Michał „Fox” Król - Szukam przestrzeni w instrumentach
Michał „Fox” Król to osoba doskonale znana w środowisku muzycznym - współtwórca formacji 15 Minut Projekt, autor świetnie przyjętych albumów producenckich Fox i Fox Box, klawiszowiec towarzyszący podczas koncertów Kayah, producent płyty Jezus Maria Peszek a ostatnio także Lupus Electro Natalii Nykiel. W naszej rozmowie opowiada o swoich początkach, o drodze od bycia instrumentalistą do stania się producentem, a także o współpracy z wieloma świetnymi wokalistami.
Spotykamy się w ramach cyklu Nowe Bity i na początku naszej rozmowy chcielibyśmy zatrzymać się przy tym terminie. Co Ty, jako producent, który jest obecny na scenie od wielu lat, rozumiesz pod tym pojęciem?
Przede wszystkim rozwój, czyli chyba to, co jest najbardziej kluczowe. Młodość, świeże powietrze w tym wszystkim, gdzie jeszcze, powiedzmy, dekadę temu wiele osób nie rozumiało, kim jest producent i o co w ogóle chodzi z samplowaniem muzyki. Teraz poszło to wyżej - wielu instrumentalistom daleko do poziomu produkcji twórców muzyki elektronicznej. Generalnie wytworzyła się bardzo przyszłościowa sytuacja. Powstaje też ogromna ilość instrumentów, które są wyjątkowo intuicyjne w obsłudze. Dzięki temu używać ich mogą nie tylko instrumentaliści, ale też osoby nie umiejące grać pasaży czy akordów. Niektórzy mają po prostu świetny zmysł, dzięki czemu tworzą wybitne rzeczy, których nikt inny nigdy by nie zrobił.
Z drugiej strony, niektórzy producenci wypowiadają się lekceważąco o tzw. bedroom producers, czyli osobach używających do produkcji swoich utworów jedynie laptopa.
Nadeszły już czasy, że powinni się takich producentów raczej obawiać. Przecież często są to osoby, które tworzą kompletnie nowe zjawiska muzyczne. Obserwuję to wszystko i staram się z tego czerpać jak najwięcej. Myślę, że daje mi to więcej niż obserwacja instrumentalistów, których oczywiście wciąż bardzo cenię. Natomiast na scenie nowej polskiej elektroniki widzę jakąś dziwną świeżość, brak ograniczeń i coraz większą wolność.
Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, wspominaliśmy Twój pierwszy wywiad w Estradzie i Studio, którego udzieliłeś wspólnie z Janem Młynarskim, jako 15 Minut Projekt. Był rok 2004 i, jak sam stwierdziłeś, niewiele jeszcze wtedy wiedzieliście.
Rzeczywiście, były to nasze pierwsze doświadczenia studyjne. Oczywiście wiedzieliśmy, co to jest preamp, a co to kompresor, ale nie mieliśmy doświadczenia w obsłudze tych narzędzi. W zasadzie niedługo po tym wywiadzie przestałem iść drogą instrumentalisty, wtedy jeszcze zależało mi na tym, aby być świetnym pianistą. Dzisiaj nie ma to większego znaczenia - mam warsztat taki, jaki mam, raczej nie stawiam na szybkość ani ekstremalny postęp techniczny. Dziś koncentruję się głównie na szukaniu przestrzeni w instrumentach. Interesuje mnie też ich wykorzystywanie od strony studyjnej.
W tamtym wywiadzie mówisz o tym, że zamierzasz kupić komputer i poznać możliwości, jakie oferuje ten wirtualny świat.
Tamten okres był tak naprawdę początkiem wtyczek, pojawiało się ich coraz więcej, ale bez porównania z tym, co dzieje się teraz. Już wtedy byłem jednak daleki od tego, żeby kategorycznie rozgraniczać oba podejścia. Dyskusje o tym, co jest lepsze, są dla mnie rozprawianiem o niczym - liczy się efekt, a to, czy na tym samym ustawieniu wirtualnego Mooga ukręcisz cieńszy bas niż ten z „prawdziwego” urządzenia, jest dylematem ludzi, którzy mają chyba zbyt dużo wolnego czasu. Zauważyłem, że najczęściej na te tematy rozprawiają osoby, które niewiele robią. Uważam, że takie dwa światy są świetne. Płytę Lupus Electro Natalii Nykiel zrobiłem tylko na instrumentach wirtualnych. Nawet na moment nie wyszedłem z laptopa. Jedynym elementem „z zewnątrz” był nagrany wokal i zupełnie nie czuję, żeby ta płyta była przez to w jakiś sposób uboższa. Obecnie pracujemy nad nową płytą z Marią Peszek, i choć w większości korzystamy z urządzeń zewnętrznych, to jednak używamy też bardzo dużo softu. Nie uważam też, że ten soft ginie przy szerokich i głębokich analogach. To jedynie kwestia wysiedzenia oraz świadomości tego, co chce się osiągnąć.
Zanim pomówimy o Twojej współpracy z Marią Peszek i Natalią Nykiel cofnijmy się jeszcze do wydawnictwa Fox Box, gdzie obok Noviki i Pauliny Przybysz pojawili się między innymi Skubas i Organek, którzy dzisiaj funkcjonują w zupełnie odmiennej stylistyce niż wówczas.
Warto pamiętać, że Tomek Organek występował jeszcze w zespole Sofa i nie wiem, czy wtedy już wiedział, co będzie robił dalej. Obecnie bardzo mocno mu kibicuję. Zresztą podobnie jak Skubasowi, który zdecydowanie bardziej próbował się z elektroniką, a dzisiaj obaj poszli w stronę muzyki gitarowej. Fox Box wyszło w 2010 roku i była to pierwsza wyprodukowana przeze mnie płyta. Wcześniej robiłem jakieś remiksy i inne rzeczy, ale był to czas, kiedy uczyłem się produkcji i na początku szło to niedobrze [śmiech]. Nigdy nie byłem komputerowcem i do dzisiaj jak mam problem, to dzwonię do Arka Wielgosika, z którym prowadzimy tę pracownię.
Bardzo często autorzy albumów producenckich wpadają w pułapkę polegającą na przygotowywaniu muzyki dokładnie pod wokalistów, Ty natomiast pokazałeś swoich gości w innych stylistykach niż te, do których przyzwyczajali swoich fanów.
Moim zdaniem inaczej byłoby to po prostu kiepskie, czułbym się jak huba na drzewie. Jestem im bardzo wdzięczny, że godzili się na to, co przygotowałem. Nie bez przyczyny umieli odnaleźć się w tym tak świetnie, bo są to ekstremalnie zdolni artyści, a dodatkowo bardzo fajni ludzie.
Bardzo często ludzie sobie kombinują, że chcieliby zrobić płytę jak Maria Peszek, czego zupełnie nie rozumiem. Przecież ta płyta już jest (fot. Mikołaj Syguda)
Poza działaniami stricte producenckimi występujesz również jako klawiszowiec z Kayah. Wiemy też, że ostatnio koncentrujesz się na grze na perkusji...
Tak, zdecydowanie bębny kręcą mnie teraz najbardziej. Nie robię tego po to, aby być perkusistą, tylko dlatego, że po prostu to lubię. Tam, gdzie mogę, to nagrywam je do kawałków - np. na płycie Marii, w połowie numerów będzie żywa perkusja. Bardzo kręci mnie cały świat brzmień bębnów, dodatkowo mam syndrom zbieracza, a bębny są wdzięczne, bo można kupować je małymi kroczkami, nie wydając od razu fortuny i nie zagracając całego mieszkania. Do tej pory grałem też dwa razy na żywo: raz z Kayah, za Roberta Lutego, a drugi - z Andrzejem Smolikiem. Generalnie nie funkcjonuję jako perkusista, więc to były jedynie koleżeńskie sytuacje.
Wspominałeś, że pracujecie razem z Marią Peszek nad nowym albumem. Wasza wcześniejsza wspólna płyta Jezus Maria Peszek odbiła się bardzo dużym echem i to niekoniecznie z powodów muzycznych.
Pierwsza płyta z Marią jednych bulwersowała, innych gorszyła, jeszcze kogoś zachwycała albo dziwiła. Taka płyta... Nie ma co gadać: każdego, kto robi coś, co idzie do ludzi, interesuje ich zdanie. Każdy kto mówi, że jest inaczej, nie jest szczery. Równie dobrze można by mieć to w głowie, nikomu tego nie pokazywać, a przecież robi się to głównie po to, żeby właśnie pokazać. Bardzo się tym interesowałem, zwłaszcza, że Jezus Maria Peszek była pierwszą płytą, którą wyprodukowałem dla kogoś. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, że się materiał odniósł całkiem spory sukces. Wspominam ten okres jako szalony czas, ponieważ płyta powstawała niemal przez rok, w zasadzie codziennie. Wiązało się to z dużą przyjemnością, ale też czasami przegrzaniem głowy. Przy pracy nad tamtą płytą wiedziałem też, że nie mogę tego spieprzyć.
Czyli zdawałeś sobie sprawę, jak istotny dla Ciebie będzie ten materiał?
Zdecydowanie. Maria była po dwóch płytach z ogromnymi sukcesami i wiedziałem, że jak to się schrzani, to oprócz mnie, w tym wszystkim jest jeszcze Maria, która z tego powodu miałaby kłopot. Do pewnego momentu był to dla mnie duży problem - bałem się, że mogę wyrządzić krzywdę komuś jeszcze. Teraz jest inaczej. To chyba z czasem mija, bo człowiek nabiera pewności, choć wciąż popełnia różne błędy. Wydaje mi się też, że mając jakieś doświadczenie i rozeznanie w tym, na co można sobie pozwolić, trudno jest popełnić jakiś wielki błąd. Oczywiście, zawsze można wyprodukować piosenkę, która będzie skrajnym syfem i wszyscy będą się z niej śmiali, ale to już jest kwestia wyczucia smaku. Jest też pytanie o odpowiedzialność: czy jesteś rzemieślnikiem, który bierze wszystko i ma kolejkę pod drzwiami, czy jednak żyjesz ze świadomością, że nie wszystko jest dla ciebie.
Postępujesz w ten sposób?
Nie robię rzeczy, których nie czuję. Często jest tak, że ktoś się do mnie odzywa z prośbą, abym zrobił mu płytę. Na takie pytanie odpowiadam, że wolę zrobić ją sobie, bo wychodzę z założenia, że mogę zrobić płytę z kimś wspólnie - potrzebuję partnera. Bardzo często ludzie sobie kombinują, że chcieliby zrobić płytę jak Maria Peszek, czego zupełnie nie rozumiem. Przecież ta płyta już jest. Na szczęście takich ekstremalnych sytuacji nie miałem zbyt dużo, choć co jakiś czas się pojawiają.
Jak doszło do kontaktu z Natalią Nykiel?
Natalia ścigała mnie przez naszą wspólną znajomą. Kiedy udało nam się spotkać i pogadać, okazało się, że ma bardzo dobry pomysł na tę płytę. Szczerze mówiąc, nie znałem jej wcześniejszych dokonań telewizyjnych, ale było to dla mnie takim czerwonym światłem: dziewczyna ma 18 lat, do tego występowała w programie... Tymczasem wszystko miała zaplanowane, pomimo tego, że jest bardzo młoda, studiuje i od niedawna mieszka w dużym mieście.
Patrząc na pierwsze płyty artystów, którzy wypłynęli dzięki talent show, to Lupus Electro wydaje się być pozytywnym wyjątkiem. W przypadku Moniki Brodki dopiero jej trzeci album okazał się artystycznie interesujący...
A nie uważasz, że trochę zmieniły się czasy? Wtedy był jasny podział na mainstream, czyli duże gwiazdy, które od wielu lat są na scenie, i underground, którego nie za bardzo ktokolwiek słucha. Mija parę lat i wszystko się odwraca – mainstreamowe gwiazdy nie mają gdzie grać, bo pojawiały się już naście razy na dniach miasta, a gwiazdy z podziemia stają się autentycznymi gwiazdami, które sprzedają dziesiątki tysięcy płyt i trudno zdobyć bilety na ich koncerty. Nie wiem, czy można już powiedzieć, że off stał się mainstreamem, ale np. Brodka może to tak naprawdę zrobić. Moim zdaniem, gdyby nagrała taką płytę 10 lat temu, to prawdopodobnie nikt dzisiaj by o niej już nie pamiętał.
Dziś koncentruję się głównie na szukaniu przestrzeni w instrumentach. Interesuje mnie też ich wykorzystywanie od strony studyjnej. (fot. Mikołaj Syguda)
Wydaje się, że płyta Natalii Nykiel ma taki potencjał, że kilka lat temu też okazałaby się hitem.
To ciekawe, co mówisz, bo mało kto pamięta, że ta płyta ukazała się już rok temu. Lupus Electro okazało się bombą z opóźnionym zapłonem. Kiedy płyta wyszła, było mi bardzo żal, że włożyliśmy w to wiele wysiłku, a nie wypaliło. Równo po roku od wydania płyty singiel Bądź Duży został odtworzony ponad 20 milionów razy. To pokazuje, że Polska jest krajem nieobliczalnym.
Wspominałeś, że płyta powstała jedynie w środowisku wirtualnym. Mógłbyś powiedzieć, z czego dokładnie korzystałeś?
Jeśli chodzi o instrumenty, to nie było tego dużo: Reaktor, Massive, Discovery, FM7, Mtron, Minimoog i Minimonsta. W tamtym czasie urodził mi się syn i właściwie robiłem tę płytę na laptopie w kuchni. W pewnym momencie okazało się to wyzwaniem, bo do niektórych kawałków jednak chciałem coś dograć z zewnątrz. Z drugiej strony postanowiłem już, żeby nie wychodzić poza soft. Bądź duży powstał na laptopie w busie, podczas powrotu z koncertu w ramach trasy Męskie Granie, gdzie grałem razem z Andrzejem Smolikiem. Nie ma tam ani jeden nuty zagranej z klawiatury - wszystko zostało ułożone w MIDI. Na pewno nie jest to patent na pracę, bardziej traktuję to w kategoriach przygody...
Przygody, która zamieniła się w miliony odsłon na YouTube.
To świadczy tylko o tym, że można tak działać. Wcale nie trzeba obstawiać się ogromną ilością sprzętu, żeby zrobić dobry numer.
Potwierdza się też to, o czym mówiliśmy na początku o bedroom producers...
Są znani producenci na świecie, którzy bardzo rzadko bywają w studiu, a produkują w samolotach czy hotelach. Nie rozumiem, co jest takiego złego w tym, że coś było robione w taki sposób - nie zostało odpowiednio namaszczone? Czego tu się czepiać? Przychodzisz do studia, gdzie stoi multum najlepszego sprzętu i tak naprawdę rozsądny człowiek bierze tylko to, co zna. Kiedyś nawet słyszałem, że do Polski przyjechał jakiś znany producent, poszedł do studia, gdzie przedstawiono mu imponującą listę sprzętu, jakim dysponują, a on poprosił jedynie o 5 urządzeń. I jak się nad tym zastanowić, to ma to sens.
Na jakich mikrofonach nagrywacie wokale Marii Peszek?
Wokale Marii nagrywamy na dwa mikrofony jednocześnie: Royer i SM7. Ten pierwszy wpuszczamy w preamp Focusrite ISA 430 MKII, a SM7 w Chandler Germianium oraz DBX 165A. Przy pierwszej płycie było trochę kombinowania, nic nie nagraliśmy wtedy na pojemność. Stawialiśmy Neumanna U 87, ale w ogóle nie przechodziło, większość została nagrana na SM7 i RE20. Odnoszę też wrażenie, że Marii zmieniła się barwa. To ustawienie SM7 plus Royer jest taką dziwną konfiguracją, że pasuje od początku do końca nagrywania płyty. W zasadzie powinno zdarzać się to niezwykle rzadko, bo każdy numer jest przecież nieco inny. W pracowni nagrywaliśmy też bębny i staraliśmy się korzystać ze starych mikrofonów Sennheiser MD421, a z nowych mieliśmy Royery na overheady. Część bębnów nagraliśmy w studiu W Dobrym Tonie Studio, u mojego kolegi Jacka Trzeszczyńskiego. Miał on parę rzeczy, których dotąd nie znałem. Były to mikrofony Josephson, nie budzące swoim wyglądem entuzjazmu. Postawił to na overheady i mogliśmy schować Royery. Fajnie wyszło, potraktowaliśmy to jako eksperyment i nowe doświadczenie. Postawił też fajny mikrofon AEA, który zebrał dużo ciepła z pomieszczenia. Ponadto mieliśmy do dyspozycji analogową konsoletę API, która też generowała nową, ciekawą barwę. Może podchodzimy do tego trochę hardkorowo, ale na tej płycie wszystkie gitary bezczelnie nagrałem w linię po kablu, ale taka też będzie estetyka tej płyty.
Na jakim programie obecnie pracujesz?
Pro Tools. Starałem się kiedyś przesiąść na Logica, ale zawsze na czymś się zatrzymywałem i ostatecznie rezygnowałem z tego narzędzia. To pewnie kwestia czasu, żeby usiąść i rozpracować te rozwiązania. Ale tak jak mówiłem wcześniej, nie czuję się komputerowcem, więc nie do końca kręci mnie rozgryzanie tego.
Płyta z Marią to jedyna rzecz, nad którą aktualnie pracujesz?
Obecnie pracujemy nad wokalami, więc trudno zająć się czymś innym. Od jakiegoś już czasu robię też swoją rzecz, powiedzmy muzykę około-filmową. Będzie przesiąknięta klimatem skandynawskim, a instrumentarium to głównie pianino i kwartet, a tak naprawdę to pianino i pogłos. Na razie jestem na etapie komponowania, a przede mną chyba najtrudniejszy etap, czyli samego nagrania. Chciałbym, żeby tam, gdzie potrzeba, pojawiła się orkiestra. Nie wiem, czy się uda, ale to jest pomysł, który się nie zestarzeje. Taki materiał mogę wydać dopiero za 5 lat. Po płytach elektronicznych chciałbym zrobić też coś takiego.