Paulina Przybysz - Odwilż
Uwielbiam te rzadkie momenty, gdy po wysłuchaniu płyty nie bardzo wiem co to była za muzyka i co się właśnie wydarzyło, ale wiem na pewno, że to było coś wybitnego. Takie uczucie towarzyszyło mi po wysłuchaniu nowej płyty Pauliny Przybysz. Odwilż jest płytą kompletną pod każdym względem.
Dostajemy wielobarwną mieszankę soulu, hip-hopu z domieszką popu i subtelnej elektroniki, zaśpiewaną przez dojrzałą kobietę, która ma coś ciekawego i ważnego do powiedzenia. Jest o samotności, alienacji (Dobrze), narcystycznych pułapkach social mediów (Młodość) i konsumpcyjnej pogoni za pustką (Minimalizm). Mimo niebanalnych tematów, nie ma jednak mowy o wisielczym nastroju. W tej muzyce jest radość życia i ożywczy dystans do zmagań z codziennością. Te utwory mnie obchodzą, bawią i nie wiem co się za chwilę w nich wydarzy. I nie pamiętam, kiedy taka sytuacja miała miejsce ostatnim razem. Co ciekawe do współpracy Paulina zaprosiła spore grono producentów.
„To wynik tego, że mam wielu kolegów i koleżanek i lubię z nimi przebywać i tworzyć” – mówi artystka. „Gdy pracuję nad jakąś piosenką, od razu wiem kto mógłby świetnie sobie poradzić z daną partią czy produkcją danego utworu. Powstawanie piosenki też jest naturalnym procesem i brak tu reguł. Czasami siadam do pianina albo do Rhodesa i komponuję w klasyczny sposób akordy, bawię się słowami i melodiami, często zaczynając od nagrań bębnów. Dostałam np. plik różnych zagrywek Wiktorii Jakubowskiej nagranych na telefon. Pomimo że finalnie produkcję numeru Minimalizm przejął Vito, to pierwsze szkice bazowały na tym co zagrała Wiki. Jeżeli podoba mi się czyjaś praca i wiem, że nasze połączenie może przynieść coś pięknego, to proszę ich o tak zwany ‘worek bitów’. Grzebię sobie w nim i wybieram te, które mi się podobają, a później je tnę i układałam w szkielet formy, dokładam części, coś wyrzucam i tak to się toczy. Czasem dogramy potem żywe bębny, czasem jakiś klawisz albo szklankę. Muzyka nas prowadzi. Największym odkryciem podczas powstawania Odwilży była współpraca z Pawłem Stachowiakiem. Znamy się już jakiś czas, bo to świetny basista, który ze mną czasem grywa, ale nie znałam go od strony producenckiej. Kiedyś mi podesłał kilka swoich pomysłów i bardzo mi się spodobały. To jest niejako jego debiut producencki i jestem ciekawa jak się potoczą jego losy w tej roli. Nowością była też praca z Maksem Psują. Chłopaki z Bitaminy i Night Marksi czyli Marek Pędziwiatr, Spisek Jednego i Adaś to już wiadomo, pewniaki” – wspomina pracę nad płytą Paulina Przybysz.
Odwilż brzmi światowo, ale większość ścieżek nie pochodzi z wielkobudżetowych studiów, tylko z domowych pracowni. „Te wszystkie utwory powstawały hybrydowo w różnych miejscach. Ja pracuję w Cubase, bo znam ten program jak własną kieszeń, choć miałam romans z Abletonem przy graniu na żywo. W Cubase znam wszystkie skróty i lubię jego interfejs. Wokale nagrywam w swojej sypialni na poddaszu właśnie za pomocą tego programu oraz mikrofonu Telefunken AR51 i DPA 4011 wpiętego w przedwzmacniacz Universal Audio, kompresor Monster firmy Looptrotter Audio i kartę RME. Żywe bębny do trzech utworów były nagrywane w podwarszawskim studiu Take One Łukasza Dmochewicza, które jest doskonale wyposażone, a niewiele osób o nim jeszcze wie, bo niedawno wystartowało. Reszta to dzieło producentów, którzy nagrywają w swoich studiach i pracowniach. Amar na pięknym poddaszu w Secyminie, Vito gdzieś w niemieckiej Kolonii a Marek, Spisek i Adaś w Cabatino Studio pod Wrocławiem, choć pianinko na bank pochodzi z Sudeckiej, gdzie tworzy, nagrywa i żyje wśród winyli Marek”.
Mimo sporej rozpiętości stylistycznej, Odwilż brzmi zadziwiająco spójnie. „To w dużej mierze zasługa Jacka Antosika, odpowiedzialnego za miks i nagrania bębnów. Przy takiej liczbie różnych producentów i muzyków, musiał być ktoś, kto to zepnie w całość, ogarnie dynamikę sampli. Za mastering tradycyjnie już odpowiadał Jacek Gawłowski” – podsumowuje artystka.