Druga Strona. O miejscu kasety na rynku fonograficznym
Od kilku już lat w sezonie ogórkowym można natrafić w mediach na wzmianki o powrocie taśmy magnetofonowej. Zwykle utrzymane są w tonie ciekawostek ze światka niegroźnych, a wręcz sympatycznych dziwaków. Zazwyczaj bazują na sentymentach pamiętających jeszcze ten nośnik starszych pokoleń. Czasem wkraczają nawet na grząski grunt futurologii stosowanej, kiedy to któryś, bardziej buńczuczny redaktor wieści kasetom przyszłość jaka niedawno stanęła otworem przed płytą winylową. Bez zbędnej pobłażliwości, testów na zastosowanie ołówka i wielkich przepowiedni, my natomiast staramy się dociec jakie miejsce zajmuje dziś taśma magnetofonowa na krajowym rynku fonograficznym. W śledztwie tym wspomagają nas przedstawiciele wytwórni, które na różnych etapach swojej działalności, z odmiennych powodów i w niepodobnym stopniu sięgnęły po ten nośnik. Takie oficyny jak Asfalt, Jasień, Latarnia, Pawlacz Perski, STUK i Wounded Knife łączy bowiem jedynie to, że w XXI wieku wydają kasety.
Przedstawiając publicznie każdy kolejny nośnik danych, wielkie firmy stojące za zmianami na rynku fonograficznym wieszczą rychły koniec poprzednich. Kiedy więc 17. sierpnia 1982. roku w fabryce Langenhagen, należąca do Philipsa wytwórnia PolyGram zaprezentowała pierwszą w historii płytę kompaktową, wiadomo było, że kaseta magnetofonowa przejdzie do lamusa. Albo zejdzie do podziemia i znajdzie dla siebie inne zastosowania – wypadałoby napisać znając dalsze losy niewielkiego plastikowego pudełeczka skrywającego w sobie ciasno zwiniętą taśmę magnetyczną na której zarejestrować można muzykę bądź dane. Przez lata jeszcze będąc głównym medium punkowego – czy też później elektronicznego i hip-hopowego – podziemia, kaseta żyła swoim własnym życiem. Przegrywane po domach kopie płyt zapełniały półki głodnych nowinek melomanów, wydawane własnym sumptem demówki krążyły z rąk do rąk, a mniej rozwinięte kraje zalewane były kolejnymi rzutami mniej lub bardziej legalnych wydawnictw magnetofonowych. W międzyczasie firmy produkujące sprzęt elektroniczny powoli wycofywały się z produkcji odtwarzaczy i samych nośników, płyty kompaktowe taniały, a winyl… od zapomnienia chroniło jedynie środowisko DJ-skie. W latach 90. wydawało się już, że przyszłość jaką taśmie magnetofonowej wieścili włodarze rynku fonograficznego w końcu się ziści.
Przez lata jeszcze będąc głównym medium punkowego – czy też później elektronicznego i hip-hopowego – podziemia, kaseta żyła swoim własnym życiem.
Moja historia z kasetami jest dosyć śmieszna – wspomina Piotrek Pytkowski z Asfalt Records, niezależnej oficyny poruszającej się po dźwiękowych terytoriach hip-hopu i obrzeżach tego zrodzonego w Nowym Jorku gatunku; wydawnictwa odpowiedzialnego za płyty O.S.T.R.’a, pierwsze albumy Fisza i Emade, czy niedawnej EP-ki – święcącego aktualnie swój sukces – Taco Hemingway’a. To właśnie za sprawą taśmy magnetofonowej poznał on Bognę Świątkowską, dzisiejszą prezeskę Fundacji Bęc Zmiana, a w latach 90. niestrudzoną propagatorkę dopiero co wkraczającego na polski rynek, amerykańskiego rapu. W ‘93 roku bardzo chciałem zdobyć singiel zespołu The Pharcyde „Passin’ Me By” („Bizzare Ride II the Pharcyde”). Zadzwoniłem więc do radia Kolor, w którym Bogna prowadziła wtedy audycję „Kolorszok”. Wiedziałem, że przychodzili tam m.in. DJ 600V, JanMarian czy Maciek i Jacek Sienkiewiczowie – to była taka śmietanka ludzi, którzy mieli nowe albumy na bieżąco. Kiedy usłyszałem w słuchawce głos Bogny powiedziałem jej, że mam kilkaset kaset z hip-hopem, a ona – co się okazało dopiero później – zrozumiała, że chodzi mi o płyty CD i… od razu zaprosiła mnie, żebym ich odwiedził. Zacząłem bywać tam regularnie i za którymś razem Bogna spytała mnie o te moje „płyty”, że chciałaby je przejrzeć pod kątem audycji, może coś puścić czy zgrać. Nigdy nie zapomnę jej reakcji, kiedy powiedziałem jej, że chodzi o kasety. Wtedy już taśmy nie były w cenie, kojarzyły się z muzyką chodnikową, z „Mydełkiem Fa” i wiejską biesiadą. Wciąż jeszcze były oficjalnym nośnikiem punkowego czy też rapowego podziemia, ale w głównym nurcie odchodziły już w zapomnienie. Moment, który reprezentant labelu Asfalt Records i założyciel jednego z pierwszych sklepów z nowymi płytami winylowymi – warszawskiego Recordheadshopu, podsumował za pomocą anegdoty, jego kolega z wytwórni, Jakub Rużyło opisuje bardziej dobitnie: Mi kaseta kojarzy się trochę jako taki „wstydliwy” nośnik. Pamiętam, że jak weszło CD, to na tych którzy wciąż kupowali kasety patrzono trochę z politowaniem, jak na biedaków których nie było stać na płyty.
Proszę przygotować kasetę
Przełom wieków i milleniów stanowi najbardziej newralgiczny moment w długiej, trwającej już ponad 50 lat, karierze tego medium. Poza niskonakładowymi wydawnictwami nagrywanymi przez owych „niegroźnych a wręcz sympatycznych dziwaków” ze wstępu oraz ogromnymi rynkami w Azji, Afryce czy Ameryce Południowej – gdzie kasetę magnetofonową na pozycji oficjalnego nośnika muzycznego zmieniło dopiero mp3 – będąc miłośnikiem taśmy nie miało się zbyt wielkiego wyboru, a o fonograficznych nowościach można było zapomnieć. Ludzie wymieniali całe swoje kolekcje, wynosili kasety do piwnicy bądź na śmietnik, a ze sklepów muzycznych powoli znikały nawet kosze z przecenionymi „wkładami” do magnetofonów. Mijały lata – cyfrowe formaty z hukiem weszły na rynek rewolucjonizując jego obraz, strukturę a także narzędzia jakimi się posługuje, internet podkręcił jeszcze rotację mód, trendów i tendencji, digital zanim jeszcze na dobre okrzepł zaczął… powoli przejadać się melomanom. Płyty winylowe powoli acz miarowo zaczęły odzyskiwać swoje miejsce w sercach słuchaczy, a na stronach internetowych zagranicznych i – bardzo szybko również – krajowych wydawców zaczęły pojawiać się znowu owe niewielkie, prostokątne pudełeczka.
Przełom wieków i milleniów stanowi najbardziej newralgiczny moment w długiej, trwającej już ponad 50 lat, karierze tego medium.
Bo choć najmłodszym pokoleniom ich wygląd nie kojarzy się w ogóle z muzyką, a w sieci furorę robią filmiki, w których współcześni nastolatkowie starają się obsłużyć walkmana, to tak opiniotwórcze oficyny jak Domino czy Stones Throw i zespoły tak renomowane jak Metallica czy Weezer postanowiły na powrót zainwestować w produkcję kaset. Co do powodów owego wyboru wydawcy nie są jednak zgodni. Potencjał promocyjny takiego ruchu jest dla nas bardzo fajny – ogłaszamy wydarzenie, że jest preorder albo limitowany nakład i jest to okazja do promocji artysty, wytwórni i sklepu. Ludzie o tym rozmawiają i piszą. – mówi Jakub Rużyło z Asfalt Records, które w 2014 roku wypuściło swoją pierwszą od początku lat 2000. kasetę – album „Harpagan” rapera Sztigara Bonko, pod którym to pseudonimem ukrywa się jeden z najlepszych polskich turntablistów – DJ Eprom . Bazujący w ogromnym stopniu na sentymencie za nad wyraz płodną, oryginalną i ciekawą, 90sową erą hip-hopu, materiał wydaje się jakby stworzony do wydania na nośniku za sprawą którego amerykańskie wzorce poznawało całe pierwsze pokolenie rodzimego rapu. Jeżeli ktoś interesuje się kulturą hip-hopową i jej korzeniami to nie może nie trafić na boomboxy a tym samym na kasety. – dopowiada Piotrek Pytkowski, dodając od razu do równania drugi z powodów na które wskazują również inni wydawcy – Poza samym kontekstem historyczno-sentymentalnym, kaseta jest też stosunkowo łatwa w „obsłudze”, jest takim wyrobem - nazwałbym to - chałupniczym. „Harpagan” wyszedł w 30 egzemplarzach i zajęliśmy się tym sami, tzn. zamówiliśmy kasety, wydrukowaliśmy okładki, sami je wycinaliśmy i pakowaliśmy do pudełek.
Na ten aspekt wyboru taśmy magnetycznej wskazuje również Emil Macherzyński, współzałożyciel niskonakładowej oficyny Jasień, nakładem której wyszły do tej pory kasety noise-rockowej Złotej Jesieni, bazującego na samplingu Jakuba Lemiszewskiego czy laureata Łódzkiej Płyty Roku 2014 – około-ambientowego producenta elektronicznego ukrywającego się pod pseudonimem K.: To jedyny nośnik, który można profesjonalnie wykończyć w domowych warunkach. Bez tłoczni, drukarni, itp. CDry mają krótką i niepewną żywotność, poza tym wyglądają brzydko. Kasety cieszą oko. Jego partnerka w życiu i działalności fonograficznej Joanna Świderska dodaje jednak, że kaseta jest również nośnikiem narzucającym jeszcze trochę skupienia, dyscypliny przy słuchaniu. Trzeba zmienić stronę, trzeba posłuchać całego albumu w tej a nie innej kolejności. To taki ostatni nośnik z dobrymi manierami.
Na jeszcze inny aspekt tego medium wskazuje natomiast Mateusz Wysocki znany też jako Fischerle, producent eksperymentujący na tkance dubowego techno, miłośnik kaset i współzałożyciel wydawnictwa Pawlacz Perski, które po krótkim okresie cyfrowym przerzuciło się tylko i wyłącznie na taśmę – Pasuje mi to charakterystyczne brzmienie – proporcja między szumem a sygnałem, to że ścięte jest górne pasmo ale i dół też, więc wszystko bardzo się zmiękcza. W ten sposób zapamiętałem brzmienie muzyki z dzieciństwa i to brzmienie jest dla mnie punktem wyjścia. Bardzo lubię ten nośnik. Jak obudzę się o 4 w nocy, to uwielbiam puścić sobie właśnie kasetę. Nie mam innego porównywalnego wrażenia związanego z muzyką jak właśnie słuchanie kasey nad ranem. – rozmarza się współtwórca Pawlacza, w którym ukazały się do tej pory kasety z techno od Umby, dubową elektroniką od Dot Dota czy elektroniczno-jazzową improwizacją Arszyna i Dudy.
Kaseta jest nośnikiem narzucającym trochę skupienia. Trzeba zmienić stronę, trzeba posłuchać całego albumu w tej a nie innej kolejności. To taki ostatni nośnik z dobrymi manierami. (Joanna Świderska)
Z pierwszego wrażenia swój początek wzięła również taśmowa przygoda Wojciecha Krasowskiego. Pierwszą wydaną przeze mnie kasetą – jeszcze za czasów FQP – był debiutancki album Roberta Piernikowskiego „Się Żegnaj”. Pamiętam, że słuchając tego materiału po raz pierwszy, wpadł mi do głowy pomysł wydania kasety. – wspomina współzałożyciel wytwórni Latarnia, przez kilka lat wcześniej prowadzący wydawnictwo Few Quiet People. Oba labele poruszają się po obrzeżach muzyki elektronicznej, gitarowej i bitowej, ceniąc sobie w dźwiękach aspekt eksperymentatorski. W ich katalogach znaleźć można albumy takich artystów jak nominowany do Paszportu Polityki Kuba Ziołek ze swoim projektem Stara Rzeka, Stefan Wesołowski, Adam Gołębiewski czy Syny. Zanim do tego doszło Krasowski musiał jednak stawić czoło niejednemu wyzwaniu - Pierwszym problemem z którym musiałem się zmierzyć, aby zrealizować ten plan był sam sprzęt do nagrywania, a co gorsza – brak kaset. Pewnego dnia wstąpiłem do ciuchlandu, chcąc przejrzeć jakieś szmaty i ku mojemu zdziwieniu natrafiłem na kosz z kasetami magnetofonowymi. Dzięki temu dziwnemu zbiegowi okoliczności mogłem wydać „Się Żegnaj”.
W czasie rzeczywistym
Z początku za bardzo zaufałem etosowi do it yourself. – wątek nagrywania kaset podchwytuje Mateusz Wysocki, który – do czego sam się przyznaje – nie jest do końca zadowolony ze swoich pierwszych wydawnictw taśmowych – Jest szereg informacji nie do przeskoczenia, jeżeli od kogoś się nie dowiesz, np. skąd brać kasety, to sam na to nie wpadniesz. Dopiero po jakimś czasie zacząłem kupować taśmy z brytyjskiej strony z której zamawia je chyba cała polska scena niezależna, interesować się samą ich specyfikacją i tym na czym je nagrywać. Kiedy kupiłem lepszy magnetofon uświadomiłem sobie jak może to dobrze brzmieć. Dzisiaj nagrywam na 3 głowicowym AKAI GX-6 i jak na warunki domowe brzmi to naprawdę spoko. Mam ich kilka, są spięte z komputerem, nagrywam wszystko z 24 bitowych WAV’ów po kablu przez zewnętrzną kartę dźwiękową. Przy nakładach od 20 do 150 sztuk, większość wydawców nie zleca produkcji zewnętrznym tłoczniom, a w procesie nagrywania opiera się zwykle na sprzęcie przeznaczonym do użytku domowego nie studyjnego. Wojciech Krasowski wspomina, że kiedyś był bliski kupienia 3-segmentowej kopiarki Philipsa, ale okazała się nie do końca sprawna, a do tego ważyła jakieś 45kg, więc wszystkie wydane przez Latarnię kasety również były zgrywane z WAV’ów na taśmę – Nagrywamy je w czasie rzeczywistym – jeden do jednego. Nie jest to najwygodniejsza z metod i – uwierz mi – kiedy nagrywałem 150 sztuk Starej Rzeki byłem bliski szaleństwa. Siedzisz wieczorami, pijesz kawę i zmieniasz strony kaset. Z miłości do tej muzyki przechodzisz w nienawiść.
Pierwsza kaseta wydana w STUK Records - Ciemnogrody "Planetarna Moc" (fot. Marcin "Groh" Grośkiewicz)
Z tego pewnie powodu Marcin „Groh” Grośkiewicz, założyciel i głównodowodzący winylowych wydawnictw JuNouMi i U Know Me, a od niedawna również ich siostrzanej oficyny STUK Records, produkcję swojej pierwszej kasety zlecił „profesjonalnej” tłoczni. Muzyka Ciemnogrodów mocno odwołuje się do lat 80tych, czyli czasów kiedy kasety były ważnym nośnikiem. – decyzję o wyborze taśmy magnetofonowej na której ukazała się pierwsza pozycja w katalogu nowopowstałej oficyny skupionej na tym co „poza legendarnym „undergroundem” i spowszedniałą „komerą”” komentuje Groh - Znalazłem firmę w Krakowie, która produkcją kaset zajmuje się od dłuższego czasu, jednak „boom” na ten nośnik trochę ich przerósł i ostrzegli mnie, że jakość nagrania nie koniecznie będzie zadowalająca. Mieli rację, ale z drugiej strony dodało to jeszcze uroku naszej produkcji. Całość - włącznie z poligrafią - powstała w Krakowie, ale jeśli mógłbym cofnąć czas to zostawiłbym im poligrafię, a nagraniem zajął się sam. Od początku swojej przygody z fonografią Emil Macherzyński – podobnie jak współtwórca Pawlacza Perskiego – podejście do taśmy magnetycznej zmienia wraz z informacjami, które pozyskuje i doświadczeniem, które zdobywa wypuszczając kolejne pozycje w katalogu Jasienia - Kasety duplikujemy na domowych sprzętach wybieranych empirycznie. Magnetofonów jest cała masa, ale do nagrywania nie nadadzą się wszystkie. My preferujemy JVC, który ma chyba najwyższą redukcje szumów jaką słyszałem. Brzmi czyściutko. Najlepsze sprzęty do domowej duplikacji powstawały jakoś na przełomie lat 80. i 90., kiedy królowała jeszcze mechanika, ale elektronika zaczęła się już panoszyć po układach. Czysto mechaniczne bywają siermiężne, a z kolei głównie cyfrowe są bardzo wadliwe i krótkotrwałe. Kaseciaki mają u nas żywotność kilkuset duplikacji i przez rok przepaliliśmy się przez trzy. – z mieszanką smutku i dumy zaznacza współtwórca działającej dopiero od zeszłego roku oficyny – Natomiast taśma matka to już wyższa szkoła jazdy. Na początku zgrywaliśmy wszystko z komputera bezpośrednio na kaseciak przy pomocy zewnętrznej karty muzycznej. Teraz robimy taśmy matki w studio Dizzy Dizzy, gdzie jest studyjny Tascam 112 mkII stworzony do tego typu spraw. Przy subtelniejszych nagraniach używamy też studyjnego konwertera a/d Dynacord. Przy mniej subtelnych nie wysilamy się. Zakup studyjnego Tascama na własny użytek planuje natomiast Asfalt Records, bo choć kasety stanowią tylko niewielki ułamek ich katalogu, myślą oni o kolejnych taśmowych wydawnictwach, a ich słuchacze dopytują za każdym razem czy dana pozycja ukaże się również na tym nośniku. Trudno też się dziwić, że plany mają szeroko zakrojone skoro to oni sprzedali największy kasetowy nakład w historii polskiej fonografii ostatnich kilku, jeśli nie kilkunastu lat. Nakład ten zamówili w brytyjskiej tłoczni jako, że przy takich liczbach metoda do it yourself z taniej i wygodnej zmienia się w katorżniczą, a niestety polskim producentom kaset – co widać na przykładzie STUK Records – do końca ufać nie można.
Niewidzialna ręka rynku
Wyprzedane w 24 godziny 550 sztuk kasety „Podróż zwana życiem” O.S.T.R.’a, pokazuje skalę, która odróżnia Asfalt od niskonakładowych wydawnictw pokroju Jasienia, Latarni, Pawlacza Perskiego, Wounded Knife czy nieomawianych szerzej w tym tekście, a mających niemałe zasługi i osiągniecia oficyn takich jak BDTA, Sangoplasmo czy Instant Classic (jakie miejsce w tym obiegu zajmie STUK czas pokaże). Różnica ta dotyczy właściwie wszystkich sfer na jakich może funkcjonować wytwórnia – od stażu na rynku, nakładów i rozpoznawalności, przez strukturę, dystrybucję i biznesowy model działań, aż po stylistyczne i gatunkowe wyznaczniki jakimi kierują się przy doborze wypuszczanego materiału ich włodarze. Co natomiast – poza statusem niezależnych – łączy wszystkie labele mające w swoim katalogu taśmy magnetofonowe to specyficzny stosunek jaki do tych wydawnictw mają ich nabywcy. Nie chce mi się wierzyć, że 550 osób, które kupiło kasetę O.S.T.R.’a posiada w domu magnetofon. – z pełnym przekonaniem mówi Piotrek Pytkowski – Mało, które obecnie produkowane odtwarzacze mają kieszenie na kasety i podobnie sprawa wygląda z samochodami, w których dzisiaj nawet często nie da się włożyć innego radia, nie mówiąc już o kasecie. Myślę, że ogromna część kupujących traktuje to jako gadżet. W dużym stopniu przyznaje mu rację Joanna Świderska z Jasienia, która ze słuchaczami ma często kontakt bezpośredni podczas organizowanych regularnie w różnych miastach, niewielkich, jednodniowych targów niezależnych wytwórni - Z moich obserwacji wynika, że kasety są kupowane zarówno po to żeby ich słuchać jak i dla samego faktu posiadania kasety. Nie podejmę się jednak szacowania jak duży procent stanowią jedni i drudzy, ale w sumie jest to raczej mała grupa miłośników. Na fali mody na vintage powrócił z sukcesem jedynie winyl, który jest postrzegany jako ekskluzywny nośnik. Kaseta jest chyba w świadomości wielu ludzi nadal tym gorszym bratem, takim popularnym, „śmieciowym” nośnikiem i ku mojej rozpaczy, raczej nigdy nie powróci na większą skalę. W tej nie najweselszej diagnozie zgadza się z nią Marcin Grośkiewicz, który w swojej działalności wydawniczej stawia na płyty winylowe - Nie ma szans na powrót tego nośnika do masowej produkcji. Czasy się zmieniły - zmieniła się konsumpcja muzyki. Mamy teraz erę streamingu i chmur. Myślę, że wkrótce odejdą kompakty i zostanie tylko cyfra i winyl, dla tych którzy wolą „poczuć” muzykę.
Tu jednak pojawia się kontekst kasety jako „nośnika” tej wzmiankowanej cyfry. Ja sam uwielbiam słuchać muzyki z kaset, choć w pokoleniu Spotify może się to wydawać dziwactwem. – mówi Wojciech Krasowski z Latarni – Powrót kasety kojarzy mi się raczej z gadżetem niż nośnikiem muzycznym, bo najczęściej dodawane są do nich kody do wersji cyfrowych. Przypomina to więc sprytne podejście do sprzedaży mp3. Kody do ściągnięcia materiału w formie cyfrowej do swoich wydawnictw dodaje min. warszawska oficyna Wounded Knife, założony przez Paulinę Okińską i Jacka Ufnala niskonakładowy label, który ostatnio swoją kasetową ofertę poszerzył o kilka cd-rów i pierwszy winyl. W ich katalogu można znaleźć i dronowe struktury Artura Rumińskiego i jazzowy trans Kamila Szuszkiewicza i surrealistyczne elektroniczne pejzaże Baldruin. Do każdej kasety jest też dołączony kod potrzebny do ściągnięcia wersji cyfrowej (mp3 lub flac) – jeśli ktoś traktuję kasetę wyłącznie jako trofeum, może sobie posłuchać albumu z komputera lub telefonu. – wspólnym głosem zaznaczają założyciele wytwórni.
Uwielbiam słuchać muzyki z kaset, choć w pokoleniu Spotify może się to wydawać dziwactwem. (Wojciech Krasowski)
Kody do kaset dodaje również Mateusz Wysocki z Pawlacza Perskiego, choć on akurat uważa, że większość ludzi słucha taśm wydawanych przez niego i Leszka Nienartowicza z którym prowadzi swoją fonograficzną działalność. - Oczywiście, jak wszędzie, tak i w tej grupie są gadżeciarze dla których najważniejsze jest aby był to ładny przedmiot. Nie wiem czy oni słuchają; zdarzało mi się też sprzedawać kasety ludziom, którzy przyznawali się, że nie mają odtwarzacza. Zasadniczo jednak ludzie słuchają i to jest właśnie fajne. Dostaję zwrotne informacje a propos nagrania kasety, niektórzy porównują pliki cyfrowe z kasetą i dopytują o szczegóły. Nakłady są niewielkie ale przez to dobrze wymierzone – czasem jest to 40, czasem 50 sztuk teraz wydajemy kasetę w 70 egzemplarzach. Co Emil Macherzyński uzupełnia jeszcze zdaniem - Aby wydać coś na CD trzeba mieć dobrze brzmiący, ładnie zrobiony i przede wszystkim „chodliwy” materiał - nie ma sensu tłoczyć 300 CDków kiedy wiesz, że sprzedasz ich potem 50 i reszta będzie leżeć. 30-50 kaset to nie jest duży zysk, ale też mała strata. Jeśli chodzi o dystrybucję gro taśm wydawanych przez małe wytwórnie – ale w tym przypadku również przez niemały Asfalt – sprzedawanych jest przez strony internetowe. Labelom, którym udało się zyskać pogłos poza granicami Polski – min. Pawlacz Perski, Sangoplasmo czy Wounded Knife – ułatwia to kontakt z odbiorcą, a wszystkim pozwala uniknąć kosztów jakie generuje zewnętrzny dystrybutor, nie mówiąc już nawet o gigantach pokroju Empiku. Ten model działań tłumaczy Joanna Świderska z Jasienia lecz można go przyłożyć do większości tego typu oficyn - Kasety sprzedajemy przez stronę 8merch.com i bandcamp.com, część nakładu dostaje artysta. Co ciekawe, z reguły w preorderze sprzedaje się jakiś tam procent całego nakładu, bo znajomi artysty i grono stałych klientów zamawiają od razu. Nie liczyłam tego nigdy, ale prawdopodobnie działa tu mniej więcej zasada Pareto i jakieś 70-80% nakładu schodzi w chwilę po premierze, a reszta powoli przez kolejne miesiące.
Róbmy swoje
Dopiero kiedy zacząłem się tym bardziej interesować zauważyłem jak bardzo kreatywnie można wydać kasetę. Niektóre labele mają całe filozofie podejścia do tego nośnika, a przez to, że zwykle działają na małą skalę mogą zachowywać pełną spójność tego, co robią - każde wydawnictwo funkcjonuje jako kontynuacja poprzedniego. Jedna z brytyjskich oficyn, Chemical Tapes wydaje na przykład kasety stylizowane na leki – kaseta jest biała, cała oprawa graficzna nawiązuje do składów chemicznych, nie ma numeru katalogowego tylko typ substancji, a kiedy otwierasz okładkę i zazwyczaj znajduje się tam link do ściągnięcia materiału z bandcampa, czyli download to tu jest recepta – repeat the dose. – o pojedynczych egzemplarzach ze swojej kolekcji opowiada Mateusz Wysocki. Piotrek Pytkowski natomiast jako, że w Asfalt Records odpowiada również za płyty, książki czy kasety ściągane do asfaltshop.pl, ma kontakt ze sporą ilością zagranicznych wydawnictw. Importowane kasety sprzedajemy w pojedynczych egzemplarzach. Nieźle, czyli w jakichś 10 egzemplarzach sprzedały się kasety „Donuts” J Dilli oraz „Madvillain” duetu Madlib i MF Doom. Na podobnym poziomie rozeszły się też kasety Jonwayne. Jest to jakieś odzwierciedlenie rynku. – statystyki sprzedaży przypomina sobie dawny współwłaściciel bądź też właściciel sklepów płytowych Recordheadshop i WaxBox, którego zbiór kaset często stanowi dźwiękowe zaplecze dla funkcjonowania biura Asfalt Records - Wiadomo, że poczynania takich wytwórni jak Stones Throw czy Rush Hour motywują nas do działania, nie ukrywam, że jestem fanem ich katalogu, więc ich ruchy wydawnicze mnie inspirują. W naturalny sposób dążymy do osiągnięcia podobnego sukcesu.
Czy natomiast krajowa scena kasetowa święci właśnie swój powtórny moment triumfu bardziej niż liczby świadczą nastroje i ilość intrygujących wydawnictw, które pojawiły się w ostatnich latach. Bo choć nie zanotowała ona takiego wzrostu sprzedaży jak amerykańska – gdzie w przeciągu kilku lat liczba sprzedanych kaset wzrosła kilkukrotnie i znów liczona jest w dziesiątkach tysięcy – to jeszcze 5 lat temu ze świecą można było szukać wkładu do magnetofonu w swoim starym samochodzie, a dziś można wybierać pomiędzy dziesiątkami wartościowych pozycji (o ile oczywiście się nie wyprzedały). Myślę że w Polsce jest dosłownie ze 100 osób które interesują się tą sceną w formie czynnej - kupując i wspierając. I z 5 razy tyle ludzi którzy lubią słuchać tego co wydajemy, ale nie chcą mieć tego w domu. Nie wiem czy to dużo, czy mało. Z jednej strony może wydawać się to mało, ale z drugiej labele uderzające w cały świat też robią niskie nakłady (~200), więc chyba nie jesteśmy bardzo w tyle myśląc globalnie. – mówi Emil Macherzyński, który razem z Joanną Świderską planuje już jesienne premiery w Jasieniu. Przez to, że wydajemy niewiele – 5 czy 6 kaset w roku – to zanim zdecydujemy się na coś mielimy ten materiał na 20 sposobów – czasami ingerujemy w niego naprawdę mocno. Wskazujemy momenty, które nam się podobają ale i te które należy naszym zdaniem zmienić. Jeżeli wiem, że ktoś nie miał wcześniej doświadczenia z kasetą to opowiadam mu trochę o specyfice tego nośnika. Bez sensu jest przecież wysłać materiał, gdzie jedna strona ma 24 minuty a druga tylko 7. – o procesie poprzedzającym wydanie taśmy opowiada Mateusz Wysocki, którego Pawlacz Perski do końca roku wyda jeszcze 2 albo 3 kasety z czego pierwsza 3FoNIA Jacka Mazurkiewicza na kontrabas solo dopiero co miała swoją premierę. - W labelach kasetowych podoba mi się to, że są one w zasadzie „no-name’owe”, to, że obok siebie w katalogu jakiejś wytwórni może pojawić się artysta, który wydaje swój 30. album i zupełny debiutant, nie wiadomo skąd. I bywa tak, że wypuszczamy coś, co nie wzbudza żadnego zainteresowania ale to właśnie jest dobre, bo uświadamia mi, że robimy swoje. Tego typu bezkompromisowe, nienastawione na zysk podejście poniekąd jest wpisane w genotyp nośnika, który przez dekady był medium undergroundowej kultury i podziemnego etosu.
Czy natomiast krajowa scena kasetowa święci właśnie swój powtórny moment triumfu bardziej niż liczby świadczą nastroje i ilość intrygujących wydawnictw, które pojawiły się w ostatnich latach.
Jak widać na powyższych przykładach – za sprawą kolejnych inicjatyw, wytwórni i ludzi – wrócił na swoje miejsce i tym razem nie zniknie już z rynku zmieciony przez tryby fonograficznej machiny. Jako, że czeka go najpewniej egzystencja w niszy, będzie mógł sobie żyć swoim własnym życiem, nie niepokojony przez pazerne majorsy. Czekając więc na krajową edycję – obchodzonego już w 5 krajach – Casette Store Day, nie pozostaje nam nic innego jak go pielęgnować. Kupić od czasu do czasu kasetę i nie sprawdzać czy brzmi tak dobrze jak kompakt czy winyl. Brzmi inaczej, co dobrze podsumowuje Piotrek Pytkowski - Porównałbym to do zinu – kupując go godzisz się na pewne charakterystyczne dla niego właściwości. Nie doszukujesz się czy wszystko jest równo wycięte i nie ma żadnych literówek, bo jest to element jakiegoś underground’u, coś z innego porządku. Kupienie takiego zinu traktuje jako wsparcie dla artystów, którzy go tworzą i podobnie jest z kupnem kasety.