Normal Bias
Zapraszamy do lektury wywiadu z duetem Normal Bias. Yac i 77 stworzyli album przesiąknięty dubem, który ukazał się nakładem oficyny U Know Me Records. Chłopaki opowiadają o swoich dotychczasowych muzycznych doświadczeniach i świetnie się ze sobą dogadują – słychać to także na płycie, gdzie chemia która wytworzyła się pomiędzy nimi przebija się przez gąszcz utkany przez kolejne reverby i delay’e.
Ostatnio na naszej scenie pojawiło się sporo płyt z okolic dubu, można więc odnieść wrażenie, że ta stylistyka staje się też coraz bardziej popularna wśród odbiorców „nowej muzyki”. Zauważacie tę tendencję?
Yac: Szczerze mówiąc, nie śledzę dokładnie tendencji. Siłą rzeczy zawsze słuchałem okołodubowych projektów, a wiele osób, także na naszym podwórku, od dawna robi świetne rzeczy w tej dziedzinie. Jeżeli jednak rzeczywiście taka tendencja istnieje, to nam wypada się tylko cieszyć. Ja jednak uważam, że dub - jako matka wszystkich muzycznych technik - jest nieprzerwanie obecny w każdym ze stylów muzyki, które powstały w kilku ostatnich dekadach.
77: Ja jestem ze starej szkoły i nie postrzegam dubu jako stylistyki. Dla mnie to forma realizacji utworu, a ta przeżywa cyklicznie wzrosty i spadki zainteresowania. Ważne jest to, że sam sposób realizacji można w zasadzie zaadaptować do każdego gatunku muzycznego i we wszystkich znajdziesz jego pokłosie. Dobrą robotę w tej materii wykonali giganci, jak Lee Perry czy King Tubby. Można powiedzieć, że niezauważeni przebili się do mainstreamu swoimi technikami, które zaintrygowały realizatorów i muzyków. Efekty tego słyszymy dziś wszędzie, czy tego jesteśmy świadomi, czy nie.
Źródła Waszego zainteresowania dubem to właśnie muzyka, która powstała gdzieś na Jamajce jeszcze w latach 70?
Yac: Od zawsze byłem zafascynowany dubem jako sztuką panowania nad żywym dźwiękiem. Kiedy łapię dźwięk w tor delaya i mam go w pętli pod palcem, mogę zrobić z nim wszystko i to jest po prostu piękne. To też absolutna baza dla tworzenia moich brzmień. Owszem, nie można zaprzeczyć, że nasze źródło fascynacji jest mocno osadzone w jamajskich kanciapach z kultowym Black Ark na czele. Od przegrywanych kaset z klasyką dubu zaczynaliśmy dawno temu swoją edukację. Z drugiej strony, nigdy nie uważałem dubu jako prostej pochodnej roots reggae – według mnie zdubować można każdy gatunek.
77: Fascynacja przyszła wraz z młodzieńczym zapałem penetrowania tego, co było dostępne w latach 90, a nie było wszechobecną sieczką medialną. Wszystko zaczęło się od punk rocka, który naturalnie prowadził do reggae, a stąd już bardzo blisko do dubu. Samą techniką zainteresowałem się, jeszcze grając na gitarze w pierwszym zespole na początku lat 90-tych. Wtedy zabawa delayem, który znajdował się na stanie domu kultury, była bardzo ryzykowna i często kończyła się solidną reprymendą od pana Romana, ale mimo wszystko podejmowaliśmy to ryzyko. Efekt był na tyle zachęcający, że w krótkim czasie granie bez delaya czy reverba okazało się bez sensu.
Obaj działacie na scenie już od jakiegoś czasu. Dlaczego właśnie teraz postanowiliście zrobić coś razem?
Yac: Przede wszystkim od bardzo dawna jesteśmy parą dobrych przyjaciół. Znamy się jeszcze z czasów szkoły podstawowej, ale odkąd los ponownie nas zetknął na studiach w Poznaniu, w zasadzie bez ustanku rozmawiamy o muzyce. Zliczyć by się nie dało, ile godzin spędziliśmy na rozmowach o gratach, „rozkminianiu” produkcji danego nagrania albo przewijaniu jakiegoś fragmentu basu, dla samej frajdy słuchania tego, jak świetnie brzmi na wolnych obrotach. W istocie byliśmy więc skazani na to, że - prędzej czy później - stworzymy coś razem. I choć wcześniej robiliśmy już jakieś rzeczy wspólnie, to uważam, że bardzo dobrze się stało, że w pierwszym poważnym projekcie zetknęliśmy się już jako dojrzali producenci z dużym bagażem doświadczeń. To w połączeniu ze wspomnianymi latami muzycznych debat, dało nam ogromny komfort i porozumienie we wspólnej pracy.
Od początku ten dub był obecny?
77: Na poważnie moja historia z dubem zaczęła się w połowie lat 90-tych. Ten początek jest ściśle związany z pierwszym w Polsce zespołem, który okraszał swoją twórczość tą formą realizacji dźwięku, czyli Wszystkie Wschody Słońca. To mega ciekawa historia, bo wtedy własny akustyk zespołu był elementem ciężkim do akceptacji, a co dopiero akustyk, który był jednocześnie członkiem kapeli i ośmielał się kręcić wszystkimi od lat nieruszanymi gałkami w sprzęcie pana Zdzisława! Początki były naprawdę partyzanckie: w każdej umowie na koncert mieliśmy wpisane, że jeśli lokalny akustyk będzie nam utrudniał działanie na konsolecie, to nie gramy koncertu i basta... W zasadzie do pierwszej połowy lat dwutysięcznych zajmowałem się nagłaśnianiem koncertów zespołów z kręgu reggae/dub (na stałe m. in. WWS, Bakszysz, Inity Dub Mission) i graniem tzw. sound systemów. To były czasy ewidentnego piku tego gatunku, toteż roboty było sporo. Na dodatek z powodu braku realizatorów studyjnych rozumiejących potrzeby zespołów z tego kręgu muzycznego (w zasadzie było ich tylko dwóch - Mario „Dziurex” i Jarek „Smoku”), zajmowałem się też realizacją studyjną i nagrywaniem. Były też masteringi, w tym na „czarne placki”, m. in. dla siodemki.com. Potem przyszła naturalna potrzeba pracy z mniejszą liczbą muzyków (duet Echo_tm, Tabu Duby) czy też historie solo (kilka EP-ek m.in. Afterbeat i Enypnion) i sporo remiksów.
Yac: Ja z kolei przez długi czas nie myślałem o sobie jak o producencie, tylko bawiłem się dubem i kreowaniem brzmień w miksach, które tworzyłem dla własnej radochy. To była fajna forma komunikacji z ludźmi w czasach portalu diggin.pl, który wówczas współredagowałem. Jednak po pewnym okresie dekonstruowania utworów na potrzeby tych miksów zauważyłem, że to, co robię jest w istocie produkcją muzyki. Zaczęło się pojawiać w nich coraz więcej moich własnych pętli i pomysłów stricte realizatorskich. Z tamtego czasu mam ogromną bazę szkiców muzycznych. Mimo wszystko nadal nie myślałem o tworzeniu własnych kawałków. Pomysły lądowały w szufladzie albo w kolejnych miksach. Przełomem był chyba remiks utworu „Kali” Enveego, który zrobiłem z czystej zajawki, a który - jak się okazało - bardzo się spodobał ludziom. To mnie zdopingowało do tego, żeby jednak upubliczniać swoje prace.
Jakiś czas temu opublikowałeś utwór „Versions”, o którym ktoś powiedział, że jest to przykład tzw. „mixing 2.0”. Pojawia się tam dokładnie 769 sampli, a całość trwa 35 minut…
Yac: Nigdy nie interesowało mnie tworzenie miksu jako prostego odgrywania selekcji iluś tam utworów po kolei. Zawsze zależało mi, by w swoich pracach zaprezentować te utwory od innej strony, stąd na początku moje miksy były mocno dubowane na żywo. Potem przyszedł Ableton i nowe możliwości. Ogromną przyjemność dawało mi łączenie i edytowanie utworów tak, aby zaczęły one ze sobą tworzyć zupełnie nowe byty muzyczne. Swego czasu byłem pod dużym wrażeniem tego, co zrobił Richie Hawtin na albumie „DE9: Closer to the Edit”. Jeszcze przed „Versions” stworzyłem w podobnej manierze showcase miks dla kultowego netlabelu Enypnion. Użyłem tam niemal wszystkich utworów z katalogu, edytując i nakładając na siebie po kilka tracków naraz. „Versions” stanowiło apogeum tego rodzaju podejścia. Ten miks stworzyłem z bardzo krótkich sekwencji sampli z różnych źródeł. Niektóre z nich ograniczały się w zasadzie do pojedynczej nuty. Do dzisiaj jestem pod dużym wrażeniem efektu tej pracy. Takie podejście wymaga jednak sporych nakładów czasowych, a dziś wolę ten czas poświęcić na pracę nad własnymi produkcjami, więc raczej na kolejną część „Versions” na razie się nie zanosi.
Z takim podejściem zapewne nie oddalibyście waszego materiału do miksu komuś innemu.
77: Zdecydowanie. Naszym celem było całkowite opanowanie brzmienia. O to właśnie nam chodzi. To, co słyszysz, jest tym, co chcieliśmy zrobić, dlatego produkcja każdego utworu trwa bardzo długo. Oddanie komukolwiek tego materiału do miksu byłoby totalnym zaprzeczeniem koncepcji naszej współpracy. Z reguły sami również robimy mastering, ale w przypadku tego LP poprosiliśmy o wsparcie Kwazara, co okazało się dobrym posunięciem.
Yac: Dokładnie tak. Nie ma mowy, żebyśmy nie mieli pełnej kontroli nad tym, co robimy. Zdecydowaliśmy się na miks w warunkach studyjnych, żeby jeszcze bardziej ją zwiększyć. I choć nie zamykaliśmy się na sugestie obecnego przy miksie Kwazara, to my jesteśmy w 100% odpowiedzialni za to, jak ta płyta jest sklejona. Sam Kwazar jest też człowiekiem, z którym świetnie się nam współpracowało. Bardzo sprawnie przeprowadził nas przez możliwości swojego studia, w dodatku dobrze rozumie nas i naszą stylistykę, więc zwykle rozumieliśmy porozumiewaliśmy się w zasadzie bez słów i nie traciliśmy czasu ani prądu na zbędne wyjaśnienia. Wygląda na to, że mamy szczęście do właściwych ludzi na odpowiednim miejscu.
Czy to zdanie pasuje również do Groha, którego U Know Me Records wydało Wasz materiał?
Yac: Od początku miałem w głowie, aby nasz debiutancki album ukazał się nakładem polskiego wydawnictwa. Materiał wysłałem tylko do 3 labeli, których właścicieli dobrze znałem z różnych muzycznych przygód i spotkań. Zdecydowaliśmy się na współpracę z Grohem przede wszystkim dlatego, że zareagował najbardziej entuzjastycznie. Od początku też bardzo zaangażował się w ten projekt i jego wydanie. A poza tym w UKM jest jak w rodzinie. Znamy się od wielu lat, zarówno w relacjach stricte muzycznych, jak i towarzyskich. Dla mnie to bardzo istotne, aby mieć dobry kontakt mentalny z wydawcą.
Bez tej świetnej atmosfery trudno byłoby stworzyć jedną z najciekawszych wytwórni na rynku.
Yac: Wpływ U Know Me na współczesną scenę elektroniczną w Polsce jest nie do przecenienia. Przede wszystkim skupia grupę jednych z najbardziej ciekawych i utalentowanych polskich producentów. Chyba nie ma osoby, która interesując się tzw. „nową muzyką”, nie słyszała np. o Rysach. Bardzo też doceniam, że Groh ma otwartą głowę, nie zamyka się jedynie w sprawdzonej formule i ma odwagę inwestować w nowe obszary, być może bardziej ryzykowne, kiedy liczy się na szeroki odbiór. Dowodem na to jest nasza płyta, ale też juke'owy debiut Rhythm Baboon'a, który ukazał się na chwilę przed naszym wydawnictwem.
Ustaliliśmy już, że najchętniej korzystacie z technik stricte dubowych, teraz zatrzymajmy się na chwilę przy narzędziach, których używacie właśnie w ten sposób.
Yac: Wychodzę z założenia, że less is more. Mimo przygód z różnymi gratami, od zawsze jestem wierny mojemu combo starych rackowych efektów: delayowi Digitech RDS1900 i reverbowi Korga. Ogromną ilość brzmień uzyskuję, wpuszczając i mieląc nieskończone pętle w tych dwóch maszynkach. Jeśli chodzi o soft, to oczywiście Ableton. Nie używam też żadnych zewnętrznych VST, a jedynie wewnętrzne efekty Abletona, które łączę we własne autorskie łańcuchy. Ogólnie nie lubię presetowanych brzmień i zawsze staram się wycisnąć z tego, co mam, coś nowego.
77: Jeżeli chodzi o hardware, to w zasadzie przy tej płycie wykorzystaliśmy tylko KORGa Monotribe, a reszta dźwięków to sample zbierane przez lata nagrywania i obróbka, która – wydaje się, że w tym duecie – jest najważniejsza. Sporo też zewnętrznych „zabawek” z półki z napisem klasyka, jak SDD-1000, Fostex 80... Przede wszystkim jednak Ableton z jego wtyczkami i instrumentarium.
Yac: Jeśli mówimy o brzmieniu samego albumu, to nie można nie wspomnieć o „maszynkach” ze studia Gagarin, którymi mocno podmalowaliśmy ścieżki przy finalnym miksie. Chodzi tu przede wszystkim o wspaniałą serię Looptrotter ze znakomitym kompresorem Monster i saturatorem Sa2rate na czele. Z kolei w ociepleniu linii basowych dużo pomógł procesor SPL Tube Vitalizer. Ogólnie mówiąc, mimo ograniczonego czasu, który wymusił sporą improwizację, ogromnie doceniam godziny, które spędziliśmy w studio u Kwazara.
W jaki sposób dzieliliście się zadaniami podczas pracy nad płytą?
Yac: Przy powstawaniu albumu nie przypisywaliśmy sobie jakichś konkretny ról. Każdy z nas w dowolnym momencie mógł zaproponować zmianę, która często znacznie modyfikowała obrany wcześniej kierunek. Oprócz zamykającego utworu, który kończyliśmy razem na wspólnej sesji, cała reszta powstała korespondencyjnie. Czasem zaczynaliśmy od moich loopów, czasem od loopów Tomka i potem każdy z osobna dołączał swoje pomysły. Absolutnie się nie popędzaliśmy, więc materiał powstawał dość długo. Co ciekawe, nie mieliśmy z naszych sesji żadnych odrzutów: wszystkie wyprodukowane tracki – poza jednym, nie do końca pasującym tam długością – ten został dołączony wydawnictwa później jako digital bonus.
Widziałem gdzieś w Internecie informację, że graliście już razem na żywo. Jak się udało?
77: Owszem graliśmy już razem na żywo, ale była to zupełnie spontaniczna akcja. Mieliśmy kiedyś booking w jednym miejscu we Wrocławiu z naszymi solowymi projektami. W pewnym momencie zobaczyłem Piotrka za stołem i zaczęliśmy razem improwizować. Wyszedł z tego całkiem konkretny dubowy lot, ludziom się podobało, a my wiedzieliśmy już, że musi się z tego „urodzić” coś więcej.
Yac: Jak dotąd, nigdy jeszcze nie prezentowaliśmy się na żywo jako Normal Bias, ale oczywiście granie na żywo to esencja dubu i nie możemy się już doczekać, kiedy „zmielimy” ten materiał na scenie. Jeszcze do końca nie ustaliliśmy, jaki dokładnie setup będziemy chcieli ze sobą zabrać. Być może zepniemy się po prostu w Abletonie, a może weźmiemy ze sobą więcej gratów i postawimy na bardziej hardware'owy dub. Myślę, że wyjdzie to naturalnie, jak zresztą wszystko, co wspólnie robimy.