Rust w Vintage Records

Rust w Vintage Records

Niezmiernie rzadko zdarza się, że zespół nagrywa swoją płytę dwukrotnie, i do tego w tym samym studiu i z tym samym realizatorem-producentem. Mówiąc szczerze, nie zdarza się to nigdy. A jednak okazało się, że „Polak potrafi”! Po pierwszym nagraniu płyty w Vintage Records zespół Rust dokonał przemeblowania w swoich szeregach i ponownie wszedł do studia, by zarejestrować album White Fog od początku. Bartłomiej A. Frank złapał więc ciekawy temat, a jego rozmówcami są Szymon Swoboda, właściciel Vintage Records Studio, oraz Szymon „Simon” Szymkowiak - gitarzysta zespołu Rust.

Rozmowa
Bartłomiej A. Frank
2015-06-04
Bartłomiej A. Frank

Szymon, sporo się zmieniło w Twoim studiu przez te sześć lat od naszej rozmowy.

Szymon Swoboda: W sumie zmieniło się wszystko! Świadomość rośnie w trybie logarytmicznym, kiedy już się na dobre zajmiesz zawodowo danym tematem, jak już zaczniesz się rozwijać nie możesz przestać [śmiech]. Jeśli ma się zamiar pracować zawodowo w audio, trzeba dojść do poważnych wyników. Homerecording nie wchodzi w grę, bo musisz konkurować z kimś kto cię goni. Przy czym homerecordingowcy gonią cię „za darmo”, a ty musisz uciekać im już za grubą kasę....

Szymon „Simon” Szymkowiak: Ale też dzięki zmianom w studiu zaczęły tutaj przyjeżdżać kapele nawet i z obcych krajów, możesz selekcjonować ludzi, z którymi pracujesz.

Swoboda: To prawda, udaje się pracować z super kapelami. Wracając do zmian w studiu - zacząłem od zakupu większej konsolety. To był zupełny przypadek, że na Allegro znalazłem konsoletę wystawioną przez Studio Polskiego Radia im. Lutosławskiego, był to Amek Hendrix. Nie znałem tego stołu ale wiedziałem, że urządzenia wykorzystywane przez Polskie Radio zawsze były wysokiej klasy. Potem za stołem lawinowo poszły inne zakupy i inwestycje. Najpierw widzisz, że pomieszczenie już jest za małe, że reżyserka nie brzmi tak jak byś chciał, a co za tym idzie rozbudowałem się o nowe pomieszczenie i zrobiłem klasycznie: drzwi dźwiękoszczelne, szyba, adaptacja akustyczna. Pojawiły się lepsze preampy i kompresory. Kilka razy, kiedy wymieniłem sprzęt na trochę lepszej klasy - usłyszałem to. Jak zmieniłem kartę z M-Audio na RME okazało się na przykład, że dynamika jest dwa razy większa, słychać to od razu. Także spory przeskok był kiedy kupiłem mikser. Na początku zresztą nie umiałem na nim pracować, bo się przyzwyczaiłem do pewnych rzeczy. To podobnie jak z interfejsem - kiedy zmieniłem na RME nagle musiałem się sporo rzeczy uczyć od nowa. Słyszysz dużo więcej i musisz metody pracy dostosować do nowych warunków.

Najbardziej tutaj odczuwa się przeważnie zmiany w zakresie odsłuchu. Pierwsze spotkanie przy pracy z naprawdę zawodowym, szczegółowym monitorem potrafi być sporą traumą - nagle nic ci się nie składa w miksie...

Swoboda: Głośnik jest ewidentnym przykładem. Sam pracuję czasami więcej na NS10M a czasami wracam do Dynaudio. Różnie to bywa, ale dobrze pracować na różnych odsłuchach, mieć możliwość przełączenia się podczas pracy, a te odsłuchy są naprawdę inne. Wbrew powszechnym opiniom dobrze ukręcony miks na NS10M, zabrzmi na każdym innym zestawie głośników. Trzeci mój odsłuch to głośniczki komputerowe, przydają się.

Oczywiście inwestowanie w studio miało swoją cenę, ale ratowała mnie lepsza koniunktura, pojawiały się dobre roboty i takież dochody, dzięki nim mogłem myśleć o rozwoju. Ostatnio, po inwestycjach, sytuacja ustabilizowała się, i mogę powiedzieć, że robię w studiu od 10 lat a pierwszy raz od tych 10 lat po raz pierwszy wziąłem teraz pieniądze zarobione w studiu na coś co nie jest studiem - na naprawę samochodu, wakacje czy coś. Normalnie wyglądało to tak, że każde pieniądze jakie zarabiałem od razu szły na zwroty zaległości. Na szczęście są firmy, które mogły zaczekać kilka miesięcy aż Swoboda będzie miał swobodę taką, że zapłaci z produkcji. Oczywiście, nie jest jakoś różowo i na bogato - nie mam na przykład bardzo znanych klientów - ale to są zawsze dobre lub bardzo dobre zespoły. Trzeba czasami rozgraniczyć te dwa tematy - mainstreamowi znani wykonawcy i wykonawcy ciekawi i dobrzy [śmiech].

Twoje studio skupia się na artystach nie-mainstreamowych?

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Swoboda: Na to chyba wychodzi. Najpierw pojawił się zespół In A House of Brick z Zabrza - moim zdaniem jedna z najlepszych kapel jaka kiedykolwiek grała w Polsce. Pojawił się zespół Dead Snow Monster, też niezbyt znany, ale moim zdaniem świetny, AKX, ekipa która nagrała bardzo dobrą płytę przypadkowo, bo nie jest to regularny zespół, to reżyser filmowy Konrad Aksinowicz, który pisał piosenki do szuflady. Mario Bielski, perkusista z Kości, a kiedyś w Biffie, zaproponował mu nagranie płyty. Skrzyknęli muzyków, zjechali się tutaj na 10 dni, chociaż niektórzy byli dwa dni tylko, i wedle szkiców melodii i harmonii nagrali wszystko. Wyszła z tego płyta, która wielu się podobała, w końcu wydał ją Warner Music Poland. W 2014 roku pojawiły się też kapele z Niemiec i okazało się, że praca z nimi jest fajna, mają trochę inne podejście do roboty w studiu niż nasi rodacy. Oni w zasadzie całkowicie oddają człowiekowi ster. Jesteśmy, to są nasze piosenki, rób z nimi, co chcesz. Ma być płyta, nas nie obchodzi jak. Jest dobrze? To świetnie. Wzmacniacz mój się nie nadaje? To już go wypinam. Pierwsze, co usłyszałem od gitarzysty: „Możesz spojrzeć do mojego pedalboardu? Będę grał, a Ty mi powiedz, co tam nie pasuje, co trzeba wyrzucić”. W tym przypadku, jak się okazało, wyrzuciliśmy wszystko [śmiech]. Akurat do ich muzyki nic z tego nie pasowało... Oni świetnie grają, trzeba tylko pozwolić im zabrzmieć lepiej niż dotychczas.

Jak się zdobywa klientów z Niemiec?

Swoboda: Byłem na trasie w Niemczech z moim zespołem Superhalo i spotkałem Plainride na wspólnym koncercie w Kolonii. Teraz mam zapytania od zespołów niemieckich przez internet. Szukali studia i okazało się, że znaleźli. A z innej beczki, gdybym np. trzy lata temu powiedział, że nagrałem płytę, w której jest już jest ten sound którego szukałem, to byłby chyba błąd. To co było dwa, trzy lata temu u mnie w studiu, jest już dawno passe, nie można myśleć o tym co było wczoraj, trzeba myśleć o tym co będzie jutro. Studio musi się zmieniać, żeby było słychać progres, tak samo kapela, widać coś takiego w „polskich kapelach”, chociaż nie lubię tego określenia.

Bywają specyficzni, trudni we współpracy bo wiedzą lepiej...

Swoboda: Tak, mądralami są przede wszystkim ci, co siedzą pod miotłą ale wszystko wiedzą najlepiej, bo czytają gazety czy fora. Oczywiście, sam czytam i dowiaduję się ile wlezie, bo muszę, ale uważam, że z tego wynikać powinna pokora. Cały czas szukam, celując w jakieś tam moje wyobrażone brzmienie. Idealnego producenta dla wszystkich nie ma, każdy ma inny pomysł na siebie i na muzykę, którą się zajmuje. Jeśli moje studio z moim podejściem było by tak samo brzmiące jak jakieś inne, po co miałby ktoś tu przyjeżdżać? Wpadłby do studia w swojej dzielnicy. Nie interesuje mnie też dlatego, jaki sprzęt jest w tym czy innym topowym studiu, raczej interesuje mnie sound jaki z nich wychodzi, który zależy w większości od tego, kto tam pracuje. Moje podejście, moje studio, ewoluuje, uważam, że bez sensu robi kapela nagrywając trzecią tak samo brzmiąca płytę. Znacznie fajniej jest zmieniać brzmienie, szukać czegoś nowego.

Tak się stało trochę z zespołem Simona, Rust. Nagrywaliście tutaj dwie płyty. Jak się spotkaliście?

Simon: Poznaliśmy się przez perkusistę Maxa Psuje, który nagrywał coś u Szymona. Chciałem w końcu nagrać porządnie płytę zespołu, poprzednio były mniejsze poznańskie studia, domowe nagrywanie. Namawiałem zespół, aby pojechać do Vintage Records. Zespół powoli dorastał do tej myśli i w końcu się udało. Szymon przyjechał do nas na próbę i powiedział parę uwag a propos tego co gramy, komentując m.in. że „brzmienie marzenie”, ale że jest też dużo rzeczy niepotrzebnych. Solówki, gęste bębny, blachy tam gdzie nie trzeba, no i melodie wokalu, a nawet ich brak - generalnie to pasowało do naszej stylistyki jak świnia do siodła.

Swoboda: Przede wszystkim były tam problemy z aranżami. Z perspektywy dzisiejszej w sumie mówiłem o tym, do czego Rust doszedł podczas nagrywania płyty drugi raz. Wcześniej był dźwięk na dźwięku, pokrywające się gitary, solówka za solówką, nie było w ogóle powietrza, Rust to był hinduski zatłoczony autobus, w którym ludzie podróżują nawet na dachu. Mi to nie pasowało, ale zespół miał taki jakiś opór w sobie, że nie brał tego do serca, słyszałem teksty typu „bo my tak gramy”. Dla mnie jako dla człowieka z zewnątrz, który to słyszał po raz pierwszy, bez uprzedzeń żadnych i założeń, w aranżach było obiektywnie za dużo.

Zespół może nie mieć dystansu do tego co tworzy?

Swoboda: Tak, i tu jest kwestia zaufania do kogoś, kto ma w powstaniu płyty pomóc.

Simon: Nie znaliśmy się, no i też Szymon nie jest takim człowiekiem, który wali prosto z mostu, ustawia od razu sytuację.

Swoboda: Doceniam takie umiejętności i chyba zaczynam też tak się kontaktować z zespołami, że nie muszą się niczego domyślać. Takie dogadanie nastąpiło podczas drugiej sesji, kiedy już pracowaliśmy moimi metodami, na żywo itd.

Simon: Bardzo dobrze dogaduję się z Szymonem, więc zależało mi żeby tu przyjechać - pomijając, że warunki są bardzo dobre. Ale bardziej zależało mi na klimacie, że nie wchodzisz do studia szpitala, gdzie jest czysto i sterylnie, ale wchodzisz w miejsce gdzie jest miła atmosfera, masz faceta, z którym możesz sensownie porozmawiać, porozumiewać się. Tu mówimy o dogadaniu między nami, a ja byłem pomostem między Szymonem a resztą zespołu.

Tarcia w zespole były przyczyną, dla której nagrywaliście album po raz drugi?

Swoboda: Nie tylko, osobowość i charakter brzmienia muzyków, którzy po nagraniu pierwszej wersji płyty zastąpili tych, którzy nagrywali za pierwszym razem były inne. Chodzi głównie o bębniarza. Łukasz i Kuba to były zupełnie dwa różne światy, może ja się dość mocno skupiam akurat na bębnach, bo sam na nich gram, ale zespół z nowym bębniarzem brzmiał inaczej, miał inny groove. Przy drugiej sesji zastosowaliśmy parę patentów, które jeszcze bardziej napędziły numery.

Simon: Za drugim razem byliśmy przede wszystkim bardziej otwarci na sugestie Szymona. Pierwsza sesja to była pod tym względem patologia [śmiech].

Swoboda: Pierwsza sesja uwieczniała to, czego bałem się od samego początku, było za dużo dźwięków, za gęste aranże, już nie było miejsca na człowieka, na wokal itd.

Simon: Co dopiero mówić o jakiejś produkcji tych numerów - chcieliśmy robić pogłosy już na nagraniach, przestery na wokalu, ale nie mogliśmy, bo zespół stawiał zdecydowany opór...

Swoboda: Zespoły mają jeszcze taki problem, że nie chcą poświęcić jakiejś kwoty żeby nagrać szybkie demo z kimś, z kim chcą pracować. Rust w sumie, jak popatrzymy na te dwie sesje do jednej płyty, nagrali sobie, jak Foo Fighters, „million dollar demo” [śmiech].

Simon: Najważniejsze, że w recenzjach tych, co słyszeli nagrania z pierwszej i drugiej sesji widać, że ludzie szanują to, że zrobiliśmy to tak a nie inaczej, że potrafiliśmy odstawić to co było i wejść do studia z materiałem drugi raz. I że za drugim razem nagraliśmy płytę w zasadzie na setę.

Co zaważyło na tym że pierwszy materiał jednak został wyrzucony? Można przecież nagrania postprodukować, ratować, wyrównywać, stroić itd.

Swoboda: Moja pierwsza myśl a propos poprawiania pierwszej płyty była taka: Simon, wpadaj, dogrywamy drugą gitarę, wywalamy partie byłego gitarzysty, dublujemy Simona w tych partiach i w ten sposób ratujemy sesję. Ale pomysł padł.

Simon: Musiał upaść, bo wiadomo że z takimi nagraniami, z takimi zmianami inne klocki zaczynają się rozpadać. Trzeba było nagrać jeszcze raz. Nie jestem fanem robienia czegoś z odzysku. I to było dobre posunięcie, odważne, ogromny plus dla zespołu.

Na jakich instrumentach graliście?

Simon: Nagrywaliśmy na Ludwigach Vistalite, nowe naciągi Ambasador na górze, Emperor na dole.

Swoboda: Mikrofonowaliśmy bębny tradycyjnie: AB na górze, Earthworks SR40 w roli overheadów, Sennheisery 421 na tomach, AKG D12 na stopie, room zbieraliśmy wstęgowym stereofonicznym mikrofonem Prodipe, wyglądającym jak podróba Royera, brzmiący bardzo dobrze. Werbel - MD441 na sprężynach i SM57 na górze.

Simon: Na pierwszej płycie podchodziliśmy do nagrywania werbli w zwariowany sposób, mieliśmy pięć werbli, Supraphonic, Super Sensitive, limitowany Sonor, cudowaliśmy z mikrofonami. A za drugim razem użyliśmy koreańskiego Ludwiga – i brzmi doskonale.

Worldmax - doskonałe werble!

Simon: Tak, werbel ma super dół, brzmi jak trzeba. I jak się okazuje nie musi to być najdroższy werbel. Tak samo zresztą jest z gitarzystą Superhalo, on gra na Squier Jazzmaster za 1.500 zł, i gra jak trzeba.

Swoboda: w przypadku Rust basy nagrywaliśmy na podwójnej paczce Orange 4x10 i 1x15. 15-tka podłączona była do Black, kopii Orange AD200, druga paczka 4x10 podłączona była do wzmacniacza Sunn Sceptre z 1971 roku, gitarowego, dzięki czemu mieliśmy na tej kolumnie sygnał z drivem. Nagrywaliśmy za pomocą mikrofonów, pominęliśmy linię, użyliśmy AKG D20 oraz pojemnościowego Rode NT2A. Nagrywając gitary używaliśmy wzmacniacza Checkmate Teisco. To stary, 25-watowy wzmacniacz japoński, podłączony do paczki Marshalla i zbierany dwoma mikrofonami - Shure SM57 oraz Sennheiser MD 431. MD 431 to bardzo dobry mikrofon na scenę, wokalowy, superkardioda, miękko zawieszona, zwykle wokalowe mikrofony są konturowe, a ten daje właśnie fajny środek.

To ciekawe, że w końcu zawsze okazuje się, że ustawienie mikrofonu potrafi być bardziej decydujące od jego marki.

Swoboda: Dokładnie! Kiedyś tak miałem, że siedziałem cały czas na necie i przeglądałem strony producentów mikrofonów i oczywiście innych sprzętów studyjnych - aukcje, ceny. Ale dosyć tego - na dzisiaj chciałbym mieć może jeszcze ze trzy sztuki 1176, Distressory już kupiłem jakiś czas temu, jestem mega zadowolony. Polecam też wszystko co produkuje Charter Oak, to świetne urządzenia. Osobny temat to dobór łańcucha urządzeń, w tym sensie Distressor jest świetny w łańcuchu mikrofon, preamp, kompresor i interfejs. Jeśli urządzenia będą dobrze ustawione to praktycznie nie trzeba wiele robić ze ścieżką w miksie - regulujesz poziom i tyle. Podobnie jest ze zbieraniem instrumentów - też daję już sobie spokój. Szukanie sprzętu, kolekcjonowanie go to droga donikąd, można całe życie budzić się w nocy pragnąć czegoś nowego, ale nie możesz mieć wszystkiego. Nie możesz przechowywać 100 perkusji, bo gdzie to trzymać, bo utrzymanie tego kosztuje, nawet jak nic na bębnach nie robisz. No i koniec końcem to nie instrument gra! Trzeba podchodzić do tego z głową i słuchać zamiast podniecać się marką.

Simon: Miałem to samo z gitarą. Odbierałem do testów customowego czarnego Gibsona. Podniecałem się, ale okazał się gorszy od mojego standardowego Gibsona Classic. Czar prysł i w ogóle nie patrzę na te gitary. Teraz moją ulubioną gitarą jest Gibson z 58 roku, w studiu znakomicie sprawuje się 56’ z pickupami P90.

Nagrywaliście na setkę bez wokalu?

Swoboda: Pierwsze podejście było także z wokalem, który śpiewał w reżyserce. Ale okazało się, że tak się nie da, by on śpiewał do każdej wersji. Nagrywaliśmy średnio 2-3 numery na dzień, wychodziło kilkanaście czy kilkadziesiąt wykonań wokalnych, a wokalista to nie maszyna. Zrezygnowaliśmy więc z tego i wokale były dogrywane później. Setkę instrumentalną rejestrowaliśmy bez specjalnych izolacji mikrofonów przed przesłuchami, tylko paczki basowe były separowane, ale i tak przesłuchy były na bębnach.

Simon: I tak, jak się okazało podczas edycji, tych przesłuchów nie było za wiele.

Swoboda: Bo mikrofon ma swój kierunek, dzięki czemu przesłuchy można w pewnym stopniu kontrolować. Graliśmy bez metronomu, poza chwilami kiedy były wstępy bez bębnów.

Założyliście, że nagrywacie setki więc nie było edycji, wyrównywania śladów?

Swoboda: Edycja jakaś musi być, czasami, ale prostowanie typu kwantyzacja uderzeń nie wchodzi w grę – prostuje się czasami pojedyncze uderzenie, co najwyżej stopę z basem. Robić tak cały numer to dziwny pomysł – zazwyczaj wszystko przestaje dobrze grać ze sobą. Zawsze traktowałem komputer jako urządzenie do zapisu audio, taki magnetofon.

Po nagraniu setki rejestrowaliście dodatkowe instrumenty czy od razu wokal?

Swoboda: Najpierw były dogrywki gitar, bo na żywo graliśmy tylko jedną.

Simon: Graliśmy tak, żeby gitary ustawione były skrajnie, jeśli pierwsza gitara była nagrywana na singlach, np. P90 w przypadku Gibsona Gold Top, dogrywałem Gibsona na humbackerze. Jeśli był Telecaster, to także wchodziła jako druga gitara z bardziej okrągłym, tłustszym brzmieniem. Mieliśmy szerokie pole do popisu jeśli chodzi o gitary, bo mieliśmy ich sporo.

Jak powstały „megafonowe” wokale?

Swoboda: Brzmienie wokali robił łańcuch: mikrofon Charter Oak SA538B, Neve 1073, później UA LA610, distessor i interfejs. Megafonowe wokale częściowo nagrywaliśmy na Cooperphone - to taki mikrofon z puszką rezonującą, on od razu brzmi w charakterystyczny sposób. Efektowe rzeczy czasami uzyskiwaliśmy więc na etapie nagrania, bez późniejszego kręcenia w programie. Te najpoważniejsze przestery na wokalu to jednak Soundtoys Decapitator. Jeśli chodzi o plug-iny, używam przede wszystkim SSL, UAD-2 i Soundtoys. Wtyczki były, są i będą w studio coraz częściej używane. Oczywiście fajnie by było mieć sprzęty, ale są one za drogie dla projektowego studia skupiającego się na muzyce alternatywnej. W polskich realiach ich zakup nie ma przełożenia na późniejszy dochód. Distressor i Charter Oak to są rzeczy, które są warte każdej złotówki, a Pultec czy Urei 1176 są sprzętami, które chyba nigdy nie będą do zastąpienia przez wtyczki.

Miksowaliście za pomocą konsolety?

Swoboda: Pierwsza sesja miksowana była na stole, a jej druga wersja w komputerze, ale z zewnętrznymi urządzeniami analogowymi.

Simon: Na pierwszej sesji mieliśmy założenie, że wszystko idzie analogowo. Słuchaliśmy różnych rzeczy, które nas wtedy jarały i chcieliśmy podobnie...

Okazało się jednak, że ta opcja odpadła. Dlaczego?

Swoboda: Kupiłem wtyczki Soundtoys. Okazało się, że brzmią świetnie, że można ich zapiąć ile się chce, mieć pełen dostęp, powrót do ustawień itd. Teraz znowu wracam do stołu, ponieważ daje to jednak pewne aspekty brzmieniowe niedostępne dla komputerów.

Setki montowaliście w jedną wersję?

Swoboda: Nie. Szukaliśmy jednego, najlepszego wykonania, od początku do końca. Nie było więc żadnych klejonych wersji. Kiedy mamy numer bez klika lepiej unikać takich montaży, choć oczywiście da się to zrobić.

Simon: Specjalnie tak rozstawiłeś mikrofony, żeby było tyle przesłuchu, aby możliwa była wymówka: mamy za dużo tła na śladach, nie da się zrobić montażu! [śmiech].

Swoboda: Przesłuchiwaliśmy ścieżki z Simonem nastawiając się na ich naprawę. Tymczasem okazało się, że więcej wycinaliśmy niż dogrywaliśmy. Pewne partie wokalne czy instrumentalne odpadły, wyrzuciliśmy wszystko co się dało aby odchudzić aranż. Nie było tych zabiegów dużo, ale były ważne, wpuszczały do miksu trochę więcej powietrza. Pozostał potem wybór sposobu miksu. Stwierdziliśmy, że jednak robimy to w nowy sposób.

Simon: Wcześniej mieliśmy straszne parcie żeby to robić tylko w analogu, miksować na konsolecie...

Czasami wpadamy w pułapkę ideologii, zakładamy, że coś możemy zrobić dobrze tylko w dany sposób. Tymczasem podobne rezultaty osiągnąć można idąc różnymi drogami.

Swoboda: Dlatego otrząsnęliśmy się z tego jedynie słusznego pomysłu. Domena analogowa i cyfrowa to oczywiście trochę inne światy, ale teraz dążę do tego, aby możliwe było sensowne nałożenie ich na siebie.

Simon: Druga sesja zaczynała się od rozmów na temat różnych nagrań. Np. rozmawialiśmy o Band of Skulls, jaki to super sound, a przecież nie jest 100% robiony analogowo. Czytaliśmy dużo materiałów z EiS, w których - nie do wiary - większość producentów, większość realizatorów jedzie na wtyczkach! W sumie myślę, że udało by się pewnie też miksować na konsolecie, ale pewnie rok później [śmiech].

Swoboda: Prawda też jest taka, że zespół Rust w końcu musiał skończyć tę płytę. Zamknąć, wytłoczyć, wydać, i więcej do tego materiału, dwukrotnie nagrywanego, nie wracać. Moim zdaniem zespół z takim stażem powinien nagrywać już trzecią lub czwartą płytę a nie pierwszą! Oczywiście różnie bywa, ale trzeba etapy życia kapeli podsumowywać i zamykać płytami.

Simon: Tym bardziej, że dobre kawałki powstają zazwyczaj szybko. Tytułowy White Fog powstał w przeciągu kilkunastu minut na próbie, podczas nagrywania. To był w sumie moment przełomowy podczas sesji, podczas którego chyba pękły lody. Michu poszedł na spacer, wrócił, usłyszał kawałek i poszedł jeszcze pospacerować. To Szymon nas zmusił żebyśmy zagrali coś innego.

Swoboda: Bo zespół grał jakiś przydługawy rozlazły numer a la Little Wing, który nie pasował do płyty. Poza tym uważam, że trzeba było wreszcie pokazać nową twarz kapeli, zamiast utrwalać wciąż utarte schematy.

Simon: Zespól był oburzony, ale ja powiedziałem, że słuchamy Szymona. Wskoczyliśmy za instrumenty i samo poszło, chociaż nie bez problemów - perkusista miał wątpliwości. Michał wraca ze spaceru i widzimy, że stoi w reżyserce nad Szymonem, że co to jest, aby zmieniać numer w trakcie nagrywania, że trzeba robić to, co było wcześniej ustalone.

Swoboda: Dla mnie najważniejsze jest to, aby zrobić coś z numerem zanim go nagramy, zanim klamka zapadnie. W studiu wiele rzeczy wychodzi na wierzch, czuć czy numer ma potencjał czy go nie ma. Jest czas na poprawki. To dzięki dobrym kompozycjom i aranżom jedne płyty przechodzą do legendy, a inne nie mogą.

Często początkujące zespoły tracą członków albo wręcz rozpadają się na sesjach nagraniowych, ale patrząc na to, jakie czasami wychodzą płyty myślę, że straty są potrzebne...

Swoboda: Potrzebne? Nieuniknione! Albo masz straty w ludziach, albo straty w muzie.

Simon: W zespole często jest tak, że członkowie funkcjonują wśród znajomych, którzy są wobec nich bezkrytyczni, wśród klakierów, wszyscy są nimi zachwyceni i oni są sami sobą zachwyceni. I trudno im także przez to zmieniać swoje podejście do muzyki, co jest nieuniknione kiedy pracujesz ze świadomym realizatorem czy producentem. Ludzi trzeba odpowiednio dobierać do zespołu, także dobierać współpracujących realizatorów. Przy tym często okazuje się, że masa rzeczy wynika w rozmowach o muzyce, niekoniecznie w studiu. Ubolewam nad tym, że nie każdy muzyk ma kogoś w swoim otoczeniu, z kim może sensownie porozmawiać o muzyce.

Swoboda: Przeczytałem kiedyś opinię na swój temat na jakimś forum, że „ten gość do wszystkiego się wtrąca, musi być na jego”. Starasz się pomagać, ale to potrafi działać na niekorzyść, jakbyś siedział w studiu tylko po to, aby ludziom uprzykrzać życie. Nie twierdzę, że jestem jakimś muzycznym „lekiem na całe zło”, ale po latach pewne rzeczy słyszę i nie zawaham o nich poinformować zespołu.

Ciekawe bywają opinie na temat producentów. Często nie mają pokrycia w rzeczywistości.

Swoboda: Na przykład taka, że moje produkcje są określane jako „garażowe”...

A gdzie tu garaż?

Swoboda: Nie mam pojęcia. Coś do człowieka przylgnie i zostaje. Czytam co chwilę zwroty typu „surowy sound”, „garażowy” itd. Nieźle się trzeba napracować na ten „garażowy sound” [śmiech].

Muzyka zabrzmi nowocześnie, gdy się ją nowocześnie skomponuje, zaaranżuje i zagra. Nowoczesny sound to kwestia idei, a nie sprzętu.

Swoboda: Ten sam sprzęt w studiach funkcjonuje od 30-40 i więcej lat, a nagrywają w tych studiach różne kapele i różnie brzmią. Kyuss i Nine Inch Nails brzmieniowo się bardzo różnili, a swego czasu nagrywali w tym samym Sound City na tym samym sprzęcie. Dziś nowe urządzenia są w większości kopiami tego, co w najlepszym okresie było w studiach. Fizyka jest fizyką, nowych rzeczy w tym zakresie za bardzo nie wymyślisz.

Simon: Ludzie mają jednak różne wyobrażenia. Ostatnio jednemu gitarzyście nauczyciel powiedział, że trzeba nagrywać tylko w cyfrze, bo cyfra ma krystaliczne brzmienie, takie nieskażone, że te analogowe sprzęty ingerują w brzmienie, i że to źle.

To albo źle albo dobrze, kwestia świadomego wyboru.

Swoboda: To nie sprzęty robią muzykę. Jeśli jesteś dobrym muzykiem i masz ciekawe brzmienie to na śladach zostanie to brzmienie, bo wyszło spod twojej ręki. Mam oczywiście świadomość, że czytelnicy takich gazet jak Estrada i Studio czy Sound on Sound „jarają się” właśnie głównie sprzętem...

Miksując pracujesz z zapiętym łańcuchem masteringowym na sumie?

Swoboda: Podczas miksów White Fog sygnał z komputera wchodził do Charter Oak SCL1 Compressor i PEQ1 Equalizer. Poprzednia wersja płyty była specjalnie zgrywana dość cicho jak na obecne standardy. RMS był na około -12 dB. Nowa wersja płyty jest na poziomie -9 dB. Ustaliliśmy, że musimy iść z duchem czasu i w związku z tym musi być głośniej. Nie jestem wielkim fanem takich działań, ale na szczęście jest tak jak trzeba. Mam też świadomość, że to zgłaśnianie jest potrzebne, bo wiemy że teraz nie obcuje się z muzyką na jakimś wyrafinowanym sprzęcie. Większość słucha na komputerach, telefonach itd. czyli na sprzętach bez łatwo dostępnego pokrętła głośności.

Nagrywasz ślady z kompresją?

Swoboda: Tak, zwłaszcza takie ślady jak wokal czy bas. Na basie 1176, na bębnach disteressory na stopie i werblu. Taka wstępna obróbka dynamiczna często jest wystarczająca, nic więcej nie musi się dziać w miksie poza przestrzeniami. Nie trzeba dłubania, żeby to posklejać, wszystko powinno brzmieć „samo z siebie”.

Pogłosy?

Swoboda: Wtyczki Soundtoys, Universal Audio. Tak samo delaye, choć czasami zdarza mi się jeszcze używać mojego starego Rolanda Space Echo RE201.

Simon: Zrobiliśmy tak wszystkie efekty. Tym razem gitary nagrywaliśmy na sucho, zakładając, że oefektujemy je podczas dalszych prac z komputerze. Poprzednia sesja była zupełnie inaczej wymyślona, nawet bębny miały własny delay taśmowy podczas wbijania. Teraz chcieliśmy zachować analogową charakterystykę, gdzieś pojawiają się jeszcze takie efekty podczas nagrywania, ale generalnie postawiliśmy na kontrolę na etapie miksu.

Recenzenci słyszą ponoć nawiązania do pewnych zespołów...

Simon: Mieliśmy pewne odniesienia, dwie ostatnie płyty zespołów, które lubimy - Band of Skulls i Rival Sons. Oczywiście nie chcieliśmy brzmieć jak ten czy inny zespół, to by było bez sensu, więc szliśmy własną drogą, i mam wrażenie, że płyta White Fog oryginalny sound.

Dlaczego nie stroisz wokali?

Swoboda: A potrzeba? Słychać fałsze? Bo jeśli chodzi o samą manierę Micha, to jej nie zmienisz. No i niektórzy wokaliści reagują dosyć histerycznie na jakiekolwiek próby poprawienia ich wokali. Czasami trzeba odpuścić temat, żeby to nie zakłóciło pracy.

Simon: Od takiej brudnej roboty byłem ja [śmiech].

Swoboda: Kiedy zmienialiśmy gdzieś numer, jego aranż czy kompozycję, była niezła piana. Jak wspomniałem o czymś podstrojonym, to był opór. Ale też nie ma się co przejmować szczegółami, kiedy wciąż numer jest atrakcyjny.

Przesadny perfekcjonizm to czasami pułapka.

Swoboda: Kiedyś puszczałem ci w samochodzie nagrania Dead Snow Monster, które akurat robiłem. Tam jest zarejestrowana przede wszystkim energia, jaką zespół wytwarza grając. Mają też świetne melodie i niepowtarzalny styl. Płyta zrobiła efekt „wow”, a o to przecież chodzi.

Przypominam sobie sytuację – to było dobre, przejmujące.

Swoboda: Okazuje się, że jest to jedna z najbardziej znanych płyt, które nagrywałem. Zabawne przy tym, że każdy chce wiedzieć kto tu u mnie nagrywał, i chcą słyszeć pewnie takie nazwy jak Acid Drinkers, Luxtorpeda... Ale to nie jest moje marzenie. Moje marzenie, które się trochę spełnia, jest takie, żeby wszedł tutaj ktoś zupełnie nieznany, komu nagram coś takiego, co spowoduje że stanie się znany, że będzie kojarzony z super muzyką. W sumie nie sztuka wypromować studio na nazwiskach supergwiazd, na milionach utopionych w sprzęcie oraz zagranicznych realizatorach. To inne marki będą wtedy promować studio. Nie wiem czy bym chciał, żeby dodawały mi one prestiżu, no chyba że Jack White albo QOTSA [śmiech]. In A House of Brick, Katedra, Whitewater, Wicked Heads, Dead Snow Monster - to zespoły, które są wartościowe, a przychodzą jakby znikąd! Rust też się w to wpisuje – chciałem na tej drugiej sesji zrobić im płytę, która nie będzie nijaka.

Dla mnie to super podejście, ta druga sesja, która udanie wywraca materiał do góry nogami. Ktoś przemyślał sprawę, wydał ponownie pieniądze i jest efekt. Teraz większość zespołów chce wydać „po taniości”...

Swoboda: My też mogliśmy ratować stary materiał, ale nawet gdyby włożyć w to masę pracy, byłoby słychać, że to poklejony inwalida. Jest więc nowa płyta Rust, a nie - jak wcześniej - płyta brzmiącą jak Rival Sons, co się nie udało, z przyczyn oczywistych.

Może tym razem udało się za to wydobyć z zespołu jego własne ja.

Swoboda: Michu ma dobry wysoki wokal, charakterystyczny. Jest przede wszystkim świetnym frontmanem, który ma do opowiedzenia własną historię. Dobrych wokalistów jest bez liku, ale być wokalistą, a być charyzmatycznym gościem z kapeli, frontmanem, wokalistą który śpiewa po swojemu - to duża różnica. Kiedy wokalista In A House of Brick nagrywał w Maq, to śpiewał do skutku. Było świetnie, ale tak długo pracował, aż zaśpiewał tak, że wszystkim wyszły ciary. To jest sztuka, a moja praca polega na uchwyceniu tego momentu. Poprawne to za mało. Jest taka książka „Światło i Cień: Jimi Page w rozmowach”. Tam znalazłem patent jaki zastosował nagrywając gitary w Black Dog - gitara przez DI-box w stół, ze stołu do 1176, potem piec i z pieca przez mikrofon do preampu stołu. To było 40 lat temu! Ja mam pozaznaczane te fragmenty w książce. Kiedy skończyłem ją czytać pomyślałem - z czym wychodzę do ludzi? Z jakim myśleniem? Czy oni się wtedy zastanawiali czy „to się tak robi”? Czy interesowały ich wykresy? Ma być oryginalnie - działa w miksie, albo nie działa! Brat Andy Johnsa stracił posadę przy nagraniach Led Zeppelin bo stwierdził, że „się nie da”. Tak samo jest z płytami. Jedni nagrywają za wielkie pieniądze, przez lata cyzelują, i nic. A drugi nagra na szybko, wrzuci na YouTube i ma miliony odtworzeń. Generalnie albo kreujemy nową jakość, albo toniemy w zalewie bezpłciowych poprawnych do bólu kapel.

Simon: Zespół musi też dojrzeć do studia. Rust gra od 14 lat, a świadomie gra... może od lat pięciu? Dopiero teraz wychodzi dobra płyta zespołu.

Swoboda: W sumie być może teraz zrobilibyśmy to inaczej, może lepiej...

Simon: No coś ty, trzeci raz? [śmiech]

Artykuł pochodzi z
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada
i Studio
czerwiec 2015
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó