Kuba Więcek - Jestem sprzętowym minimalistą

30.09.2021 
Kuba Więcek - Jestem sprzętowym minimalistą fot. Moczulski

Kuba Więcek to doskonały saksofonista, który ostatnio dał się poznać także jako producent, odpowiadając za warstwę muzyczną nagranego z raperem Kozą albumu "Niebo nad Berlinem". Nasz rozmówca opowiedział o swojej drodze, która rozpoczęła się w szkole muzycznej pierwszego stopnia, później doprowadziła go do studiowania w Berlinie i Amsterdamie, a ten "klasyczny" rozdział tej historii zakończył się wraz z wydaniem płyty w ramach legendarnej serii Polish Jazz. Jakie będą jego kolejne kroki? Między innymi tego dowiecie się z naszej rozmowy.

Jak to się w ogóle stało, że zacząłeś grać na saksofonie?

Kuba Więcek: Była to naturalna kolej rzeczy. Moja mama była nauczycielką w szkole muzycznej. Grała na fortepianie, lecz moim pierwszym instrumentem była wiolonczela, która kompletnie mnie nie kręciła. Podobne odczucia towarzyszyły mi podczas nauki gry na saksofonie, z którego również chciałem zrezygnować. Dopiero pod koniec gimnazjum przekonałem się do tego instrumentu, kiedy starsi koledzy, których poznałem na obozie sportowym zaprosili mnie na próbę. Tam po raz pierwszy ktoś powiedział mi żebym improwizował. Totalnie mnie to wciągnęło. Do tamtego momentu byłem mocno uzależniony od gier komputerowych, ale wtedy momentalnie przeniosłem całą moją uwagę na saksofon.

Przy okazji rozmów o edukacji muzycznej lubię przywoływać wypowiedź Tomasza Stańki, który powiedział, że po szkole muzycznej trzeba poświęcić sporo czasu, aby „zapomnieć” wpajane tam informacje i odnaleźć swoje własne brzmienie...

To wszystko zależy od tego jak szybko sobie uświadomimy, że coś takiego jak własne brzmienie w ogóle istnieje. Ja miałem gigantyczne szczęście, ponieważ w wieku 15 lat pierwszy raz wyjechałem na warsztaty jazzowe, gdzie poznałem nieco starszych kolegów, którzy studiowali wówczas w Danii. Oni byli bardzo wyczuleni na tym punkcie i prawdopodobnie, gdyby nie to doświadczenie, uświadomiłbym sobie ten fakt dużo później. Trzeba też powiedzieć, że nie każdy ma predyspozycje, aby to własne brzmienie odnaleźć. To jest dokładnie tak samo jak z osobowością – nie każdy musi się za wszelką cenę wyróżniać. Ja dość szybko zacząłem pisać własną muzykę oraz szukać rzeczy, które mogą spowodować, że to co będę robił będzie wyjątkowe.

W którym momencie zrozumiałeś, że Twoja przyszłość związana będzie z muzyką?

Kiedy zdecydowałem się porzucić muzykę klasyczną na rzecz jazzu bardzo wiele osób mówiło mi, że po jazzie nie będę miał zawodu i że lepiej skończyć muzykę klasyczną, żeby później móc pracować w szkole. Im więcej słyszałem podobnych opinii, albo że skończę grając na weselach, tym miałem większą motywację, żeby im udowodnić, że nie mają racji. Zdarzyło mi się raz za namową Mamy w takich okolicznościach wystąpić i uważam, że wszystkiego warto w życiu spróbować. Jeśli chodzi o zarobek z muzykowania to bardzo dużo grałem na ulicy. W zasadzie od 15 roku życia w każde święta graliśmy razem z kolegą. Było zimno, ludzie się litowali i wrzucali pieniądze. Później jeździliśmy grać na ulice do Berlina i Warszawy. Studiując w Amsterdamie i Kopenhadze również grałem na ulicy, żeby się utrzymać. Bardzo dużo się tam nauczyłem i myślę, że każdy muzyk powinien mieć takie doświadczenie.

Skąd decyzja o wyjeździe na studia zagranicą?

Marzyłem o tym od chwili, kiedy na warsztatach jazzowych poznałem chłopaków, którzy studiowali w Danii. Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, zdawałem do Rhythmic Music Conservatory w Kopenhadze. Trzeba przejść przez dwa etapy – pierwszy polega na tym, że ma się 10 minut i można z tym czasem zrobić cokolwiek. Ja zagrałem na saksofonie z zespołem i dostałem w tym etapie maksymalną liczbę punktów. Miesiąc później ma miejsce drugi etap, czyli rozmowa. Pytali mnie, dlaczego mają zainwestować akurat we mnie albo gdzie widzę siebie za 5 lat. Wówczas jeszcze nie znałem odpowiedzi na te pytania i mnie nie przyjęto. Wtedy byłem zafiksowany na tym, aby jak najszybciej zagrać skalę na instrumencie i nauczyć się jak największej liczby solówek jazzowych. Na pół roku wylądowałem w Amsterdamie w Conservatorium van Amsterdam, a do Kopenhagi udało mi się dostać za drugim podejściem.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Na studiach miałeś styczność z systemem DAW?

Mogłem wybrać między programami Ableton, Logic lub Pro Tools, ale kompletnie mnie to wtedy nie interesowało. Przydzielono mi losowo Pro Tools, gdyż najmniej osób go wybrało. W tamtym okresie to była dla mnie strata czasu i trochę szkoda, że wówczas nie wybrałem Abletona. Być może dużo szybciej zainteresowałbym się produkowaniem muzyki.

Rozumiem, że do tego doszło dopiero niedawno, więc co było Twoją ambicją po studiach?

Myślę, że przeniesienie miłości do jazzu, którą zostałem zarażony w Kopenhadze na polski grunt. U nas nie ma takiej tradycji jazzowej jak tam – gra się bardzo ekspresyjnie, im szybciej tym głośniej i tak dalej. Kiedy pojawiła się możliwość zagrania koncertu w Warszawie, mogłem wybrać partnerów i połączyłem się z Michałem Barańskim oraz Michałem Żytą. Zagraliśmy standardy i wyszło to rewelacyjnie. Pomyślałem, że fajnie byłoby nagrać z chłopakami płytę. Wówczas pasjonował mnie minimalizm – studiowałem kompozycję z wybitnym kompozytorem Johnem Hollenbeckiem, który uczył mnie tego jak wykręcić jak najszersze spektrum brzmień z jak najmniejszej liczby instrumentów. Trio z chłopakami było czymś w czym mogłem się sprawdzić. Zaczęliśmy się spotykać, napisałem muzykę i ją nagraliśmy. Wtedy mieszkałem już w Warszawie i czasami komuś opowiadałem o tym, że zarejestrowaliśmy materiał na album. Któregoś dnia zadzwonili do mnie z Warner Music, że wznawiają serię Polish Jazz i chcieliby wydać w jej ramach moją płytę.

Szybko pojawił się kolejny album Multitasking, na którym poszerzyłeś swoje instrumentarium.

Już w trakcie trasy promującej pierwszą płytę, szukałem sposobu na to, żeby na koncertach brzmiała inaczej niż na płycie, więc zamieniłem w niektórych utworach kontrabas na gitarę basową. Przed wylotem do Stanów zapytałem Janka Młynarskiego, jakie nowe instrumenty powinienem jego zdaniem kupić. On wskazał Teenage Engineering OP-1 i Critter & Guitari Organelle. Kupiłem te instrumenty totalnie w ciemno i dziś wiem, że są to narzędzia, które mogę wykorzystywać podczas grania na żywo lub w podróży. Jeżeli chodzi o pracę studyjną, to nie są mi niezbędne.

To był moment głębszego wejścia w świat muzyki elektronicznej?

Jeszcze nie, taka silna potrzeba czegoś nowego pojawiła się, kiedy graliśmy bardzo dużo koncertów z materiałem z albumów mojego tria. W pewnym momencie poczułem, że nie daje mi to już takiej radości jak kiedyś i wiedziałem, że muszę zwolnić. W listopadzie 2019 roku poznałem Marcina Staniszewskiego i poszedłem do niego, aby w końcu nauczyć się Abletona. Marcin to fenomenalny nauczyciel, dawał mi świetne uwagi i motywował mnie do pracy. W styczniu 2020 roku okazało się, że mam dwa miesiące wolnego, więc razem z moją dziewczyną przeprowadziliśmy się do Berlina, żeby trochę odpocząć od Warszawy. Tam w zasadzie od rana do nocy siedziałem przed monitorem i robiłem muzykę elektroniczną.

W jakim kierunku szły Twoje produkcje?

Tworząc nigdy się nie zastanawiam jaką muzykę aktualnie robię. Zawsze jednak naturalnie ciążyło to w kierunku hip-hopu. Przełomowym dla mnie momentem, jeszcze w Kopenhadze, było wyjście płyty Kendricka Lamara To Pimp a Butterfly. Za sprawą tego albumu zacząłem otwierać się na inną muzykę niż jazz.

Interesowałeś się wcześniej polskim hip-hopem?

Raczej nie, ale pamiętam, że w moim środowisku muzyków awangardowych pojawienie się Kozy było wydarzeniem. Byłem pod dużym wrażeniem albumu Mystery Dungeon. Już wtedy wiedziałem, że jeśli miałbym współpracować z jakimś polskim raperem to na pewno byłby to on. Nie miałem też wątpliwości, że jemu również taka kooperacja sprawiłaby sporo frajdy i pozwoliłaby się rozwinąć. Moja muzyka nie jest prosta do rapowania.

Wasza współpraca to na pewno jedna z najbardziej zaskakujących tegorocznych kooperacji. Znamy już jej źródła, a jak wyglądała ona w praktyce?

Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Berlinie i stąd też tytuł naszego krążka Niebo nad Berlinem. Zrobiliśmy pierwszy utwór, potem wróciłem do Warszawy i zaczęła się pandemia. Ja byłem wniebowzięty... Wiem, że brzmi to nie do końca szczęśliwie, ale dzięki temu miałem ogromną ilość dodatkowego czasu, żeby siedzieć nad muzyką. Nie musiałem jechać w kolejną trasę koncertową i zaczęliśmy się regularnie spotykać z Kozą na sesje. Każda z nich kończyła się nowym utworem, a zaczynaliśmy zupełnie od zera – grałem jakiś akord, generowałem brzmienie albo rytm na bębnach i tak to się zaczynało. Najdłuższy czas robienia jednego kawałka to trzy i pół godziny – od pierwszego dźwięku do napisania i nagrania zwrotek. Cały materiał jest bardzo spontaniczny i właśnie o to nam chodziło, aby ukazać nasz proces twórczy. Na początku w ogóle nie mieliśmy w planach nagrywania całej płyty – mieliśmy po prostu ogromną przyjemność spotykania się ze sobą, a sam proces był dla nas czymś niesamowitym. Myślę, że w jego trakcie obaj bardzo się rozwinęliśmy.

To rzeczywiście imponujące tempo. Jak aktualnie wygląda Twój zestaw sprzętowy?

Przez ostatni rok nieco rozbudowywałem moje studio, ponieważ na początku opierałem się głównie na takich instrumentach jak mój saksofon czy gitara z jedną wyłamaną struną. W pokoju obok jest jeszcze pianino, ponieważ moja dziewczyna jest pianistką. Koza przynosił swój syntezator modularny Korg Volca i niekiedy od niego zaczynaliśmy pracę nad kolejnym utworem. Jeżeli chodzi o zaplecze cyfrowe, to używam go głównie na wyjazdach i jest to Arturia V Collection. Dopiero po jakimś czasie kupiłem Fendera Rhodesa, a aktualnie dużo używam Elektron Analog Four. Chodzi o fizyczną część instrumentu, o jego duszę, a nie o samo brzmienie. To jest dla mnie najbardziej atrakcyjne w żywych instrumentach. Gra na klawiaturze MIDI z brzmieniem Rhodesa nie jest tym samym. Całą płytę tworzyłem na głośnikach Genelec 8020 oraz używając mikrofonu Warm Audio WA-14, który polecił mi Marcin Staniszewski. Potrzebowałem mikrofonu, którym dobrze nagram zarówno instrumenty jak i wokal. Rekomendacja Marcina okazała się strzałem w dziesiątkę.

„Przez pandemię nie musiałem jechać w kolejną trasę koncertową i zaczęliśmy się regularnie spotykać z Kozą na sesje” (fot. Szymon Kowalczyk)

Od czego rozpoczynasz tworzenie kompozycji?

Za każdym razem robię to inaczej. Od zawsze bardzo dużo tworzyłem i komponowałem – jestem człowiekiem rutyny, który lubi pisać i tworzyć muzykę każdego dnia. Żeby być w stanie to robić, muszę podchodzić do tego na różne sposoby. Np. jednego dnia zaczynam wymyślając całą formę utworu grając jedynie na pianinie i wtedy w ogóle nie podchodzę do komputera. Drugiego dnia wszystko robię na odwrót. Z kolei trzeciego nic nie nagrywam i wszystko kleję z gotowych sampli, które znajdę na komputerze. Za każdym razem mam zupełnie inne podejście, gdyż to jest mój sposób na regularne tworzenie i ucieczkę przed jakąkolwiek blokadą.

Jak wyglądała postprodukcja tego materiału?

Całą płytę do pewnego momentu miksowałem sam, lecz potem stwierdziliśmy z Kozą, że fajnie byłoby, jakby zrobił to ktoś, kto posłucha tego materiału świeżym uchem. Padło na naszego kolegę Janka Kwapisza. Początkowo były takie rzeczy, które musieliśmy odgórnie ustalić, żeby się wzajemnie zrozumieć, ale dotarliśmy się i jestem bardzo zadowolony z końcowego efektu. Lubię pracować z wieloma ludźmi. Każdy ma swoje mocne strony i od każdego można się dużo nauczyć.

Zamierzasz inwestować w kolejne urządzenia?

Nie, jestem pod tym względem minimalistą. Tak samo było przy płycie. Spytałem się Marcina na jakim urządzeniu wykręcę wszystkie brzmienia, które mi się podobają, a on wskazał Elektrona Analog Four. Wolę mieć jeden sprzęt i poznać go jak najlepiej niż kupować coraz to nowe. Lubię instrumenty, na których nie umiem grać, więc jakbym miał coś kiedyś kupować, to byłby to instrument modularny, który może mnie zaskoczyć.

W ten sposób możliwe byłoby przeniesienie ducha improwizacji jazzowej do świata muzyki elektronicznej?

Nie chcę na komputerze robić tego samego, co robię z żywymi instrumentami. Lubię mieć instrumenty, które mogę wykorzystać na różne sposoby. Nie zależy mi, aby na każdym instrumencie umieć stworzyć to samo. Na mojej gitarze z pięcioma strunami gram zupełnie na ucho, ale jestem wolny od jakichkolwiek patentów czy akordów, które chwytam. Najważniejsza jest intuicja, której słuchaliśmy przy robieniu płyty z Kozą. Akceptowaliśmy wszystko co do nas przychodziło. Praktycznie zawsze szliśmy za pierwszymi pomysłami niezależnie od tego co na ich temat myśleliśmy na początku, ale chcieliśmy z nich zrobić coś, co na końcu nam się spodoba.

Częstym problemem wielu producentów jest kończenie utworów. Wielu z nich twierdzi, że to najtrudniejszy etap produkcji.

Nigdy nie było to dla mnie problemem. To kwestia tego, że poza robieniem utworów z różnymi artystami komponuję dużo solowych rzeczy. Czas mojego tworzenia zawsze jest dosyć krótki, polegam na brzmieniach, które lubię i skupiam się głównie na treści, a nie na szczegółowej produkcji. Wynika to trochę z mojej osobowości i braku cierpliwości. Przykładowo – w ostatnich 300 bitach, które zrobiłem użyłem tego samego brzmienia stopy. Ufam swojej intuicji i wiem, że jeśli coś do mnie przychodzi to na pewno nie bez powodu.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
czerwiec 2021
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Sennheiser HD 490 PRO Plus - słuchawki studyjne
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Electro-Voice EVERSE 12 - głośnik bezprzewodowy
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó