Penera - Komfort pracy z VST jest niezastąpiony
Michał Piwowar i Piotr Łada tworzą duet Penera i ze swoim ostatnim wydawnictwem HEAT95 doskonale wpasowali się w trend powrotu do lat 90. Nie ma w tym jednak kalkulacji, a jedynie słyszalna w ich kolejnych nagraniach konsekwencja.
Wiele osób twierdzi, że aktualnie w muzyce obserwujemy mocny zwrot w stronę lat 90. Zgodzicie się z tym?
Piotr Łada: Trend jest zauważalny, chociaż jego skala nie jest przesadnie duża. Myślę, że pewien udział ma w tym aktualna moda na hardware, w tym analogowe syntezatory i maszyny perkusyjne. Dziś są one powszechnie dostępne i jednocześnie atrakcyjne cenowo. Sami producenci sprzętu biorą udział w tym trendzie, a narzędzia, które tworzą, w pewien sposób definiują popularne dzisiaj brzmienia. Przykładem takiej sytuacji może być chociażby Korg Wavestate, będący odświeżoną odsłoną bardzo popularnego w latach 90. Korga Wavestation.
Michał Piwowar: Dodam tylko, że często w setach łączymy najnowsze wydawnictwa z oldschoolowymi trackami i nie znając daty ich premiery, nie sposób byłoby powiedzieć, który to „świeżak”, a który klasyk.
W dłuższej perspektywie czasu to może być problem takich gatunków?
MP: Niekoniecznie. Stylizowanie brzmienia na ubiegłe dekady obecne jest przecież w wielu gatunkach. To ostatnio bardzo popularny zabieg w post punku, new wave czy nawet popie. Nikt nie wyrzuca też „truskulowym” raperom, że nie katują swoich słuchaczy trapowymi bitami i Auto-Tunem. Po co więc słuchać tych nowych tworów, skoro wcześniej już ktoś to zrobił? Chociażby dlatego, że z nowymi artystami czy artystkami łatwiej identyfikują się współcześni słuchacze. Są oni w wieku, kiedy ciekawość muzyczna jest na najwyższym poziomie. W najbliższych nam produkcjach słychać przede wszystkim inny poziom miksu i masteringu, ale też dużo większą swobodę w łączeniu pozornie odległych od siebie gatunków. I choć jeden numer na danej EP-ce do złudzenia może przypominać rave’owy hymn z początku lat 90., to dwa inne będą hybrydą współczesnego electro, acid techno, a nawet post-clubu czy dubstepu. Coraz rzadziej też możemy spotkać wydawnictwa stricte techno, a B-side’y opanowują najprawdziwsze junglowe numery. W muzyce dzieje się wiele. I choć ciężko mówić o nowych gatunkach, tak obserwowanie przenikania się gatunków i upadających barier stylistycznych to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się naszemu pokoleniu.
Muzyka elektroniczna to Wasze korzenie?
PŁ: W moich korzeniach kompletnie nie było muzyki elektronicznej. Wychowałem się na muzyce legend gitarowego rocka jak Hendrix, Black Sabbath, czy Led Zeppelin oraz popularnych w tamtym okresie zespołach jak Deftones. Klimatami, które gramy zainteresowałem się zaledwie kilka lat temu, więc wolny czas poza produkcją spędzam również na nadrabianiu zaległości.
MP: Ja z kolei w podstawówce i gimnazjum cisnąłem vocal-trance na szkolnych dyskotekach, ale szybko przyszedł czas na odstawienie żelu i zakup koszulek z nazwami mainstreamowych zespołów metalowych. Obaj próbowaliśmy swoich sił w grze na gitarze, ale nie przyniosło to żadnych efektów w postaci projektów muzycznych. I choć Piotrek zdążył współtworzyć kilka zespołów, to finalnie żadnego z nas nie wywiało nawet poza własne piwnice. Przeskoczyliśmy później w stronę prymitywnych, przynajmniej wówczas, programów do produkcji muzyki. I dopiero wtedy wszystko tak naprawdę się zaczęło.
Jakie to były programy?
PŁ: Moje pierwsze kroki w produkcji muzycznej to 2009 rok, kiedy po rozpadzie ostatniego projektu w roli gitarzysty zacząłem tworzyć proste kompozycje przy użyciu programu Cubase. Pomysł na zabicie nudy szybko przerodził się w „katowanie” tutoriali na YouTube i z czasem miejsce Cubase zajął Ableton. Wówczas mocno inspirowały mnie brzmienia nikomu nieznanych producentów z SoundClouda oraz zyskujący na popularności artyści jak np. Mr. Carmack. Pod ich wpływem zacząłem robić bity oparte głównie na brzmieniach elektronicznych.
MP: Ja z kolei eksplorację elektroniki zacząłem w wieku 15-16 lat od bristolskiej sceny trip-hopowej, pierwszych dwóch płyt Buriala, a także legend IDM i breakcore, jak Aphex Twin czy Venetian Snares. Później przyszedł jazz, electro, 2step i jungle. Potem doszedł klasyczny house, release’y R&S Records z początku lat 90. i dużo muzyki klasycznej. Fascynacja breakbeatem oraz techno to wypadkowa tych wszystkich gatunków. Właśnie wtedy po raz pierwszy odpaliłem Fruity Loops, z którym do momentu przerzucenia się na Abletona pozostałem przez blisko 10 lat.
Wasz pierwszy wspólny projekt to Sportsitze z 2019 roku wydany przez Maćka Sienkiewicza w Father And Son Records And Tapes. Ile czasu zajęła Wam praca nad tym materiałem?
MP: Najpierw namówiłem Piotrka na wspólny projekt, potem na zakup BMW i wyszedł na ludzi. A mówiąc poważnie to Sportsitze było pewnego rodzaju testem, czy dogadamy się w kwestii produkcji i czy w ogóle będziemy w stanie pracować razem. Wynik eksperymentu był pozytywny – zrobiliśmy 3 poprawne utwory, które wytyczyły drogę dla naszych kolejnych sesji. I choć acid oraz breakowe loopy pozostały kluczowymi elementami naszych utworów to wydaje mi się, że przy okazji ostatniej EP-ki HEAT95 napompowaliśmy ich brzmienie, tworząc dużo bardziej agresywne i dynamiczne tracki.
Jak zmieniał się zestaw narzędzi, z których korzystacie w studiu?
PŁ: Dzisiaj naszym podstawowym narzędziem pracy jest Ableton wraz z kontrolerem Push. Tworzymy głównie przy użyciu wtyczek VST, a najchętniej sięgamy po takie instrumenty jak Xfer Serum, u-he Diva, AudioRealism Bass Line 3 (bardzo dobra emulacja Rolanda TB-303), zestaw Arturia V Collection oraz dużo stockowego saturatora, ampa oraz drum busa. Ostatnio hitem jest również pakiet wtyczek z serii Mastering The Mix, które znakomicie sprawdzają się na etapie tworzenia miksu. Korzystamy też ze znanych produktów firm FabFilter i iZotope. Co do hardware, to wyprodukowaliśmy niewydaną jeszcze EP-kę, na której 3/4 brzmień nagranych zostało przy użyciu Behringera K-2 i Behringera Crave, jednak nie zapowiada się żebyśmy całkowicie przenieśli się na hardware. Kultura pracy z instrumentami fizycznymi daje dużo frajdy i często uzyskuje się w ten sposób dosyć ciekawe rezultaty, jednak komfort i ergonomia pracy z VST są cały czas niezastąpione.
Wasze utwory powstają podczas wspólnych sesji, czy działacie raczej na odległość?
MP: Jak wielu producentów, zanim zaczęliśmy działać razem, cierpieliśmy na przypadłość, która charakteryzuje się tysiącem nieukończonych projektów. Dlatego 100% materiału tworzymy podczas wspólnych sesji, gdzie na zmianę przejmujemy inicjatywę nad dalszym rozwojem kompozycji, aranżu czy brzmienia poszczególnych ścieżek.
Jak krok po kroku wygląda Wasza praca nad wspólnym utworem?
PŁ: Na początku staramy się zdefiniować cel, jaki chcemy uzyskać podczas sesji. Następnie zabieramy się do produkcji, starając trzymać się wstępnych założeń. Budujemy podstawowy bit, po czym dodajemy kolejne ścieżki – linię basu, melodie, FX-y, wokale z sample packów i znalezionych w czeluściach internetu acapellach. Jeżeli mamy już solidną bazę pomysłów, z których jesteśmy zadowoleni i które zachowują spójność, przechodzimy do aranżu. Na tym etapie powstają już wszystkie detale, poprawiane jest brzmienie i rozwijane wcześniejsze pomysły. Nasze projekty mają średnio 25-30 ścieżek. Zdarza się, że utkniemy w martwym punkcie i doświadczenie mówi, że często w takich momentach lepszym wyjściem jest po prostu otwarcie nowego projektu. W przeciwnym wypadku może to skutkować godzinami bezproduktywnej pracy. Taki porzucony projekt potrzebuje „lepszych dni”. Za skończony kawałek można uznać moment, kiedy nasze założenia zostały zrealizowane, mamy pełen aranż, a wszystkie próby poprawy kawałka działają tylko na jego niekorzyść.
MP: Niejednokrotnie wyrzucaliśmy połowę projektu do kosza. Zdarzało się, że utwór, który miał być przyjemnym, melancholijnym electro, kończył jako parkietowy banger z ciężką stopą na cztery. Staramy się działać według schematu, ale czasem to chaos i przypadkowość przejmują kontrolę nad naszymi kolejnymi krokami.
Celem naszego labelu jest promocja niezależnych, klubowych tracków, swoistych parkietowych narzędzi oraz muzyki elektronicznej w ogóle (fot. @plawskiphoto)
Rozumiem, że sami miksujecie swoje numery, a co z masteringiem?
PŁ: Finalizacją naszych kawałków zajmuje się Adam Brocki (), współtwórca projektu Private Press. Adam dostaje od nas paczki ze wszystkim ścieżkami, więc na etapie masteringu ma jeszcze możliwość zrobienia poprawek w miksie, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Współpraca jest zdalna – dostajemy próbki masteru, odsyłamy komentarze i powtarzamy ten proces do momentu aż uznamy, że mamy gotowy utwór. W przypadku luźnych numerów, które zdarza nam się wrzucić na nasz SoundCloud, całą postprodukcję robimy samodzielnie. Wszystko odbywa się przy użyciu aktywnych monitorów KRK Rokit 6 RPG2, których charakter brzmieniowy jest nam już dobrze znany. Priorytetem w kwestii odsłuchów jest obycie z ich brzmieniem i zrozumienie, w jaki sposób zniekształcają czy koloryzują brzmienie. Jako że Michał prowadzi klub P23, oraz od ponad roku stara się uruchomić, wraz z naszymi wspólnymi znajomymi, kolejne miejsce na mapie katowickiego clubbingu, czyli klub Cel, mamy możliwość przetestowania kawałków na klubowym nagłośnieniu, które niestety w obecnej sytuacji zbiera tylko kurz. Taki odsłuch jest niezastąpiony, ponieważ miejscem docelowym dla naszego materiału jest właśnie przestrzeń klubowa. W obu tych miejscach znajdują się soundsystemy marki KV2 oraz mniejszy system VOID.
Jako osoba odpowiedzialna za działalność klubów najlepiej wiesz, jak naprawdę wygląda sytuacja całej branży. Jest bardzo źle?
MP: Od pół roku nie mamy żadnych przychodów, poza kilkoma drobnymi kwotami z tarczy antykryzysowej i mocno obniżonymi grantami za umowy z producentami towarów sprzedawanych na barze. Wcześniejsze pół roku działaliśmy w kratkę. Choć wakacje były udane, nie udało nam się otworzyć wspomnianego wyżej Celu. Największym problemem są opłaty za czynsz i utrzymanie pracowników oraz sprzętu. Ale nie poddamy się. Jest źle, ale tkwimy w tym od ponad roku. Za bardzo kochamy kulturę klubową, żeby tak po prostu odpuścić.
Mamy możliwość przetestowania naszych kawałków na klubowym nagłośnieniu. Taki odsłuch jest niezastąpiony (fot. @plawskiphoto)
Jakiś czas temu wystartowaliście z nowym labelem POTOP. Jaki macie pomysł na to wydawnictwo?
PŁ: POTOP współtworzymy z Grzegorzem Sołowińskim, DJ-em przebijającym swoim doświadczeniem 99% polskiej sceny, który jest również odpowiedzialny za naszą identyfikację wizualną. Brakowało nam takiego labelu na rodzimej scenie, więc postanowiliśmy sami spróbować sił w jego rozkręceniu. Chcielibyśmy skupić wokół niego producentów, którzy podobnie jak my mieli problem w odnalezieniu miejsca dla siebie. Na ten rok zaplanowanych mamy jeszcze 6 wydawnictw. Wśród potwierdzonych artystów i artystek, które pojawią się, choćby tylko w ramach remiksu, będą między innymi Olivia, MRTN., Naked Relaxing, Kuba Sojka i Wulkan. Są to wyłącznie wersje digital, jednak w przyszłości istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że rozszerzymy naszą działalność również o wydania fizyczne.
MP: Celem naszego labelu jest nie tylko promocja niezależnych, klubowych tracków i swoistych parkietowych narzędzi, ale muzyki elektronicznej w ogóle. Muzyki elektronicznej wysokiej próby. Materiału od artystów naszej rodzimej sceny, na których powinny zwrócić się oczy większej grupy odbiorców. Mamy to szczęście, że naszymi dobrymi znajomymi są didżeje, didżejki, promotorzy i promotorki z całego kraju, co pozwala narobić większego szumu w związku z kolejnymi numerami w naszym katalogu. A jak wszystko wróci do normy, łatwiej będzie nam ruszyć z autorskimi wydarzeniami promocyjnymi. Nie chcemy skupiać się na smutnym techno-łupaniu, licząc na to, że w ten sposób łatwiej zdobędziemy słuchaczy. Jest mnóstwo genialnych producentów, o których niewiele się mówi, więc długa i ciekawa droga przed nami.