SYNY - Orient
Mam problem z większością polskich hip-hopowców, bo słuchając ich dokonań zbyt często odnoszę wrażenie obcowania z grupą wyjątkowo zachowawczych artystów, którzy rzadko kiedy mają odwagę wychylić się poza obowiązujące tematy i kanony brzmieniowe. Tym bardziej zachwyciła mnie płyta Orient duetu SYNY. Tworzący go muzycy nie są u nas zbyt popularni, co nieustannie mnie dziwi, bo od lat tworzą wyjątkowo oryginalną muzykę, którą niełatwo zaszufladkować.
Mowa o producencie i raperze Robercie „Pierniku” Piernikowskim, znanym m.in. z awangardowego składu hiphopowego NP (Napszykłat) oraz o Etamskim (Przemysław Jankowiak, znany też jako współzałożyciel labelu Latarnia), który nagrał wcześniej trzy solowe płyty ociekające ciekawymi eksperymentami z pogranicza hip-hopu, field recordingu i awangardowego jazzu. Spotkanie tych dwóch osobowości musiało zaowocować wyjątkową płytą - i zaowocowało. Orient to jedyna w swoim rodzaju mieszanka brudnego, trzeszczącego hip-hopu, pełnego odwołań do niezdarnych prób nadwiślańskich raperów z lat 90. Mamy więc celowe błędy językowe („Włanczaj!”), charakterystyczny, nieco „zahukany” flow Piernikowskiego i przepięknie surowe bity, którym towarzyszą mroczne partie syntezatorów. Orient może się kojarzyć z dokonaniami zespołu Nivea, ale SYNY jednak bardziej groovem stoją.
Już po odsłuchaniu pierwszego utworu uwagę zwraca zaszumiona i „pogięta” faktura brzmieniowa. Można odnieść wrażenie, że każdy niemal dźwięk został przetworzony przez archaiczne, rozklekotane procesory. „Brud wynika z tradycji hip-hopu, z którą jesteśmy związani. Szum jest w nas tak zakorzeniony, że nawet już o nim nie myślimy. Moje płyty zawsze były szumiące, Roberta też. Od 13 roku życia robię brudne rzeczy i tak już zostało. Fascynują mnie niedoskonałości - zarówno w brzmieniach jak i w słowach” - tłumaczy filozofię zespołu Etamski. „Jeśli chodzi o kreowanie odpowiednich brzmień syntezatorowych, to dużo brudu daje Evolver firmy DSI (moduł). Główne linie melodyczne powstały na Juno 106, a bity są zasługą Akai MPC 1000. Robert używa jeszcze dodatkowo Korga Poly800 i Waldorfa. Sporo rzeczy nagrywaliśmy na magnetofon Tascam Portastudio 488. Używaliśmy go jako instrumentu oraz dla samego brzmienia. Robert sklejał później wszystkie ślady w Abletonie, ale nie ma to znaczenia, ponieważ to była tylko praca edycyjna i montażowa. Równie dobrze moglibyśmy to zrobić na programach w rodzaju Cubase czy Reaper”.
Drugą rzeczą przykuwającą uwagę na Oriencie jest stała niemal obecność delaya aplikowanego na najróżniejszych elementach miksu. „Kluczem w naszej muzyce jest dub, którego w hip-hopie chyba nikt tak nie wykorzystywał. Dubowaliśmy poszczególne elementy - werble, syntezatory, a nawet całe fragmentu utworów, niejako zgrywając materiał ‘na żywo’. To samo robiliśmy z wokalem nagrywanym zwykłym mikrofonem Shure SM58, ale reampowanym często przez wzmacniacz i poddanym delikatnej kompresji. Korzystaliśmy też z pogłosu sprężynowego wbudowanego w jakiś wzmacniacz Roberta, no i używaliśmy delaya firmy Electro-Harmonix” - wylicza Jankowiak.
Duet ciekawie podszedł do kwestii masteringu. Wydawałoby się, że w tak surowych nagraniach mastering nie jest koniecznością, a mógłby wręcz zbyt wygładzić brzmienie. „Przecież mastering nie zawsze ma za zadanie wyczyścić brzmienie. Po masteringu wszystko brzmi pełniej i tak jak trzeba, bardziej przestrzennie - doszło trochę mięsa, wyrównały się poziomy, lekka korekcja zredukowała to, czego nie chcieliśmy słyszeć. Zależało nam, żeby mastering był full analogowy i Mark Bihler nam to zapewnił. Niemiecka precyzja okazała się idealna do ujarzmienia tego brzmienia” - podsumowuje Etamski.