19.07.2016 
Duit fot. fot. Grajper

Nasz kolejny gość najchętniej porusza się w stylistyce zbiorczo określanej jako nowoczesne r&b. Uwielbia chwytliwe melodie oraz wokalistów o pięknej barwie głosu i oba te elementy możemy znaleźć na jego debiutanckim albumie - "Now I'm Here". Duit opowiedział nam o kulisach pracy nad tym świetnym krążkiem a także zdradził z jakich narzędzi korzystał przy jego tworzeniu.

W poprzedniej odsłonie naszego cyklu sporo miejsca poświęciliśmy nowo powstałej oficynie MOST. Jeden z pomysłodawców całego projektu Rafał Grobel ogłosił, że kolejnym wydawnictwem, które ukaże się nakładem wytwórni będzie Twoje debiutanckie LP. Podkreślał „hitowy” potencjał tego materiału i rzeczywiście kawałki, których mogliśmy teraz wspólnie posłuchać, potwierdzają jego słowa.

Duit: Dziękuję, to bardzo miłe. Mówiąc szczerze, to też mam nadzieję, że z tą płytą uda mi się dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców. Bardzo chciałbym, aby ludzie tacy jak mój brat, którzy głównie słuchają radia, również w moich produkcjach znaleźli coś dla siebie. Staram się połączyć dwa światy: muzyki mniej komercyjnej z muzycznymi upodobaniami mojego brata.

W bardzo podobnym tonie wypowiedziałeś się w jednym z materiałów promujących utwór „Rób to, w co wierzysz”, w którym wokalnie udziela się Sokół. Patronat nad całym przedsięwzięciem sprawuje duża marka popularnej whisky. Wygląda na to, że nie przejmujesz się zbytnio uwagami dotyczącymi statusu komercji w muzyce.

Zupełnie nie. Wiem, że są producenci, którzy nie chcą pojawiać się w klipach i wolą do końca pozostać w undergroundzie. Ja natomiast niczego nie robię na siłę, po prostu lubię taką muzykę, jaką sam tworzę i czegoś takiego sam chcę słuchać. Uwielbiam melodie, chwytliwe akordy i uważam, że zupełnie nie ma się czego wstydzić. Dobra komercyjna muzyka jest po prostu dobrą muzyką. Różni się tym od niszowej, że więcej osób ma szansę jej posłuchać.

Tym bardziej, jeśli jakościowo sama się broni.

Dokładnie. Staram się robić muzykę bardziej dostępną, bo choć lubię Flying Lotusa to zachwycają mnie też produkcje Calvina Harrisa, które uważam za wprost doskonałe. Tak jak mówiłem, uwielbiam piękne melodie, ale nie przeszkadza mi to doceniać ambientów i nieco cięższych brzmień, jak te z wytwórni Warp. Staram się łączyć oba światy, ponieważ myślę, że polska muzyka niezależna ma bardzo duży potencjał i powinna pojawiać się w największych stacjach radiowych.

To ciekawy temat, bo na Zachodzie wokaliści kojarzeni z muzyką popularną już dawno otworzyli się na te świeże brzmienia i współpracują z producentami nowoczesnej elektroniki. U nas ciągle tego nie ma.

Zupełnie tego nie rozumiem. Myślę, że nasi wokaliści, nie podejmując takiej próby, strzelają sobie w stopę. Tak jak mówisz, w USA i UK jest to na porządku dziennym, chociażby Diplo produkował dla Madonny, Arca dla Bjork, Hudson Mohawke dla Kanye Westa itd. Na przykład Edyta Górniak ma świetny głos, ale w ogóle niewykorzystany. Jestem przekonany, że mogłaby znowu wrócić na szczyt, gdyby ktoś odpowiedni zajął się produkcją jej utworów.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Tak na szybko: w jakiej stylistyce – według Ciebie - najlepiej by się odnalazła?

Mam duże trudności z nazywaniem stylów muzycznych. To wszystko mi się zlewa i tak naprawdę nie potrafię nazwać nawet tego, czym sam się zajmuję. Wystarczy jednak posłuchać takich wokalistów jak Jessie Ware, Banks, Gallant, czy Jack Garratt, by usłyszeć muzykę, w której mogłaby się odnaleźć.

Na Twojej płycie pojawia się kilku bardzo interesujących artystów, m. in. Jessie Boykins.

Tak, uwielbiam pracę z wokalistami. W swoim życiu już „nasamplowałem” się wokali. Wspólnie z Rafałem Groblem zastanawialiśmy się nad najbardziej odpowiednim artystą do jednego z numerów. W przeszłości Rafał miał okazję organizować w Warszawie jego koncert, więc odnowił ten kontakt i udało się zrobić wspólny utwór. Myślę, że wyszło bardzo fajnie i Jessie’mu także się podoba. Widzę, że codziennie odsłuchuje nasz numer na Soundcloudzie.

To bardzo dobra rekomendacja. Kogo jeszcze możemy usłyszeć na „Now i’m here”?

Jestem bardzo zadowolony z grupy wokalistów, którą udało mi się zebrać na płycie. Jest tam REECE, czyli jeszcze niezbyt dobrze znany artysta z USA, który jednak właśnie podpisał kontrakt na płytę z wytwórnią BMG. To naprawdę świetny wokalista, podobnie jak kolejny gość na mojej płycie – GOVALES. Jeżeli chodzi o polskich artystów to Janek Porębski z Flirtini zadbał o to by na albumie znalazł się Vito (znany z projektu Bitamina) i Pasts (połówka duetu Twilite). Pojawią się również dwie panie, Rosalie oraz moja wieloletnia przyjaciółka Ewa Prus. Wszyscy sprawdzili się znakomicie.

Jak taka współpraca wygląda w praktyce?

Na samym początku tworzę muzykę, która może wydawać się już zamkniętym numerem, ale dla mnie to raczej szkic dla wokalisty. Kiedy otrzymam wokale, ponownie siadam do kawałka, rozkładając go na części pierwsze tak, by warstwa muzyczna stanowiła integralną całość z wokalem. Często bywa, że robię zupełnie nowy aranż. Na początku wokalista dostosowuje się do numeru, następnie numer do wokalisty. Nie wiem, czy tak powinno to wyglądać, ale ja właśnie tak to robię.

Mówisz o przesyłaniu sobie ścieżek drogą elektroniczną – brak bezpośredniego kontaktu z wokalistą nie jest dla Ciebie problemem?

Oczywiście, że wolałbym pracować w studio wspólnie z wokalistą, ale jeśli jest to niemożliwe, to trzeba odnaleźć się w tej sytuacji i dyskutować o kształcie utworu przez internet albo telefonicznie. Prawie przy każdym kawałku dawałem sugestie wokaliście, a całość była zamykana tylko wtedy, gdy obie strony zaakceptowały zarówno warstwę wokalną, jak i muzyczną. Mimo, że utwór pojawia się na moim albumie, to przecież numer jest dziełem wspólnym producenta i wokalisty.

Jeszcze zanim zacząłem rejestrować naszą rozmowę, przyznałeś się, że muzyką zajmujesz się stosunkowo od niedawna, tj. od 10 lat. Musisz być zatem bardzo zdolny albo…

Albo bardzo pracowity. Rzeczywiście nadszedł taki moment, w którym stałem się absolutnym pracoholikiem. To było wtedy, gdy zrozumiałem, że można zajmować się robieniem muzyki zawodowo. Na początku traktowałem to jako fajną zabawę i nie do końca wierzyłem, że może z tego wyjść coś poważnego. Kiedy jednak pojąłem, że może tak być, postanowiłem zostać najlepszym w tym, co robię. Pamiętam słowa mojego dziadka, który zawsze powtarzał mi, że 90 procent sukcesu to praca, a jedynie 10 procent - talent.

fot. Grajper

Co było tym impulsem, dzięki któremu zrozumiałeś to wszystko?

Takim przełomem stała się chwila, kiedy dowiedziałem się, tuż po skończeniu liceum, że jest u nas w Białymstoku ktoś taki, jak Auer. Okazało się, że robi świetną muzę i jest na dodatek w moim wieku, więc postanowiłem, że też spróbuję. Spotkaliśmy się, pokazał mi, na czym to tak naprawdę polega, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Później razem poszliśmy do szkoły dźwiękowej.

Co to była za szkoła?

Była to szkoła realizacji dźwięku na Podwalu, 2-letnie studium. W tym samym czasie zacząłem też chodzić na prywatne lekcje pianina. Moim początkowym celem było dostanie się na Akademię Muzyczną na reżyserię dźwięku, ale okazało się, że trzeba mieć, aby tam uczęszczać, ukończony drugi stopień szkoły muzycznej. Kiedy trafiliśmy do tej szkoły, zacząłem prężnie zajmować się robieniem muzyki. Już wcześniej dostałem od rodziców dwa gramofony, bo nie wiedzieć czemu sądziłem, że to właśnie na nich produkuje się „profesjonalne” bity. Tak naprawdę dopiero po maturze poznałem pierwsze szczegóły dotyczące produkcji muzyki.

To rzeczywiście były Twoje pierwsze kroki?

Kilka lat wcześniej nieudolnie próbowałem robić bity hiphopowe dla kolegów. Z tamtym okresem wiąże się sporo zabawnych anegdot, jak ta, kiedy przypadkiem wcisnąłem dwa klawisze i ku mojemu zdziwieniu włączyłem metronom. Uświadomiłem sobie wtedy, że w warstwie bębnów powinno istnieć coś takiego jak hi-hat. Do wszystkiego dochodziłem metodą prób i błędów.

Początki rzadko kiedy są łatwe i przyjemne.

Każdy program muzyczny automatycznie ustawia tempo na 120 BPM, a ja w ogóle nie patrzyłem na te kratki, bo nie wiedziałem, po co one są. Nie wiedziałem nawet, że muzyka w ogóle ma jakieś tempo. Wybijałem w głowie rytm i próbowałem ułożyć sample na ucho, nie zwracając uwagi na kwadraciki. Podobno Burial postępował podobnie, tyle że on rzekomo robił swoje numery w programie Sound Forge. Taka jest legenda, nie wiem, ile w tym prawdy.

Te pierwsze produkcje powstawały w Fruity Loops’ie?

Nie, ten program zawsze wydawał mi się szalenie dziecinny, a ja od razu chciałem być bardzo profesjonalny. Jak się później okazało, było to bardzo mylne przeświadczenie. Na początku używałem Acid Pro. Wtedy nie było takiego dostępu do informacji czy tutoriali, więc trzeba było  ciągle kombinować. Dopiero teraz nastała piękna era, gdzie wszystko możesz znaleźć w internecie.

Jakie masz doświadczenia ze szkoły dźwiękowej, o której mówiłeś?

Niestety, ale niewiele mi ona dała. Myślałem, że nauczę się takich rzeczy, jak pokazywane są właśnie w „Estradzie i Studio”, czyli trochę technikaliów oraz metod ich wykorzystywania. Nic z tego jednak nie wyszło. Jakiś czas później byłem na praktykach jako dźwiękowiec w Teatrze Roma i szczerze mówiąc, tam nauczyłem się więcej przez kilka miesięcy niż przez 2 lata w tej szkole.

Twoim pierwszym programem był Acid, a z czego korzystasz dzisiaj?

Dzisiaj używam Abletona. Gdzieś po drodze testowałem jeszcze Cubase, ponieważ mój nauczyciel od pianina, Pan Marek bardzo zachwalał ten program. Cubase nie jest jednak programem do produkcji muzycznej, choć może teraz się to ciut zmieniło, bo słyszałem, że pojawiły się jakieś solidne upgrade’y. Generalnie jednak od zawsze służył bardziej do rejestracji czy miksu. Przez moment próbowałem też Logica, bo wiele osób mówiło mi, że stworzone w nim produkcje lepiej brzmią. W każdym razie dzisiaj korzystam z Abletona i nie wyobrażam sobie pracy w innym programie.

Umiałbyś wskazać kilka cech tego narzędzia, które o tym decydują?

Najważniejsze jest to, że wszystko mam w nim pod ręką. Do tego dochodzi bardzo przyjazny interfejs i naprawdę solidne, wbudowane wtyczki. Każdy program jest dobry, jeśli go się dobrze zna. A ja z Abletonem znamy się już jak łyse konie (śmiech).

Twój setup ogranicza się do cyfrowego środowiska, czy może korzystasz też z jakichś syntezatorów?

Na dzień dzisiejszy można mnie określić typowym „bedroom producerem”, ale oczywiście marzę o hardwarze. Kiedy będzie mnie na niego stać, na bank kupię Propheta, o którym śnię od dawna. Całe życie marzyłem też o Moogu, miałem go nawet kiedyś na tapecie w komputerze.

Przyznajesz, że brzmienie analoga przewyższa to osiągane przy użyciu wtyczek?

Na pewno niektóre synthy są niepodrabialne, jak chociażby rzeczony Prophet. Do tego jednak dochodzi jeszcze aspekt związany z fizycznością instrumentu: kiedy pracujesz na wtyczkach i zasuwasz myszką po kolejnych gałkach, wtedy nijak to się ma do zabawy z prawdziwą maszyną.

Zapewne wiesz, że między wieloma producentami wciąż toczy się dyskusja na temat wyższości używania sprzętu analogowego nad tym cyfrowym.

Z tym jest trochę tak, jak z hip-hopem i mp3…

Kiedyś raper Zeus w jednym ze swoich utworów rapował o tym, że jest „hejtowany” za to, że sampluje muzykę z plików mp3, a przecież tak naprawdę nikt nie słyszy różnicy…

Dokładnie. Kiedy używałem MPC nakupiłem milion winyli, ale nigdy nie mogłem osiągnąć pełnej satysfakcji, bo ciągle czegoś mi brakowało. Nie sposób przecież zgromadzić dyskografii wszystkich artystów z całego świata, którzy mnie interesują. Pamiętam, że gdzieś przypadkiem trafiłem na świetny japoński numer i chciałem zdobyć z niego sampel. Postanowiłem, że zamówię ten winyl i rzeczywiście po długich poszukiwaniach go znalazłem, ale kosztował 200 dolarów… Wtedy zakończyłem tę zabawę i korzystam z sampli odnalezionych na płytach w formie cyfrowej, które ktoś  zgrał z winyli, bądź kaset magnetofonowych.

fot. Grajper

Ustaliliśmy, że w swojej pracy poruszasz się w środowisku cyfrowym. Powiesz nam, z jakich wtyczek korzystasz najchętniej?

Jest tego sporo. Jeżeli chodzi o reverby, to do moich ulubionych należą Valhalla Room i Shimmer. Delay to TAL-Dub II, uwielbiam też Vintage Warmer od PSP i Decapitator od Sound Toys. Za Eq, filtry, flangery, chorusy chwytam te, które mam pod ręką w Abletonie. To jeśli chodzi o podstawowe efekty. Co do instrumentów, to najczęściej używam Massiv'a i Kontakt'a od  Native Instruments i Sylenth1. Tak to wygląda w tym momencie, bo często się to zmienia i za pół roku pewnie wymieniłbym inny zestaw.

Masz swoje ulubione sposoby na ich łączenie?

Mówiąc bardzo ogólnie, to uwielbiam eksperymentować. Myślę, że mam też predyspozycje ku temu, żeby dużo kombinować, bo nawet jeśli spędzam nad jakimś pomysłem ogromnie dużo czasu, nieistotne, czy godzinę, dwie, czy cały wieczór i w pewnym momencie okazuje się, że to wciąż nie działa, to wtedy bez jakiegokolwiek stresu porzucam ten patent i zajmuję się innym rozwiązaniem.

To bardzo fajna cecha.

To prawda, a same eksperymenty są potwornie ważne, bo dzięki nim najwięcej się uczysz. Wówczas   masz też lepsze wyobrażenie o tym, jak może wyglądać finalny efekt twoich działań. Nieustannie próbuję przepuszczać sample przez różne zwariowane wtyczki. Na płycie będzie jeden numer, z którego 90 procent ścieżek przepuściłem przez układ 7 czy 8 wtyczek (wszystkie z u-he). W ten sposób powstało naprawdę przedziwne brzmienie, które tak bardzo mi się spodobało, że przez moment myślałem o całym projekcie stworzonym przy pomocy tej kombinacji. Ostatecznie jednak nie zdałoby to egzaminu w większej formie, gdyż wszystko brzmiałoby bardzo podobnie.

Zastanawiam się, jak to wszystko, o czym mówisz, przełoży się na Twoje występy na żywo.

Mówiąc szczerze, to właśnie zaczynam je planować. Marzę, aby wyglądało to jak koncerty Bonobo, czyli gram na jakimś klawiszu i efektach z Abletona, a towarzyszą mi instrumentaliści grający na skrzypcach, trąbce, basie i gitarze, i tak dalej. To jest moje marzenie i nie ma opcji, że tego nie zrealizuję w takiej formie, jak sobie zakładam.

Oprócz muzyki autorskiej bardzo prężnie działasz na polu udźwiękowiania reklam – dość powiedzieć, że jesteś laureatem prestiżowej nagrody KTR. Praca nad muzyką do reklamy bardzo różni się od tej przy utworach dedykowanych chociażby na Twoje debiutanckie LP?

Tak, głównie z powodu referencji, które otrzymuję od klienta. Czasami są one bardziej skonkretyzowane, czasem odrobinę mniej. Nie ma jednak możliwości, żeby praca nad reklamą dała mi tyle samo satysfakcji, co tworzenie moich autorskich produkcji. Gdyby jednak nie te komercyjne działania, to z pewnością nie byłbym w tym samym miejscu. Dostawałem naprawdę przeróżne zlecenia, które wymagały ode mnie ogromnego wysiłku i pracy. To wszystko później procentuje. Oczywiście dzięki temu mam też pewną niezależność finansową, która jest dla mnie bardzo istotna. Tym bardziej, że jestem niestety bardzo roztrzepany i nie mógłbym chodzić do normalnej pracy. Kiedyś pracowałem w studiu lektorsko-dubbingowym, gdzie nagrywałem lektorów. Bardzo lubiłem tę robotę, ale przerastały mnie obowiązki związane z wysyłką maili i ogarnianiem kontaktu z klientem. Potrafiłem na tym polu nawalać, co bardzo mnie męczyło.

Zadałem to pytanie, bo pewnie jest trochę tak, że ta działalność stricte komercyjna zajmuje sporo czasu. Wcześniej stwierdziliśmy, że zasadniczo zajmujesz się produkcją muzyki od niedawna, ale z drugiej strony już dość długo, aby mieć na swoim koncie przynajmniej kilka krótszych wydawnictw…

Kiedyś ktoś mi powiedział, że pierwszy album robi się przez całe życie, więc się z tym nie spieszyłem. A tak na poważnie: to jestem perfekcjonistą i nie wyobrażam sobie oddania półproduktu. Chciałem być zadowolony z każdej sekundy tego albumu i pracowałem nad nim do momentu pełnej satysfakcji. Zarejestrowanego materiału miałbym zapewne na dwie, może trzy płyty, ale wolę jedną zrobioną na 100%.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
czerwiec 2016
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Earthworks SR117 - mikrofon pojemnościowy wokalny
Sennheiser HD 490 PRO Plus - słuchawki studyjne
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó