Mata - 100 dni do matury
Trzeba kuć żelazo, póki gorące. A po premierze Patointelgencji żelazo jest rozgrzane do białości. Swoim debiutem Mata udowadnia, że nie jest tylko fenomenem jednego hitu. Z kilku powodów.
Po pierwsze teksty są tu na bardzo równym, wysokim poziomie, a celnych punchline’ów i obserwacji starczyłoby na trzy płyty innych wykonawców. Po drugie, nawet jeśli te teksty się komuś nie podobają, „bo wulgarne”, „bo gimbaza” (co jest bardzo krzywdzącym uproszczeniem), to Mata kasuje większość raperów bystrymi obserwacjami, umiejętnością opowiadania prostych historii z drugim dnem i... chęcią rapowania.
Nie obchodzi mnie, czy raper naprawdę robił te wszystkie rzeczy, o których nawija w Patointeligencji, czy to czysta kreacja. Nie obchodzi mnie, to bo jak go słucham, to mu wierzę. Wierzę mu, gdy traci oddech i gdy załamuje mu się głos. Wierzę mu, gdy nawija o kolegach wieszających się w Sylwestra i o miłości do Hannah Montana. Wierzę mu, bo to po prostu świetny aktor. Tego samego pokroju co Watkin Tudor Jones z Die Antwoord czy Tyler, The Creator. No i nie bez znaczenia jest fakt, że po raz pierwszy od dawna jestem w stanie zrozumieć o czym rapuje artysta. Brawo za ograniczenie Auto-Tune’a do minimum i za żarliwość. No i za kolorową produkcję pełną niebanalnych sampli (Jerzy Bralczyk w Konkubinacie mówiący o „brzydocie będącej bliżej krwiobiegu słów”...). Takich raperów to ja szanuję.