Roland V-Synth XT - syntezator

Sprzęt studyjny | 27.07.2005  | Dariusz Mazurowski
Marka:  Roland
Nasz Typ

Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić, ale od pierwszych chwil spędzonych z tym syntezatorem wciąż nasuwały mi się skojarzenia ze "starymi, dobrymi czasami", kiedy królowała technologia analogowa i szlachetne materiały wykończeniowe - metal i drewno.

V-Synth XT jest supernowoczesny, ale ma w sobie coś z tamtej epoki. Może to solidny, czarny panel i eleganckie gałki potencjometrów? O tym, że mamy już XXI wiek przypomina nam właściwie jedynie duży wyświetlacz. Praktycznie wszystkie elementy regulacyjne są tak solidne, że ich trwałość nie budzi najmniejszych obaw. Warto podkreślić, że mając na względzie pewne niedogodności wynikające z zamontowania modułu w raku, producent zastosował bardzo pomysłowe rozwiązanie. Przykręcana ramka stanowi rodzaj kołyski - chwytając za metalowe rączki możemy dowolnie wychylić urządzenie, ułatwiając sobie dostęp do jego panelu. Nawiasem mówiąc obudowę zaprojektowano w taki sposób, by sprawdziła się także w wersji tabletop - pomyślano nawet o gumowych nogach pod spodem.

Wejścia i wyjścia Roland V-Synth XT

Z tyłu znalazły się gniazda audio i MIDI. Instrument wyposażono w dwie pary stereofonicznych wyjść (L i R), przy czym druga wysyła dźwięk pozbawiony efektów (przed pokładowym procesorem). Brak zatem indywidualnych wyjść z prawdziwego zdarzenia. Sygnał z głównych wyjść analogowych jest także dostępny w postaci cyfrowej S/PDIF (wyjścia optyczne i współosiowe). Ponieważ V-Synth XT może zarówno próbkować, jak i przetwarzać sygnał zewnętrzny, posiada stereofoniczne wejścia - analogowe i cyfrowe (podobnie jak wyjścia). Na płycie czołowej znajduje się gniazdo mikrofonowe XLR/TRS z napięciem fantomowym +48V/10mA). Z przodu mamy jeszcze wyjście słuchawkowe, gniazdo USB oraz szczelinę na karty pamięciowe.

Czym jest Roland V-Synth XT?

Mamy do czynienia z instrumentem multitimbralnym, polifonicznym o maksymalnej liczbie głosów wynoszącej 24. W zależności od obciążenia procesora może być oczywiście mniejsza, na co mają wpływ m.in. zastosowane próbki. Polifonia nie przedstawia się więc imponująco, ale bliższe zapoznanie z potencjałem testowanego modelu w zasadzie wyjaśni dlaczego. Producent postawił na bardzo złożony proces syntezy, który wykorzystuje m.in. rewolucyjną technologię VariPhrase. Za swego rodzaju piętę achillesową urządzenia uznałbym stosunkowo niewielką pamięć - 50MB na próbki w 2005 roku na nikim nie zrobi wrażenia. Możliwości rozbudowy niestety nie ma, co stanowi istotne ograniczenie. V-Synth XT nie jest jednak konkurentem klasycznych samplerów sprzętowych, bowiem przegrywa z nimi polifonią i właśnie pojemnością pamięci. Oferuje za to szczególną technologię, która pozbawiona jest wielu ograniczeń typowych dla wspomnianych urządzeń.

Roland V-Synth XT system operacyjny na wagę złota...

Roland V-Synth XT jest znakomicie zaprojektowanym i wykonanym instrumentem, a jego największą zaletą są bez wątpienia walory brzmieniowe. Ale na mnie największe wrażenie zrobiło coś zupełnie innego. Wprost trudno uwierzyć, że skomplikowane narzędzie może być tak przyjazne dla użytkownika! V-Synth XT ma duży (do tego kolorowy) ekran dotykowy i rewelacyjnie zorganizowaną strukturę systemu operacyjnego, z którym można sobie poradzić bez instrukcji obsługi. Wszystko jest jak na dłoni i wystarczy dotknięcie palcem, aby uaktywnić pożądany element, podświetlić parametr, czy otworzyć właściwą stronę. Nie jest to kwestia dotykowego ekranu (w końcu nie jest on żadną nowością), ale wyjątkowo przemyślanej struktury systemu. Na pochwałę zasługuje bardzo czytelna grafika. Znakomicie prezentowany jest przebieg sygnału edytowanej próbki, profil dynamiczny (obwiednia) czy przebieg LFO. W kontekście łatwości obsługi jest to zupełnie nowa jakość w tej klasie urządzeń. Muzycy ceniący sobie intuicyjny styl pracy i dużą spontaniczność będą zachwyceni.

Instrument ma kilka trybów pracy, ale dla nas najważniejsze są w zasadzie dwa: Patch i Rhythm. W istocie różni je jedno - pierwszy pozwala na grę typowymi barwami syntezatorowymi, które rozłożone są wzdłuż klawiatury, drugi zaś służy głównie do budowy zestawów perkusyjnych, bowiem każdemu klawiszowi przypisujemy określony dźwięk.

Typowy program barwy zbudowany jest ze standardowych elementów - oscylatorów, filtrów (lub innych narzędzi przetwarzania dźwięku) i wzmacniacza. Istotną rolę spełnia także sekcja Mod, która w zależności od ustawienia spełnia rolę miksera, modulatora kołowego itp. Użytkownik może przy tym wybrać jedną z trzech konfiguracji określających wzajemne relacje poszczególnych elementów toru syntezy, a także ich pozycję. Na początku zawsze mamy sygnały dwóch oscylatorów, które są w odpowiednim momencie łączone (o sposobie decyduje sekcja Mod). Czy stanie się to przed filtrami ustawionymi szeregowo, czy dopiero po niezależnej obróbce w układzie równoległym - o tym decyduje konfiguracja.

Roland V-Synth XT - oscylatory, próbki i parę słów o kodowaniu

Podstawą każdej barwy są dwa oscylatory - w tym wypadku użycie tej nazwy ma niekiedy charakter umowny. Z jednej strony bowiem urządzenie oferuje modelowanie "analogowych" przebiegów, z drugiej zaś próbki - także próbki użytkownika. W pierwszej grupie znajdziemy typowe kształty: piłę, trójkąt, puls, ale także kilka rzadziej spotykanych rozwiązań. Zaliczyłbym do nich np. Super-Saw, specjalność firmy Roland (sumę siedmiu lekko odstrojonych przebiegów piłokształtnych), czy emulację jednego z cyfrowych przebiegów z serii Juno. W oparciu o Feedback-Osc można próbować stworzyć barwę do złudzenia przypominającą gitarę elektryczną (pod warunkiem, że wykorzystamy także efekt przesterowania i emulację wzmacniacza). W wielu wypadkach końcowy rezultat brzmi znacznie lepiej niż próbka, choćby dlatego, że mamy większą kontrolę nad poszczególnymi parametrami dźwięku. A tych jest wyjątkowo dużo. W przypadku przebiegów "analogowych" większość z nich jest dobrze znana - szerokość impulsu, dostrojenie, amplituda itp. O ile jednak w przypadku klasycznego analogu modulacja PW działa jedynie dla przebiegu impulsowego (pulsu), to tutaj ma wpływ także na kształt wielu innych, co pozwala na uzyskanie bogatego materiału źródłowego. Oscylator typu "analogowego" ma jeszcze jeden istotny parametr o nazwie Fat. Zgodnie z opisem w instrukcji służy do podkreślenia dolnego pasma, ale w praktyce jego działanie prowadzi do wzbogacenia spektrum sygnału, co najlepiej słychać na przykładzie sinusoidy. Przy wartości równej "0" słyszymy ton prosty, ale jej stopniowe zwiększanie wprowadza nowe składowe.

Kluczowe parametry mają własne, indywidualnie ustawiane obwiednie, co zresztą dotyczy także innych sekcji toru syntezy. By wyobrazić sobie skalę możliwości podam przykład - pojedynczy oscylator ma aż 4 własne obwiednie i dodatkowo pojedynczy LFO. Innych ustawień czy zależności modulacyjnych nawet nie próbuję wymieniać - jest ich po prostu zbyt wiele jak na ramy tego artykułu. Jest w czym wybierać.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Drugą grupę dostępnych przebiegów stanowią próbki, które wypełniają pamięć RAM urządzenia. Nie jestem zachwycony kolekcją zaoferowaną przez producenta, bo tak znakomity instrument zasłużył sobie na coś lepszego niż garść niezbyt oryginalnych rytmów, gitarowych riffów, pojedynczych barw perkusyjnych, czy syntetycznych. Od strony technicznej są to bardzo dobre próbki, ale z gatunku słyszanych już w setkach odmian i w sumie reprezentujących niewielką wartość. Z drugiej strony większość nabywców tak zaawansowanego narzędzia będzie raczej tworzyć własne, więc ofertę producenta potraktuje co najwyżej jako punkt wyjścia (w instrukcji jasno napisano, że firmowe można wymazać, robiąc miejsce na nowe). V-Synth XT oferuje bowiem wszystkie funkcje samplera, choć z pewnością nie może równać się z konkurencją pod względem wielkości pamięci czy polifonii.

Czytelnicy znający już technologię VariPhrase (oryginalny patent firmy Roland) wiedzą, że uzyskana z pomocą samplingu i obróbki próbka (patrz ramka "Sampling w V-Synth XT") wciąż nie nadaje się do wykorzystania jako materiał do budowy barwy. Aby w pełni cieszyć się możliwościami testowanego modelu należy ją bowiem poddać procesowi kodowania, czyli konwersji na specyficzny format, który pozwoli niezależnie kontrolować czas i wysokość dźwięku. V-Synth XT potrafi bowiem coś, co nadal jest swego rodzaju wyjątkiem w świecie samplerów. Wyobraźmy sobie gitarowy riff, który rozrzucimy na całej klawiaturze. Grając oktawę niżej zmieniamy wysokość dźwięku, ale tempo jest wciąż to samo. Nic nie stoi na przeszkodzie by zmienić tempo, oczywiście nie wpływając na wysokość dźwięku. Wszystko w czasie rzeczywistym, z zastosowaniem dowolnego modulatora. Gwoli ścisłości dodam, że omawiane urządzenie potrafi także odtwarzać próbki w tradycyjny sposób.

Wróćmy na chwilę do procesu kodowania, bowiem od wyboru właściwego typu zależy to, co będziemy mogli później zrobić z uzyskanym dźwiękiem. Obok uniwersalnego, choć oferującego stosunkowo najniższą jakość typu Lite, mamy kilka innych - dedykowanych różnych rodzajom materiału audio. W przypadku dźwięków wokalnych warto zastosować Solo, bowiem w konsekwencji pozwoli to na dowolne manipulowanie formantami, choćby po to, by uniknąć tzw. "efektu Mickey Mouse". Dodatkowo będzie też możliwe pozbawienie próbki informacji o zmianach wysokości dźwięku (Robot Voice).

Nieco wcześniej padło stwierdzenie, że faktyczna polifonia instrumentu zależy od stopnia obciążenia procesora. We wszystkich urządzeniach tego typu obowiązuje prosta zasada - monofoniczna próbka to jeden głos, stereofoniczna - dwa głosy. Reszta to już czysta matematyka. Czy na polifonię mają także wpływ inne czynniki? Np. ilość zastosowanych filtrów, wybór efektu w globalnym procesorze, itp. Instrukcja sugeruje, że raczej nie i przyznam, że nie prowadziłem doświadczeń w tym kierunku. Biorąc jednak pod uwagę szybkość z jaką instrument wykonuje wszystkie operacje (przede wszystkim zaawansowaną edycję i kodowanie próbek, które nie przebiegają w czasie rzeczywistym), szczerze wątpię by silnik V-Synth XT cierpiał na niedostatek mocy.

Mod

Symbol tej sekcji jest zapewne nieco mylący, bo spełnia ona różne funkcje w zależności od wybranej opcji. Najprostszy, ale i najczęściej spotykany wariant, to oczywiście mikser, który po prostu sumuje dwa tory audio. Użytkownik ma do dyspozycji także prosty układ FM (drugi oscylator moduluje częstotliwość pierwszego), modulator kołowy, AM (modulacja amplitudy OSC1 za pomocą OSC2) oraz synchronizację (warunkiem jest zastosowanie "analogowego" oscylatora w roli mastera). Praktycznie w każdym z wymienionych wypadków zachowano funkcje miksera, co pozwala np. na dodanie oryginalnego tonu do efektu modulacji. Zwracam uwagę, że na końcowy rezultat istotnie wpływa położenie omawianej sekcji w torze syntezy.

COSM 1 i 2

Pod tą nazwą (skrót od "Composite Object Sound Modeling") kryją się dwa, stosowane przez Rolanda w wielu swoich produktach, bloki modelowania pozwalające na dalsze przetwarzanie dźwięku oscylatorów w oparciu o 16 algorytmów - poczynając od przesterowania, na emulacji filtru TB-303 kończąc. Dlaczego jednak na liście znalazły się pozycje zwykle spotykane w procesorze efektów (kompresor, limiter, itp.)? Czy to w ogóle ma sens? Tak. Wykorzystane właśnie w tym miejscu toru syntezy mają charakter polifoniczny, zatem działają na każdy głos oddzielnie - co jest równoznaczne z indywidualizacją ustawień. Wyobraźmy sobie, że chcemy by przesterowanie było intensywniejsze dla niskich dźwięków, a zarazem kompresja w większym stopniu dotyczyła wysokich. Możemy wówczas uzależnić wartości poszczególnych parametrów od naszej gry: szybkości ataku, pozycji na klawiaturze itd. A także zastosować obwiednię czy LFO do modulacji.

Nieco inna sytuacja ma miejsce gdy obciążenie procesora efektów nie pozwala już na dodanie kolejnych elementów. W tym wypadku ich rolę spełnią COSM 1 i 2. Przykład? Mamy perkusyjną pętlę, która w zasadzie nie wymaga już filtrowania, ale chcemy przepuścić ją przez emulatory wzmacniacza i głośników, a następnie taśmowe echo i wreszcie krótki pogłos. Dwa pierwsze składniki pozyskamy z aktualnie omawianej sekcji, kolejne z procesora FX.

Działanie niektórych elementów w istotnym stopniu zależy także od charakteru przetwarzanego materiału. I tak np. Wave Shape może służyć do wzbogacania spektrum sygnału "analogowych" oscylatorów (radzę rozpocząć eksperymenty od sinusoidy), ale także do zniekształcania bardziej złożonych przebiegów, choćby próbek całych fraz, pętli itp. Ciekawą propozycją jest Resonator, który symuluje działanie pudła rezonansowego instrumentów strunowych szarpanych. Z jednej strony pozwoli na budowę realistycznych barw instrumentalnych (gitarowych), z drugiej zaś na osobliwe kombinacje, których w naturze raczej nie spotkamy. Wyobraźmy sobie choćby potężny zestaw perkusyjny zamknięty w... pudle rezonansowym banjo. Wypróbowałem... Efekt jest niesamowity.

Szczególną uwagę warto poświęcić także filtrom. Standardowy element, w urządzeniach marki Roland określany skrótem TVF, oferuje kilka podstawowych charakterystyk oraz trzy warianty tłumienia (6, 12 i 24dB/oktawę). Filtr brzmi bardzo dobrze, czysto - także przy dużych wartościach rezonansu. W przypadku Dynamic TVF możemy dodatkowo wykorzystać amplitudę sygnału wejściowego do modulowania częstotliwości odcięcia (uzyskując tzw. filtr obwiedniowy).

Jeżeli firma Roland umieszcza w swoim syntezatorze emulację filtra TB-303, to należy oczekiwać że będzie ona bliska ideału. Cóż, brzmi naprawdę dobrze, ale moim zdaniem inaczej niż pierwowzór. W zamian użytkownik otrzymuje dodatkowe funkcje, w tym także filtr górno- przepustowy, którego analogowy TB-303 oczywiście nie posiada.

Kolekcję uzupełnia kilka filtrów o specjalnym przeznaczeniu, w tym tzw. grzebieniowy. Jest też moduł podwójny, który wprowadza dwie charakterystyki (np. górno i dolnoprzepustową) połączone równolegle lub szeregowo. W tym wypadku ustawienia częstotliwości odcięcia i rezonansu są dla obu wspólne.

Sekcja COSM pozwala, o czym już wspomniałem, na wykorzystanie polifonicznych wariantów efektów zwykle lokowanych na końcu toru syntezy - kompresora, limitera, przesterowania, czy procesora Lo-Fi (redukuje częstotliwość próbkowania oraz długość słowa). Do tej grupy zaliczyłbym także symulator wzmacniacza oraz głośników. W przypadku testowanego instrumentu wynikowy dźwięk charakteryzuje się zawsze bardzo wyraźnym overdrivem. Najlepsze rezultaty uzyskamy łącząc działanie obu symulatorów, ale należy pamiętać, że w ten sposób wykorzystamy oba moduły COSM. To już kwestia wyboru - czy zastosować wariant polifoniczny już na tym etapie, czy przetworzyć dopiero wynikowy dźwięk w procesorze efektów. Dodam, że znajdująca się tam emulacja wzmacniacza i głośników (tym razem w ramach jednego modułu) jest jeszcze ciekawsza, i oferuje więcej parametrów, choć nie można ich modulować za pomocą obwiedni czy LFO.

Najistotniejszą cechą sekcji COSM 1 i 2 jest wysoka jakość przetworzonego brzmienia, co dotyczy praktycznie wszystkich procedur. Na szczególne podkreślenie zasługuje także uniwersalność zastosowania. Podczas testów eksperymentowałem z różnymi próbkami, a także sygnałem oscylatorów - rezultat był zawsze na tyle interesujący, że trudno było się zdecydować co wybrać. I oby artyści mieli tylko takie problemy...

Wzmacniacz Roland V-Synth XT

Bez względu na zastosowaną konfigurację toru syntezy do dyspozycji jest tylko jeden wzmacniacz (TVA), zatem zawsze dociera do niego zsumowany sygnał. Tradycyjnie w tej sekcji ustala się także pozycję dźwięku w panoramie.

Na marginesie dodam, że moim zdaniem nieco lekceważy się rolę wzmacniacza w procesie budowy barwy. Teoretycznie ma za zadanie nadać jej właściwy profil dynamiczny, ale faktyczne możliwości są znacznie większe. Choćby modulacja amplitudy - za pomocą oscylatora (albo jeszcze lepiej - dowolnej próbki...), sygnału zewnętrznego itp. V-Synth XT w niewielkim stopniu zaspokaja takie oczekiwania, czego nie postrzegałbym jednak jako wady. Są znacznie istotniejsze kwestie i to właśnie im inżynierowie firmy Roland poświęcili najwięcej uwagi. Ze znakomitym skutkiem.

Modulacja w Roland V-Synth XT

Praktycznie każdy element toru syntezy posiada kilka własnych obwiedni przypisanych kluczowym parametrom i pojedynczy LFO. Użytkownik zupełnie nie musi się przejmować niedostatkiem modulatorów, jak to bywało w przypadku innych urządzeń - klasyczne syntezatory mają przecież zwykle po 2-4 obwiednie i podobną ilość LFO. Pociąga to za sobą pewien dodatkowy wysiłek włożony w ustawianie barwy, ale daje swobodę o jakiej dawniej mogliśmy sobie co najwyżej pomarzyć. Jest też pewien haczyk - praktycznie niedostępne są złożone kombinacje modulatorów, gdzie jeden wpływa na określony parametr drugiego, np. obwiednia wzmacniacza kontroluje częstotliwość LFO filtru itp. Niektóre z ograniczeń da się jednak obejść za pomocą jakiegoś sprytnego tricku, a inne tracą na znaczeniu wobec zalet omawianego instrumentu. Zastosowane obwiednie należą do najbardziej popularnego typu ADSR, ale każdy z segmentów może być sterowany za pośrednictwem szybkości ataku; ponadto użytkownik wybiera jedną z ośmiu krzywych reakcji. LFO oferuje standardowe przebiegi oraz kilka parametrów, w tym fazę startową i końcową oscylacji (płynny wzrost lub spadek amplitudy drgań). Kształt fali, częstotliwość i inne elementy są przy tym prezentowane na wyświetlaczu, zatem nie tylko słychać, ale i widać efekty naszej pracy.

Dalsze możliwości kryje w sobie sekcja Matrix Control, która pozwala na zbudowanie szeregu zależności typu: komunikat MIDI - parametr barwy. Takie rozwiązanie pozwala na poważną ingerencję w czasie rzeczywistym, czyli podczas gry. Instrument dysponuje bowiem ośmioma potencjometrami, które można dowolnie programować oraz tzw. Time Trip Pad. W przypadku wersji klawiszowej jest to odrębny element regulacyjny (dotykowy) - moduł wyświetla go na ekranie. Dosłownie jednym palcem można modulować kilka parametrów jednocześnie i trudno sobie wyobrazić, by podobny efekt dało się uzyskać w inny sposób. Za pośrednictwem systemu V-link można sterować także urządzeniami wideo (choćby Edirol PR-80) - wykorzystując Time Trip Pad i potencjometry. Łatwo sobie teraz wyobrazić jak połączyć modulację barwy z odpowiednią projekcją.

Szczególnym rodzajem modulatora jest Multi Step Modulator. W zasadzie należy go postrzegać jako kolejną wariację na temat analogowego sekwencera (do dyspozycji są cztery ścieżki), który może sterować dowolnymi parametrami. Dzięki dotykowemu ekranowi programowanie jest dziecinnie proste - wystarczy pociągnąć palcem lub "wystukać" poszczególne wartości. Muzycy nie przepadający za intuicyjnym stylem pracy mogą oczywiście zrobić to w bardziej tradycyjny sposób - ustawiając każdą wartość pokrętłem.

Efekty w Roland V-Synth XT

V-Synth XT dysponuje globalnym procesorem efektów, który składa się z trzech podstawowych elementów - pierwszym jest dowolnie programowany moduł, drugim chorus, zaś trzecim pogłos. Oprócz pierwszego z wymienionych nie wnoszą niczego nowego, prezentując wysoki, ale porównywalny z innymi urządzeniami z tej samej półki poziom. Multiefekt (MFX), czyli pierwszy z modułów, oferuje znacznie większe możliwości - o czym świadczy choćby długa lista dostępnych algorytmów. Obok świetnych korektorów, filtrów, opóźnień, czy procesorów dynamiki znalazło się na niej kilka szczególnie interesujących pozycji. Jedną z nich jest symulacja taśmowego echa (wzorowana na RE-201 Space Echo), żelazny punkt pokładowych procesorów najnowszych syntezatorów Roland. Bardzo dobre są też modele wzmacniaczy gitarowych z emulacją głośników. Mnogość ustawień, imponująca liczba parametrów idą w parze ze znakomitym brzmieniem. Na dobrą sprawę V-Synth XT można z powodzeniem polecić gitarzystom, którzy lubią zabawy z elektroniką. Instrument dzięki wejściom audio doskonale sprawdzi się także jako zaawansowany procesor efektów. Żałuję tylko, że nie da się równocześnie wykorzystać taśmowego echa i symulacji wzmacniacza. Efekt byłby naprawdę znakomity. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby zapisać całą partię z echem jako próbkę, a następnie wykorzystać modelowanie wzmacniacza.

Przeglądając listę efektów z grupy MFX łatwo dostrzec jak wiele z nich nawiązuje do klasycznych urządzeń japońskiego producenta. Mamy więc opóźnienie z chorusem na wzór kostki Boss CE-1, flanger z SBF-325 (sygnowanego marką Roland), Space Chorus z SDD-320 oraz całą gamę przesterowań.

Kolejną grupę tworzą zestawy multi: gitarowy, basowy, wokalny czy klawiszowy (ten ostatni z modulatorem kołowym). Nieco rozczarowała mnie symulacja wirujących głośników, ale to niezwykle trudny do uzyskania efekt. Dla odmiany bardzo dobrze prezentuje się wszystko co służy do "zepsucia" dźwięku - fonograf, który wprowadza trzaski winylowej płyty (w dodatku przy trzech różnych prędkościach - 33 1/3, 45 lub 78 obrotów na minutę), czy też Radio Tuning. Ostatni z wymienionych sprawia, że nasz V-Synth XT brzmi niczym słuchany przez tranzystorowe radio.

Oceniając testowany model poprzez pryzmat pokładowego procesora efektów muszę przyznać, że producent znakomicie rozdysponował jego moce obliczeniowe. Zapewne dałoby się implementować więcej szyn efektowych, ale kosztem toru syntezy. A tak mamy znakomity syntezator i reprezentujący ten sam poziom procesor FX. I ani śladu po jakimkolwiek kompromisie.

Parę słów o innych funkcjach Roland V-Synth XT

Instrument wyposażono w zaawansowany arpeggiator, który pozwala na dowolne programowanie własnych paternów. Jest to czynność dość prosta (szczególnie w porównaniu do innych instrumentów), głównie dzięki przyjaznemu systemowi operacyjnemu. Zastanawiam się jakie zalety ma pokładowy arpeggiator w stosunku do rozwiązań programowych. Przede wszystkim jedną - arpeggio jest częścią konkretnej barwy i nie trzeba się zastanawiać co z czym pożenić, aby zabrzmiało jak w zeszłym miesiącu. Ponadto za jednym naciśnięciem klawisza wyzwalamy całą sekwencję, co doskonale sprawdzi się na koncercie.

V-Synth oferuje też swego rodzaju "gotowce" brzmieniowe, coś na kształt prefabrykatów. Wybieramy np. Organ Type i potem tylko dopieszczamy ustawienia.

Łącze USB umożliwia swobodny transfer danych, wymianę próbek (WAV, AIFF) czy obsługę instrumentu za pomocą oprogramowania edycyjnego. Niezbędne sterowniki znajdują się na dołączonym CD-ROMie - zarówno dla systemu Windows (wymagany XP/2000/Me), jak i Mac OS (wymagane X 10.2.3 i późniejsze lub Classic 9.0.4 i późniejsze).

Moduł czy klawiatura?

Funkcjonalnie obie wersje są identyczne, bo to ten sam instrument, tyle że w różnych opakowaniach. Wersja klawiszowa ma znacznie bardziej rozbudowany panel, więcej potencjometrów, przełączników itp. Dysponuje oddzielnym padem Time Trip oraz kontrolerem D-Beam (podwójnym). Za to dotykowy ekran starszego typu nie jest kolorowy, a karty serii VC trzeba dokupić. Oba modele posiadają identyczne wejścia i wyjścia audio, takie same są również ich dane techniczne (pomijając wymiary i masę). V-Synth z klawiaturą jest zorientowany na "żywe" granie, podczas gdy moduł XT wydaje się być narzędziem typowo studyjnym. Oczywiście to tylko pewien stereotyp, bo oba równie dobrze sprawdzą się w każdych warunkach.

Podsumowanie

Kiedy przed kilku laty pojawiła się technologia VariPhrase, próbowałem sobie wyobrazić wykorzystujący ją syntezator, który chciałbym zobaczyć na rynku. I teraz mam przed sobą taki właśnie instrument. Co ciekawsze, brzmieniowo wcale nie wpisuje się on w kontynuowany od lat trend, zwłaszcza gdy porównać go z serią Fantom. Bywa ostry i agresywny, ale potrafi też wykreować inne klimaty. Dynamika i pasmo przenoszenia są bez zarzutu. Znakomity jest cały "dół", pozbawiony często spotykanej w cyfrowych urządzeniach sztuczności, dzięki czemu barwy basowe naprawdę wciskają w fotel. Do minusów zaliczyłbym jedynie stosunkowo niewielką pamięć na próbki; przydałoby się także kilka wyjść indywidualnych. Znakomitym pomysłem są standardowo zainstalowane karty, bowiem każda z nich to właściwie nowy instrument.

Miałem okazję testować szereg urządzeń tej marki i zaryzykuję twierdzenie, że to najciekawszy i najlepszy Roland od wielu lat. Właściwie nie ma na rynku bezpośredniego konkurenta. Z jednej strony oferuje całkiem przyzwoitą "wirtualnie analogową" syntezę, z drugiej zaś sampling i technologię VariPhrase. Nie jest jednak typową stacją roboczą, bo tę rolę odgrywa przecież Fantom. W istocie mamy więc do czynienia z jednym z nielicznych naprawdę kreatywnych syntezatorów cyfrowych i pod tym względem należy raczej do podobnej kategorii co choćby Hartmann Neuron - pomimo ogromnych różnic dzielących oba urządzenia. Potencjalny nabywca musi więc zaakceptować cenę, która na pierwszy rzut oka wydaje się co prawda dość wysoka, ale jednak adekwatna do faktycznych możliwości instrumentu. Dodajmy - kompletnego i nie wymagającego już żadnych rozszerzeń.  

EiS 08/2005

Producent
Roland
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó