teenage engineering EP-133 K.O. II - sampler
W świecie samplerów pojawił się nowy zawodnik. To reprezentant starej szkoły, zwolennik oldschoolowego samplingu, reprezentant minimalizmu i ikona designu stylizowana na hybrydę kokpitu snowspeedera z planety Hoth i PRL-owskiej kasy fiskalnej. Robi furorę w mediach społecznościowych: każdy chce się z nim pokazać, każdy chce zrobić z nim zdjęcie.
Mimo, że zadebiutował dosłownie kilka dni temu zdążył wywołać nie lada skandal: afera “fadergate” i problemy z hardwarem zaczynają niepokoić a wątpliwości związane z jakością wykonania mogą okazać się achillesową piętą i rzucić cień na początki kariery. Z drugiej strony, K.O. II wydaje się mieć podejście do zawodników wagi ciężkiej i (przynajmniej na papierze) ma szansę zafundować im nokaut - mimo, że waży nieco ponad pół kilograma i jest raczej średnich rozmiarów. Czy ten kontrowersyjny kogut rzeczywiście sprawdzi się na ringu tak zdominowanym przez DAW-y, hybrydowe MPC-tki i iOS-owe aplikacje? A może to tylko kolejny szwedzki stymulator Syndromu Nabywania Sprzętu i gadżet z przerostem formy nad treścią?
Przegląd funkcji teenage engineering EP-133 K.O. II
Obiecuję, że żenująca boksersko-sprzętowa gra słów już prawie się kończy. Przez parę najbliższych akapitów postaram się powstrzymać, ale garść punchline’ów pozwolę sobie zostawić na później. Póki co wejdę w absolutnie poważny ton, bo - zdradzając poniekąd odpowiedź kończące wstęp pytanie - EP-133 K.O. II to całkowicie poważna pozycja na rynku samplerów, którą miłośnicy tej kategorii sprzętowej powinni potraktować serio.
Teenage Engineering proponuje mobilne rozwiązanie stojące okrakiem między tradycją a współczesnym, zgrabnym trybem pracy. Uderzająca prostota i jasność koncepcji sprawia, że trudno o jakiekolwiek niedopowiedzenia: sampler ma tylko 64 MB pamięci, co dumnie nadrukowano na panelu głównym - to wyraźny komunikat, że kreatywne ograniczenia i praca na krótkich próbkach są podstawowym zastosowaniem i największą siłą sprzętu. Na pokładzie znajduje się wygodne wejście audio i wbudowany mikrofon - nacisk z pewnością położony został więc na natychmiastową dostępność do samplowania, a także łatwość obsługi całej procedury. Wbudowany głośnik i bateryjne zasilanie sugerują mobilność i “szkicowy” charakter pracy z maszyną. Z kolei archaiczny (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), 3-znakowy wyświetlacz jednoznacznie daje do zrozumienia, że w przypadku tego sprzętu praca z próbkami opiera się przede wszystkim na słuchu, a nie tysiącu szczegółowych, wybijających z kreatywnego stanu parametrów i multisamplingowych ustawień.
EP-133 daje do dyspozycji prosty sekwencer, który może działać w trybie krokowym (operując znanym mi i preferowanym systemem pozycjonowania kroków a’la vintage MPC, czyli: pierwszy takt, druga ćwierćnuta i 4 szesnastka to na wyświetlaczu: “1.2.4”), lub nagrywania “z ręki”. Nagrywać można oczywiście w sposób swobodny, lub skwantyzowany. Do wprowadzania nut, wartości lub liczb służy 12 czułych na dynamikę i nacisk “kalkulatorowych” padów. Sekwencer może również śmiało współpracować ze sprzętem zewnętrznym, gdyż K.O. II wyposażony jest w wejście i wyjście MIDI. Z kolei popularne, analogowe urządzenia można zsynchronizować z za pomocą wejścia i wyjścia sync działającego w trybie ósemek, szesnastek lub sync24. Architektura urządzenia pozwala na utworzenie 9 projektów, czyli utworów. Każdy z nich zawiera 4 grupy sampli/ścieżek, podzielone na sekcje A, B, C i D - ilość sampli/ścieżek w grupie odpowiada ilości padów - jest ich więc 12 na sekcje i 48 w projekcie. Do każdej z grup można przypisać 99 patternów, każdy o maksymalnej długości 99 taktów. Patterny z kolei można ułożyć w sceny, czyli aranżacje patternów ułatwiające budowę struktury utworu. Układ będzie dość intuicyjny dla wszystkich pracujących kiedykolwiek z serią MPC, Octatrackiem czy nawet Abletonem.
W kwestii audio sampler rejestruje w formacie 46.875 Hz / 16 bit, natomiast wewnętrzny tor sygnału jest 32 bitowy. Pamięć na próbki to 64 MB, maksymalna ich ilość to 999. Sample można nagrywać bezpośrednio przez wejście audio i wewnętrzny mikrofon, lub użyć do tego celu wyjątkowo intuicyjnej aplikacji działającej w przeglądarce internetowej. Parametry jakie można przypisać samplowi są widoczne w nazwach nad padami, na przykład: attack, release, panorama, strojenie, długość sampla, czy głośność, a dostęp do nich zapewnia przycisk SHIFT. Ciężko nazwać samplerem urządzenie bez funkcji chopowania czy time stretchingu nagrań. K.O. II rozwiązuje tę kwestię doskonale i, znów nawiązując do workflow znanego z serii MPC czy Pusha, procedura cięcia odbywa się ręcznie poprzez naciskanie kolejnych padów podczas odtwarzania sampla. Miejsca ukrojeń można rzecz jasna dostosować ręcznie wedle życzenia. Time stretch brzmi oczywiście niezbyt realistycznie i służy raczej artystycznej destrukcji próbek, ale jest to ewidentne założenie estetyczne i funkcja w 100% spełnia swoje zadanie.
Teenage Engineering zaopatrzyło sampler w nowy zestaw efektów pod nazwą Punch-in 2.0, dzięki którym użytkownik może aranżować, efektować i dekonstruować stworzone sekwencje w czasie rzeczywistym. Efekty są wyzwalane za pomocą czułych na nacisk padów i funkcja docisku ma swoje odzwierciedlenie w parametrach i brzmieniu efektów. Niestety, w przeciwieństwie do efektów Punch-in znanych z pierwszej wersji Pocket Operatorów, efektów nie można zarejestrować w sekwencji - są wyłącznie efektem do użytku “na żywo”. Co jednak ciekawe, efekty można ze sobą łączyć i używać kilku jednocześnie. Oprócz efektów Punch-in 2.0 urządzenie posiada 6 efektów typu send (delay, reverb, chorus, filter, distortion i compressor) a także master compressor. Wysyłkę do wybranego efektu można już automatyzować, z resztą tak jak każdy inny parametr edycyjny. Niestety, nie indywidualnie, a dla całej grupy.
teenage engineering EP-133 K.O. II w praktyce
Jak wielokrotnie się przekonałem, sprzęt na papierze a sprzęt trzymany w rękach to dwa kompletnie różne światy. Ilość funkcji nie przełoży się na jakość pracy, jeśli rozbije się o tragiczny interfejs, tysiące kombinacji klawiszy lub niekończące się grzebanie w podpoziomach menu. Na szczęście firma Teenage Engineering zdążyła już zasłużyć w na niekwestionowaną pozycję lidera w sprawie tzw. “user experience” i GUI. Interfejsy użytkownika w ich produktach to doskonale zaprojektowane, spójne estetycznie, minimalistyczne perły designu. Są tak atrakcyjne, że w przypadku poprzedniego flagowego produktu (czyli OP-1) cały świat zignorował niezbyt szlachetne brzmienie wpatrując się z zachwytem w urokliwe animacje taśmy, czy zniewalający system trawienny mechanicznej krowy. K.O. II to kolejny przykład doskonałego projektowania użytkowego. Ekran i zawarte w nim ikony zachwycają lekkością i kolorem, zachowując przy tym nostalgiczny charakter retro z pogranicza stylistyki Tamagotchi i wyświetlaczy szpanerskich amplitunerów lat osiemdziesiątych. Do tego siermiężny, acz kuszący wygląd naściennego telefonu i intuicyjny workflow, którego używanie nieustannie nagradza nas przyjemnymi odgłosami tact-switchy… Okazuje się, że to idealna recepta na instrument niemożliwy do odłożenia na półkę. Z K.O. II zwyczajnie chce się pracować, szkicować, nagrywać, eksplorować - ba, nawet zwyczajnie patrzeć na jego czarujące animacje, dbałość o szczegóły, pieczołowicie dobraną paletę kolorów.
Dobra wiadomość jest taka, że w przeciwieństwie do OP-1 sensacje wizualne nie muszą nadrabiać braków w aspekcie brzmieniowym. Wręcz przeciwnie - estetyki jednej i drugiej sfery rymują się ze sobą w sposób spójny i logiczny. Dźwięki wydobywające się z samplera są bowiem kwintesencją idei samplingu: coś starego w ujęciu zupełnie nowym. Degradacja i eksperymenty z jakością pliku przy jednoczesnym zachowaniu standardów jakości brzmienia. Jednym słowem: KO-133 ma swój charakter. Sample nawet po dość inwazyjnych obróbkach wciąż mają fundament, a efekty typu pogłos czy chorus nie brzmią jak darmowe VST z 2001 roku (tu znów spoglądam na oryginalne OP-1 czy Octatracka…). Instrument jest tak prosty w obsłudze, że bez problemu odnalazłem się w jego funkcjach bez dodatkowych pomocy dydaktycznych. Nie mniej, na stronie internetowej Teenage Engineering znaleźć można rewelacyjną instrukcję, której lektura to kolejny przykład harmonii między wartością użytkową a dystrybucją sporych ilości miodu na oczy.
Zbawienne ograniczenia teenage engineering EP-133 K.O. II
Przechodząc pomału do chłodzenia entuzjazmu poruszę kwestię stanowiącą szarą strefę pomiędzy zaletami i wadami wszystkich urządzeń jakie kiedykolwiek wydała ta ziemia. Mowa oczywiście o ograniczeniach. Tak, KO-133 to jeden z najbardziej ograniczonych samplerów na rynku (przyjmując np. kryterium polifonii, czy pamięci na sample). Maksymalna ilość dziewięciu projektów to również dość wątpliwe posunięcie. W dodatku mówimy o sprzęcie produkowanym w latach 20. XXI wieku - epoce dokumentów w chmurach, terabajtowych SSD i selfie z nakładką psiego pyszczka w formacie RAW o wadze szesnaście tysięcy razy większej niż pojemność dysku komputera misji Apollo 11. I właśnie dlatego uważam świadome ograniczenia za absolutny walor - to sprzęt stworzony z myślą o minimalizmie. O kończeniu projektów przed rozpoczęciem piętnastu kolejnych. O sprytnym wykorzystaniu pamięci, na przykład transponowaniu o oktawę w dół dwukrotnie za szybkiego sampla, by ważył o połowę mniej (i brzmiał dwa razy bardziej “lo-fi”). Przedmiot z innego świata, przy którym rozdęta rzeczywistość chwilowo odchodzi w zapomnienie, a jego braki stają się katalizatorem kreatywności, kombinacji i nieszablonowego myślenia.
Mimo wszystko ogromnie żałuję, że na pokładzie zabrakło funkcji resamplingu. Przy tak ograniczonym i skrótowym silniku, a także ograniczeniu wysyłek do jednego efektu byłaby to funkcja zbawienna i znacząco poszerzająca horyzonty brzmieniowe. Szkoda też, że nie ma możliwości automatyzowania parametrów obsługiwanych za pomocą potencjometrów “A” i “B”, które przypisane są do pojedynczego sampla, a nie - jak przypadku fadera - do całej grupy. Mowa jednak o ograniczeniach firmware’owych, które producent może w (granicach rozsądku) poszerzać i modyfikować. Niestety, w przypadku hardware’u sprawa nie wygląda tak optymistycznie.
teenage engineering EP-133 K.O. II, czyli samonokaut i afera “fadergate”
Gdy dostałem K.O. II szykowałem się do tygodniowej trasy koncertowej, podczas której planowałem wypróbować mobilność i przetestować działanie samplera w warunkach polowych: nagrać trochę ambientu, sprawdzić na własnej skórze żywotność baterii, nauczyć się wszystkich ukrytych trików i kombinacji klawiszy. Planowałem, ale jak powiedział niegdyś wielki myśliciel Mike Tyson: “każdy ma jakiś plan dopóki nie dostanie pięścią w mordę”. Niestety, zarówno ja jak i ogromna ilość użytkowników dostaliśmy.
Sprzęt poleciał na gwarancję 24 godziny po wyjęciu z pudełka a gdy piszę te słowa, jest w trakcie wymiany na nowy egzemplarz. Co niepokojące, wyszukując hasło “Teenage Engineering EP-133” na YouTube ukaże się nam podobna ilość entuzjastycznych prezentacji produktu, co instrukcji w jaki sposób samodzielnie naprawić wady fabryczne sprzętu (a tym samym, rzecz jasna, na zawsze pozbawić się gwarancji producenta). W dniu pisania recenzji, w popularnym sklepie Thomann.de sprzęt ma dwie wystawione recenzje - obydwaj nabywcy piszą o uszkodzonym faderze. W serwisie Reverb.com sprzęt ma opinię 3,4 / 5 i niemal wszyscy komentujący mówią o tzw. aferze “fadergate”. Pojawiają się także głosy o problemach z wbudowanym głośnikiem. Sprzęt miał premierę zaledwie tydzień temu a ilość wątpliwości, głosów rozczarowania i odwołanych zamówień wciąż rośnie. O co więc chodzi?
“Fadergate” to komiczne określenie afery związanej z delikatnym niczym płatek śniegu faderem, bez którego nie sposób edytować sampli czy rejestrować automatyki. Problem polega na tym, że urządzenie dostarczane jest w stanie wymagającym samodzielnego nałożenia nakładek potencjometrów i fadera. Fader jest tak lichy, a jego nakładka tak niedopasowana, że podczas nasuwania końcówki mechanizm fadera zwyczajnie się łamie lub wygina. Mój fader działał poprawnie przez około 5 minut od wyjęcia z pudełka. Uszkodziłem go podczas nakładania nasadki fadera. Na moje nieszczęście byłem jednym z pierwszych użytkowników urządzenia i podczas rozpakowywania sprzętu nie było jeszcze mowy o całej “aferze”. Test przeprowadziłem na egzemplarzu znajomego, który świadomy problemu zwyczajnie nie założył plastikowej końcówki i wciąż operuje nieatrakcyjnie sterczącym, aczkolwiek działającym kikutem.
W mojej ocenie wspomnieć należy o trzech powodach powyższej niefortunnej sytuacji.
Pierwszym z nich może być wykorzystanie w urządzeniu wątpliwych komponentów. W wywiadzie dla The Verge David Eriksson - współzałożyciel i hardware lead Teenage Engineering - mówił, że projekt K.O. II uzależniony był od części osiągalnych podczas trwającego w czasie pandemii COViD-19 kryzysu chipów. Inżynierowie korzystali z jakichkolwiek dostępnych im zasobów i podejrzewać można, że to jedna z przyczyn problemów jakościowych. Tłumaczyłoby to również użycie mniej praktycznych potencjometrów zamiast enkoderów o nieskończonym obrocie w przypadku edycji parametrów “A” i “B”.
Drugim powodem jest cena urządzenia. Trzeba pamiętać, że EP-133 K.O. II to sprzęt spod skrzydeł firmy produkującej robocze biurko ze sklejki za 1600 euro i kosztujący pół tysiąca złotych uchwyt na taśmę klejącą do kompletu. Mówiąc wprost: Teenage Engineering to Balenciaga wśród producentów sprzętu audio; oferowane przez nich produkty są designerskimi obiektami pożądania, mają wysokie ceny, a ich posiadanie jest świadectwem pewnego statusu. I nagle, ni stąd ni zowąd, w ofercie pojawia się sampler a’la Akai MPC 3000 za mniej niż 300 dolarów. Oczywistym jest więc fakt, że mowa o produkcie skrajnie budżetowym, a co za tym idzie, wykonanym z budżetowych komponentów.
Trzecim, najważniejszym powodem jest przerost ambicji designerskich nad racjonalnym podejściem do klienta. Bo niby dlaczego użytkownik musi samodzielnie nakładać plastikowe końcówki potencjometrów i fadera? Dlaczego nie są (jak w przypadku 99% dostępnych na rynku urządzeń) zamontowane fabrycznie? Dlatego, że opakowanie urządzenia musi spełnić wygórowane, hipsterskie standardy. Pudełko, w którym dostarczane jest K.O. II, swoją drogą rzeczywiście przepiękne, ma format opakowania dziesięciocalowego vinyla. Jest więc bardzo wąskie i bardzo małe. Dlatego też urządzenie z nałożonymi nasadkami nie ma szans się w nim zmieścić. Niestety, nawet po ich zdjęciu sampler wchodzi do opakowania “na styk” - z tego powodu Teenage Engineering odpuściło sobie zabawę w styropian, czy grubą, tekturową amortyzację. Sprzęt jest dosłownie niezabezpieczony. Między panelem głównym a wszelkimi niebezpieczeństwami tego świata znajduje się jedynie cieniutki kartonik opakowania wewnętrznego i papier okładki. Nic poza tym. Dlatego też spora ilość użytkowników raportuje uszkodzenie fadera jeszcze przed założeniem felernej nakładki - jest on widocznie podatny na uszkodzenia już w trakcie transportu. I rzeczywiście, moje opakowanie nawet na zewnętrznej stronie miało lekkie wybrzuszenie w miejscu suwaka. To nigdy, przenigdy nie powinno się wydarzyć.
Podsumowanie
Umiejscowienie designu na samym szczycie piramidy priorytetów zaowocowało niełatwą do rozwikłania konsekwencją: rewelacyjny instrument o znakomitym brzmieniu, zniewalającej prędkości samplowania i fantastycznym interfejsie dla wielu okazał się przykrym rozczarowaniem. Co gorsza, właściciele w pełni sprawnych egzemplarzy głoszą prawdziwe peany na temat fantastycznych doświadczeń z samplerem, co tylko wciera sól w dość świeże rany tych pierwszych. Jaka przyszłość czeka EP-133 K.O. II?
EP-133 K.O. II wywołał w sieci niemałe zamieszanie i trudno mi przypomnieć sobie sprzęt, który cieszył się tak wielkim “hypem”. Nakład wyczerpał się w przeciągu kilku godzin a ze względu na niewiarygodnie niską cenę ludzie zamawiają po dwa, trzy egzemplarze. Jestem przekonany, że ten mały, niepozorny sampler będzie widoczny w większości studiów produkcyjnych przez długie, długie lata. Będzie, pod warunkiem, że taką próbę czasu wytrzyma…
Teenage Engineering jeszcze nie odniosło się oficjalnie do faderowych kontrowersji, dlatego ciężko przewidzieć jakie kroki podejmie firma. Póki co, mój egzemplarz zostanie wymieniony na nowy i pozostaje mi mieć nadzieję, że wszystko będzie z nim w porządku. Bo pomijając tę jedną, fatalną mechaniczną niedoróbkę K.O. II to rewelacyjny sampler, dla którego wyobrażam sobie mnóstwo fantastycznych zastosowań: od szkicownika po stałą, tajną broń leżącą na biurku i czekającą, by w mig zsamplować i przetwarzać dowolny sygnał.