Richu M
Ostatnio Botanica opowiadał o wytwórni MOST, która zainaugurowała swoją działalność a jednym z producentów pojawiających się w szeregach artystów związanych z tą oficyną jest Richu M. Artysta pochodzący z Poznania mówi o niedoszłej karierze piłkarskiej, ortodoksyjnemu samplowaniu z winyli oraz brzmieniu produkcji Madliba jako wyznaczniku odpowiedniego smaku.
Miałeś obawy przed wyjazdem organizowanym przez wytwórnię MOST?
Richu M: Oczywiście, sama propozycja takiego wyjazdu była dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że na początku wahałem się, czy w ogóle tam jechać – bałem się takiej konfrontacji.
Byłeś najmłodszym uczestnikiem, więc Twoje rozterki nie mogą dziwić. Obawiałeś się czegoś konkretnego?
Na początku byłem zaniepokojony tym, że współpraca z innymi może być ograniczona z powodu Fruity Loops’a, na którym pracuję. Sądziłem, że wszyscy używają Abletona. Pamiętam, że ta kwestia została poruszona jeszcze w busie i kiedy Phantom powiedział, że dla niego Fruity Loops to najlepszy program od razu poczułem się lepiej. Zresztą ostatecznie istotne było po prostu generowanie wave'ów, a nie urządzenie, które za tym stało.
Czyli uczestnictwo w tym projekcie nie przekonało Cię do zmiany programu?
Nie, nie zamierzam przesiadać się na Abletona. Używam tego programu do grania na żywo, ale jeśli chodzi o produkcje, wolałbym pozostać przy Fruity Loops’ie. Zapewne wiąże się to z moim lenistwem. Choć zdaje sobie sprawę, że Ableton to bardzo intuicyjny program i prawdopodobnie mógłbym szybko się w nim odnaleźć, to szkoda mi czasu, który mogę poświęcić na produkcje.
Z jakich wtyczek korzystasz?
Przekonałem się do tych standardowych, jak Sawer czy GMS (Groove machine synth). Często używam w związku z tym bit-crushera Decimort grupy D16, który mi jakoś fajnie psuje brzmienie. Poza tym wtyczki KORG, czyli Legacy, PolySix i MS20. Nie ma tego zbyt wiele.
Oprócz komputera używasz jakiś zewnętrznych instrumentów?
Obecnie nie. Oczywiście chciałbym zainwestować w hardware, ale zdecydowanie bardziej zależy mi na nagrywaniu żywych instrumentów, które ze swojej natury są mniej związane z muzyką elektroniczną, jak np. gitara elektryczna, gitara basowa, pianino czy perkusjonalia.
Na ten moment jednak możemy określić Cię mianem bedroom producera…
Zdecydowanie (śmiech). Wiem, jakie są tendencje, jeżeli chodzi o to, czego fajnie jest używać do robienia muzyki. Na pewno też bardzo miło jest zrobić sobie zdjęcie, jak trzymasz w rękach jakiś piękny oldschoolowy syntezator czy beat-maszynę. Też chciałbym zobaczyć siebie na takim zdjęciu, ale na razie nie będę go miał.
Wróćmy jeszcze do weekendu nad Bugiem. Rozumiem, że pomimo początkowych wątpliwości później wszystko przebiegało już bez problemów?
Było super i bardzo chciałbym kiedyś coś takiego powtórzyć. Otrzymałem ogromne wsparcie od Matat Professionals, którego znałem już wcześniej, podobnie jak Klaves'a, więc nie byłem tak zupełnie bez kolegów. Mam świadomość tego, że Rafał Grobel zdecydował się mnie zaprosić właśnie po rozmowie z Adamem (Matat), więc dostałem się tam trochę po znajomości (śmiech). Z drugiej strony, gdybym nie robił muzyki, to bym tam nie pojechał.
fot. Jakub Szymański
Jak Wasza współpraca wyglądała w praktyce?
Już pierwszego dnia miała miejsce jam session, podczas której wspólnie improwizowaliśmy, chyba w siedem albo nawet osiem osób. Można powiedzieć, że jakoś naturalnie uczestnicy wyjazdu podzielili się na dwa obozy, pewnie dlatego, że dysponowaliśmy dwiema parami monitorów. Ja byłem w pokoju z Matat Professionals, Klaves’em i Botanicą, dołączał do nas jeszcze Phantom. W tym składzie działaliśmy w taki jazzowy sposób – głównie improwizowaliśmy. Z kolei Eltron John, SLG i reszta chłopaków podchodziła do pracy bardziej analitycznie. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
W normalnych warunkach również stawiasz na taką spontaniczność?
Raczej nie. Z reguły zaczynam od sampla i mam wrażenie, że wtedy pojawia się pewne ograniczenie, jeżeli chodzi o harmonie, ale także klimat. W zasadzie od zawsze staram się zaczynać pracę od więcej niż jednego sampla tak, żeby łączyć ze sobą fragmenty różnych utworów. Może jest to trochę trudniejsze, ale w ten sposób powstają ciekawsze rzeczy. Sądzę, że poprzez łączenie nagrań, które powstały w różnym miejscu i czasie, istnieje większa szansa uzyskania nowej jakości. Nie jestem super muzykiem, ale myślę, że właśnie przez sampling producenci uzyskują wartości i rozwiązania, na które wykształceni muzycy mogliby nie wpaść.
