Rebeka - Grając na żywo tworzymy wszystko od nowa
Z duetem Rebeka spotkaliśmy się już sześć lat temu przy okazji ich debiutanckiego materiału Hellada. Teraz na rynku pojawił się trzeci krążek autorstwa Iwony Skwarek oraz Bartka Szczęsnego pt. Post Dreams i to dobry moment aby sprawdzić co przez ten czas pozmieniało się u nich. Zapraszamy na rozmowę m.in. o nieustannym "kręceniu" własnej stopy na DSI Tempest, adaptacji akustycznej niewielkich pomieszczeń czy cierpliwym tkaniu "mikro-podkładów".
Zadebiutowaliście Helladą w 2013 roku, później było Davos w 2016, a teraz mamy 2019 rok i Post Dreams. Wychodzi na to, że 3 lata to dla was standardowy czas jaki trzeba poświęcić na powstanie albumu.
Bartek Szczęsny: Okazuje się, że faktycznie tak jest, chociaż, rzecz jasna, staraliśmy się zamknąć materiał na Post Dreams jak najszybciej. Pamiętam jak na początku zeszłego roku rozmawialiśmy z wydawcą o tym, że płyta będzie gotowa w okolicach czerwca i tak rzeczywiście było. Finalnie premiera opóźniła się przez kwestie związane ze sprawami organizacyjnymi, takimi jak promocja czy realizacja teledysku.
Iwona Skwarek: Właśnie dzisiaj wspominałam, że w kwestii publikacji nowych rzeczy najszybsi są chyba hip-hopowcy, bo w tej stylistyce często mamy do czynienia z bardzo wyraźnym podziałem ról. U nas ten proces jest o tyle skomplikowany, że najpierw musimy się trochę pokłócić i ustalić, jak ma brzmieć nasza muzyka. A to trochę trwa.
To są trudne rozmowy?
IS: Niekiedy jest to nawet brak rozmów... Pewnie też dlatego to wszystko trwa tak długo. Potrzebujemy przerw od pracy i od siebie nawzajem. Gdyby je „wyciąć” to być może okazałoby się, że skomponowanie płyty trwałoby jedynie pół roku. Zawsze jednak staramy się, aby nasza muzyka w równym stopniu wzruszyła nas oboje i okazuje się, że to wymaga czasu.
Przyjęło się, że drugi album to trudny moment dla wielu zespołów. U was było podobnie?
BS: Akurat dzisiaj podczas innego wywiadu mówiliśmy o tym, że aktualnie ten ciężar rozkłada się bardziej na trzecią płytę. Bez wątpienia każde kolejne wydawnictwo to jakaś weryfikacja – zwłaszcza jeśli wcześniejsze krążki były udane, a cały czas chce się iść naprzód.
IS: W naszym przypadku Davos była tworzona na fali takiego entuzjazmu wynikającego z faktu, że nieco trudniejsza elektronika znalazła miejsce na naszym rynku. W takim nastroju zrobiliśmy płytę, która finalnie okazała się być połamana i nieco mroczna. Dokupiliśmy wtedy sporo nowych sprzętów – Bartek nabył nową bitmaszynę DSI Tempest, ja z kolei kupiłam Korga MS-20 i efekty takie jak delay Moogerfooger. To wszystko spowodowało dominacje przestrzeni oraz pogiętych bitów na tej płycie. Wyżyliśmy się na niej elektronicznie tak...
BS: ...że teraz skoncentrowaliśmy się już na piosenkach.
No właśnie, Post Dreams jest zdecydowanie bardziej piosenkowa i jaśniejsza niż wasze wcześniejsze krążki. Czy to podobnie jak w przypadku Davos spowodowane jest zakupem nowego sprzętu?
BS: Nie, w tym przypadku nie może być o tym mowy, bo w zasadzie nic nowego się nie pojawiło. Wydaje mi się, że ten fakt wynika raczej z tego, że zaczęliśmy korzystać z tych wszystkich narzędzi z dużo większym spokojem. W moim przypadku opadła euforia związana z zakupem Tempesta – przestałem w nieskończoność projektować własną stopę czy werbel.
IS: Ja z kolei chciałam wrócić do skrzypiec, na których kiedyś uczyłam się grać. Wprowadzenie do naszych kompozycji tak organicznego instrumentu z zupełnie inną dynamiką było odświeżające. Nagrywając starałam się być wszystkimi instrumentami naraz, czyli skrzypcami, altówką i wiolonczelą. Później przerobiliśmy to już na nuty z Tomkiem Citakiem, który po prostu się tym zajmuje, a Bartek miał swój debiut w roli realizatora kwartetu smyczkowego. A więc na tej płycie naprawdę wszystko zrobiliśmy sami – od pierwszej do ostatniej nuty.
„Opadła już euforia związana z zakupem Tempesta – przestałem w nieskończoność projektować własną stopę czy werbel” (fot. Filip Antczak)
Na każdym kolejnym albumie pojawia się też coraz więcej piosenek zaśpiewanych po polsku.
IS: To prawda. O tym, że warto spróbować przekonał mnie zespół The Dumplings, który bardzo fajnie połączył elektronikę i polskie teksty. Pamiętam siebie jako nastolatkę śpiewającą przed lustrem piosenki Radiohead, więc język polski nigdy nie był mi bliskim językiem w takim codziennym śpiewaniu pod prysznicem. Trochę zmieniło się po tym jak uczestniczyłam w akcji na dzielnicy Łazarz w Poznaniu, gdzie w ogrodzie z pianinem zagrałam dla mieszkańców covery kilku polskich szlagierów z repertuaru Maanam czy Czerwonych Gitar.
Wielu wokalistów podkreśla jak trudne jest wyśpiewanie polskiego tekstu.
IS: Szczerze mówiąc, kiedy nagrywałam te piosenki, to nie było to jakoś szczególnie trudne, ale kiedy podczas występu na żywo przez godzinę śpiewam po angielsku a później nagle mam „przełączyć się” na język polski to jest w tym dla mnie coś kontrowersyjnego. Dlatego też cieszę się, że tych piosenek jest coraz więcej.
Iwona wspomniała o tym, że uczyła się gry na skrzypcach. A jak było z tobą, Bartek?
BS: Dwukrotnie próbowałem dostać się na reżyserię dźwięku do Poznania, ale niestety bezskutecznie. A może na szczęście, bo akurat wtedy mieszkałem z dwoma kolegami, którzy tam studiowali i po jakimś czasie przyznali, że to ja lepiej wykorzystałem lata, podczas których oni uczyli się przedmiotów ścisłych.
Ty postawiłeś na praktykę.
BS: Dokładnie, chociaż wiadomo, że teoria też jest potrzebna. Teraz myślę, że zdobyłem tę wiedzę samodzielnie.
IS: Twoja praca magisterska miała być o adaptacji akustycznej małych pomieszczeń, prawda?
BS: Tak, poszedłem na dwuletnie studia magisterskie z akustyki i uparłem się, żeby pisać o adaptacji akustycznej bardzo małych pomieszczeń. Zebrałem gigantyczną ilość literatury, wszystko w języku angielskim, ponieważ w tamtym czasie pisało się o tym po polsku niewiele, ale jak zacząłem już pisać to utknąłem po kilkudziesięciu stronach. „Zjadło” mnie zbyt ambitne podejście – ogrom materiału mnie przytłaczał i w pewnym momencie byłem wrakiem człowieka. Na szczęście uratowała mnie muzyka.
(fot. Filip Antczak)
Rozumiem jednak, że zgromadzona wtedy wiedza przydała się chociażby przy projektowaniu przestrzeni, w której dzisiaj się spotkaliśmy.
BS: Tak, i tutaj faktycznie kluczowa jest praktyka, gdyż okazało się, że są takie rzeczy, które po prostu trzeba usłyszeć. Pamiętam, że jeszcze w Poznaniu, kiedy pracowaliśmy nad Helladą miałem duże problemy z basem. Uparłem się, że komputer wraz z głośnikami ma stać wzdłuż konkretnej ściany a okazało się, że było to głównym źródłem problemu. Kiedy wymieniłem monitory APS Aeon na Sveda Audio Dapo zdecydowałem się ustawić je inaczej i eureka! Wcześniej wszystko stało w złym miejscu. A ja już zdążyłem nawet dokupić subwoofer sfrustrowany brakiem tego basu.
Trudno byłoby to wyczytać w książce.
BS: W tamtym okresie miało miejsce sporo tego typu „odkryć”. Ostatecznie, po tych wszystkich latach dochodzę do wniosku, że z adaptacją akustyczną jest trochę tak jak ze strojeniem instrumentu – można przedobrzyć w jedną lub drugą stronę. To jest też coś, o czym ludzie mówią, że trzeba złapać równowagę pomiędzy wyciszeniem pomieszczenia a pozostawieniem w nim jakiegoś małego pogłosu. Bywa, że ta granica jest trudna do wychwycenia – akustycy ocenili, że pogłos dla studia nagraniowego powinien wynosić od 0,3 do 0,6 sekundy. Najważniejsze jest jednak, aby mieć swoją wizję i w zależności od potrzeb decydować się na konkretne rozwiązania. Praktyka pozwala podejmować świadome decyzje – postawić na precyzję i detaliczność pochłaniając dźwięk, lub poszerzyć stereo i stworzyć bardziej naturalne warunki.
Łączenie mieszkania i pracy w jednej przestrzeni nie jest kłopotliwe?
BS: Przerabiałem już chyba wszystkie opcje i ostatecznie postanowiłem wrócić do takiej formuły. Każdy musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla niego będzie najlepsze. W Poznaniu miałem pracownię oddaloną o 15 minut od mojego mieszkania, więc miło było dojeżdżać sobie rowerem i „przewietrzyć” głowę, ale teraz też nie narzekam.
A gdyby początkujący producent spytał cię o to, czy warto zwrócić się o pomoc przy adaptacji akustycznej jego domowego studia do profesjonalistów, to co byś odpowiedział?
BS: Żeby najpierw spróbował tego na własną rękę. To przecież nie jest wiedza tajemna – dźwięk można odbić, rozproszyć albo pochłonąć i dostępnych jest ogromna liczba wskazówek dotyczących tego, jak to zrobić. Ja miałem szczęście rozmawiać np. z Arkiem Szwedą, który przyjeżdżał do mnie do studia i wspólnie stroiliśmy subwoofery. Byłem zadowolony, bo przedstawił mi te same wnioski, do których doszedłem samemu chwilę wcześniej, więc to mnie uspokoiło. Zawsze ubolewałem, że nigdy nie miałem okazji być w najlepszych reżyserkach i dlatego z zazdrością wsłuchiwałem się w opowieści Arka, który często jeździ do różnych ludzi samemu stroić systemy odsłuchowe. Dzięki temu ma możliwość posłuchania swojego monitora w różnych pomieszczeniach i mam wrażenie, że to dla niego wspaniałe doświadczenie.
Wielu producentów opowiada o tym jak sprawdza brzmienie swoich kawałków na różnych systemach.
BS: Jasne, też tak robię.
IS: Mamy taką tradycję, że kiedy zmiksujemy już demówkę albumu, jedziemy z nią do naszego kumpla, który ma hopla na punkcie pro audio. Zawsze przed wysłaniem materiału do wytwórni spotykamy się u niego i robimy odsłuch na jego świetnym sprzęcie.
BS: W przypadku Post Dreams okazało się to bardzo istotne, bo właśnie po tym odsłuchu zrobiliśmy dość znaczą korektę w masteringu. Mocno rozjaśniliśmy płytę, ponieważ właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że spokojnie mogę wycisnąć więcej góry. Moje ulubione korektory masteringowe to wtyczki Universal Audio: emulacja Manley Massive Passive oraz Millennia NSEQ-2.
Oboje pracujecie na Abletonie, ale coraz więcej producentów przenosi się chociażby do programu Cockos Reaper. Myśleliście o tym?
IS: Pytanie, czy przeczytali oni instrukcję obsługi Abletona tak wnikliwie jak Bartek. Bo ja bardzo wiele nauczyłam się o tym narzędziu po prostu obserwując go przy pracy. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie pracować w innym programie. Nagrywam różne szkice na moim domowym komputerze a później przenosimy to na mocarną maszynę Bartka, którą zresztą sam sobie złożył.
BS: Z pewnością istotne są przyzwyczajenia, bo zdaję sobie sprawę, że ten program ma granice swoich możliwości. Trzeba jednak przyznać, że twórcy Abletona cały czas go rozwijają.
IS: Poza tym uważam, że są fajni, ponieważ odpisali ma na maila i dodali nawet promocyjny kod. To miłe, kiedy nie jest się traktowanym jak kolejny klient, a czuje się bardziej jak członek większej rodziny.
Bartek, zawsze czytasz instrukcje obsługi?
BS: Zawsze czytam manuale od deski do deski.
IS: Podziwiam Bartka za to, że „ogarnął” DSI Tempest. Sytuacja, w której muszę wcisnąć dwa klawisze, aby wejść w tryb A, w którym znowu trzeba zrobić kolejne kombinacje przekręcając gałkę o milimetr, to jakaś masakra. Właśnie dlatego wszystkie efekty i instrumenty, z których korzystam, to analogi, które mają wszystkie gałki na wierzchu. Najtrudniejszą opcją, z którą musiałam się zmierzyć było programowanie sampli w Yamaha DTX – przy tej okazji faktycznie musiałam sięgnąć po instrukcje obsługi.
BS: Mnie również ciągle zaskakują nawet dobrze znane mi instrumenty, ale faktycznie staram się „wejść” w nie jak najgłębiej. Cieszymy się, że teraz w pracy wspiera nas realizacyjnie Maciek Błachnio, który ostatnio wręcz zrewolucjonizował moje podejście do grania na żywo. Okazało się, że dzięki Dante wystarczy kabel ethernetowy do mojego MacBooka i mam wtedy możliwość wysłania 64 sygnałów i nie potrzebuje żadnego interfejsu. Napisałem mu w odpowiedzi, że czuję się jakbym „przeskoczył” z XIX do XXI wieku! To naprawdę dla mnie rewolucja – zamiast kilku wystarczy jeden kabel i mogę przetwarzać wszystko w programie na komputerze. Niewiarygodne.
„W naszym przypadku granie na żywo jest stworzeniem wszystkiego prawie od nowa, ponieważ musimy przełożyć niektóre partie, na to, co mamy” (fot. Filip Antczak)
Na początku wspominaliście, że nie ma u was takiego klasycznego podziału na producenta oraz wokalistkę.
IS: Dokładnie tak – wszystkie płyty robiliśmy razem w studiu. Nawet jeśli przynosiłam do Bartka jakieś wcześniej nagrane „tejki”, to zwykle rejestrowaliśmy wszystko jeszcze raz. Oczywiście bywało też tak, że niektóre improwizacje były na tyle satysfakcjonujące, że nie próbowałam tego powtórzyć. Takie podejście było bardzo komfortowe.
Tych improwizacji na Post Dreams jest dużo?
IS: Sporo, chociaż problem jest taki, że zawsze mam zbyt wiele pomysłów i z niektórych musimy zrezygnować. A ja lubię bawić się zniekształconymi wokalami, przepuszczać je przez delay czy reverb. Lubię tworzyć przestrzenie, które uzupełniają utwór w tle – dają taką analogową plastyczność. Przepuszczam nagrania przez delay i reverb w trybie wet, czasem przesterowuję sygnały, które tworzą specyficzny ambient. Kiedy wyciszamy te warstwy, od razu czegoś brakuje, choć niekiedy trudno powiedzieć czym tak naprawdę one są. Uwielbiam takie mikrostruktury, które mogą być nawet dla większości niesłyszalne, ale dla mnie są szalenie istotne. Chociażby w piosence Mama jest dużo „pitchowanych” dźwięków z Korga MS-20, z których wycinam drobne kawałeczki i zestawiam ze sobą, tworząc „mikro-ornamenty”. Daje to poczucie ukrytej rytmiczności i to jest coś, co mnie bardzo interesuje – tkanie takich mikro-podkładów.
Co prawda spotykamy się w dzień premiery Post Dreams, ale chciałem już Was spytać o to co dalej, bo rozumiem, że weszliście w kolejny 3-letni etap prac nad czymś nowym?
IS: Szykujemy się głównie na koncerty. W naszym przypadku granie na żywo jest stworzeniem wszystkiego prawie od nowa, a jako że nie możemy brać wszystkich naszych sprzętów ze sobą, to musimy przełożyć niektóre partie, na to, co mamy. Ja będę grać na samplach wgranych do multipada Yamahy DTX i Korgu MS-20 przepuszczonym przez reverb Hall Of Fame. Do tego dojdzie gitara, gdzie główną rolę gra reverb Strymon Blue Sky oraz Vintage Time Machine (delay od Behringera). Janek będzie grał na moim Prophecie 600 z 1983 roku, przepuszczonym przez delay Mooga i na mikroKorgu.
BS: Jak zwykle kombinujemy też nad setupem scenicznym. U mnie oprócz starego poczciwego Mooga Voyagera, z którym jeżdżę od zawsze, pojawi się cyfrowy multiefekt Eventide H9 wpięty w pętlę efektów wzmacniacza basowego. Planuję używać go zarówno do gitary basowej, jak i do Mooga. Iwona dokupiła kolejny reverb, więc myślę, że nasze koncerty zrobią się jeszcze bardziej „przestrzenne”.
IS: Na scenie będzie nas wspierał nasz dotychczasowy realizator Janek, bo przyszedł moment, w którym razem z Bartkiem chcieliśmy otworzyć nasz duet na inne osoby. Ostatnio usiedliśmy we trójkę na próbie i było to tak dobre, że być może włączymy Janka w proces kompozycji. Nawet pomyślałam sobie, że chłopaki mogliby zamknąć się w studiu i pracować, a ja tylko przyjdę i zaśpiewam piosenki. Mamy różne pomysły.
BS: Przez to, że materiał gotowy był już w zasadzie w czerwcu, to głowy nam się już „przewietrzyły” i faktycznie zaczynamy myśleć o czymś nowym.
(fot. Filip Antczak)