Arctic Monkeys - Tranquility Base Hotel & Casino
Szósty album kwartetu z Sheffield, jest zarazem pierwszym, który przesłuchałem od początku do końca z własnej, nieprzymuszonej woli. Wcześniejsze dokonania arktycznych małp kompletnie mnie nie przekonywały. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ktoś to już zrobił wcześniej i w dodatku lepiej.
Tym razem jednak miałem wrażenie obcowania z czymś prawdziwym i bardzo osobistym, mimo że nie mamy do czynienia z rewolucją, a raczej z bardzo stylowym powrotem do lat 60. i 70. Może to kwestia tego, że album został pierwotnie skomponowany przez Alexa Turnera jako piosenki na wokal i fortepian, przez co zyskały one bardziej intymny, spójny sznyt? A może po prostu zespół dojrzał. Nieistotne.
Ważne, że dostajemy zestaw solidnych pop-rockowych numerów, poszerzonych aranżacyjnie o fortepian, organy i inne przemiłe instrumenty klawiszowe. Staroświecki klimat zapewnia klasyczny slapback na głosie Turnera oraz lunaparkowe organy VOX Continental. Szczególnie podoba mi się sound basu z przepięknym, pełnym środkiem. Podobne brzmienie wykręcicie z klasycznego Jazz Bassu wpiętego w dobry preamp lampowy albo koloryzujący DI-box w rodzaju REDDI firmy A-Designs (niedawno na rynku pojawił się też rewelacyjny klon tego urządzenia autorstwa The House of Kush). W temacie takiego oldschoolowego brzmienia miksu nie wyobrażam sobie nic lepszego niż opisywany na stronach obok Cream firmy Acustica Audio.
fot. Zackery Michael