Ty jednak masz za sobą edukację muzyczną.
Tak, byłem w klasie fortepianu, do której chodziłem przez 5 lat. Nie udało mi się zdobyć żadnego papieru, bo byłem na cyklu 6-letnim. Wymiękłem, ponieważ równocześnie grałem w klubie piłkarskim i to zajęcie było wtedy zdecydowanie bardziej interesujące. Dopiero później, kiedy ze względów zdrowotnych musiałem przestać trenować piłkę, bardziej zaangażowałem się w muzykę. Zapisałem się do ogniska muzycznego i zacząłem uczyć się grać na perkusji.
Szkoła muzyczna nie spowodowała więc u Ciebie niechęci do instrumentu.
Nie, jedyna niechęć, jaką stamtąd wyniosłem, to ta do muzyki klasycznej, natomiast już od wielu lat z powrotem chętnie od czasu do czasu sięgam po np. Chopina. Zdecydowałem się na perkusję, ponieważ wyszedłem z założenia, że generalnie niewielu jest perkusistów, więc jeśli nauczę się choć trochę grać, to zawsze znajdę miejsce w jakimś zespole.
Udało się?
Po dwóch lub trzech latach nauki gry na bębnach, razem z kolegami założyliśmy zespół Makulatura. Graliśmy punk rocka, ale nie wiedzieliśmy zbytnio jak się to robi, więc wychodziło to dosyć zabawnie. Później wraz z fascynacją hip-hopem przyszły pytania o sampling. Pamiętam, że byłem bardzo zdumiony tym, jakie efekty można osiągnąć tą metodą. Słuchałem rapowych bitów i zastanawiałem się, kto gra np. na skrzypcach albo pianinie. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to dosyć zabawnie (śmiech).
Kiedy przesiadłeś się zza perkusji do biurka z komputerem?
Nadal gram na perkusji, więc nie przesiadłem się na zasadzie komp zamiast zestawu, raczej oprócz. Stało się to w gdzieś w okolicach liceum. Moim pierwszym programem był Fruity Loops, na którym działam do dzisiaj. Pierwszym utworem, który pociąłem z zadowalającym mnie rezultatem i wyszło z tego coś ciekawego, był „Take me back” soulowego zespołu The Emotions. Wtedy stwierdziłem, że to dobra droga i zacząłem eksplorować stare nagrania. Zawsze starałem się też wygrzebywać zapomniane wydawnictwa. Nigdy natomiast nie ściągałem żadnych paczek z samplami, zawsze sam szukałem ścieżek.
Samplujesz bezpośrednio z winyli?
Szczerze mówiąc, jest to temat, nad którym mocno się kiedyś zastanawiałem. Przede wszystkim samplowania z winyli restrykcyjnie trzymają się producenci hip-hopowi, albo przynajmniej powinni (śmiech). Doszedłem do wniosku, że proces powstawania utworu jest zdecydowanie bardziej efektywny, kiedy „digguje” nagrania do sampli w Internecie. Staram się jednak, żeby to były zrippowane winyle. Mam w domu stare płyty, ale bardzo często te nagrania są już zgrane w Internecie i to w całkiem dobrej jakości.
Nie wygląda na to, abyś miał z tym problem.
Nie, raczej nie mam. Myślę też, że gdyby w latach 80 (czy wcześniej) były takie narzędzia jak dzisiaj, to nikt nie utrudniałby sobie życia w ten sposób. Sporo o tym myślałem i tak uważam. Być może kiedyś będę samplował tylko z winyli, używał MPC i tak dalej, ale nie chciałbym zatrzymywać się tylko dlatego, że nie mam tych narzędzi.
Jakie były Twoje pierwsze cyfrowe produkcje?
Robiłem dużo hip-hopowych instrumentali, ale raczej nigdy nie dedykowałem ich żadnym raperom. Często wszystkie ścieżki budowałem wyłącznie z sampli, więc było ich bardzo dużo. Dodatkowo, w zasadzie do dzisiaj mam problem z miksem. Więc byłem w sytuacji, w której budowałem utwór z 10 śladów sampli, z których każdemu dodawałem basu, bo wydawało mi się, że wtedy będę miał tłusty bit z "pompką", niestety - jak wiadomo - efekt był odwrotny. Dlatego dużo ciekawych projektów z tamtego czasu nie nadaje się do słuchania. Nigdy nie oglądałem tutoriali, bo po pierwsze, jestem niecierpliwy, a do tego wychodzę z założenia, że jeżeli sam uczysz się programu, czy innego narzędzia to szybciej dochodzisz do jakiegoś własnego brzmienia. Nie wiem, czy jest to odczuwalne przy mojej produkcji, ale wierzę, że tak jest. W zasadzie nie mam innego wyjścia, skoro jestem leniwy i nie mam zamiaru oglądać tutoriali (śmiech).
Nigdy nie oglądałem tutoriali, bo po pierwsze, jestem niecierpliwy, a do tego wychodzę z założenia, że jeżeli sam uczysz się programu, czy innego narzędzia to szybciej dochodzisz do jakiegoś własnego brzmienia.
Widziałem gdzieś wypowiedź Rafała Grobla, który porównywał Twoje brzmienie do produkcji Madliba…
To bardzo mocne słowa i zdecydowanie przesadzone. Madlib to jeden z moich ulubionych producentów, a brzmienie jego utworów jest dla mnie wyznacznikiem smaku.
Pewnie była to taka opinia „na zachętę”, ale rzeczywiście Twoje produkcje odznaczają się taką organicznością i specyficznym brudem.
Moje zamiłowanie do takiego brudnego brzmienia wynika prawdopodobnie z tego, że mam punkowe korzenie. Staram się też nie osiągać go, korzystając z wtyczek, które imitują taśmy, tylko preferuję patenty takie jak np. zsamplowanie szumu z kasety. Ostatnio wykorzystałem do tego taśmę, którą sam wypuściłem.
Co to była za kaseta?
Było to swego rodzaju podsumowanie tego czasu, o którym mówiliśmy. W momencie, w którym zapełniłem całe konto na Soundcloudzie, a nie miałem zamiaru kupować konta pro, bardzo po poznańsku (śmiech), doszedłem do wniosku, że trzeba zrobić kompletny materiał. Kaseta „Unexpected Flight Safety Shortcomings” wyszła w grudniu zeszłego roku w wytwórni moich kolegów z Kalisza, czyli Soul Asylum Records.
Twoje dzisiejsze produkcje są jednak zdecydowanie bliższe muzyce tanecznej. Możesz opowiedzieć o tym przejściu?
Na pewno jest to związane ze szwendaniem się nocami po mieście i klubach. Muzyka, która tam się pojawiała, po prostu zaczęła mi się podobać. Przez długi czas miałem z tym problem, bo trochę jest tak, że kiedy gra się w zespole gitarowym, to neguje się taką muzykę – jeśli coś ma ten specyficzny groove, to już jest uważane za najbardziej obciachowy sort techno i nie może ci się podobać. Chyba jedynym tanecznym albumem, który jestem w stanie sobie przypomnieć i którego chętnie słuchałem w domu dużo wcześniej, było "Tourist" St. Germain. W stylistykę muzyki tanecznej na dobre wprowadziły mnie jednak wydawnictwa z wytwórni Box aus Holz, jeśli chodzi o młodsze labele, ale też Nervous, które od poczatku lat 90 wydawało zarówno Black Moon jak i np. Goodfellas czy Nu Yorican Soul są to więc przykłady labeli-łączników między rapem a muzyką klubową. Przykładów jest oczywiście więcej. Później otworzyły mi się oczy, że przecież producenci muzyki house i muzyki bitowej używają tych samych narzędzi. Samplowali często te same utwory itd. Zrozumiałem, że to nie jest sobie obce, a wręcz leży bardzo blisko siebie. Funkcjonuje też takie pojęcie jak Soulful Music i ono chyba najlepiej oddaje to, że nie ma sztywno wyznaczonych granic między wspominanymi gatunkami.
Bardzo słusznie. Jakie są Twoje plany na najbliższy czas?
Aktualnie przygotowuję się do obrony pracy magisterskiej – kończę architekturę na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, więc nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Jednocześnie mam trochę nagrań, które będę się starał podsumować jakimś krótszym wydawnictwem. Z tego, co zaobserwowałem, są dwie główne metody pracy: niektórzy starają się jak najszybciej zamknąć dany utwór po to, by zacząć następny, a inni, jak np. ja, potrafią niekiedy męczyć track przez pół roku. Prawdopodobnie nie wychodzę na tym najlepiej, bo w tym czasie mógłbym pracować nad kolejnymi rzeczami, ale z drugiej strony przez taki sposób pracy na pewno wiele się nauczyłem.
Pamiętam, że Sonar Soul podczas naszego wywiadu opowiadał o zasadach, które są wspólne dla produkcji muzyki i architektury…
Muszę powiedzieć, że architektura nie pomaga mi w produkcji, wręcz przeciwnie. Kilkukrotnie podejmowałem próby przeniesienia zasad projektowych na ścieżki dźwiękowe, ale bardzo mnie to ograniczało i wychodziły rzeczy wręcz asłuchalne. Być może interpretuję je w niewłaściwy sposób, ale w momencie, w którym je odrzucam, jestem w stanie zrobić rzeczy z mojego punktu widzenia ciekawsze. Poprzez robienie muzy odpoczywam od kompromisu między działaniem kreatywnym a wytycznymi programu funkcjonalnego. Aha, jeżeli chodzi o producentów, którzy zajmują się architekturą, to wiem, że Das Komplex pracuje w tym zawodzie. Wiem też, że pracuje w ArchiCAD’zie podobnie jak ja. Szanuje to.