z nich korzystać, ale to wciąż miły bonus.
Po uruchomieniu systemu, instrukcję możemy odłożyć na bok – obsługa jest na tyle intuicyjna, że nie wymaga czytania. Wprowadzamy sygnał audio z tyłu nadajnika, ustawiamy kanał i ID, synchronizujemy z odbiornikiem za pomocą funkcji IR i gotowe. Przyznajemy, że później, jako grzeczni recenzenci, instrukcję jednak przeczytaliśmy.
Warto pamiętać, że t.bone D2.4 działa w zatłoczonym paśmie 2,4 GHz. To ta sama częstotliwość, z której korzystają routery Wi-Fi, urządzenia Bluetooth i wiele innych technologii. Dlatego przy wyborze systemu IEM trzeba to brać pod uwagę. Podczas próby dźwięku na pewno będzie wszystko w porządku, ale jeśli sala zapełni się tysiącami osób ze swoimi urządzeniami, mogą zacząć się zaniki sygnału. Na taką ewentualność warto mieć przewodowe rozwiązanie awaryjne.
Brak funkcji automatycznego skanowania i ograniczenie do zaledwie ośmiu kanałów sprawia, że jeśli grasz w dużych salach lub używasz wielu systemów bezprzewodowych, pasmo 2,4 GHz może nie być najlepszym wyborem. Ale w przypadku mniejszych koncertów czy pubów, przy odrobinie ręcznego przewijania w poszukiwaniu najlepszego kanału, ryzyko problemów jest na tyle niewielkie, że większość muzyków nie powinna się martwić.
Podczas prób z wykorzystaniem t.bone IEM D2.4 i podkładów muzycznych szczególnie przydatne okazały się wskaźniki LED sygnału wejściowego, dzięki którym łatwo upewnić się, że sygnał audio jest mocny. Poziom szumów jest nieco wyższy niż w Shure PSM 300, ale wciąż daleki od problematycznego – a t.bone kosztuje mniej niż połowę ceny Shure’a, więc taka różnica jest zrozumiała.
Brzmienie jest czyste, więc mogliśmy przelecieć cały set bez żadnych problemów. Po prostu działa. Używaliśmy słuchawek dousznych Mackie MP460 – które same w sobie są świetne, ale tylko wtedy, gdy dostają dobry sygnał. W miksie wszystkie elementy są czytelne, ze świetną separacją stereo i pełnym pasmem częstotliwości, z wyjątkiem nieco bardziej „cynowych” wysokich tonów i braku potężnego dołu – typowego dla wielu systemów dousznych, nawet tych znacznie droższych od t.bone. Ogólnie – bardzo dobra jakość audio.
W menu znajdziemy kilka ustawień EQ: podbicie niskich tonów, podbicie wysokich i filtr dolnozaporowy. Dwa pierwsze są subtelne i mogą się przydać, jeśli nie masz kontroli nad swoim miksem. Filtr dolnozaporowy jest dość agresywny – niemal całkowicie usuwa bas i stopę – ale może się sprawdzić, jeśli nie używasz słuchawek formowanych i odbierasz dużo akustyki scenicznej (np. perkusji i basu na żywo).
Dalsze opcje EQ znajdziemy w menu Eardrive, które ma optymalizować różne modele słuchawek. Zmiany są subtelne i dotyczą głównie średnich częstotliwości. Raczej nie zrobią wielkiej różnicy, ale mogą nieco poprawić brzmienie tańszych słuchawek – choć oczywiście nie zastąpią dobrego zestawu IEM.
Opcje stereo w D2.4 są standardowe, ale łatwe w obsłudze. Główną zaletą jest możliwość prowadzenia dwóch osobnych miksów – jeden na kanale L, drugi na R. Ustawiamy dwa odbiorniki w trybie mono i możemy uzyskać dwa niezależne miksy mono z jednego nadajnika.
To tylko jeden ze sposobów wykorzystania tej funkcji, ale najważniejsze jest to, że proces konfiguracji jest prosty, a ustawienia nadajnika i odbiornika są czytelnie opisane.
Choć początkowo byliśmy sceptyczni wobec odsłuchów dousznych, dziś doceniamy korzyści: kontrolę nad własnym miksem, mniejsze dzwonienie w uszach po koncercie i głos, który mniej się męczy. Tak, wciąż brakuje nam tej „ściany dźwięku” ze sceny, ale zalety IEM-ów w pełni rekompensują kompromisy.
Aby jednak te korzyści uzyskać, potrzebny jest system łatwy w obsłudze, z czystym brzmieniem i odporny na zakłócenia. Na szczęście t.bone IEM D2.4 właśnie taki jest.
Owszem, droższe modele oferują dodatkowe możliwości – niższy poziom szumów, skanowanie częstotliwości czy więcej kanałów w mniej zatłoczonym paśmie – ale t.bone to solidny sprzęt, który sprawdzi się dla każdego grającego koncerty klubowe czy pubowe, o ile nie będzie zbyt wielu osób w zespole korzystających z tego samego pasma 2,4 GHz.
To nie jest najtańszy system, ale daleko mu też do najdroższych – wciąż mieści się w budżetowej półce. Otrzymujemy coś więcej niż tylko idealne wprowadzenie do IEM-ów: to system, który spokojnie wystarczy na mniejsze koncerty i będzie działał do czasu, aż (jeśli w ogóle) pojawi się potrzeba upgrade’u.
Plusy:
- Niska cena w stosunku do funkcji i jakości
- Prosta obsługa
- Akumulator i stacja ładująca w zestawie
Minusy:
- Pasmo 2,4 GHz jest zatłoczone
- Brak skanowania częstotliwości
