01.04.2016  | Piotr Lenartowicz
Botanica fot. fot. Jakub Szymański

Z producentem o pseudonimie Botanica rozmawiamy dosłownie na chwilę przed ukazaniem się kompilacji inaugurującej działalność wytwórni MOST Records. W naszej rozmowie opowiada on o tej nowej inicjatywie, zdradza z jakiego sprzętu korzysta podczas pracy w studiu a także wraca do czasów, kiedy w Polsce pojawił się dubstep.

Przeprowadziłeś się do Warszawy z Płocka, czyli miasta, z którego pochodzi zaskakująco wielu bardzo ciekawych producentów…

Botanica: Rzeczywiście, choć nie potrafię powiedzieć, co jest tego przyczyną. Może ten specyficzny dym z kominów? Z Płocka jest Teielte, Krojc, który zaczynał w Lao Che, a teraz rozwija swoją solową karierę, zespół kIRk zapoczątkował tam swoje istnienie, stamtąd też pochodzi Etiop, który wydawał swoje produkcje w oficynie należącej do Jacka Sienkiewicza – Recognition. Aktualnie coraz prężniej działa Audiobar, Delaplaya, no i uznana w środowisku Palma Recordz. Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych ciekawych postaci.

Ta lokalna scena trzymała się mocno?

Nie wiem, czy w ogóle można to nazwać sceną, nie chciałbym generalizować. Łączyło nas jedno miasto i wielu z nas się znało. Każdy chciał robić coś ciekawego i promować promować muzykę alternatywną, choć nie lubię używać tego wyświechtanego określenia. Na pewno jednak była to alternatywa dla dyskotek i mimo dużej różnorodności, muzyka była bardziej ambitna.

Dzisiaj Płock kojarzy się przede wszystkim z festiwalem Audioriver.

Nim Audioriver przyjął taką formę, jak obecnie wygląda, odbyły się dwie edycje festiwalu Astigmatic oraz FEMEV. Festiwal pozwalał na odkrywanie nowej muzyki a także dawał możliwość posłuchania niektórych artystów pierwszy raz w życiu. To były czasy, kiedy mało kto z nas miał laptopa i nikogo nie dziwiło, że ktoś zabiera na imprezę komputer stacjonarny. Wiele osób słuchało jednej z pierwszych, o ile nie pierwszej, audycji z muzyką techno w Polsce, czyli Technomania Crew. Teraz zdałem sobie z tego sprawę, że było to… dawno (śmiech).

Pamiętasz, na jakim programie tworzyłeś swoje pierwsze produkcje?

W zasadzie od samego początku pracowałem na Reasonie. Miałem jakieś próby z Fruity Loopsem, ale nigdy nie potrafiłem przekonać się do tego programu. Z Reasona przesiadłem się dopiero na Abletona.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Wielu producentów uważa Reasona za zbyt skomplikowane narzędzie i porzuca ten program na rzecz bardziej intuicyjnych narzędzi.

Myślę, że nie poznałem tego programu nawet w 50%. Pierwsze kawałki robiłem w zasadzie nie potrafiąc ich zaaranżować. Stosowałem metodę, którą można by określić jako „dubową”, bo w znajdującej się w Reasonie wirtualnej konsolecie ustawiałem skróty na mute czy na solo i grałem tak jakbym miksował te kawałki. Było to bardzo prozaiczne rozwiązanie, ale jednocześnie dawało dużo radości i uważam, że nie ma się czego wstydzić. Przesiadka z Reasona na Abletona też nie była prosta, ale sądzę, że dobrze jest czasami zmienić nawyki.

A co jeśli chodzi o hardware?

Oczywiście z biegiem lat pojawiały się jakieś instrumenty zewnętrzne, syntezatory i samplery. Miałem w swoim setupie Waldorfa Blofelda i Artruie Microbrute. Ustąpiły one jednak miejsca samplerowi Electribe, z czasem pojawił się również microKORG. Ponadto używam też kostek gitarowych, takich jak delay Memory Boy firmy Electro Harmonix, looper JamMan i reverb Behringera. Na pewno do mojej produkcji dużo wnosi tablet, na którym mam różne programy – sekwensery i syntezatory. Bardzo fajnie pracuje się z użyciem aniMooga czy programu Samplr. Używam ich też jako generatorów dźwięku, które później obrabiam, uprzednio je nagrywając. Również podczas grania na żywo wykorzystuję tablet, dzięki któremu mam wiele różnych opcji w trakcie występu. W ten sposób mogę urozmaicić live jakimiś trzaskami, szumami, „przeszkadzajkami” czy padami na dużym pogłosie. Ostatnio zacząłem używać również kalimby, która pojawia się w nowych produkcjach. Myślę też o używaniu jej podczas grania na żywo.

Podstawą dla takich występów jest komputer?

Tak, komputer wraz z kontrolerami midi, plus wspominany tablet i efekty. Mam już jednak tyle gratów, że noszę się z pomysłem występów bez komputera. W ten sposób występuję już podczas wspólnych sesji z Emilem Macharzyńskim i Filipem Kalinowskim, które sygnujemy jako EFM. Podczas tych spotkań nigdy nie ma narzucania ról i nigdy nie wiadomo, w którą stronę to pójdzie. Filip gra z gramofonów, Emil posiada dużo sprzętu analogowego, ale ostatnio grał z komputera, więc role się odwróciły, bo ja korzystałem z samplera, kalimby, efektów.

archiwum artysty

Oprócz działalności stricte muzycznej jesteś znany również z działalności dziennikarskiej – co było najpierw?

Wydaje mi się, że działalność dziennikarska była odrobinę wcześniej, bo wspólnie z moją koleżanką Ewą Gryczon prowadziłem w płockim radiu autorską audycję „Dolna Półka”. To było Radio Puls, w którym nadawana była również wspominana już audycja Technomania. Później radio zostało przejęte przez Eskę i nie było tam już miejsca dla niczego poza lokalnymi wiadomościami. Ramówka była ta sama dla całej Polski – rotacja 20 utworów w ciągu dnia…

Jaką muzykę tam prezentowaliście?

Taką, jakiej sami słuchaliśmy: był tam rap, jazz, muzyka elektroniczna, rock czy post rock, zdarzał się nawet metal. Często prezentowaliśmy nagrania na zasadzie kontrastu np. stare numery kontra nowe rzeczy, lub zespoły o takich samych nazwach, ale grające inną muzykę. Pamiętam, że wiele rzeczy puszczaliśmy z własnych kompaktów, bo w radiowej bazie nie było płyt i nagrań, które nas interesowały. Dzisiaj to już raczej niespotykane.

Mogłoby się wydawać, że metal - czy patrząc szerzej - muzyka gitarowa to niezbyt oczywiste korzenie dla producenta, który zajmuje się muzyką elektroniczną.

Wiesz, kiedyś kasety kupowało się głównie ze względu na okładkę, bo pan ze sklepu, który nosił skórę i piramidy nie puszczał innych nagrań niż swoje ulubione. Dla kilkunastoletniego chłopaka ciekawie wyglądały okładki takich zespołów jak Slayer, Metallica czy Nirvana i Guns n Roses, ale również Beastie Boys, Body Count, Ice T oraz Biohazard. Bardzo lubiłem scenę hardkorową. Starsi koledzy jeździli na desce i zdarzało mi się pożyczać od nich kasety. Pierwsza elektronika przyszła razem z zachodnimi telewizjami: Mtv i Viva Zwei, choć w domu często gościł Kraftwerk czy Klaus Schulze z płytowej kolekcji rodziców. Jeżeli chodzi o gitary: one były i ciągle są w jakiś sposób dla mnie ważne, choć gdybym miał wskazać zespół, który miał na mnie największy wpływ, to byli to jednak Beastie Boys. W ich muzyce mieszało się granie gitarowe, elektronika, dub, mieli też swojego Mix Master Mike`a, który wzbogacał brzmienie o skrecze i sample.

Umiałbyś nazwać ten konkretny ruch muzyczny?

Te granice zatarły się w taki sposób, że osoby takie jak Tent Treznor nie miały problemu, aby połączyć elektronikę z ciężkimi gitarami. Cała scena nu-metalowa wyszła z jakiegoś dziwnego połączenia gitarowych brzmień z elektroniką, a nawet z rapem. Przecież Cypress Hill też nagrywali płyty gitarowe, a Limp Bizkit i cała masa im podobnych miała w składzie DJ-a. Beastie Boys zaczynali jako instrumentaliści i na początku grali o wiele ciężej.

Przez to, że w zasadzie od początku zajmowałeś się muzyką również jako dziennikarz, na pewno bacznie obserwowałeś to przeobrażenie, w wyniku którego trudno dzisiaj mówić o klarownym podziale na gatunki…

Uważam, że te podziały nigdy nie okazały się do końca udane. Zawsze było tak, że jeśli ktoś nie chciał, żeby przylgnęła do niego jakaś łata i włożył w to wystarczająco dużo pracy, to udawało mu się trochę od tego uciec. Szufladki przydawały się chyba głównie w sklepach muzycznych. Bez wątpienia dla producentów najlepsze czasy nadeszły teraz – dzieciaki, które zabierają się do robienia muzy, mają bardzo łatwy dostęp do zaawansowanej technologii. Z drugiej strony odczuwam już pewien przesyt, bo dawniej muzyka, która do mnie docierała, miała jakąś jakość. Nie bez znaczenia była pewnie kwestia nośnika, a dziś, kiedy każdy może założyć wytwórnię w internecie i tym kanałem dystrybuować muzykę, nie ma tego sita. Same gatunki to tylko nazwy, zawsze liczy się muzyka.

Bez wątpienia dla producentów najlepsze czasy nadeszły teraz – dzieciaki, które zabierają się do robienia muzy, mają bardzo łatwy dostęp do zaawansowanej technologii.

Można więc powiedzieć, że internet wpłynął na obniżenie jakości produkcji?

Przekonanie kogoś, żeby zainwestował w wydanie materiału na fizycznym nośniku wymaga większej selekcji i uwagi po stronie labelu. Jednakże to nie zawsze musi oznaczać, że muzyka ukazująca się na płytach jest lepszej jakości, a netlabele wydają tylko słabe rzeczy.

Na Twoich oczach tworzyła się też polska scena dubstep.

Jeszcze zanim przeprowadziłem się do Warszawy, rozpocząłem współpracę z Piotrkiem Dąbrowskim, z którym założyliśmy jeden z pierwszych projektów dubstep’owych w Polsce – Kaosbreed. To były czasy, kiedy dubstep rodził się w Anglii i - jakimś odbiciem - rok później trafił do nas. Taka muzyka bardzo nam się spodobała i wspólnie próbowaliśmy działać na tym polu. Dużym ośrodkiem dla takiej muzyki był Wrocław i ekipa My Head is Dubby, jednym z ojców chrzestnych z pewnością jest też Anansi z Lublina.

To chyba wtedy zaczęły ukazywać się pierwsze dubstepowe składanki w Polsce?

Tak, mój kolega Jacob Seville założył internetową wytwórnię Levitate i od słowa do słowa zgadaliśmy się, by otworzyć sublabel w postaci Apparition Recordings. Zaproponowałem mu pomoc m.in. w dobieraniu artystów. W tamtym okresie scena dubstep gromadziła się głównie na internetowym forum, gdzie wszyscy się znali i również dzięki temu łatwo było wszystkich w ten projekt zaangażować. W ten sposób narodził się pomysł stworzenia kompilacji Lowfreq Poland.

Jaki był odbiór tego projektu?

Całość wyszła bardzo fajnie, kompilacja ukazała się w 3 odsłonach, do tego doszły EP-ki różnych artystów. Kilka osób zaistniało dzięki temu wydawnictwu w Rinse FM czy Sub FM, czyli w miejscach, gdzie nawet dzisiaj można usłyszeć ten lepszy sort muzyki basowej. Chodzi mi o ten, mający niewiele wspólnego z „wiertarkami” i Skrillex’em…

O to właśnie też chciałem Cię zapytać…

Z tego powodu większość osób, które znam, nie słucha już tej muzyki. Szczerze mówiąc, ja też nie mam dobrego rozeznania, co dzieje się w dubstepie dzisiaj, bo chcę go pamiętać takim, jakim był dawniej.

Umiałbyś wskazać jakiś moment przełomowy, w którym poszło to w taką stronę?

Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że ta muzyka zyskała większą popularność. Dubstep dotarł na Ibizę, pojawił się na dużych festiwalach. Pierwsze dubstepowe imprezy w Londynie odbywały się w ciemnych klubach czy kościołach przerobionych na kluby, gdzie jedynym światłem była czerwona żarówka, a nagłośnienie było tak potężne, że u niektórych wywoływało mdłości. Myślę, że później po prostu ktoś chciał na tym wszystkim zarobić i dlatego sprawy potoczyły się w ten sposób.

Mimo, że porzuciłeś dubstep, to jednak bas w Twojej twórczości nadal jest bardzo istotny.

To prawda. Wypadkową tej skrajniej fazy dubstepu była EP-ka, wydana jako MCQ, która wyszła w Razzmatazz, tj. sub labelu U Know Me Records. Utwory, które tam się znalazły, miały tempo ok. 140 BPM, czyli bliżej im było do UK Garage. Po drodze pojawiły się eksperymenty z muzyką elektroniczną bez bitu, które realizuję pod innym pseudonimem. Mylenie tropów jest o tyle ciekawe, że wtedy trudniej o zaszufladkowanie. To, że nie chcę ujawniać tamtego pseudonimu, nie jest z mojej strony asekuracją. Po prostu myślę, że dobrze mieć tego typu odskocznię. Próbuję realizować się na różnych polach i z pewnością jest to bardzo ważna część tego, co robię.

Wcześniej mówiłeś, że w pewnym momencie przesiadłeś się z Reasona na Abletona. Kiedy konkretnie miało to miejsce?

EP-ka dla Razzmatazz była jeszcze robiona na Reasonie. Stopniowo używałem obu programów, ale w pewnym momencie zupełnie przerzuciłem się na Abletona. Wtedy też bardziej postawiłem na sampling. Oczywiście w Reasonie również z nich korzystałem.

Co najbardziej odpowiadało Ci w Reasonie?

Jako odpowiednik studia i instrumentów w racku istniała możliwość łączenia w dowolne konfiguracje modułów brzmieniowych. Można również było wcisnąć klawisz Tab, wtedy zewnętrzny panel odwracał się i z tyłu można było łączyć wszystko kablami. Niejednokrotnie nawet przez przypadek wychodziły ciekawe rzeczy. W Reasonie rzeczywiście więcej jest wizualnej pracy, program ma inny workflow. W tamtych czasach wszystkiego się uczyłem, a dodatkowo w trakcie tworzenia EP-ki kupiłem nowe monitory i cała nauka rozpoczęła się w zasadzie od nowa.

Muzyka, jaką tworzysz pod pseudonimem, którego nie chcesz ujawniać, ma zupełnie odmienny klimat od tego, w jakim poruszasz się jako Botanica. Z czego to wynika?

Bardzo często jest tak, że kiedy produkuję muzykę, to jest ona dostosowana do pory roku. Dużo łatwiej produkuje mi się mroczną muzykę, kiedy jest jesień czy zima, a teraz, w momencie, w którym czuć już powoli wiosnę, to Botanica zdecydowanie dochodzi do głosu. Jest to świetna równowaga dla tego mrocznego projektu – jest słońcem, które ma rozświetlać moje mroki.

fot. Jakub Szymański

Bezpośrednią przyczyną naszego spotkania jest rozpoczęcie działalności wytwórni MOST i ukazania się na rynku pierwszej kompilacji z utworami artystów wyselekcjonowanych przez jej założycieli. Jak doszło do tego, że pojawiłeś się w tej grupie?

Już od jakiegoś czasu podsyłałem moje rzeczy do Rafała Grobla – chciałem, żeby posłuchał ich w wolnej chwili, na zasadzie koleżeńskiej. Jak się później okazało, te nagrania spotkały się z jego aprobatą i zdradził mi pomysł, który wraz z kilkoma innymi osobami chciał wprowadzić w życie. Od słów do czynów: doszło do tego, że pewnej niedzielnej nocy na początku października ubiegłego roku razem z resztą zaproszonych artystów spotkaliśmy się pod Pałacem Kultury i zarezerwowanym busem pojechaliśmy nad Bug. Każdy z nas wziął ze swoich sprzętów to, co uznał za stosowne i pojechaliśmy tam na trzy dni.

Co to było za miejsce?

Pracowaliśmy w wynajętym na nasze potrzeby domku, w pobliżu było bardzo mało osób poza nami. Sama okolica to miejsce, w którym rządzi natura. Stare dorzecze Bugu, gdzie otaczała nas masa wysokich drzew, a konkretniej okolice Szumina…

Idealna przestrzeń dla Botanici…

Zdecydowanie. Myślę jednak, że dla każdego z chłopaków miało to duże znaczenie i pewnie będzie to słychać na kompilacji, nawet w postaci zarejestrowanych tam field recordingów. Cały czas byliśmy otoczeni przez dźwięki żab, ptaków czy szczekającego psa. W nagraniu, które zostanie opublikowane na premierowej składance MOST, wykorzystałem odgłosy odlatujących z Polski kaczek. Oczywiście ciekawych nagrań przyrody udało się zrealizować więcej i pewnie jeszcze nie raz posłużą jako dodatek do moich nagrań.

Jak przebiegała współpraca między uczestnikami wyjazdu?

Z jednej strony był Richu M, czyli najmłodszy uczestnik wyjazdu, który robi niesamowite rzeczy i pewnie dopiero pokaże, co potrafi, ale byli też uznani producenci jak choćby Eltron John. Było to bardzo przyjemne, że podczas śniadania mieliśmy okazję pogadać o wszystkim, zaczynając od tego, kto jak robi muzykę, a kończąc na wykładach Eltrona o tym, jak wygląda życie pszczół w ulu. Na pewno nie był to zmarnowany czas, choć może się wydawać, że podczas pobytu głównie balowaliśmy. Panowało jednak jakieś takie nienarzucone przez nikogo skupienie, które sprawiło, że dobrze spożytkowaliśmy ten czas i na długo zapamiętamy ten wyjazd. Sam jestem ciekaw, co powstanie np. z sesji Matata z Phantomem, a także innych spontanicznych nagrań. Sam wyjazd może okazać się początkiem dla wielu ciekawych projektów.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
kwiecień 2016
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Earthworks SR117 - mikrofon pojemnościowy wokalny
Sennheiser HD 490 PRO Plus - słuchawki studyjne
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó