Demo, i co dalej?
Jakoś tak się utarło w naszym kraju, że przy okazji twórczości muzycznej nie mówi się o pieniądzach. Trochę tak, jakby wszystko działo się w obszarach hobby, pracy po godzinach, zajęcia dodatkowego, albo w ogóle działalności non profit. Tymczasem od zawsze muzycy grali po to, żeby zarobić - setki lat temu za miskę ciepłej strawy i nocleg, a od kilkudziesięciu lat by utrzymać swoje wille w Kalifornii i jachty stojące w Marina Del Rey.
Oczywiście na to ostatnie stać tylko nielicznych, dla zdecydowanej większości jest to po prostu praca, lepiej lub gorzej płatna, źródło utrzymania.
Zanim wyślesz w świat swoje pierwsze demo musisz zadać sobie jedno pytanie i odpowiedzieć na nie zdając sobie sprawę z konsekwencji swojej odpowiedzi. Pytanie brzmi: "po co wysyłam to demo?". Jeśli odpowiedź brzmi "bo chcę, by świat usłyszał moją muzykę, gdyż wierzę, że jest coś warta" to sprawa jest bardziej skomplikowana niż się na początku wydaje. Nie można być kreatywnym muzykiem na pół etatu - do 16:00 w pracy, a po obiadku być rock’n’rollowcem. Profesjonalne tworzenie i wykonywanie muzyki wymaga pełnego zaangażowania, a to oznacza, że może nie być czasu na pracę na etacie. A jeśli nawet będzie, to w przypadku aktywnie działających muzyków zawsze w którymś momencie nastąpi konflikt z pracą etatową i coś trzeba będzie wybrać.
Piszemy o tym dlatego, by uświadomić Wam powagę sytuacji, w której nagle okazuje się, że Wasze demo zyskało czyjąś akceptację i pojawiła się szansa wyjścia na szersze wody. Biznes muzyczny (jak każdy biznes) służyć ma przede wszystkim zarabianiu pieniędzy. Niestety nie jest to instytucja charytatywna, lecz machina mająca przynosić zyski głównie ze sprzedaży muzyki. Jeśli trzeba będzie jechać do wytwórni na rozmowę, prezentację lub wystąpić na koncercie, podczas którego będziecie oceniani, nic tak nie zepsuje "na wejściu" Waszej pozycji niż "w piątek rano nie mogę, bo do 16:00 jestem w pracy"... Dostajecie być może jedyną szansę w życiu, więc wszystkie inne sprawy powinny zejść na dalszy plan.
Ale to nie oznacza, że już na pierwszej rozmowie musicie się zgodzić ze wszystkim i na wszystko. Po raz kolejny przypominamy o daleko idących konsekwencjach podjętej decyzji o byciu czynnym muzykiem. W negocjacjach z wytwórnią, jeśli do takich dojdzie, zawsze bierzcie pod uwagę dwa warianty: lepszy i gorszy. Jeśli np. przedstawiciele wydawcy zakładają, że Wasza płyta sprzeda się w 5.000 egzemplarzy i od tej liczby wyliczą Wasze honorarium, to spróbujcie ten punkt umowy skonstruować tak, by sprawiedliwie podzielić się stratą, gdy sprzedaż nie osiągnie założonej wielkości, oraz zyskiem, gdy przekroczy założony pułap. Pamiętajcie przy tym, że wytwórnia ponosi niemałe przecież koszty tłoczenia płyt i promocji, więc umowy konstruowane są tak, by w jak największym stopniu zabezpieczyć jej interesy w przypadku umiarkowanego sukcesu (jak w tzw. "języku politycznym" zwykło się określać totalną klapę w sprzedaży).
Wiele problemów związanych z umową z wydawcą można rozwiązać na zdrowy rozsądek, ale w niektórych przypadkach należy już zasięgnąć opinii prawnika specjalizującego się w prawie autorskim. Znane są przypadki umów, które złamały karierę obiecującym artystom, np. poprzez związanie go z wytwórnią za pomocą wybitnie niekorzystnego kontraktu. Dziś zdarza się to już coraz rzadziej, ale zawsze warto uważnie przeczytać to co się podpisuje, brać pod uwagę różne warianty rozwoju swojej kariery i nie wpadać w euforię natychmiast, gdy ktoś wyrazi zainteresowanie naszą twórczością. Droga do prawdziwej kariery może być jeszcze długa i kręta...