Zeppy Zep - Nic nie rozwija wyobraźni tak jak ograniczenia
W naszej rozmowie Michał Będkowski, bo tak naprawdę nazywa się artysta znany jako Zeppy Zep przyznaje, że na swojej dotychczasowej drodze napotykał wiele szans, których nie udało mu się wykorzystać. Teraz, po udziale w Projekcie Tymczasem, gdzie miał okazję współpracować m.in. z Sokołem i Sitkiem nie zamierza już przegapić kolejnej okazji. W wywiadzie z producentem pochodzącym z Krakowa wracamy do jego początków, rozmawiamy o tworzeniu bitów w stylu DJ Premiera oraz pytamy dlaczego ciągle korzysta z FL Studio 10.
Pozwól, że zaczniemy bardzo standardowo – jak to się stało, że zająłeś się muzyką?
Zeppy Zep: Wszystko wyniknęło z bardzo prymitywnej potrzeby oraz ciekawości. W zasadzie przez całe dzieciństwo zajmowałem się rysowaniem. Wszyscy myśleli, że moje życie będzie z tym związane – pojawiały się pomysły żebym poszedł do liceum plastycznego a stamtąd prowadzi już właściwie prosta droga do Akademii Sztuk Pięknych. Zawsze rysowałem odręcznie, a kiedy przyszła era digitalizacji zacząłem trochę działać w Corelu. Pamiętam jak moją uwagę zwrócił fakt, że Zdzisław Beksiński w swojej twórczości również zaczął wykorzystywać możliwości komputera. Kiedy poszedłem do gimnazjum pojawiła się muzyka i interesowałem się nią coraz bardziej. Takim moim „oknem na świat” był wtedy Empik, koło którego wracałem ze szkoły. Spędzałem w nim sporo czasu przeglądając gazety i słuchając płyt. Warto przypomnieć, że kiedyś była tam taka możliwość. Pamiętam, że kupiłem "Come With Us" Chemical Brothers oraz "The Fat Of The Land" The Prodigy i nie mogłem zrozumieć w jaki sposób taka muzyka powstaje. W końcu w tymże Empiku zobaczyłem też magazyn Estrada i Studio, do którego dołączona była wersja demonstracyjna Fruity Loops 4, z którego korzystał już mój kolega. Postanowiłem, że muszę sprawdzić o co w tym chodzi i zacząłem robić bity hip hopowe.
W wersji demo nie można było zachować efektów pracy.
Działało to w ten sposób, że można było wyeksportować utwór w pliku MP3, ale nie było opcji zachowania samego projektu. Można więc było się uczyć i zachować efekt pracy, ale można powiedzieć, że był on już nienaruszalny. Ze wspomnianym kolegą, który też próbował swoich sił w produkcji wzajemnie się napędzaliśmy. Jest taka legenda, że Burial nagrał swój debiutancki album "Untrue" za pomocą SoundForge. Po prostu wklejał stopę i werbel, z tego tworzył loop, a później nakładał kolejne warstwy. Mój kolega Bartek robił to samo, choć po latach samemu trudno mi w to uwierzyć. Chodzi mi o to, że nic bardziej nie rozwija wyobraźni niż ograniczenia. Dzięki nim powstają przedziwne, indywidualne a często nawet bardzo intymne sposoby pracy. Dzisiaj przez internet i całą „kulturę” tutoriali wszystko wydaje się bardzo spłaszczone. W tym wspomnianym demie programu Fruity Loops znajdował się folder, bodajże o nazwie „Cool Stuff”, gdzie były gotowe projekty przygotowane przez „prosów”. Studiowałem je godzinami i sprawdzałem co się wydarzy kiedy zmienię dany parametr.
Mówiłeś, że praktycznie całe dzieciństwo spędziłeś na rysowaniu. Kiedy pojawiła się muzyka przestałeś to robić?
To się cały czas działo równolegle, jednak w pewnym momencie przeniosłem się całkowicie do Photoshopa. Natomiast, można powiedzieć, że muzyka była dla mnie czymś naturalnym, ponieważ mój tata jest muzykologiem. Prawie przez całe życie wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednak byłem zbyt uparty, aby skorzystać z jego pomocy – do dzisiaj nie znam nut i mam małe pojęcie o teorii muzyki. W domu było pianino i gitara, co nie oznacza jednak, że korzystałem z tych instrumentów szczególnie często. Moje umiejętności ograniczyły się zaledwie do znajomości kilku kolęd.
Jeśli mogę spytać – jak ojciec odbiera Twoją twórczość?
Mój tata jest osobą, która, delikatnie mówiąc, uważa muzykę rozrywkową za swego rodzaju zabawę. Gdy przesłałem mu zdjęcie platynowej płyty, jaką otrzymałem za album Taconafide nie zrobiło to na nim szczególnego wrażenia. Muzyka była więc zawsze obecna, choć dzisiaj trochę żałuję, że nie skorzystałem z tego w większym wymiarze. Cóż, wszystko zwróciło się ku siedzeniu przy komputerze i rzeczywiście spędzałem dużo czasu przed monitorem. To był bardzo intensywny okres nauki, z którego czerpię do dzisiaj. Może i nauczyłem się paru sztuczek przez ostatnie lata, ale główny producencki „zmysł” wyrobiłem sobie właśnie wtedy.
Nic nie rozwija wyobraźni bardziej niż ograniczenia. Dzięki nim powstają przedziwne, indywidualne a często nawet bardzo intymne sposoby pracy. Dzisiaj przez internet i całą „kulturę” tutoriali wszystko wydaje się bardzo spłaszczone.
Na którymś etapie korzystałeś z hardware'u?
Nigdy nie byłem tym zbytnio zainteresowany. Umówmy się: około połowa tych wszystkich gratów jest naprawdę potrzebna, a druga część ma wartość jedynie kolekcjonerską lub estetyczną. Wszyscy znamy przypadki osób, które z powodu jakichś kryzysów twórczych kierują się w stronę rozbudowy studia. To jest pułapka pewnego komfortu. Utwory, które przygotowałem na Projekt Tymczasem powstały w hotelu na kancie łóżka. Postawiłem laptopa na stołku i przysiadłem, bo akurat wtedy musiałem wysłać pierwsze prewki. Uważam, że to świetne, aby odświeżać swoje miejsce pracy, bo wprowadza to inne procesy w głowie. Brzmi to pewnie trochę „szamańsko” ale każdy kto tego spróbował wie o czym mówię.
Cały czas pracowałeś we Fruity Loops?
Tak, później doszedł jeszcze Traktor DJ Studio 2.5 w którym potrafiłem... skreczować. Nauczyłem się tego pod wpływem kultowego filmu Scratch. Nie miałem gramofonów, więc stawiałem „wycięcie” dźwięku na klawiszu T, który symulował crossfader i za pomocą myszki imitowałem ruch płyty. Brzmi to może nieco głupio, ale wtedy sprawiało mi ogromną przyjemność. Człowiek często wygłupia się w tych wszystkich programach, próbuje różnych rzeczy i potem nagle okazuje się, że w ten sposób wykształca jakieś nowe umiejętności.
Wspomniałeś o intymnych sposobach pracy w danym narzędziu. Zdradzisz jakieś swoje patenty?
Sprawa podstawowa to szukanie dźwięków w paczkach z innych gatunków muzycznych niż samemu się tworzy, szczególnie tych już nie cieszących się popularnością. Ciekawe rzeczy można też znaleźć w starych programach muzycznych, jak Beat 2000, eJay czy pierwsze Magix Music Makery. Absolutnie podstawową rzeczą jest też dla mnie spojrzenie na każdy eksport piosenki w Serato, gdzie dokładnie widzę czego jeszcze jej potrzeba. Słuchanie numeru na kilku parach słuchawek i głośników chyba już nie jest tak oryginalne.
„Czuję się bardzo komfortowo w FL Studio 10, choć zdaję sobie sprawę, że może mnie to momentami ograniczać”
Z jakiego systemu korzystasz obecnie?
Aktualnie używam FL Studio 10. Zatrzymałem się na tej wcześniejszej wersji, ponieważ w FL Studio 11 zmieniono czcionkę na bardziej pionową – była to pierwsza z wielu zmian, z którymi do dziś się nie zgadzam. Bezskutecznie starałem się przekonać do jego kolejnych wersji, ale, co ciekawe, nie jestem odosobniony w sympatii do 10. W wielu wywiadach bardzo dobrzy producenci przyznają, że również zatrzymali się przy tej konkretnej wersji lub nawet jeszcze wcześniejszej. Osobiście czuję się bardzo komfortowo w FL Studio 10, choć zdaję sobie sprawę, że może mnie to momentami ograniczać. Chciałbym kiedyś przenieść się do Abletona, chociażby z powodów estetycznych, bo jest to zwyczajnie piękny program. Natomiast nie ma w nim tego „serca”, które odnajduję w FL Studio.
Podczas nauki programu starałeś się tworzyć podkłady w stylu swoich ulubionych producentów?
Jasne. Takie „kserowanie” i próba dojścia do pewnych brzmień to świetny trening dla producenta. Pamiętam, że jak pojawił się Skrillex to cała scena dubstep mocno się zagotowała, bo tak naprawdę nikt nie miał pojęcia w jaki sposób ten koleś osiąga takie brzmienie. Wtedy jeszcze nie było paczek sampli imitujących jego dźwięki, więc rzeczywiście dojście do tego samodzielnie nie było takie proste. Uwielbiam takie historie i ogromną przyjemność sprawiło mi zbliżenie się do tego brzmienia. A w pewnym momencie byłem już naprawdę blisko. Koledzy, którym puszczałem efekty tej pracy stwierdzili, że jedyne czego potrzebuję, to nowej fryzury. Faktycznie, wszystkie „dubstepowe” dzieciaki wyglądały później jak dzisiejsi raperzy.
Słyszałem kiedyś, że potrafisz stworzyć doskonałą imitacje bitu DJ Premiera.
Premier rzeczywiście był dosyć blisko. Jak już wspomniałem, zawsze dużą satysfakcję dawało mi zbliżenie się do brzmienia znanych producentów. Myślę, że moją mocną stroną jest umiejętność odnajdywania się w różnych stylistykach. To też mi dzisiaj pomaga w pracy nad komercyjnymi projektami.
A to jest dobry sposób na wyrobienie sobie własnego stylu?
To trudne pytanie, bo przyznaję, że kiedy „łapiesz tyle srok za ogon” to w jakimś sensie wtedy zanikasz. Efekt jest taki, że ludzie też nie do końca wiedzą czego się po mnie spodziewać. Jeśli ktoś ograniczy swoje dźwięki i świadomie użyje trzeci raz tego samego syntezatora to ludzie mówią, że to jest jego styl. A mi się wydaje, że jest to jedynie trzymanie się pewnego rozwiązania, które wcześniej zagrało. Można to podpiąć pod piękne słowo „styl”, ale wtedy ma to więcej wspólnego z tworzeniem kreacji niż rzeczywistością. Bardzo niewiele osób ma coś takiego, że robiąc różnie brzmiące rzeczy ciągle słychać, że to ich produkcje. To ciekawa sytuacja, kiedy przekazujemy tę samą charakterystyczną emocję, ale za pomocą innych środków stylistycznych.
Ty już to potrafisz?
Mam wrażenie, że mój styl jest poniekąd zachowany w melodiach, bo same dźwięki zmieniam bardzo często. Oczywiście mam też swoje ulubione, jak np. brzmienia przypominające wiadro czy różnego rodzaju flety, natomiast „latałem” już przez tak różne sytuacje, że trudno to u mnie określić. Co nie oznacza, że teraz nie będę próbował trzymać się w nieco bardziej określnych ryzach.
To o czym mówisz oznacza też, że najwięcej czasu poświęcasz melodii?
Wcześniej najbardziej interesował mnie sound design. Do dzisiaj jestem ciekawy w jaki sposób „działa” dźwięk i lubię, kiedy coś brzmi w inny sposób. Niebawem ukaże się numer Otsochodzi, do którego stworzyłem muzykę, a dodatkowo na potrzeby klipu przygotowałem też sound design, bo kawałek rozpoczyna się dopiero po pierwszej minucie teledysku. To była dla mnie duża przyjemność.
Jeśli ktoś ograniczy swoje dźwięki i świadomie użyje trzeci raz tego samego syntezatora to ludzie mówią, że to jest jego styl. A mi się wydaje, że jest to jedynie trzymanie się pewnego rozwiązania, które wcześniej zagrało. Można to podpiąć pod piękne słowo „styl”, ale wtedy ma to więcej wspólnego z tworzeniem kreacji niż rzeczywistością.
Twoje początkowe produkcje to hip-hop. W którym momencie pojawiła się elektronika?
To był moment, w którym bardzo popularna stała się francuska elektronika i zespoły takie jak Justice święciły największe tryumfy. Do dzisiaj uważam ich debiut za definicję bardzo organicznej elektroniki. Zacząłem grać coraz więcej imprez, na których poznałem się m.in. z duetem SUPRA1, którzy w tamtym czasie robili szybką i intensywną karierę zagranicą. Przyszedłem na jedną z ich pierwszych imprez i byłem zaskoczony, że puszczają te same numery, które ja też gdzieś diggowałem. Nie było jeszcze aplikacji takich jak Shazam, a muzyka bywała nieuchwytna. To był najbardziej „głodny” okres mojego życia – ściągałem nieskończone ilości MP3 i poznawałem korzenie różnych zjawisk. Jakiś czas później ukazał się mój pierwszy kawałek w oficjalnym obiegu, czyli remiks utworu Bartka Kruczyńskiego, który trafił na jego pierwszą EP-kę.
Po tym pierwszym oficjalnym numerze nabrałeś wiatru w żagle?
Potem spadła „bomba” z nieba, bo mnie i Bartka zaproszono na Unsound do Nowego Jorku. Pamiętam, że 20 minut przed występem okazało się, że zapomnieliśmy płyt do Serato i musiałem biec do hotelu... Ostatecznie wszystko się udało. Było to dla mnie naprawdę duże wydarzenie i też idealny moment, żeby „pociągnąć’ temat dalej, czyli EP-ka albo długogrające wydawnictwo. Mam na koncie kilka takich zmarnowanych sytuacji, bo była możliwość wypuszczenia krążka w oficynie z Glasgow czy Berlina, co dzisiaj może nie robi wrażenia, ale wtedy byłaby to duża sprawa. Nic z tego nie wyszło i ja muzycznie też zacząłem szukać trochę innych rzeczy. Przyjechałem do Warszawy na Red Bull Music Academy Bass Camp, gdzie poznałem się z Jankiem Porębskim, rozkręcającym wtedy S1 Warsaw. Pamiętam imprezę nad Wisłą, w Miasto Cypel, ponieważ to był dla mnie taki przełomowy moment, w którym zacząłem doceniać nieco lżejszy klimat. Było to coś zupełnie innego niż zamglone kluby, w których dotychczas grałem. Odebrałem to wszystko jako oddech i wtedy też zacząłem zbaczać na totalnie luźną stronę. Wolałem zagrać na imprezie "Beautiful" Snoopa i Pharella niż siłować się z ambitnymi tematami. Równolegle powstawało Flirtini i finalnie przeszedłem w takie nowoczesne r&b. Myślę, że potrzebowałem tego typu przemiany.
Mówiłeś, że było kilka takich momentów, których nie wykorzystałeś i wydaje mi się, że właśnie teraz po Projekcie Tymczasem stoisz przed kolejną dużą szansą.
To może być nawet najważniejszy z tych dotychczasowych momentów. Mam plany i działam w tym kierunku, aby stworzyć jakieś dłuższe wydawnictwo, ale niczego nie będę obiecywał. Wiem na pewno, że byłoby to coś innego niż dotychczas z Flirtini – jak gram teraz imprezy to mam takie „segmenty”, w których odlatuję w różne strony. Chciałbym połączyć potencjał mainstreamowy, który mam w tym momencie, właśnie z szeroko pojętą elektroniką.
W ramach Projektu Tymczasem stworzyłeś numery z Sokołem i Sitkiem. Jak pracowało Ci się nad reinterpretacjami starszych numerów?
Rzecz jasna znałem oryginalne wykonania, chociaż przyznaję, że z dyskografią Sitka musiałem się trochę osłuchać. Wiele osób pyta mnie o presję związaną z tworzeniem nowej wersji klasycznego kawałka "Mogę Wszystko" WWO. Szczerze mówiąc, kiedy robiłem ten numer zdawałem również prawo jazdy i wiązało się to z jeszcze większym stresem, więc paradoksalnie chyba ani razu nie odczułem jakiejś obawy przed skonfrontowaniem się z tym utworem. Wszystko w tych numerach zrobione jest od zera, niczego nie samplowałem i jestem z tego bardzo zadowolony. Nie sądziłem, że kawałek z Sokołem aż tak zażre, bo więcej takiego instrumentalnego podejścia jest w numerze z Sitkiem. Ten pierwszy jednak ma więcej energii.
Moje spojrzenie na to jest na pewno bardzo warszawsko-centryczne, ale to był pierwszy numer Sokoła od dawna, więc zupełnie nie dziwi mnie skala zainteresowania z jaką się spotkał.
Tak, zdaję sobie z tego sprawę. O jego albumie słyszy się od dawna, natomiast bardzo się cieszę, że to właśnie ze mną zaznaczył swój powrót na scenę. Widzę też jak wiele radości mu to sprawiło i mam nadzieję, że doda mu to energii w dalszej pracy nad płytą.
Oby podobnie było z Tobą.
Też sobie tego życzę. Nie mogę doczekać się kolejnych premier, w tym wspomnianego numeru z Otsochodzi. Ten mijający już rok był naprawdę świetny, a 2019 zapowiada się jeszcze lepiej.