Kacperczyk – Braci się nie traci
Bracia Kacperczyk wydali właśnie swój drugi album "Kryzys Wieku Wczesnego" i tym samym potwierdzili, że należą do ścisłej czołówki szeroko rozumianej sceny alternatywnej w naszym kraju. W tej obszernej rozmowie staramy się zrozumieć w jaki sposób udało się im dotrzeć do tego miejsca, a przy okazji pytamy o kwestie związane ze sprzętem i realizacją nagrań. Sprawdźcie co do powiedzenia mieli Maciek i Paweł Kacperczyk.
Zwykło się mówić, że druga płyta stanowi dla artysty dużo większe wyzwanie niż pierwsza, ponieważ przy jej okazji musi zmierzyć się z oczekiwaniami, których nie było przy debiucie. Gdzieś z tyłu głowy mieliście taką myśl, że „Kryzys Wieku Wczesnego” może być surowiej oceniany, niż Wasze pierwsze wydawnictwo „Sztuki Piękne”?
Maciek Kacperczyk: Tak, sporo o tym myśleliśmy i doszliśmy do wniosku, że naszym pełnoprawnym debiutem jest „Kryzys Wieku Wczesnego”. Oczywiście „Sztuki Piękne” ukazały się legalnym nakładem SBM, ale wydaje mi się, że wówczas nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Uważam, że dopiero teraz do tego dorośliśmy i mówiąc pół żartem, pół serio, może właśnie w ten sposób udało nam się pokonać ten „syndrom drugiej płyty”. Oczywiście nie mi to oceniać, ale póki co zbieramy same pozytywne opinie od znajomych i dziennikarzy, więc nie mamy prawa narzekać.
Tych życzliwych Wam głosów jest rzeczywiście sporo i to chyba też dowód na to, że zdołaliście wyjść z tego tytułowego „kryzysu” obronną ręką.
MK: Nie chcę, żeby zabrzmiało to dramatycznie, bo wiele osób naprawdę ciężko przechodziło okres lockdownu, a mi ostatecznie nic strasznego się nie stało, ale również mocno to przeżyłem. Dzisiaj trudno to nawet wytłumaczyć. W momencie tego największego zamknięcia wszyscy troszczyli się o osoby starsze, a wydaje mi się, że trochę zapomniano o młodych, którzy w związku z tą sytuacją również czuli się zagrożeni. Potwierdzają to zresztą badania, które mówią, że w tamtym okresie mnóstwo dzieciaków zachorowało na depresję. Jak mówiłem, w moim najbliższym otoczeniu nic złego się nie wydarzyło, jednak w pewnym momencie cała ta sytuacja zaczęła mnie mocno dojeżdżać i w takiej też atmosferze powstawała ta płyta. W głowie kłębiło się sporo myśli – czy nie lepiej zacząć rapować, czy może odejść w zupełnie innym kierunku, jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości i naszej wytwórni… Ostatecznie wydaje mi się, że udało się nam zrobić coś totalnie swojego i przekuć tę niepewność w jakiś pozytyw – tak jak w tytułowym numerze, który opowiada o małym kryzysie w życiu, ale jednocześnie o odnalezieniu jakiegoś spokoju i szczęścia.
No właśnie, bo poza tymi treściami nazwijmy je „refleksyjnymi” sporo na albumie jest afirmacji życia, a momentami nawet hedonizmu. Można powiedzieć, że w tym aspekcie zbliżyliście się do swoich kolegów z wytwórni. Dodajmy, że z wytwórni, w której katalogu nie dominują kapele gitarowe.
MK: Właśnie dlatego stwierdziliśmy, że super będzie wydawać właśnie w SBM. Zanim podpisaliśmy kontrakt widywaliśmy się z różnymi wydawcami i wszyscy byli dla nas bardzo mili, ale ich propozycje nam nie odpowiadały. Ostatecznie trafiliśmy na spotkanie z Solarem, choć szczerze mówiąc nie do końca wiedzieliśmy, czym jest SBM. Oczywiście kojarzyliśmy niektórych artystów, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest to, aż tak prężnie rozwijająca się firma. Zrobiliśmy dobry ruch, ale nie zmienia to faktu, że nie byliśmy na początku tak do końca zafascynowani tym gatunkiem, który dominuje w ich katalogu. Do naszego środowiska przebijał się Janek Rapowanie, czy Bedoes, ale inni już niekoniecznie. Dzisiaj doceniamy twórczość wielu innych raperów i uważamy, że tworzą niezwykle wartościową muzykę. Bardzo dużo nauczyliśmy się od wszystkich członków SBM, wchodzimy w tę stylistykę coraz głębiej, więc zapewne ma to swoje odbicie również w warstwie tekstowej.
Wspominacie, że obracaliście się w środowisku, w którym raczej nie słuchano rapu spod bandery SBM, więc zatrzymajmy się przy tym na chwilę. Zakładam, że już jako nastolatki graliście covery Arctic Monkeys, prawda?
MK: Właśnie nigdy nie graliśmy coverów! Sporo naszych znajomych tak robiło, co na pewno pomagało im uczyć się gry na instrumencie, ale nam chyba nigdy się to nie zdarzyło. Od początku pisaliśmy swoje piosenki.
Fakt, że obaj chodziliście do szkoły muzycznej ma tutaj swoje znaczenie?
Paweł Kacperczyk: Chyba nie tak wielkie, ponieważ ja poszedłem do szkoły muzycznej dopiero w liceum. Trafiłem od razu na drugi stopień gry na perkusji i zrobiłem to tak naprawdę po to, żeby mieć gdzie grać na perkusji, gdyż mieszkaliśmy w bloku. Pisanie własnych piosenek było dla nas zupełnie naturalne. Nie zmienia to faktu, że szkołę muzyczną wspominam bardzo dobrze i sądzę, że sporo z niej wyniosłem. Zwłaszcza jeżeli chodzi o teorię muzyki i kształcenie słuchu.
MK: Na samym początku byliśmy totalnymi samoukami. W pewnym momencie faktycznie chodziłem na lekcje gry do domu kultury i uczyłem się grać klasycznie z nut, ale nieszczególnie mnie to interesowało. Dzisiaj trochę żałuję, że nie umiem ich czytać, choć z drugiej strony nie chodzi o to, aby nasza muzyka była jakaś „kwadratowa”. Mamy sporo znajomych po szkołach muzycznych i niestety często nie potrafią oni nawet napisać swojej piosenki. Są jacyś pozamykani i mało spontaniczni – myślą o muzyce bardzo schematycznie. Nie chcę tak uogólniać, ale mam wrażenie, że Paweł idąc do szkoły muzycznej jako świadomy, piszący własną muzykę człowiek mógł wynieść z niej dużo więcej niż gdyby chodził tam od pierwszej klasy.
PK: Rzeczywiście znamy przypadki osób, które poszły do szkoły muzycznej w bardzo młodym wieku i przez to po prostu znienawidzili muzykę. Dla nas była ona zawsze ucieczką od edukacji szkolnej, więc być może dlatego tak mocno w nią wsiąknęliśmy.
MK: My chyba też od razu wiedzieliśmy, że chcemy się tym zajmować w życiu. Jak miałem 7 lat to nie widziałem już dla siebie innej opcji niż robienie muzyki. To nie polegało na tym, że byliśmy bardzo zdolni, albo że potrafiliśmy super śpiewać czy grać. Po prostu od zawsze chcieliśmy być na scenie. Nadal nie czujemy się wybitnymi specjalistami w tej dziedzinie, ale uczymy się tego z roku na rok i jest coraz lepiej.
Granie w duecie zawsze było dla Was oczywiste?
MK: Początkowo występowaliśmy w różnych konfiguracjach, np. w zespole Sumoo, który obaj świetnie wspominamy. Przyszedł jednak moment, w którym stwierdziliśmy, że najłatwiej i najszybciej działamy we dwóch. W zasadzie nigdy się nie kłócimy. Myślę, że wydamy jeszcze kilka płyt w duecie, ale mamy też ochotę na nagranie swoich solowych projektów.
Naprawdę nigdy się ze sobą nie kłócicie?
PK: Zdarza się, że jeden z nas bardzo wierzy w jakiś utwór, a drugi uważa, że jest słaby. Wtedy po prostu porzucamy taki numer. Większych kłótni muzycznych raczej u nas nie ma.
W jaki sposób pracowaliście nad „Sztukami Pięknymi”?
PK: Myślę, że 70% tego materiału powstało w komputerze. Bazowaliśmy głównie na instrumentach wirtualnych. Wówczas najwięcej używałem Addictive Keys, Prophet od Arturii i Monark od Native Instruments. Przy kilku utworach korzystałem z Polyplexa do perkusji i to chyba jedyna wtyczka, którą porzuciłem po „Sztukach Pięknych”. Do tego dochodziły gitary – elektryczna i basowa, oraz microKORG. Zdarzyło mi się nagrać fortepian na dyktafon, którego można posłuchać w utworze z Ralphem Kaminskim „Blask”. Do zabawy z samplami często używałem też Simplera w Abletonie.
A w którym momencie w Waszym zestawie „muzycznych przyrządów” pojawił się komputer?
PK: Tak naprawdę to dopiero przy okazji wspominanego zespołu Sumoo z którym mieliśmy nawet już jakieś osiągnięcia. Mam wrażenie, że wtedy wszystko zaczęło się na poważnie. Kupiliśmy klawisz midi M-Audio Oxygen 61 do którego dołączany był Ableton 9 Lite. Z tego też faktu wynika, że do dzisiaj pracuje w tym DAW-ie.
Od razu zanurzyłeś się w świecie instrumentów wirtualnych?
PK: Prawdę powiedziawszy początkowo nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego. Byłem przekonany, że do dyspozycji mam jedynie pokładowe wtyczki Abletona. Nie ukrywam, że tamte brzmienia wydawały mi się dość średnie, więc kiedy odkryłem zewnętrzne pluginy od razu przeszedłem na wyższy level. Abletona uczyłem się na własną rękę, ewentualnie oglądałem jakieś tutoriale, ale do większości rzeczy doszedłem metodą prób i błędów.
To co w takim razie zmieniło się w Waszym workflow przy pracy nad „Kryzysem Wieku Wczesnego”?
MK: Przede wszystkim sposób nagrywania gitar elektrycznych i gitary basowej. Rejestrowaliśmy je na różne sposoby – podkładaliśmy mikrofon pojemnościowy pod struny, Shure SM57 pod wzmacniacz, a także nagrywaliśmy je liniowo. Robiliśmy duble gitar i rozkładaliśmy je w panoramie. Nasza najnowsza płyta w ogóle jest mocno „akordowa” – każdy numer można byłoby w całości odegrać na gitarze.
PK: Jeżeli chodzi o software to na pewno bardzo pomocne były wtyczki od Waves. Myślę tu przede wszystkim o H-Reverb, Waves Real-Tune, H-Delay, czy AbbeyRoad Vinyl. Bardzo lubię jak ta ostatnia wtyczka zniekształca dźwięk podczas kręcenia w sekcji „wow” i „flutter”. W prawie każdym utworze używałem jej do gitar lub pianina. Do pianina zazwyczaj używałem darmowej wtyczki Labs. Dużo bardzo bawiłem się pitchem i oktawami, żeby brzmienia gitar i pianin były ciekawsze. Zdarzyło nam się nagrywać gitarę o 2 tony niżej od tonacji utworu i później dostrajać. Daje to bardzo fajny efekt. Przy tej płycie zacząłem używać FabFiltrów. Zasadniczo wtyczki z poprzedniej płyty również można znaleźć na nowym krążku. Perkusje tworzyłem korzystając głównie z one shot’ów ze Splice, ale też nagrywaliśmy instrumenty perkusyjne i różne dziwne przedmioty np. butelki, czy kieliszki. Zrobiliśmy nawet shaker ze świeczki.
A jak z reguły wygląda u Was proces tworzenia nowego numeru?
MK: Najbardziej sprawdzonym sposobem jest ten, kiedy rejestruje na komputerze jak gram na gitarze i śpiewam sobie jakieś głupoty. Potem Paweł to obudowuje brzmieniami instrumentów wirtualnych, razem nad tym siedzimy i pisze teksty z pomocą Pawła pod zaśpiewaną melodię. Generalnie pisanie tekstów to bardzo specyficzne zajęcie i w jakimś sensie jest to ciężkie dla głowy. Kiedyś zdarzyło mi się napisać parę tekstów dla innych artystów, ale nie przychodzi mi to łatwo. Zdecydowanie prościej jest pisać coś dla samego siebie, choć z drugiej strony pisanie dla kogoś też może być ciekawe, kiedy piszesz coś z czym się nie utożsamiasz.
Skoro jesteśmy już przy tekstach to pogadajmy chwilę o nagrywaniu wokali.
PK: Przy pracy nad nowym albumem, w Nobocoto Studio pojawił się mikrofon, który bardzo nam odpowiadał i nagraliśmy na nim większość płyty. Jest to Brauner VM1. Maciek ma na nim dobre brzmienie głosu, mimo tego, że trochę za bardzo wybija mu sybilanty. Na szczęście Enzu wszystko dobrze zmiksował. Kilka utworów zostało też nagranych Manleyem Reference. Zazwyczaj wysyłaliśmy do miksu suche wokale bez żadnych efektów i Enzu robił ich brzmienie. Wyjątkiem były adliby i backing vocale, gdzie często zostawał auto-tune, distortion, pogłosy i delaye. Lubię w naszych numerach to, że mają taki czysty i prawdziwy wokal. Wiadomo, że popowe piosenki muszą być idealnie dostrojone i wiem, że Enzu coś tam czasami dodaje, ale jedynie w tych miejscach, które tego naprawdę potrzebują. Odpowiadał za całe brzmienie wokali na tej płycie i uważam, że wyszło mu to bardzo dobrze.
Chciałem Was jeszcze zapytać o sesje na której powstał materiał pt. „Hotel Maffija”. Jak odnajdowaliście się w takiej formule?
MK: Było w tym dużo świetnej zabawy, ale też pracy, żeby trzymać tempo naszych kolegów, którzy są najlepszymi raperami w tym kraju. Codziennie rano powstawał nowy numer, tego samego dnia kręciliśmy klip i jeszcze wieczorem lądował on w sieci. Na początku ciężko było nam się tam odnaleźć, ale ostatecznie dużo nauczyliśmy się na tym wyjeździe. Myślę też, że dzisiaj trochę lepiej byśmy się tam zaprezentowali i chętnie powtórzyłbym taki wyjazd. Wydarzyły się tam historie, których nie da się zapomnieć.
Pogadaliśmy już trochę o tym, że bardzo poszerzacie katalog SBM, jeżeli chodzi o klimat i stylistykę, ale chciałem Was jeszcze zapytać szerzej o instytucje wytwórni. Czy dzisiaj dla młodych artystów współpraca z labelem jest niezbędna, aby osiągnąć sukces?
MK: Bez wątpienia jest masa rzeczy, o których początkujący artysta może nie wiedzieć, albo którymi po prostu nie chce się zajmować. Jak chociażby wrzucanie numerów na Spotify, albo myślenie o promocji. Wytwórnia to firma, która z jednej strony zabiera ci pieniądze, ale z drugiej ciągle je ma, więc jeśli chcesz nagrać album to możesz dostać na to budżet. Jeśli jesteś początkującym artystą to raczej nie będziesz miał możliwości wyłożenia 50 tys., albo więcej. SBM nie jest jakąś wielką firmą z zagranicy tylko to zgrana ekipa i traktujemy się w niej po ziomalsku. Mamy normalną umowę, ale nikt nie chce zrobić nikomu krzywdy.
Byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem jak Solar w rozmowie z Krzysztofem Gonciarzem wspominał o tym, że SBM „żyje” głównie z wpływów ze streamingów. Przypomnijmy, że mówimy o wytwórni z Matą na pokładzie, który z ostatnim albumem zrobił poczwórną platynę.
MK: Nasza sytuacja jest trochę inna, bo nie jesteśmy rapowym składem. Musimy łapać się różnych akcji sponsorskich i oczywiście gramy koncerty na które przychodzi sporo ludzi.
Macie też o tyle trudniej, że gracie na żywych instrumentach, a nie każdy klub stać na zorganizowanie takiego koncertu. Jaki zestaw sprzętowy towarzyszy Wam na scenie?
MK: Na scenie mamy gitarę basową, gitarę elektryczną, perkusję, Abletona i SPD-SX. Z reguły towarzyszy nam jeszcze nasz muzyk sesyjny Mikołaj, który ogarnia klawisze, gitarę basową i elektryczną, choć często przechwytuję od niego gitarę.
PK: Na koncertach gram na „żywej” perkusji, a czasami zdarzały się też koncert, gdzie równolegle obsługiwałem Abletona. Chciałbym, żeby na naszej kolejnej płycie było więcej bębnów nagrywanych na zestawie akustycznym. Bębny już mam, więc pozostaje kupić odpowiednie mikrofony i znaleźć jakieś pomieszczenie.
Z jakich odsłuchów korzystacie w codziennej pracy studyjnej?
PK: Szkice numerów powstają w naszym mieszkaniu na tanich monitorach KRK i podstawowym mikrofonie Rode. Kiedy już mamy pomysł na utwór, kończymy go w Nobocoto Studio i na słuchawkach w domu. Powoli zabieram się do tego, żeby stworzyć własną przestrzeń z profesjonalnym wyposażeniem i adaptacją akustyczną, ale wymaga to jeszcze sporo czasu i pieniędzy.
A nie ciągnie Was, żeby nagrać płytę w profesjonalnym studiu z zewnętrznymi instrumentami?
MK: Marzymy o tym! Chcielibyśmy kiedyś to zrobić, ale wymaga to dużych nakładów finansowych, aby zorganizować to w taki sposób w jaki byśmy chcieli. To jest też kwestia przestawienia się, ale w swoim czasie zrobimy to na pewno.
PK: Póki co przy okazji pracy nad kolejnym materiałem chciałbym zaopatrzyć się w syntezatory. Zastanawiam się teraz nad czymś do kręcenia basów i pewnie będzie to Moog Grandmother. Chciałbym też zainwestować w coś polifonicznego. Wiem, że pracując na zewnętrznym sprzęcie sama przyjemność z robienia muzyki jest dużo większa. Mam też sekretny plan, żeby w jednym utworze na następną płytę zarejestrować orkiestrę…
Z tego co słyszę ten kolejny materiał jest już w jakimś sensie skonkretyzowany.
MK: Nie chcemy się zatrzymywać. Niedługo kończymy akcję promocyjną „Kryzysu Wieku Wczesnego” i zaczynamy grać koncerty, o których będziemy informować. W tzw. między czasie zaczniemy już pracować nad nową płytą. Mamy taki plan, żeby ją sobie „naszkicować”, a następnie wyjechać w jakieś super miejsce i nagrać ją w ciekawych okolicznościach przyrody. Chcielibyśmy czerpać z tego więcej przyjemności, zamiast ciągle siedzieć w mieście, które jest oczywiście super, ale na dłuższą metę potrafi też męczyć.
Kiedyś czytałem wywiad z Flying Lotusem, gdzie powiedział, że przy okazji pracy nad każdym kolejnym albumem zmieniał miejsce zamieszkania, bo to działało na niego bardzo inspirująco.
PK: To ciekawe, bo właśnie wyprowadzamy się z naszego mieszkania, w którym nagraliśmy dwie płyty. Zobaczymy jaki wpływ na nas będzie miała ta zmiana.
MK: Zgadzam się, że otoczenie ma na nas ogromny wpływ. Często łapię się na tym, że kiedy wchodzę do brzydkiego miejsca to nie mogę tam napisać tekstu. A jak przebywam w ciekawym miejscu, z klimatem to od razu wszystko przychodzi mi łatwiej.