Czarny / HIFI - Przetrwa tylko ten kto ma pasję

02.11.2015 
Czarny / HIFI - Przetrwa tylko ten kto ma pasję

Z Czarnym spotkaliśmy się w Studiu Otrabarwa, czyli miejscu bardzo ważnym dla polskiego hip hopu. To właśnie tutaj nagrano wiele klasycznych dla tego gatunku utworów jak i całych albumów. Nasz gospodarz oprowadził nas po zakamarkach tego wyjątkowego studia i opowiedział o zmianach jakie aktualnie przechodzi. Ponadto rozmawialiśmy o szkole muzycznej, którą skończył na Wyspach Brytyjskich, o tym czemu nie interesują go różnice między mikrofonem dynamicznym a pojemnościowym oraz z czego jego zdaniem wynika kryzys branży muzycznej.

Całkiem niedawno, właściwie we wszystkich serwisach muzycznych, pojawiła się informacja o twojej współpracy z Anią Dąbrowską, jednak poza tym nie podano żadnych szczegółów. Mógłbyś powiedzieć o tym nieco więcej?

Czarny/HIFI: Ania już od jakiegoś czasu szukała producenta, z którym mogłaby zrobić kolejny album. Zdaje się, że początkowo, jako mocno uświadomiona w tym temacie artystka, chciała wyprodukować płytę sama.Ostatecznie jednak uznała, że nie będzie brała wszystkiego na swoje barki. Marcin Russek z Sony Music zaproponował moją osobę, puścił jej moje numery, spotkaliśmy się w studiu i dość łatwo znaleźliśmy wspólny mianownik muzyczny.

Czy to oznacza, że zanim się spotkaliście, powstały już jakieś pierwsze szkice utworów?

Rzeczywiście, pierwszy, czyli singiel „Nieprawda” był nagrany już we wstępnej wersji z żywymi instrumentami. Cel był jednak taki, aby ten numer „odakustycznić”, żeby nie było to wyłącznie granie na 5 czy 6 osób, ale miał tam wejść bit, miało się dziać więcej rzeczy elektronicznych. Powstała taka nieco hybrydowa produkcja i myślę, że jeszcze kilka numerów w ten sposób zrobimy. Połączymy ze sobą żywe instrumenty, trochę elektroniki i może nawet jakieś sample. W tę stronę to zmierza. Generalnie myślę, że potencjał tego materiału jest bardzo duży i słuchacze się nie zawiodą.

Współpraca z Anią Dąbrowską to nie pierwszy raz, kiedy produkujesz muzykę dla wokalistki – wcześniej pracowałeś z Izą Kowalewską, czego efektem była m.in. płyta „Nocna Zmiana”. Dobrze pracuje ci się z kobietami?

Szczerze mówiąc, z niektórymi pracuje się naprawdę bardzo ciężko, a z drugiej strony są osoby takie jak Iza, Ania czy Agata Molska, z którą studiowałem w Anglii, czyli kobiety zupełnie różne, ale jednocześnie pracowite, zdeterminowane i przede wszystkim bardzo konkretne. Istnieje taka obiegowa opinia i niestety ona się często sprawdza, że część kobiet, która funkcjonuje w tzw. „show biznesie” dobrze pracuje i nagrywa fajne rzeczy, dopiero wtedy, kiedy da się komuś zdominować. Ja nie należę do osób, które chcą wejść komuś na głowę, czy posługiwać się kimś w sposób instrumentalny, więc zdecydowanie wolę pracować z artystkami, które mają dużą świadomość muzyczną. Tak jak Iza czy Ania.

Pierwszym utworem, który stworzyliście razem z Izą Kowalewską, była „Nadzieja”, czyli utwór, który promował krążek „Nokturny & Demony”. Utwór oparty jest głównie na gitarze akustycznej, więc na instrumencie, który nie jest atrybutem zdecydowanej większości artystów wydających w Prosto…

Rzeczywiście nikt się tego nie spodziewał, ale ostatecznie numer bardzo ładnie się wybronił. Cieszę się, że mogłem zrobić to właśnie w taki sposób i obyło się bez zgrzytów w wytwórni. Często w niezależnych wytwórniach jest tak, że presja i wtrącanie się osób z zewnątrz jest niemniejsze niż w dużych oficynach. Ja na szczęście nigdy nie miałem z tym problemu.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Wspomniałeś o studiach w Anglii, co to była za szkoła?

Chodziłem do Academy of Contemporary Music, czyli Akademii Muzyki Współczesnej na kierunku produkcja muzyczna. Moja edukacja trwała 3 lata i na pewno było to bardzo pożyteczne doświadczenie, zarówno jeśli chodzi o wiedzę muzyczną, ale także życiowo, bo poleciałem tam zaraz po maturze.

Jechałeś tam mając już konkretny pomysł na siebie?

Od początku chciałem produkować i komponować. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że, aby robić to w zgodzie z samym sobą, potrzeba też trochę szczęścia. Miałem gdzieś z tyłu głowy myśl, że być może trzeba będzie nagrywać inne rzeczy, żeby się utrzymać i między innymi po to były te studia. Chciałem mieć papier i tym samym większy zakres możliwości. Wielu artystów ma bardzo ograniczony czas, kiedy ludzie chcą słuchać ich nagrań. Trzeba ten czas maksymalnie wykorzystać. Podczas moich studiów, jak każda inna ucząca się tam osoba, miałem możliwość darmowego wynajęcia studia nagrań po zajęciach. Ku mojemu zdziwieniu Anglicy wcale nie palili się do tego, żeby po obowiązkowych zajęciach siedzieć jeszcze w studiu – zajmowałem więc wszystkie możliwe terminy. Później dowiedziałem się, że po tym jak skończyłem już studia, wprowadzono jakieś limity, żeby takie ananasy jak ja nie mogły non stop tam przesiadywać.

Bardzo praktyczne podejście.

Dokładnie, przychodziłem rano, wykładowca uruchamiał sesję Pro Tools’a i mogłem tam siedzieć nawet 8 godzin. Naprawdę mega doświadczenie. Jeżeli chodzi o samo podejście do edukacji, to faktycznie było ono bardzo pragmatyczne – niezbyt wiele wnikania w szczegóły elektro-akustyki, a liczyło się bardziej praktyczne podejście. Oczywiście nie obyło się bez sporej dawki teorii, ale przy ostatnich egzaminach wychodziło, kto nauczył się jedynie teoretycznej wiedzy i nie był w stanie wyprodukować dobrego numeru na koniec studiów. Wstyd się przyznać, ale nie wiem, czym dokładnie różni się mikrofon pojemnościowy od dynamicznego. Kiedy jednak zaczynasz pracować w studiu bardziej myślisz o tym, czym będzie różniło się samo nagranie, kiedy nagrasz wokal na Shure Sm57 a powiedzmy na Rode’a albo Neumann’a i jak to wpłynie na utwór.

Podczas studiów pracowałeś na Pro Tools’ie, a jak wygląda to dzisiaj?

Dopóki używałem tego narzędzia, to wiedziałem, o co w nim chodzi, ale teraz dużo już pozapominałem. Generalnie uważam, że wszystkie programy są do siebie bardzo podobne, a różnią się jedynie detalami. Kiedy jesteś przyzwyczajony do pewnych rozwiązań, chociażby skrótów klawiszowych, to w innym programie możesz się po prostu zaciąć, a dzisiaj każdy w studiu oczekuje szybkiej pracy i braku przestojów. Aktualnie pracuję na Logic’u. W pewnym momencie zacząłem także korzystać z Abletona, bo zauważyłem, że ma super możliwości, jeżeli chodzi o operowanie dźwiękiem na żywo. Ponadto w Abletonie można szybko wrzucać kolejne pliki do sesji i nimi manipulować – to także fajny sposób sprawdzania sampli.

Ale lwia część produkcji to jednak Logic?

Tak. Logic w tym momencie ma super część midi, a do tego cały czas był rozwijany, jeśli chodzi o część audio. W poprzednich wersjach programu niektóre rzeczy szły bardzo opornie, ale teraz mocno to usprawnili, więc wszystko działa bez zarzutu.

Z jakich wtyczek VST korzystasz?

Najczęściej używam wtyczki iZotope Ozone, bardzo przydatna rzecz nie tylko jako limiter na sumę, ale jest to też świetny kompresor pasmowy. To bardzo przydaje się przy wokalach – zwłaszcza w języku polskim, który posiada bardzo dużo sybilantów. Ludzie, którzy produkują preampy, robią to głównie na Zachodzie i nie zwracają na to uwagi. Ich punktem odniesienia jest język angielski. Jasno brzmiący mikrofon może być atutem, podobnie jak preampy oraz kompresory, które mają równie duże znaczenie. W naszych realiach natomiast jest tak, że to naprawdę może być kłopot, jeśli ktoś chce mocny bit, mocno skompresowany numer, a do tego ma jasny głos, to finalnie może brzmieć bardzo nieprzyjemnie. Tym bardziej, że De-Esery jednak za mocno ingerują w dźwięk, więc kompresory pasmowe są naprawdę przydatne w takich sytuacjach. W ten sposób najłatwiej jest zachować naturalność wokalu.

Pomówmy teraz o miksie i masteringu.

Staram się zwracać uwagę na te rzeczy już na etapie kompozycji. Uważam, że jest to najlepszy sposób. Kiedy czworo artystów spróbuje odegrać kompozycje Mozarta na stacji metra i są dobrymi muzykami to zawsze będzie brzmiało to świetnie, bo jest to po prostu doskonale skomponowane. Może być fatalne pomieszczenie, ale będzie dobrze grało, bo jest solidnie przemyślane – w przypadku klasycznych kompozytorów już na etapie kartki. To jest najlepsze podejście. Rzeźbienie w czymś rozklekotanym, jakaś próba naprawiania numeru w środku pracy jest po prostu bardzo męcząca. Wiąże się też z dużym ryzykiem, że nie da się doprowadzić tego do stanu, którego oczekuje klient.

Podobnie wygląda postprodukcja twoich numerów?

Jeśli chodzi o moje rzeczy, to miksuję je sam i najczęściej konsultuję się z moim wspólnikiem Bartkiem. On zna studio, zna moje kawałki i wie, co chcę osiągnąć, a przy tym patrzy na to obiektywnie i  wiem, że może zaproponować ciekawe rozwiązania. Tak naprawdę moja ostatnia płyta nie była jakoś specjalnie masterowana. Jeśli był z czymś problem, to reagowałem już na etapie miksu, więc master polegał właściwie jedynie na tym, że puściłem całość przez taśmę Revox. Dodaje ona bardzo fajnej górki, która nie kłuje w uszy i poszerza panoramę. Nie do końca możesz kontrolować to, co ta taśma robi, ale jest to tak fajne, że w zasadzie nie ma takiej konieczności.

Nic poza tym?

Starałem się nie przedobrzyć z limitacją, bo to nie ma najmniejszego sensu – rekordy głośności zostały pobite dawno temu i na szczęście widzę, że ten trend powoli się odwraca. Ostatnio jak słuchałem jakichś mainstreamowych płyt, które były robione w dużych amerykańskich studiach masteringowych, to nie było tam numerów na poziomie -5 db RMS-u, tylko było -14, czyli umiarkowany poziom z lat 90-tych. Chociażby ostatnie płyty Ricka Rossa, gdzie cyfrowo ten poziom do zera nie dochodzi i tym samym nie są to jakieś kwadratowe klocki. Chyba w końcu ktoś zauważył, że to „dopalanie” było ślepą uliczką. Rzekomo robiono to, aby numery przebijały się w radiu albo na słabym sprzęcie. Tylko, że kiedy robisz coś takiego, to psujesz odczucia ze słuchania tym, którzy kupują płyty. Nie rozumiem, dlaczego mam „dopalać” kawałek dla ludzi, którzy ściągną płytę z torrenta i przesłuchają ją na laptopie. Ostatnio miałem na ten temat kilka rozmów i pytałem właśnie o to, co znaczy stwierdzenie, że muzyka ma brzmieć dobrze na laptopie. To znaczy, że ma to brzmieć dobrze dla kogoś, kto nie szanuje mojej pracy? Dlaczego? Uważam, że to nie ma sensu.

Nie jest to chyba jednak zbyt powszechne podejście. Z drugiej strony popularność albumów, przy których miałeś okazję pracować, zdaje się temu przeczyć.

Cieszę się, że miałem okazję brać udział w tylu projektach, które jak na dzisiejsze czasy zostały w taki komercyjny sposób docenione. Ale umówmy się, że to „jak na dzisiejsze czasy” jest kluczowe. Nie ma jakiejś wielkiej podniety z tymi złotymi płytami, zwłaszcza, że w Polsce bardzo często jest to robione w sposób ściemniony i to też trzeba głośno powiedzieć. Jeśli sprzedałeś 15 tys. płyt do Empiku, a tak naprawdę zeszło powiedzmy 4 tys., no to nie znaczy, że cały materiał się wyprzedał. Widzę, co dzieje się na rynku i nie ma co jakoś specjalnie emocjonować się tymi wyróżnieniami, bo daje to sygnał na zewnątrz, że jest dobrze. A przecież właśnie chodzi o to, że wcale nie jest.

Nie brzmi to zbyt optymistycznie dla osób, które chciałyby zająć się produkcją muzyki zawodowo…

Jak ktoś chce zostać producentem czy muzykiem, to są różne pola, na których można zarabiać  pieniądze. Jednak trzeba pogodzić się z tym, że freelancerska robota na rynku, który od 10 lat przeżywa nieustający kryzys jest bardo trudne. Nie wiem, czy z czystym sumieniem mogę polecić skupianie się na działalności tego typu (śmiech).

Tego chyba nie napiszemy (śmiech).

Ten, kto ma pasję przetrwa. Są przecież osoby, który mają normalną robotę, a do tego robią jeszcze muzykę. Problem polega jednak na tym, że jeśli te osoby będą chciały zrobić coś więcej, to w pewnym momencie uderzą głową o szklany sufit – jeśli chcesz zrealizować sesję z orkiestrą, chcesz się rozwijać i robić za rok czy dwa inne rzeczy niż teraz, to musisz się w pewnym momencie sprofesjonalizować. A to wszystko wiąże się z czasem, pieniędzmi i ryzykiem. Jest to ogromne wyzwanie, a główną przyczyną tego stanu rzeczy jest sprzedaż płyt. Wielu ludzi to analizowało, czytałem artykuły, gdzie zastanawiano się, czy to wynik tego, że artyści są słabsi albo mastering zbyt głośny. Bzdura. Jeśli ktoś może ściągnąć muzykę za darmo, to po prostu tak zrobi. Ludzie doszukują się w kryzysie rynku muzycznego jakichś dziwnych rzeczy.

Jesteś więc przeciwny platformom takim jak Spotify czy You Tube?

Uważam, że jest to ok, bo pieniądze z rynku muzycznego jednak w nim zostają. Był moment, że tak nie było, a teraz tych pieniędzy do artystów trafia trochę więcej. Trudno zrozumieć mi, jeśli ktoś narzeka, że ogląda teledysk i widzi tam product placement. Wielokrotnie słyszałem, że w polskich klipach jest to takie nachalne, a za granicą tego nie ma. Nieprawda, oni też tam mają coraz mniej pieniędzy i już pojawiają się takie pasztetowe product-placementy, że 10-15 lat temu byś tego nie uraczył. Dodatkowo niektóre płyty brzmią tam po prostu słabiej niż kiedyś. Jestem w szoku, że kupuję legalnie jakiś numer na iTunes i wokal brzmi tak, jakby został nagrany w budce telefonicznej. W dużej amerykańskiej wytwórni  ktoś po prostu machnął na to ręką ? Okazuje się, że tak. To pokazuje, że ludzie coraz bardziej koncentrują się na tym, żeby muzyka była po prostu fajna, a wysokie czy nawet średnio-wysokie standardy techniczne schodzą na dalszy plan. Może nie powinienem tego mówić, ale według mnie to wcale nie jest zła droga. Muzyka jest ważniejsza od technologii, która jej towarzyszy.

Niedawno gościłeś w Programie Alternatywnym Agnieszki Szydłowskiej w Trójce i zaprezentowałeś bardzo ciekawą selekcję utworów. Określilibyśmy ją jako nieoczywistą dla odbiorcy muzyki elektronicznej, a tym bardziej rapu.

Zauważyłem, że podczas rocznych podsumowań, gdzie wypowiadają się moi koledzy po fachu, wszyscy proponują to samo. Martwi mnie to, bo okazuje się, że wszyscy szukają muzyki w tych samych miejscach i są zbyt podatni na to, co im ktoś proponuje. Wydaje mi się, że osoba, która sama produkuje i tworzy muzykę, powinna starać się być mniej podatna na to, czy Pitchfork pozytywnie zrecenzował dany album. Szczerze mówiąc, długo przekonywałem się do pierwszej płyty Kendricka Lamara i dzisiaj też nie słucham jej całej, a jedynie fragmentów. Czytam te podsumowania i wszyscy mówią o Flying Lotus’ie, więc każdy to sprawdzi, ale pokażcie coś nowego, coś o czym może ktoś nie pisze. Coś spoza Europy, coś nieanglojęzycznego; album, który nie czerpie z zachodniej muzyki. Warto szukać ciekawostek. Kiedyś takich możliwości nie było.

Spotkaliśmy się w Studiu Otrabarwa, gdzie zostało zarejestrowanych wiele ważnych zwrotek dla polskiego hip-hopu. Podobnie jak ten gatunek, tak i wasze studio prężnie się rozwija.

Rzeczywiście cały czas rozwijamy to miejsce. Zaczęliśmy od reżyserki, kabiny do nagrywania wokalu oraz pomieszczenia socjalnego. Jest coraz ciekawiej sprzętowo i coraz milej estetycznie. Ludzie śpiewają i nawijają tu o swoich osobistych sprawach, więc muszą czuć się komfortowo. W tej chwili mamy świetny analogowy stół Allena, już za moment otworzymy salę, gdzie będzie można nagrać cały zespół na setkę. Akustyka jest już praktycznie zrobiona, musimy tylko posprzątać.

Z tego, co widzieliśmy, pomieszczenia przeszły naprawdę gruntowne zmiany.

Technologia jest taka, że jest to pomieszczenie w pomieszczeniu, takie box in box. To nie jest zwykła adaptacja akustyczna, tylko zostało zbudowane od podstaw, żeby warunki do pracy były jak najlepsze. Zależało nam na tym, aby pracując tam, mieć jak największy komfort psychiczny. W studiach często zapomina się np. o dziennym świetle – widziałem kilka takich miejsc i w Polsce i w Anglii, gdzie sprzęt był super, ale tego światła bardzo brakowało. Ponadto szalenie istotna jest akustyka. W dobrze zaprojektowanym akustycznie pomieszczeniu nabierasz pewności siebie, a także jesteś w stanie pracować dłużej i efektywniej.

Które elementy Waszego studia uważasz za najbardziej istotne?

Bardzo ważny jest stół Allena. Ma wysokiej klasy korektory, które robią robotę. Taśma Revoxa fajnie saturuje i poszerza miksy. Bardzo uniwersalne narzędzie. Większość  mixów robimy teraz analogowo, więc klienci muszą się przestawić, że nie ma miejsca na 100 poprawek, trzeba przede wszystkim wszystko dobrze nagrać, zaaranżować, skomponować. Nadal jest dostęp do cyfrowej edycji ale jednak artysta musi się skupić na podstawach, na swoich aranżach, nagraniach, wykonaniu. Z takich urządzeń bardziej charakterystycznych najbardziej lubię naszego Rolanda Juno 106 i efekty Eventide Eclipse.

Z jakich korzystacie monitorów?

Genelec. Jestem ich wielkim zwolennikiem. To firma, która zajmuje się tylko monitorami i zdecydowanie można na nich polegać.

Rozbudowujesz studio, twoje płyty świetnie się sprzedają, czego chcieć więcej?

Los kilkakrotnie był dla mnie łaskawy i fajnie. Ale "świetna sprzedaż" to bardzo względne pojęcie choć patrząc na rynek to nie ma co narzekać. Ludziom wydaje się jednak, że kiedy odnosisz sukces muzyczny, to sto innych problemów znika. A tak się nie dzieje. Zaliczasz jakiś ważny element samorealizacji, ale wiele osób oczekuje od tego  momentu sukcesu czegoś więcej, jakiejś hedonistycznej ekstazy. Tymczasem robisz jeden album, jedziesz z nim w trasę lub nie i bierzesz się za następny. Szukam wyzwań, chcę robić nowe, inne projekty i ryzykować. Bez tego w muzyce robi się nudno.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
listopad 2015
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó