Korg Polysix - Prophet dla ubogich
Przyznam się bez bicia: nie będę wobec Polysixa ani trochę obiektywny. Jest to instrument, któremu znacznie chętniej napisałbym odę bądź list miłosny, niż surową recenzję. I tak, wiem, o wielu instrumentach pisałem "ten jedyny" - niemniej tym razem przyjmuję najważniejsze ze wszystkich kryteriów: brzmienie.
A brzmienie Polysixa to dla mnie nie tylko jakość sama w sobie; to także sentyment z czasów młodości, bo choć jestem od omawianego syntezatora niemal dekadę młodszy, to jego charakterystyczne pomrukiwanie poznałem już w wieku 10 lat. Dzięki płycie Time Killers (na której w roli operatora Polysixa spełnił się nieoceniony Wojciech Karolak) po raz pierwszy w życiu świadomie doceniłem indywidualny charakter jakiegokolwiek syntezatora. I właśnie wtedy, gdzieś wśród nielicznych, ledwo zauważalnych fałd mózgowych pojawiło się marzenie: samodzielnie zaprogramować i zagrać tak epicki, glissandowy akcent jak w finale Anniversary Blue.
Krótka historia Korg Polysix
Polysix zadebiutował na syntezatorowym rynku w 1981 roku, kiedy to popyt na instrumenty polifoniczne osiągał swój zenit. Prophet 5 firmy Sequential był mokrym snem tysięcy klawiszowców, których domowe budżety nawet w najśmielszych fantazjach nie udźwignęłyby luksusowej maszyny za niemal 5 tysięcy ówczesnych dolarów. Polysix był heroiczną próbą obdarzenia plebejuszy funkcjami Propheta za czterokrotnie mniejsze pieniądze - konstrukcja Korga była bowiem pierwszym poważnym syntezatorem polifonicznym poniżej magicznej bariery 1000 USD. I mimo, że architektura obu instrumentów znacząco się różni, to trudno oprzeć się wrażeniu (zwłaszcza brzmieniowemu), że konstruktorzy mocno inspirowali się "najseksowniejszym syntezatorem wszechczasów".
Myślę, że wśród decydentów Korga nie było złudzeń - Polysix do poważniejszych produktów nie miał startu (mówię tu o wspomnianym Prophecie 5, OB-Xa, Jupiterze 8 i większości niewiarygodnie drogich i naszprycowanych funkcjami instrumentach). Prawdziwą konkurencją okazali się zawodnicy z podobnej kategorii wagowej. Pierwszy z nich, Juno 6 przegrał w oczach ludzi już na wstępie z prostego względu: w przeciwieństwie do korgowskiej konstrukcji nie miał możliwości zapisywania presetów. Decyzja o wpuszczeniu na rynek "nie-presetowca" tak podobnego do Polysixa prawie rok po jego premierze może wydawać się dziwna… Pamiętajmy jednak, że mówimy o firmie Roland znanej z, delikatnie ujmując, kuriozalnych ruchów marketingowych. Ku uciesze współczesnych synthwave’owców oraz eBayowych handlarzy Roland szybko wysnuł wnioski z popełnionego błędu i oczom całego muzycznego świata objawił się udoskonalony Juno 60. Wyobrażam sobie, że w polifonicznych, japońskich derbach walka była prawdziwie zacięta, a potwory walczyły zaciekle aż do utraty tchu. Smutna prawda jest jednak taka, że Juno 60 natychmiast powalił Polysixa na łopatki i po dziś dzień góruje nad nim we wszelkich plebiscytach popularności. Gdzie szukać przyczyny tej sromotnej porażki? Moim zdaniem niestety, w konstrukcji.
Konstrukcja Korg Polysix
Polysix to prosty jednooscylatorowy instrument z filtrem dolnoprzepustowym, banalną modulacją i trzema efektami. Jego architektura rozrysowana na kartce nie robi absolutnie żadnego wrażenia i wzbudzić może zaledwie nikłe drgnięcie ramionami. Jest to jednak jeden z tych syntezatorów, w których mała ilość elementów przekłada się na ich doskonałą współpracę i nawet najprostsze ustawienia brzmią, co tu dużo mówić, zjawiskowo. Każdy z elementów toru ma swój niepowtarzalny charakter: oscylator brzmi dostojnie i bogato, pojedynczej fali można słuchać godzinami: piła jest nasycona, PWM spadające do zera wprawia w spazmy samego Nicka Batt’a, a suboscylator dodaje brzmieniom wspaniałej głębi.
Jeśli instrument ma tylko jedno źródło modulacji, to polysixowe LFO powinno być niedoścignionym wzorem. Modulacja ma bowiem wspaniały kształt i wydawać by się mogło, że jestem niespełna rozumu rozwodząc się nad zwyczajnym, trójkątnym przebiegiem. Jest jednak coś wyjątkowo muzycznego w sekcji MG, zarówno w samej fali jak i charakterze jej opóźnienia - tam zawsze wydarza się coś niezwykłego.
Nie byłbym sobą bez choćby krótkiego elaboratu na temat filtra, a filtr Polysixa jest zwyczajnie ewenementem na skalę światową: z jednej strony potrafi być agresywny, "kwasowy" i ryczący, z drugiej miękki, delikatny i kremowy. Widocznie łobuz kocha najbardziej. Na uznanie zasługuje możliwość samooscylacji i strojenia filtra za pomocą klawiatury, dzięki której wkraczamy w cudowne rejony śpiewnych jak syreny sinusoid. Ponadto, podczas modulacji filtra często słychać w nim odzywające się nieśmiało przedziwne, drobne niedoskonałości, jakby szumy z zaświatów; przedziwne, miękkie farfocle zamieszkujące filtr niczym mikroby żyjące w paszczy wieloryba. To właśnie dzięki nim Polysix tak doskonale brzmi zalany reverbem - niewielkie ruchy charakterystycznych niedoskonałości wydobywają z pogłosów cudowne głębiny. Osłuchiwałem kilka Polysixów mikroskopijne niedoskonałości to ewidentnie wspaniała cecha charakterystyczna modelu.
Pod sekcją filtra znajduje się obwiednia - niesamowicie sprężysta i rytmiczna. Jest wspólna dla filtra i amplitudy, tę drugą można jednak przełączyć na typowy w podobnych instrumentach tryb "GATE". Obwiednia może modulować filtr zarówno w dodatnim jak i ujemnym zakresie. Przy okazji warto wspomnieć o niezwykle przydatnym attenuatorze. Na końcu dostajemy dość ciekawą sekcję efektów: chorus i phaser z opcją dostosowania tempa modulacji oraz efekt ensamble z możliwością niezbyt precyzyjnej regulacji stosunku sygnału "mokrego" i "suchego". A, no i oczywiście sekcja zapisu brzmień: do dyspozycji są 4 banki, 8 presetów w każdym.
Po absolutnie uzasadnionych peanach należy wreszcie zadać pytanie: co poszło nie tak? A właściwie: jakimi funkcjami Juno 60 strącił Polysixa z piedestału? Jeśli miałbym wskazać największą różnicę, będzie nią chorus. Seria Juno ustawiła w kwestii tego efektu poprzeczkę tak niewiarygodnie wysoko, że po dziś dzień niewielki procent efektów modulacyjnych jest w stanie do niej w ogóle dosięgnąć, a większość wręcz pełza pod nią niczym niegodne robactwo. Jasne, chorus Juno niemiłosiernie szumi, jest oklepany i sprawia, że każdy utwór zamienia się w ostatni przebój Coma Truise’a. Ale spełnia swoje zadanie tak doskonale, że z każdym kolejnym użyciem puszczam w myślach wulgarną wiązankę uznania. Poza tym jest to efekt stereofoniczny. Architektura Juno 60 okraszona najlepszym na świecie stereofonicznym chorusem w pierwszej chwili zmiata z planszy wszystkie bieda-Polysixy grające w mono. Kolejną różnicą jest brak generatora szumu, który dumnie występuje w serii Juno i innych analogowych syntezatorach polifonicznych. Fakt, zwykły szum biały byłby niesamowicie pomocny i ciarki przechodzą mnie na myśl jak wspaniale animowałby on korgowski filtr. Polysix nie ma także możliwości włączenia kilku przebiegów fal jednocześnie, nie można także regulować głośności suboscylatora. A to sprawia, że mimo bardziej sflaczałej obwiedni i - przynajmniej moim zdaniem - mniej charakternego filtra Juno wydaje się być masywniejsze w brzmieniu, nie mówiąc już o większej palecie niuansów w kwestii rejestrów i koloru samych oscylatorów. Nie bez znaczenia jest też interfejs użytkownika: rolandowski system suwaków sprawdza się świetnie w sekcji oscylatora, gdzie operujemy nimi w drawbarowym stylu. Ustawienie satysfakcjonującej obwiedni również wydaje się łatwiejsze i prostsze do zobaczenia w wertykalnym układzie. Ponadto, pitch bend Juno zaopatrzony jest w przyjemną sprężynę, podczas gdy modulacja wysokości dźwięku Polysixa za pomocą niepowracającego do głównej pozycji kółka przypomina ponury żart. Na pocieszenie zaznaczę tylko, że konstrukcja Korga posiada osobne LFO dla PWM, 3 destynacje generatora modulacji oraz stopniowane kółko modulacji. A, i suboscylator może zejść o oktawę niżej.
Dostępność Korg Polysix
Jeśli powyższy niczym niepohamowany strumień zachwytu przekonał kogokolwiek do rozważenia zakupu Polysixa, mój trud nie skończon: warto napisać kilka słów o dostępności i pułapkach czyhających na potencjalnych łowców okazji.
Nie ma co się oszukiwać - pojęcie "taniego instrumentu" kompletnie się zdewaluowało. Sam miewam problem z zapłaceniem za profesjonalny sprzęt sumy przekraczającej okolice 5 tysięcy, a poniżej tego pułapu Polysixa dziś już niestety nie znajdziemy. W dobie sklonowanych Minimoogów za około tysiąc złotych, czy niemalże darmowych emulacji VST zakup sześciogłosowego jednooscylatorowca będzie bolesny, jeśli będziemy musieli wyłożyć na niego od 6 do 10 tysięcy. Pamiętajmy jednak, że mowa o ponad czterdziestoletnim syntezatorze analogowym, na którego wartość wpływa nie tylko unikatowe brzmienie ale i aspekt kolekcjonerski.
Mój egzemplarz kolekcjonerski zapewne nie jest - wygląda, jakby permanentnie spali na nim bezdomni, blacha jest porysowana, drewniane boki mają obicia i zaczynają miejscami gnić, cały instrument może nawet lekko podśmierduje. Poza tym obciąłem oryginalny przewód wymieniając go na standardowe gniazdo zasilające, wprowadziłem kilka modyfikacji wiążących się z wierceniem dziur w przednim panelu i brakuje charakterystycznych zamocowań oryginalnego kabla. Mimo tego instrument jest w rewelacyjnej kondycji technicznej i mechanicznej. I jeśli miałbym znaleźć przyczynę takiego stanu, to jest to serwis w rodzimej Analogii. Instrumenty, którym drugie życie nadaje Maciek Polak nie są tanie, przyznam, jednak w przypadku starych i często awaryjnych sprzętów nie widzę żadnego uzasadnienia dla kompromisów. Polysixy Analogii, w których firma specjalizuje się od lat są niezawodne i odrestaurowane z niespotykaną precyzją. Z niedowierzaniem uświadomiłem sobie właśnie, że mój egzemplarz jest ze mną od 7 lat, zagrał dziesiątki koncertów tłukąc się po polskich drogach i nigdy nie miałem z nim żadnego większego problemu (nie wspominam o rzeczach typu: trzeszczący potencjometr, bo to nie awaria a zwykła konserwacja). Polecam więc zgłosić się do Analogii, lub, jeśli znajdziecie instrument po analogiowym serwisie - kupujcie w ciemno.
Dodatki Korg Polysix
Polysix to najwidoczniej znakomity poligon do modyfikacyjnych eksperymentów, od których roi się w sieci. Mamy znakomite modyfikacje Tubbutec (Polysex i ModyPoly), dzięki którym instrument zaopatrzony zostanie w dodatkowe funkcje takie jak: portamento, dodatkowe tryby polifonii, MIDI (w tym synchronizację arpeggiatora), sekwencer krokowy, pamięć akordową, wejście na pedał sustain, modulacje wysokości dźwięku przez obwiednię, rozstrojenie głosów w trybie UNISON i wiele, wiele innych. Montaż wymaga porządnej szlifierki i umiejętności podstawowego lutowania. Dla egzemplarzy zniszczonych typowym wylaniem baterii doskonałym ratunkiem może być modyfikacja KiwiSix całkowicie zmieniająca architekturę instrumentu, poszerzająca jego możliwości zapisu pamięci, nowe funkcje arpeggiatora, NRPN, SysEx, i tak dalej. Ciekawą opcją jest też Panorama umożliwiająca rozstrzał głosów w stereo niezależnie od monofonicznego wyjścia. Dla sceptyków zbytniej ingerencji w wnętrzności swoich sprzętów istnieje kilka możliwości poszerzenia Polysixa o zwykłą komunikację MIDI.
Alternatywa dla Korg Polysix
Poza wspomnianą serią Juno alternatywą może być stworzona przez Korga emulacja VST. Mimo, że wtyczka ma już 18 lat (!), to jej wierność oryginałowi wciąż potrafi mnie zadziwić. Oczywiście, nie jest to idealnie to samo, brzmienie odznacza się nieco większą sterylnością, magiczne ruchy filtra nie brzmią aż tak spektakularnie, jednak na tle emulacji klasycznych instrumentów innych firm Korg wypada zadziwiająco kompetentnie i często korzystam z tego zamiennika, zwłaszcza w sytuacjach scenicznych.
Na horyzoncie pojawia się klon firmy Behringer. Ma być to konstrukcja ośmiogłosowa zaopatrzona w pokładowe portamento, generator szumu, większą ilość pamięci i czterooktawową klawiaturę. I o ile nie mam nic do plagi klonów przetaczającej się przez syntezatorowy rynek, to muszę stwierdzić, że wstępny, behringerowski projekt to jedna z najohydniejszych rzeczy, jakie widziałem w życiu. Może jestem snobistycznym bufonem, ale instrument to przedmiot, przy którym spędzamy kreatywny czas i jego wygląd powinien być inspirujący. "Bolysix" - jak mówią niektórzy - jest tragicznym wypaczeniem designu Polysixa, który osobiście uważam za absolutnie wybitny. Mam więc ogromną nadzieję, że ostateczny projekt ulegnie diametralnym zmianom - przekonamy się, gdy do fabryki Behringera w końcu przyjadą te długo wyczekiwane chipy… kwestia kilku lat.
Polysix to instrument do kilku, kilkunastu określonych zadań i wszechstronność nie jest jego najmocniejszą stroną. Jeśli jednak szukamy alternatywy dla powtarzanych do znudzenia rolandowskich brzmień w stylu lat 80., a jednocześnie lubimy sentymentalny, ciepły charakter instrumentów tamtej epoki, Polysix może okazać się tajną bronią w producenckim ekwipunku. Jest to sprzęt, który z całą pewnością można określić mianem instrumentu, a muzyk jest w stanie nawiązać z nim naprawdę szczególną relację.