Waldorf Iridium Core - syntezator cyfrowy
Jak często bywa, modele instrumentów pojawiają się w rozmaitych edycjach, rozmiarach, wersjach, rewizjach. By użytkownik mógł wybrać między opcją z klawiaturą, bądź bez. By nie płacił za funkcje, z których i tak by nie korzystał.
Aby producent mógł (tak jak Korg w przypadku Minilogue’a Bass) zmienić paletę kolorystyczną opakowania i sprzedać zalegające w magazynach przestarzałe rupiecie w nowej, ekscytującej odsłonie. Lub, po prostu, by realnie poprawić interfejs i ewentualne mankamenty starszego rodzeństwa.
Nie tak dawno temu miałem przyjemność recenzować Waldorfa Iridium Desktop - wersję, która pojawiła się na rynku jako mniejsza alternatywa klawiaturowego Iridium; ten z kolei spowinowacony jest z niemalże identycznym, jednak odrobinę bardziej hybrydowym Waldorfem Quantum występującym z resztą od niedawna w dwóch różnych wersjach. Całe szczęście, żeby móc pogubić się jeszcze bardziej Waldorf właśnie zaproponował nam nowego członka zagmatwanej, flagowej rodziny: Iridium Core! (W tym miejscu mała sugestia: by w pełni zrozumieć o jakim instrumencie mowa gorąco zachęcam do lektury recenzji Iridium Desktop - poruszam w niej kilka wątków, które ze względu na ryzyko wtórności tym razem zostały przeze mnie pominięte.)
Czym jest Waldorf Iridium Core
Iridium Core to zminiaturyzowana wersja Iridium Desktop okrojona o 4 głosy i jakieś 80% kontroli fizycznej nad kreowanym brzmieniem. Jest znacznie mniejszy, zgrabniejszy, jednak brzmieniowo pozostaje absolutnie identyczny. Z samego silnika syntezy (poza ilością głosów) nie zniknęło nic: to wciąż trzyoscylatorowy, cyfrowy kombajn wyposażony w 5 rozmaitych silników syntezy (m.in. wavetable, VA, synteza granularna, FM), podwójny (lub potrójny - biorąc pod uwagę Digital Shaper) filtr o imponującej ilości wariantów i charakterystyk, 6 zaawansowanych obwiedni, 6 LFO, ogromną i wyjątkowo przemyślaną matrycę modulacji z 40 slotami, sekcję efektów, sequencer krokowy, arpeggiator, podwójny multitimbral, rozbudowany sampler i wiele innych narzędzi, dzięki którym praca nad dźwiękiem zdaje się nie mieć granic.
Sprzęt odziedziczył po starszych braciach bardzo solidną konstrukcję, dotykowy ekran pełniący rolę centrum wszelkich edycyjnych operacji, sześć klikalnych enkoderów umiejscowionych po bokach ekranu, a także kilka rozwiązań performatywnych, takich jak pady i ich przeróżne tryby. Ogólny design i interfejs użytkownika również pozostał bez zmian. Znając doskonale Iridium Desktop nie miałem najmniejszych problemów w rozgryzieniu Core’a a do instrukcji zajrzałem czysto rekreacyjnie.
Jest jednak kilka nowości, a właściwie substytutów brakujących elementów kontroli. Pierwszą z nich są cztery potencjometry znajdujące się pod ekranem. To pozostawione do dyspozycji użytkownika macrosy, których funkcje są fabrycznie przypisane do następujących funkcji: Cutoff, Resonance, FX Send i Master Volume. Pojawiły się także konfigurowalne przyciski Macro. Niby niewiele, jednak podczas testów korzystałem z nich dość często i okazały się wyjątkowo przydatne.
Mówiąc wprost: Core to - jak nazwa wskazuje - esencja modelu Iridium okrojona z wszelkich zbędnych udogodnień.
Waldorf Iridium Core w praktyce
Wizja ograniczenia sprzętowego, a co za tym idzie mniejszej ilości potencjometrów i przycisków zawsze wzbudza we mnie niepokój związany z wizją uciążliwego grzebania w menu, skrótów klawiszowych, kombosów i wykonywania czynności co najmniej okrężną drogą. Mimo, że Waldorf słynny jest z nieco topornego podejścia do UI, wielokrotnie udowadniał (np. w przypadku Pulse 2), że logiczna obsługa instrumentu o ograniczonej ilości kontroli to wręcz specjalność zakładu. Core uświadomił mi jak dobrze przemyślany jest układ parametrów na ekranie dotykowym rodziny Iridium. Co ciekawe, po pewnym czasie odkryłem, że potencjometry i dodatkowe podsekcje kontroli takie jak 3 oscylatory, filtry, obwiednie wyłożone na panelu głównym nie są wcale aż tak pomocne i bez problemu zapomniałem o ich braku. Finalnie działałem na Core’rze tak samo lub nawet znacznie szybciej niż na Desktopie. Czemu tak jest?
Silnik Iridium to ocean funkcji, niuansów i mikroskopijnych kalibracji brzmieniowych. By zagłębić się w tak szczegółowy sounddesign prędzej czy później i tak niezbędna będzie praca z dotykowym ekranem oraz szczególnie pomocnymi (choć trzeba przyznać, ciasno umiejscowionymi) eknoderami bocznymi. A skoro 80% czasu i tak spędzam klikając w ekran poruszając się między jego kolejnymi kartami - kilkadziesiąt potencjonetrów, w które wyposażona była wersja Desktop stawały się wyłącznie przeszkodą oddalającą dłonie od ekranu i powodującą nienaturalne wygięcie nadgarstków. Mówię zupełnie poważnie: mając do dyspozycji kontrolę fizyczną nad dwoma obwiedniami w wersji Desktop (oraz możliwość przełączania się pomiędzy nimi za pomocą przycisków wyboru) i tak wolałem działać z ekranem - przy sześciu obwiedniach dających się zapętlać, synchronizować, ustawiać krzywe krawędzi - było to znacznie szybsze rozwiązanie. To samo w przypadku sześciu LFO i filtrów, których współzależność i precyzyjne dostosowanie wymaga nieustannego zaangażowania w ekran.
Niewielki rozmiar okazał się nieocenionym atutem, zaś filigranowe (choć bez przesady - i tak mowa o urządzeniu wielkości MacBooka) rozmiary w pewnym sensie przybliżyły mnie do zjawiskowych możliwości Iridium. Cieszy także mobilność sprzętu - dzięki wejściu USB Host wystarczyło podpiąć dowolną klawiaturę USB, zasilacz oraz słuchawki i dosłownie chwilę później bez najmniejszego problemu mogłem rozpocząć pracę.
Kwestią, której póki co nie poruszałem pozostaje brzmienie instrumentu. Tu przypomnę o swoim teście Waldorfa Iridium Desktop - oba instrumenty są w końcu absolutnie identyczne i nie ma najmniejszego sensu, bym szczegółowo opisywał każdy z rewelacyjnych silników syntezy, czy rodzajów filtra. Dodam jedynie, że po kilku miesiącach rozłąki wróciłem do charakteru brzmienia Iridium ze szczerym uśmiechem na twarzy. Z całą pewnością jest to jeden z najlepiej brzmiących syntezatorów cyfrowych a jego wszechstronność i ilość potencjalnych zastosowań wprawia w osłupienie.
Wady Waldorfa Iridium Core
Miałem cichą nadzieję, że Core nie odziedziczy od rodziny kilku irytujących cech. Ale najwidoczniej “gena nie wydłubiesz”. Okazało się, że w pewnych kwestiach u Waldorfa po staremu: wciąż nie da się zmienić koloru padów lub całkowicie ich wyłączyć. W ogóle, pady boczne są dla mnie jednym wielkim nieporozumieniem. Bo przecież mowa o miniaturowym, polifonicznym module, którego użytkowanie bez klawiatury sterującej i tak mija się z celem. Po co więc marnować cenne miejsce, środki i śrubować cenę urządzenia na kolorowe, bezużyteczne przyciski (bo ze względu na brak jakiejkolwiek kontroli ekspresji trudno mi nazwać je padami)? No dobrze, można przypisać do nich nutę a nawet akord. Niestety, akord ten może mieć maksymalnie 4 dźwięki. W dwunastogłosowym syntezatorze przydałaby się przysłowiowa pryma w basie bez pozbawienia się dodatkowego składnika czterodźwięku. Możliwość zapamiętania akordu i to znacznie bardziej zaawansowanego posiada każda szanująca się klawiatura sterująca na rynku. Poza tym, jak już wspomniałem, pady nie są czułe ani na dynamikę, ani na nacisk. A w przypadku instrumentu z tej półki cenowej i o tak ekspresyjnym silniku jest to ze strony Waldorfa (delikatnie rzecz ujmując) szokująca decyzja. Podkreślę raz jeszcze: Iridium to sounddesignerski majstersztyk, którego architektura zainspirowała konstruktorów do zaopatrzenia wersji klawiaturowej w innowacyjny, polifoniczny aftertouch. Ten sam producent postanowił zainstalować w obu biurkowych wersjach pady nieczułe nawet na dynamikę. A w kwestii ich estetyki… nie chcąc spoilerować recenzji wersji Desktop dodam tylko, że nożyczki i tekturka znów poszły w ruch.
Kolejnym ewidentnym minusem jest dla mnie obecność minijackowych wejść i wyjść MIDI. O ile w przypadku korgowskiej serii Volca czy innych około zabawkowych syntezatorów powyższe rozwiązanie nie stanowi żadnego problemu, o tyle tak profesjonalny i - zdradzając poniekąd kolejny zarzut - kosztowny instrument powinien być wyposażony w wysokojakościowe gniazda MIDI z prawdziwego zdarzenia. Zwłaszcza, że na tylnym panelu spokojnie znalazłoby się dla nich miejsce. Ewentualnie, można było umieścić MIDI z tyłu, a połączenia CV umiejscowić na przykład na górze głównego panelu (rozwiązanie takie znalazło się już w wielu instrumentach, zwłaszcza modułowych, np. Hydrasynth Desktop). Lub, zaoszczędzić nieco miejsca usuwając bezużyteczną sekcję kolorowych padów.
Elementem, który w zależności od indywidualnych preferencji może rozczarować jest ekran, a dokładniej jego jakość. Wyświetlacz wersji Desktop był o wiele bardziej czuły, profesjonalny i przypominał współczesne tablety do tego stopnia, że wręcz go nie zauważałem. W Core ekran wymagał czasem mocniejszego dociśnięcia, czy też ostrożniejszych i precyzyjniejszych ruchów. Odczułem to zwłaszcza podczas wpisywania nazw zapisywanych brzmień i wprowadzania wartości parametrów za pomocą pojawiającej się na ekranie klawiatury numerycznej. Jednak jako ex-właściciel Akai MPC Live mam świadomość, że zawsze może być gorzej i nie chciałbym nikogo na wyrost wystraszyć - wyświetlacz nowego Waldorfa jest bardzo w porządku, wymaga jedynie przyzwyczajenia.
Pora zauważyć przysłowiowego słonia i poruszyć kwestię ceny instrumentu. W chwili pisania recenzji polskie ceny Iridium Core wahają się między 8000 a 8500 PLN. Najniższa cena wyższego modelu Desktop jaką udało mi się znaleźć to 9200 PLN. Przyznam, że nie tak wyobrażałem sobie różnicę między opcją “budżetową” a poprzednią, wyposażoną w dziesiątki potencjometrów, lepszy ekran, większą ilość głosów. Oczywiście mam na względzie, że mowa o instrumencie premium. Ale 8500 PLN to terytorium, w którym granica opłacalności zakupu najmniejszego Iridium naciągnięta jest dość ekstremalnie. Bo za 8500 PLN mógłbym kupić np. Hydrasynth Explorera, używane MPC One, Korga Minilogue XD i analogowy delay BBD, dzięki czemu miałbym do dyspozycji rewelacyjny syntezator VA/Wavetable/FM z podwójnym filtrem i o wiele ciekawszym arpeggiatorem, klawiaturę z polifonicznym aftertouchem i dynamiką, o niebo lepszy sampler ze znacznie bardziej rozbudowanym sekwencerem i opcjami CV, polifoniczny syntezator analogowy o bardzo wszechstronnym zastosowaniu i delay, który - w przeciwieństwie do tego na pokładzie Iridium - ma jakikolwiek charakter. Oczywiście, głupotą byłoby stawiać między pojedynczym syntezatorem a powyższym setupem nawet najmniejszy znak równości. Wydaje mi się jednak, że warto sobie podobne kombinacje koszyka zakupów zwizualizować. Ja, trzymając w ręku Iridium Core uświadomiłem sobie, że całkiem poważną konkurencją dla Iridium jest… Ableton Push 3 w wersji Standalone. Z tym, że Push oferuje niemalże nieograniczony multitimbral, rewelacyjne i nielimitowane ilościowo efekty, MAXa, interface audio na pokładzie, działanie bateryjne, najlepsze na świecie pady MPE (!), wewnętrzny dysk, najbardziej rozbudowany sampler jaki obecnie znajduje się na rynku, syntezę FM, syntezę Wavetable… i mógłbym tak wymieniać bez końca. I znów: jasne, Push to nie syntezator. Ale przy zmianie nastawienia i odpowiednim workflow bez problemu może nim się stać. A wtedy Iridium nie ma do niego najmniejszego podjazdu.
Podsumowanie
Inne testy marki