SHDOW - Ludzie dojrzewają do moich numerów

01.02.2023  | Mateusz Kiejnig
SHDOW - Ludzie dojrzewają do moich numerów

Bycie producentem muzycznym w tych czasach to nie wcale taki łatwy orzech do zgryzienia. Jakiś czas temu przekonała się o tym chociażby grupa nolyrics. Jest jednak wielu producentów, którzy dobrze sobie radzą, a jednym z nich jest m.in. nasz dzisiejszy gość. O hitowych produkcjach, epizodzie w Szkole Muzyki Nowoczesnej we Wrocławiu czy potencjale artystycznym w Polsce opowiedział nam SHDOW.

Lubisz miejsce, w którym mieszkasz?

SHDOW: Tak, bardzo. Mieszkam w Gdańsku i na pewno  nie planuję przeprowadzki w najbliższym czasie. Tutaj jest moje miejsce, choć na początku nie planowałem zostawać na dłużej. To była inicjatywa trasy z Gedzem, ale później przyszła pandemia i cały pomysł legł w gruzach. W międzyczasie natomiast poznałem tutaj moją obecną dziewczynę, zakochałem się i po prostu zamieszkaliśmy razem. Uwielbiam także miejsce, w którym mieszkamy choć przez chwile miałem taką myśl, żeby mieszkać też w Warszawie powiedzmy na pół etatu. Lepszym pomysłem okazało sie jednak dojeżdżanie do Warszawy, choć nie robię tego aż tak często. Podróż w jedną stronę trwa 2,5h pociągiem, a bilet kosztuje 80 zł. Dzięki temu nie muszę tam żyć. Robię to co do mnie należy, a potem wracam do domu i mogę naturalnie rozdzielać te światy. Bardzo sobie to cenię w mojej pracy.

Skoro mowa o pracy to jak to się stało, że wziąłeś się za produkcję muzyczną?

SHDOW: Będąc w liceum ogólnokształcącym na kierunku humanistycznym non stop dostawałem od rodziców pytanie, co zamierzam robić w życiu po takim kierunku. Prawdę mówiąc bardzo dużo się nad tym zastanawiałem w tamtym czasie, bo nie chciałem zostać historykiem, polonistą czy jakimkolwiek nauczycielem. Ostatnio nawet poruszałem ten temat z rodzicami i zastanawialiśmy się, skąd właściwie wzięło się moje zamiłowanie do muzyki. Jak byłem dzieciakiem to bardzo lubiłem grać w gry komputerowe. Każda z nich miała swój soundtrack, a przecież te wszystkie hip-hopowe hity z lat 2000. pochodzą właśnie z nich. Dla niektórych były on bez znaczenia, lecz ja byłem tak zajawiony na tym punkcie, że potrafiłem kupić gazetę tylko po to, żeby sprawdzić przed premierą jaki będzie soundtrack np. do Need For Speed Underground 2. Już jako 8-letni chłopiec diggowałem scenę w taki sposób. Wiedziałem, że podoba mi się hip-hop i sam też próbowałem swoich sił w tańcu (break dance i hip hop), bo myślałem, że to będzie to, ale niestety wyszło inaczej. W końcu w 2015 roku znowu zostałem zapytany co był chciał robić w życiu, a ja odpowiedziałem, że chyba chciałbym zajmować się produkcją muzyki. Nie zapomnę nigdy miny mojego taty, który był po prostu zszokowany. Ja jednak mówiłem serio, ale trochę czasu minęło zanim pobrałem program i zacząłem się po nim płynnie poruszać.

Czyli kiedy mówiłeś tacie, że zostajesz producentem muzycznym to nigdy wcześniej się tym nie zajmowałeś?

SHDOW: Dokładnie tak. W tamtym momencie nie miałem nawet pobranego żadnego programu, więc działo się to na bardzo dużym poziomie abstrakcji. Jakbym teraz mu to powiedział to pewnie uznałby, że super pomysł, bo wiedziałby, że dobrze sie wszystko układa. Na pewno nie martwiłby się tyle, co wtedy. Moja deklaracja była porównywalna do tego jakbyś np. lubił oglądać skoki narciarskie i powiedziałbyś rodzicom, że zostajesz skoczkiem narciarskim, mimo, że nigdy wcześniej nie miałeś nart na nogach. Ja jednak wierzyłem od początku w mój pomysł i miałem przeczucie, że to jest to. Oczywiście od razu jak wpadłem na pomysł zostania producentem muzycznym to pochwaliłem się tym wszystkim dookoła. Pozwoliło mi to przestawić swoje myślenie w tym kierunku i tak rozpoczęła się moja wielka przygoda. Wszystkiego uczyłem się metodą prób i błędów, pokazywałem produkcje znajomym i niektórzy mówili, że fajne, ale w większości był to niestety hejt. To też trochę taka dziedzina, że potrzeba sporo czasu, zanim wejdziesz na słuchalny poziom, a ludzie ogarną, że faktycznie robisz muzykę, która brzmi w jakikolwiek sposób. Potrzebowałem czasu, żeby zacząć ponownie chwalić się swoimi numerami, bo na początku dużo bliskich mi osób śmiało się z moich produkcji, co w żaden sposób nie pomagało w pokonaniu tej fali ciężkiego startu. Na szczęście w końcu się udało i jestem tu gdzie jestem. Uczucie zrobienia bitu, który mi się podoba jest dla mnie niezastąpione.

Tak naprawdę trochę sam sobie nałożyłeś dodatkową presję przez swoją deklarację. Każdy zaczął oceniać Cię pod tym kątem.

SHDOW:Tak, ale na szczęście bezpośrednio nikt do mnie nie podjeżdżał. Każdy natomiast wiedział, czym się zajmuję, a wiele etapów na ścieżce mojej kariery była serią przypadków, ale też rzeczami, które po prostu udźwignąłem. Pierwszą większą rzeczą jaka mi się udała była Czeluść. W tamtym czasie byłem w imprezowym gazie i nie miałem nawet jeszcze skończonych 18 lat. Kolega wziął mnie na imprezę, bo jarał się tym, że gra na nim Czeluść. Ja wtedy kompletnie nie wiedziałem co to jest i zacząłem się zastanawiać, czy serio mamy w Polsce więcej producentów muzycznych niż Chris Carson i Sir Mich. Okazało się, że na tej imprezie poznałem całą polską scenę basową. Wróciłem do domu, przesłuchałem ich rzeczy i przez jeszcze długi czas byłem w szoku. Dało mi to bardzo dużego boosta, że można robić taką muzykę w Polsce i jest skąd brać inspiracje. Na chwile więc zapomniałem o rapie i produkcji hip-hopowych numerów i znalazłem się w takim dołku muzyki basowej. Prawda jest też taka, że raperzy z mojej okolicy nie za bardzo kumali mój vibe, bo ja jarałem się west coastem, ale nie takim jak np. Dr. Dre, a bardziej takimi nazwijmy to słonecznymi klimatami jak np. DJ Mustard. Nikt ze znanych mi osób nie rapował dobrze na takich bitach, więc skoro pojawiała się opcja robienia i rozwijania się w produkcji muzyki instrumentalnej to bardzo chciałem pójść w tę stronę. W latach 2016-2019 udzielałem się więc jako producent instrumentalny i wydałem nawet swój solowy album “Recovery”. W 2019 roku wjechałem natomiast już 100% w rap co zgrało sie z moją przeprowadzką do Gdańska. Dzięki Czeluści poznałem też wiele osób, które później pomogły mi w procesie tworzenia płyty, a jedną z tych osób był m.im Jacek Drużkowski, który jest managerem Young Igiego. W którymś momencie Jacek zaproponował mi, żebym podesłał mu swoje bity, to on je przekaże Igorowi. Tak więc była to bardzo długa i trudna droga, bo też w międzyczasie wybijało się wielu producentów jak np. Michał Graczyk, 2K, Forxst, który też był w Czeluści czy Hubi, z którym aktualnie pracuję. Chłopaki naprawdę trzymali poziom i muzycznie były to hity, w których procesie tworzenia chciałbym uczestniczyć, ale nigdy nikt nie dawał mi szansy. Demotywowało mnie to, aby dalej ciągnąć moją karierę. Te 3 lata temu mogłem powiedzieć sobie, że nic z tego nie ma i dać sobie spokój. Najłatwiej było się wtedy poddać, ale przetrwałem jakoś ten ciężki okres i mogę śmiało powiedzieć, że muzyka jest tym, czym chce sie zajmować. Pozwala mi ona także utrzymywać sie na satysfakcjonującym mnie poziomie.

Pamiętasz konkretny moment, kiedy miałeś największa załamkę pod tym względem?

SHDOW: Zawsze starałem się podchodzić do tego tematu pozytywnie. Mimo to, że długo z tego nie zarabiałem to zawsze lubiłem to robić. Oglądałem dużo filmików, gdzie producenci tacy jak Timbaland opowiadali o swoich początkach, podejściu do tworzenia itp. Obejrzałem nawet cały film Dr. Dre z Jimmy Lovinem “The Defiant Ones”, który jest o podobnej tematyce. Dla mnie najważniejsza była ta radość z tworzenia. Słuchałem wtedy dużo muzyki i myślałem sobie, że na danej płycie są tylko pojedyncze numery, które mi się podobają i dlaczego cała płyta nie może taka być. Uzmysłowiłem sobie, że może po prostu sam zacznę produkować muzykę, to wtedy zrobię taki album, który będzie mi się podobał w całości. Jeśli chodzi o doły to wiadomo, że czasami mnie łapią, ale w większości staram się nie przejmować i pracować dalej, bo byłem już w wielu dołkach typu np. brak weny i zawsze wychodziłem na prostą. Ciężko mnie też tak naprawdę określić jako producenta jednego gatunku, bo nie mam żadnego problemu ze stworzeniem utworu popowego, hip-hopowego czy jakiegoś totalnie odkręconego. Tworzenie zróżnicowanych rzeczy to też jeden ze sposób, żeby nie wpaść w dołek bit blokowy. Myślę, że ciężko jest na pewno takiemu producentowi, który produkuje bity tylko po to, żeby zarobić hajs, nie obudzić sie w którymś momencie, że ani z tego nie ma dobrych pieniędzy ani zajawy i satysfakcji. Takie osoby bardzo szybko żegnają sie z tą sceną. Dzięki temu, że przez długi czas z tego nie zarabiałem to teraz nawet jakbym miał pójść do zwykłej pracy, bo coś by poszło nie po mojej myśli to nie wyobrażam sobie nagle sprzedać moje wszystkie komputery, gitary i zapomnieć o tym wszystkim, co robiłem przez ostatnie 7 lat. Muzyka zostanie ze mną na zawsze, bo jaram się procesem twórczym czy słuchaniem muzyki. To nieodzowny element mojego życia. Gdy mam dola to słucham ciszy, bo to też pozwala mi później docenić muzykę w pewnych aspektach. Muzyka to jeden z trzech najważniejszych elementów mojego życia. Pozostałymi dwoma są potrzeby fizjologiczne i życie z moją partnerką. Wiadomo, że ważne jest też zdrowie itp. ale nawet np. będąc chorym na pewno robiłbym muzykę. Nie ważne w jakim stanie bym się znajdował to nie wyobrażam sobie nie mieć z nią styczności. Chyba jedynie utrata słuchu mogłaby mnie powstrzymać, choć myślę, że i tak na pewno coś bym wymyślił.

Wiesz, Ludwig van Beethoven, gdy stracił słuch to odciął nogi swojego fortepianu, żeby po wibracji desek rozpoznawać dźwięki. W taki też sposób skomponował swoje najsłynniejsze utwory. Jeżeli komuś bardzo zależy to wszystko się da.

SHDOW: Tak, to prawda. Jeżeli jesteś w czymś bardzo biegły tak jak np. pianista wie jak brzmi dźwięk C, D, F, G, A to może w łatwy sposób usłyszeć ich wydźwięk w głowie. Jeżeli Beethoven znał całą gamę dźwięków, których jest tylko 12 to sam mógł zapisać daną melodię wyobrażając sobie jej wydźwięk. Wiedział, które akordy do siebie pasują, bo w końcu istnieje takie coś jak koło kwintowe itp. Można więc to w jakiś sposób ogarnąć, ale i tak wielki szacunek dla niego, że mimo, że nie słyszał to zrobił bardzo dużo świetnych utworów.

Wracając jeszcze do tej sieci kontaktów, o której mówiłeś to świetnie to pokazuje jak mały jest to rynek. Dzięki znajomościom nagle może okazać się, że zaczynasz współpracować z kimś naprawdę dużym.

SHDOW: Właśnie w taki sposób otrzymałem ostatnio propozycję bycia jednym z trzech producentów najnowszego krążka jednej dużej polskiej artystki. Dostałem zaproszenie od człowieka, o którego istnieniu nie wiedziałem. A zadzwonił on do mnie, bo polecił mnie gość, z którym nigdy wcześniej nie miałem żadnego kontaktu. To jest dla mnie naprawdę duża abstrakcja, bo ze względu na sezon koncertowy w lato nic konkretnego się u mnie nie działo. Nagle dostaje taki telefon i słyszę, że polecono mnie, bo ludzie mówią, że trzeba się zgłosić do mnie jak się chce robić amerykańską muzę w Polsce. Potrzebny im jest producent, który nie spolszczy albumu, a wręcz wprowadzi coś świeżego. Ta płyta będzie więc trochę takim moim spojrzeniem na pop. Będę w tej trójce producentów takim rodzynkiem trapowym, który nigdy nie stosuje się do zasad. Nie znam teorii muzyki ani zasad miksu, nie używam też limiterów i moim zdaniem to jest potrzebne, żeby uzyskać taką nieregularność dźwięków, które są motywem przewodnim. Zaskakuje mnie ta siatka kontaktów i działanie poczty pantoflowej, że robiąc tylko muzę i pojawianie się co jakiś czas na większych albumach ludzie i tak mówią na mój temat. Ja nawet nie udzielam za dużo wywiadów, bo byłem raz Czwórce z Czeluścią, ostatnio pojawiłem się w podcascie Tuba Type Beat prowadzonym przez Phama i ENZU, a teraz udzielam wywiadu Estradzie i na tym koniec. Wydaje mi się, że to jest też kwestia znalezienia złotego środka. Warto być w porządku wobec ludzi, bo potem oni zawsze do Ciebie wrócą. Nie ważne jaką muzykę robisz, jak dobrym producentem jesteś i czy strzelasz hitami na zawołanie. Jeżeli nie jesteś ok co do swoich współpracowników, nie potrafisz dogadywać sie z ludźmi na podstawowym poziomie, masz wybujałe ego czy myślisz sobie o innych w zły sposób i zazwyczaj dajesz to jest innym odczuć to mimo wszystko Twoja droga szybciej się skończy. Jeżeli jesteś po prostu w porządku, a nawet nie robisz jakoś mega dużo utworów to nadal masz przewagę. Ja też nie uważam, żebym robił masę produkcji, ale jednak jestem praktycznie na prawie każdym większym rapowym albumie w tym kraju. Dla mnie to jest ok, choć niektórzy powiedzieliby, że to jednak trochę mało. Z drugiej strony fajne jest to, że ludzie liczą się z moim soundem, bo nie chcę zasypywać rynku moimi rzeczami jak np. Atutowy, który mieszka w Warszawie i robi po 5 bitów na kogoś album. Oczywiście takie podejście też jest spoko, ale ja nie widziałbym się w takiej roli. Wiadomo, że to też się opłaca, bo zamiast dostać kwotę X za numer, dostałbym ją po prostu razy 6 za 6 numerów. Zastrzyk gotówki to jest zawsze coś bardzo fajnego, ale mimo wszystko wolę zostać trochę bardziej z tyłu i być takim smaczkiem na albumie. Dodatkowo pojawienie się na kogoś albumie nigdy nie jest dla mnie być albo nie być.

Faktycznie jest coś w tym co mówisz, bo sam po sobie widzę, że jeśli ktoś wyświetla mi się aż za często to jakoś podświadomie zaczynam pomijać jego produkcje.

SHDOW: Tak się dzieje, bo ludzie bardzo szybko przyzwyczają się do tego co słyszą. Też nie każdemu może odpowiadać do końca sound jakiegoś producenta. Ja jako miłośnik muzyki i wielki fan bitów mam szczerze mówiąc dużo uwag do bitów, które są produkowane w Polsce. Nie mówię tu akurat o Atutowym, bo on ma swój styl i fajnie, że sobie dobrze radzi. Nie dziwie się po prostu ludziom, którym nie chce się sprowadzać już kogoś produkcji, bo jest ich po prostu bardzo dużo. Z założenia mogą one brzmieć podobnie, bo to wszystko gdzieś się zazębia, a finalnie nie jest to coś, co chciałbyś słyszeć za każdym razem. Dlatego ja chce zachować taki zdrowy stosunek jakości do ilości. Tym moim jednym trackiem na albumie staram się wprowadzać jakąś świeżość, ale też nie przytłaczać słuchacza, bo zdaje sobie sprawę, że niektóre moje bity nie są łatwe do odbioru. Zwłaszcza te ostatnie, które są raczej niesinglowe. Mało robię rzeczy hitowych, ale uważam, że wszystkie które ode mnie wychodzą są po prostu jakościowe i to na tym mi zależy najbardziej. Jak wspólnie z Hubim robiliśmy „THC” dla Young Igiego to wszyscy zgodnie myśleliśmy, że to będzie mega hit. Igi nawet zrobił do niego klip, a ludziom i ten kawałek siadł tak średnio. Album wyszedł w październiku 2019 roku i było dużo innych numerów, które o wiele bardziej się kliknęły. Nagle 2 lata później „THC” stało się viralową piosenka, bo Phunk'ill zagrał ją na bicie “The Way I Are” Timbalanda na trasie OIO, a później ludzie zaczęli też słuchać oryginału.

Pamiętam ten moment. Byłem w wielkim szoku, że ten utwór tak nagle stał się popularny, choć ja znałem go dobrze już 2 lata wcześniej.

SHDOW: Wydaje mi się, że ludzie też dopiero po 2 latach skumali jego vibe, a remiks Phunk'illa pozwolił po prostu na nowo dotrzeć do słuchaczy. W zeszłym roku był taki moment, że ten utwór w 2 tygodnie zrobił 2 razy więcej wyświetleń na YouTube i odtworzeń na Spotify niż przez te całe 2 wcześniejsze lata. Czekamy jeszcze na raporty, ale prawdopodobnie „THC” osiągnęło już wynik potrójnie platynowej płyty. Mamy taki plan, żeby zrobić ją w kształcie wielkiego liścia marihuany i powiesić w toalecie. Co do utworu to jest po prostu kwestia muzyki, która broni się sama. Nie mówię, że ten numer jest jakiś wybitny i jest w moim producenckim top 1, ale uważam, że jest po prostu dobry. Ufam swojej intuicji i jeśli czuje, ze bit który robię jest naprawdę fajny to musi się to potem przełożyć na liczby. Nabrałem już pewnego doświadczenia i też mam wrażenie, że moje ucho przyzwyczaiło się w jakimś stopniu do pewnej jakości i potrafię z marszu ocenić, czy coś jest spoko czy nie. Coraz częściej też zaczyna być doceniany sznyt moich produkcji. Piszą do mnie raperzy, ze chcą mnie zaprosić na swój album, bo numery które produkuję brzmią dobrze. Najbardziej zależy mi na feedbacku od ludzi, którzy znają się na muzyce i raperów, którzy podchodzą do rapu jak do rzemiosła. Cieszę się, że ktoś docenia moją pracę, a czy to będzie hit czy nie to szczerze mówiąc nie ma to chyba większego znaczenia. Nie ma też potrzeby klasyfikować numerów, bo muzyka i tak z czasem obroni się sama. „THC” dopiero po 2 latach wyszło na swoje i odbiło liczby, które myśleliśmy, że już pewnie nie przyjdą.

A miałeś odwrotne sytuacje, czyli, że hitem stał się numer, który według Ciebie nie miał takiego potencjału?

SHDOW: Tak, zdarzyło się tak przy numerze “Z Pierwszej Ręki” Miłego ATZ-a. Podobał mi się ten bit, ale finalnie miał nie wejść na płytę. Jednak w ostatnim momencie dograł się do niego Gruby Mielzky, a Phunk'ill i jego ekipa stwierdzili, że super to siedzi i to puszczają. Z czasem okazało się, że jest jednym z najczęściej odtwarzanych numerem na płycie. Miałem też natomiast jeszcze kilka sytuacji w druga stronę jak np. „Panamera” z Gedzem, która nie siadła na tyle na ile się spodziewaliśmy. W celu podbicia zainteresowania wyszedł nawet remix ze zwrotkami Kizo, Okiego i Kronkel Doma, ale ludzie i tak tego nie chwycili. Wydają mi się, że to też przez to, że bit w tej piosence jest wymagający. Jakiś czas temu podobną sytuację mieliśmy także z Otsochodzi przy numerze „WWA Melanż”, który dodatkowo był pierwszym singlem promującym płytę “Tarcho Terror”. Byliśmy mega zajarani tym kawałkiem, a ja w ogóle byłem fanem też samego bitu i na początku nie chciałem go nawet nikomu sprzedać, bo wierzyłem, że może uda się go gdzieś puścić poza granicę Polski. Doszedłem jednak do wniosku, że jeśli mam go tak trzymać, a potem przespać moment to wolę spróbować go puścić w Polsce, a następnym razem może spróbuję puścić coś zagranicą. Wypuściliśmy w każdym razie ten numer i nie przyjął się on jakoś bardzo hitowo. Dopiero po koncertach zobaczyłem, że siada on naprawdę dobrze. Często mam po prostu tak, że ludzie jakby dojrzewają do numerów, które produkuję. Nie potrzebuję, aby mój numer znalazł się na liście Billboard w pierwszym tygodniu. Najważniejszy jest dla mnie impas finalny, żeby ktoś po paru latach powiedział, że to był dobry numer. Tak jak „Nie nie” czy „Nowy Kolor” Otsochodzi, które aktualnie są uważane za super numery, a w swoim czasie budziły kontrowersje, bo były bardzo świeżym soundem. Tak naprawdę jest mnóstwo takich numerów w Polsce. Np. „Bestia” Young Igiego jest dla mnie jego najlepszym utworem chociaż ma ona już ponad 4 lata. Chciałbym, żeby moje numery też miały taki realny wpływ na ludzi, z czymś im się kojarzyły po latach, a nie żeby były to hity tylko jednego roku. Taki sposób docierania do słuchaczy jest dla mnie najbardziej satysfakcjonujący.

Podobnie było z utworem “Plecak” Young Multiego. Na początku wszyscy się z niego śmiali, a w tym roku na SBM Festivalu namiot prawie przy nim wybuchnął.

SHDOW: Ja akurat fanem muzyki Multiego nie jestem, ale w tamtych czasach byłem na pewno fanem “Plecaka”. To był taki polski odpowiednik muzyki jaką robili wtedy Playboi Carti czy Lil Uzi Vert i trzeba przyznać, że Multi idealnie się wpasował. Nie rozumiałem trochę hejtu w jego stronę, bo bragga stawała się czymś coraz bardziej powszechnym i było to na pewno lepsze, niż życie ciągłymi aferami starych głów. Prawda jest też taka, że czasy w których wyszedł ten numer były naprawdę ciężkie, bo polski hip-hop był wtedy mocno zakiszony, a na sprzedażowym szczycie swojej kariery był Paluch i Szpaku wydający jeszcze w BORze. Robili oni wtedy platynę w 17 godzin co było czymś niesamowitym, więc ciężko było się przebić z czymś nowym. Myślę, że w dobrym czasie wyszedł ten numer i miał na pewno swoje 5 minut, lecz dzisiaj już trochę ciężko się go słucha, bo się po prostu zestarzał.

Z tym numerem jest też trochę inaczej, bo ludzi nie mogli się nim nacieszyć na koncertach, bo BOR blokował prawie wszystkie ruchy Multiego.

SHDOW: Blokowali go chłopaki, to prawda, ale co zrobić. Branża tak wtedy wyglądała, ale teraz jest już trochę lepiej, bo nawet mamy rapujących tiktokerów, którym nikt nic nie może powiedzieć. Na nowej płycie 2115 jest chociażby Wersow, gdzie jakby to się wydarzyło 4 lata wcześniej to BOR zrobiłby im cancel totalny. Wiadomo, nie jestem jakimś entuzjastą muzy tworzonej przez YouTuberów, ale cieszy mnie krok w przód pod względem otwartości. Teraz już prawie nikt nie mówi, że nie można się jakoś ubierać, rapować o niektórych tematach czy używać Auto-Tune’a czy jak to niektórzy mówią AUDIOTUNE’A.

Skoro już wspomniałem o SBM FFestivalu to wiem, że Ty również się na nim pojawiłeś.

SHDOW: Tak, dostaliśmy zaproszenie na koncert Bedoesa na SBM FFestival vol. 6, bo to m.in. na nim kręciliśmy klip. Byłem więc na festiwalu i uważam, że pod względem humanitarnym mógłby konkurować z festiwalami organizowanymi przez Alter Art. To był festiwal dla ludzi i nie było żadnych akcji typu mała butelka wody kosztuje 15 zł. W końcu ktoś o tym pomyślał i mega mnie to cieszy, bo widziałem tam mnóstwo dzieciaków, które pewnie dostały od rodziców z 50 zł na cały dzień i musiało im to wystarczyć. Nie byliśmy natomiast na wszystkich dniach, ale słyszałem opinie ludzi, że są mega zadowoleni, bo wszystko zrobione było bardzo profesjonalnie. Mega szacun ode mnie za całość.

Odbijmy natomiast na ścieżkę bardziej edukacyjno-techniczną. Chciałem się Ciebie zapytać, czy Ty miałeś w ogóle kontakt ze szkołą muzyczną?

SHDOW: Po liceum spróbowałem na jeden semestr iść do Szkoła Muzyki Nowoczesnej we Wrocławiu. To bardzo fajna szkoła, mega mi się tam podobało i poznałem tam też ciekawych ludzi m.in. Kubę Sojkę, który jest jednym z największych geeków syntezatorowym w Polsce. Byłem tam m.in. z CatchUpem czy Michałem Aniołem, bo znaliśmy się już wcześniej. Zrezygnowałem ze studiów ze względu na przeprowadzkę do Trójmiasta i braku dogodnej możliwości transportu. Jeszcze jak mieszkałem we Wrocławiu to funkcjonował samolot na linii Gdańsk-Wrocław, który wylatywał o 7:45, a o 8:30 był już na miejscu. Dodatkowo kosztował on tylko 100 zł, więc pomyślałem sobie, że najwyżej będę latał na uczelnie samolotem. Brzmi to może abstrakcyjnie, ale był to najtańszy i w sumie jedyny środek transportu, żeby nie spędzać w podróży wielu godzin dziennie. Jak już się przeprowadziłem do Gdańska to niestety ten samolot przenieśli na 14:00, więc stwierdziłem, że to znak, żeby rzucić te studia. Nie czułem, że robię coś złego, bo przez pewien okres czasu miałem wrażenie, że ja już wszystko wiem, bo byli tam ludzi, którzy zaczynali z muzyką od 0. Oni dopiero pierwszy raz na tych studiach dotykali komputera pod kątem robienia muzyki, gdzie ja zdobywałem już wtedy pierwsze osiągnięcia jak np. złota płyta. Rozmawiałem tam głownie z wykładowcami, bo byliśmy na podobnym poziomie i mogliśmy powymieniać się doświadczeniami. Nie czuję więc, żebym coś stracił rzucając te studia. Chyba jedynie to, że nie będę miał na to papieru.

A jak bliska jest Ci w takim razie teoria muzyki?

SHDOW: Wiem tylko tyle, że jest 12 dźwięków, jak zbudować akord mollowy i durowy oraz jak robić przewroty. Uważam, że jest to tyle, ile potrzebujesz, żeby zrobić karierę jako producent muzyczny. Myślę, że im więcej wiesz tym gorzej, bo znam wielu chłopaków, którzy potrafiliby zagrać wszystko, ale nie potrafią stworzyć utworu. Za dużo myślą nad tym, czy coś będzie do siebie pasować, że potem finalnie ten utwór ląduje w koszu. Ja np. nie wiem, czy akord, który właśnie ułożyłem w piano rollu w ogóle istnieje i czy da się coś takiego zagrać, ale jak brzmi dobrze to tak zostaje. Jazz wydaje się być tutaj idealnym przykładem, że często seria przypadków i improwizacji pozwala Ci stworzyć świetny utwór. Oni akurat mają bardzo dużą wiedzę i potrafią ją wykorzystać, ale czy ten nadmiar wiedzy im czasami nie przeszkadza? Popatrzmy sobie na postać Jimiego Hendrixa, który nie wiedział nawet jak trzymać gitarę, a został legendą i do dziś jest postacią, która budzi podziw wśród gitarzystów. Jeśli więc chcesz zostać legendą to nie musisz znać teorii muzyki. Czasami im mniej wiesz tym większe masz pole manewru, bo nie ograniczasz się w żaden sposób.

A Twoja rodzina jest w jakiś sposób powiązana z muzyką?

SHDOW: Mój tata jest samoukiem gry na akordeonie, bo kiedyś chyba został do tego zmuszony albo po prostu sam sobie to wymyślił tak jak ja wymyśliłem sobie bycie producentem. Z tego co wiem to mój nieżyjący już dziadek od strony mamy także był muzykiem samoukiem. Grał on akurat na pianinie i gitarze, więc gdzieś to ziarenko się pojawiło, a skoro ponoć dzielimy się genami co 2 pokolenia to może coś jest na rzeczy. Trochę cech muzycznych odziedziczyłem po tacie, zdwojoną część po dziadku i powstał taki produkt idealny w postaci producenta muzycznego. Natomiast takich muzyków z prawdziwego zdarzenia nigdy u nas w rodzinie nie było.

Tata przelał na Ciebie miłość do akordeonu?
 
SHDOW: Zdecydowanie nie. Bardziej już chyba miłość do bycia samoukiem. Zawsze, gdy chciałem żeby mi coś zagrał to chwile posłuchał danego utworu, wyłapał parę nutek i grał mi jakby znał to od wielu lat. Ja podobną technikę opanowałem z gitarą, bo zawsze bardzo chciałem grać na jakimś instrumencie, a akordeon nigdy mnie jakoś do siebie nie zachęcał. Był ciężki, nie wiedziałem jak go trzymać i jak w ogóle na nim coś zagrać. Trzeba łączyć granie basu, melodii i jeszcze w międzyczasie go rozchylać. Totalnie nie dla mnie. Gitara natomiast bardzo mi się spodobała i wydaje mi się, że to też ze względu na to, że w pewnym etapie mojego życia słuchałem dużo heavy metalu, metalu czy rocka w przeróżnej postaci. 2003 rok był czasem świetności takich zespołów jak Linkin park czy Limp Bizkit, czyli nowoczesnego heavy metalu, który czerpał momentami z hip-hopu, używał scratchy itd. Zawsze w tych utworach podobała mi się gitara i perkusja. Zażyczyłem sobie więc perkusję na komunię, lecz mimo tego, że mieliśmy w domu pokój do ćwiczeń to niestety nigdy jej nie dostałem. Stwierdziłem więc, że skoro nie mogę mieć perkusji to chociaż kupię sobie gitarę. Dostałem pieniądze na urodziny i naprawdę ją kupiłem. Została ona ze mną do dzisiaj, a kupowanie nowych gitar jest dla mnie jednym z wielu sposobów wydawania pieniędzy na własne zachcianki. Lubię oglądać gitary i fascynuje mnie ich wygląd oraz brzmienie. Dobrze, że nie mam aż tak dużo miejsca w pokoju, bo gdybym miał to na pewno stałyby w nim więcej niż 3 gitary, które obecnie posiadam.

A dużo używasz takiego zewnętrznego sprzętu jak gitara czy fizyczne syntezatory?

SHDOW: Staram się, ale pamiętam, że miałem taki moment, że nie chciałem nic takiego używać, bo twierdziłem, że wszystko mam w komputerze. Po czasie jednak zrozumiałem, że feeling, który możesz oddać za pomocą żywej gitary jest umiejętnością, która bardzo często się przydaje. Tak samo to, jak omikrofonować instrumenty, a potem jeszcze przerobić dźwięk wydobyty z gitary tak, żeby pasował do bitu. Aktualnie kupiłem sobie nawet gitarę basową Squier Precision Bass, żeby wbijać  do utworów pojedyncze nuty. Basistą nie jestem i nie umiem na niej grać Flea z Red Hot Chili Peppers, ale wbicie takich pojedynczych dźwięków na raz przydaje się chociażby w produkcji sampli, czy mega prostych paternów basowych. Dla mnie to i tak brzmi lepiej niż jakakolwiek próbka z vst będącego emulacją gitary basowej. Fakt, że ciężko jest przerzucić taki pojedynczy akord na komputer, żeby brzmiał on dobrze, ale ma to ogromne znaczenie i dlatego dużo z tego korzystam. Z fizycznych syntezatorów dużo nie korzystam, bo po prostu nie mam na nie miejsca w mieszkaniu. Marzy mi się kiedyś zakupić te wszystkie synthy jak Moogi, Sequential Prophety itd. Kiedyś na pewno przyjdzie taki czas, że codziennie będę odpakowywał karton z nowym syntezatorem. To takie jedno z moich małych marzeń. Ostatnio zacząłem także korzystać z drum padów Maschine MK3 od Native Instruments do wbijania bębnów i myślę, że są one godnym następcą Akai MPC2000. Rysowanie perkusji za pomocą myszki jest spoko, ale tak jak już wspomniałem bardzo ważny jest feeling. Jeśli coś do końca nie wyjdzie to zawsze możesz to potem poprawić w programie, a chociaż masz z tego większa zabawę. Uczysz się wtedy także tej rytmiki, bo choć na pozór granie z metronomem wydaje się łatwe, to tak naprawdę trudno jest tak zagrać, żeby loop miał idealnie 4 bary, a jego początek i koniec płynnie przez siebie przechodziły. Zauważyłem to jak bawiłem się trochę Teenage Engineering OP-1 i od tamtego momentu twierdzę, że to też jest forma sztuki. Chcę to w sobie wyćwiczyć, bo myślę, że to też podniesie poziom moich produkcji.

Jak w ogóle wygląda aktualnie Twój set up?

SHDOW: Powiem tak, oszczędzam miejsce na biurku. Jedyne co mam na nim aktualnie to po pierwsze mikrofon Mikrofon Shure SM7B do nagrywania jakiś swoich pomysłów wokalnych, czyli sampli pojedynczych melodyjek i falsetów. Jest też MacBook Pro, bezprzewodowa klawiatura logitech, myszka logitech i wspomniany przez mnie przed chwilą wypożyczony drum pad. To dla mnie wystarczający zestaw. Nie mam nawet klawiatur MIDI, choć kiedyś próbowałem się do niej przełamać, ale totalnie mi nie podchodzi jej feeling. Nie lubię i nie umiem jej płynnie używać. Chyba, że miałbym w niej cała szerokość oktaw to faktycznie mógłbym zacząć czerpać przyjemność z takiego grania. Miałem kiedyś klawiaturę Native Instruments Komplete Kontrol A49 to dobrze mi się na niej grało, ale wszystko mniejsze mnie denerwuje. Brak tych 2 czy 3 oktaw jest dla mnie za dużym minusem. Natomiast wychodzą sobie naprzeciw tymi drum padami, ale też muszę mieć taki model, który będzie mi ułatwiał pracę, a nie utrudniał. Tak jak wspomniałem mam też 3 gitary: Squier Precision Bass, Jet Stratocaster oraz gitarę akustyczną firmy Takamine, na których gram dla inspiracji albo dogrywam partie. Nie korzystam natomiast z żadnych monitorów, a moimi jedynymi odsłuchami są słuchawki Audio-Technica M50x i wbudowane głośniki w MacBooka. Nie mam tak naprawdę warunków akustycznych w mieszkaniu i nie chciałbym też katować codziennie mojej dziewczyny jakimiś detalicznymi pracami nad utworem. Efekt końcowy jest super, ale sam proces tworzenia niejednokrotnie jest bardzo ciężki i mozolny. Nie ma też sensu, żeby kupował sobie jakieś głośniki, bo zajęłyby mi tylko miejsce, a ja i tak bardzo lubię pracować na słuchawkach. Do tego stopnia że nie przeszkadzają mi duże problemy akustyczne w studiach, w których mam okazję pracować. Wiem jak coś mniej więcej brzmi i moje ucho też przyzwyczaiło się do niektórych sprawdzonych dźwięków, których często używam. Niejednokrotnie np. używam tej samej stopy, a hihatów czy snare’ów zależnie od tego co aktualnie robię. Do dolnych częstotliwości też często używam tych samych dźwięków, bo mają one tylko jedno zadanie - dudnić. Zawsze wiem w co mniej więcej celować i w jakiej stylistyce się poruszać, żeby numer brzmiał tak jakbym chciał. W domu więc nie mam monitorów, ale mam je za to w małym studiu, które wynajmuje do nagrywania wokalistów i przyjmowania gości. Są to dokładnie Yamaha HS8. Natomiast mój daily set up to MacBook, słuchawki i kącik w salonie w mieszkaniu.

A jak to wygląda u Ciebie z wtyczkami?

SHDOW: Na ten moment moimi ulubionymi wtyczkami do kręcenia dźwięków od 0 są Serum i Massive X. Używam ich naprzemiennie, bo mają fajny, czytelny dla mnie interfejs. Jeśli natomiast szukam czegoś bardziej wykwintnego dźwiękowo to używam Repro-5 i u-he Diva. Tak samo polecam cały pakiet od Soundtoysa, bo jest to totalny GOAT i po prostu nie ma nic lepszego. Dużo producentów go pomija, bo choć fajnie wygląda to jednak dużo kosztuje. Natomiast jak już komuś uda się go zcrackować to nie za bardzo wiadomo jak go używać. Ja z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że to kopalnia bardzo dobrych dźwięków i gotowych presetów. Dodatkowo jak potrafi się samemu kręcić soundy to można wydobyć z tej wtyczki naprawdę super rzeczy. Jak byłem w tamtym roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie wraz z ekipą w składzie Hubi, HVLL, Nikola i Rayo współpracowaliśmy z Mikem Hectorem, który robił bity dla chociażby Kendricka Lamara czy Doja Cat to on również używał tej wtyczki. W ogóle kluczem tam jest sound selection, czyli używanie bardzo dobrych i przemyślanych sampli oraz to kiedy i jak użyć każdego pojedynczego dźwięku. Dodatkowo bardzo duży nacisk kładziony jest tam na efekty. Pamiętam, że z najgorzej brzmiącego pianina udało nam się efektami wyciągnąć sound pianina niczym z lat 60. Pozostałe rzeczy jak np. EQ to już te, które są wgrane do Abletona. Dla mnie taki zestaw jest wystarczający.

Często kręcisz brzmienia od zera?

SHDOW: Ostatnio dość często startuję z pozycji INIT, choć oczywiście dalej lubię przejrzeć listę presetów jaką oferuję syntezator. Takie zapędy mam choćby z czystej ciekawości czy potrafiłbym zrobić jakiś konkretny sound lub po prostu chcę sprawdzić możliwości jakie oferuje dana wtyczka. Bardzo istotnym dla mnie elementem jest post processing, gdyż czasem nawet najprostszy dźwięk puszczony przez emulację taśmy, czy jakiś preset z Soundtoys potrafi nadać mu totalnie inny charakter i wyjątkowość. Swoją drogą jeszcze przed końcem roku udało mi się kupić mojego wymarzonego MOOGa model Matriarch, który nie ma presetów i gra tak jak go zaprogramujesz, gdyż jest semi-modularny. Tak naprawdę jestem dopiero w trakcie poznawania tej bestii ale myślę, że będzie mi wiernie towarzyszyć przez cały najbliższy rok.

Zmierzając powoli do końca naszej rozmowy chciałbym Cię jeszcze zapytać, jakie masz plany na najbliższy czas?

SHDOW: Jestem aktualnie w bardzo fajnej pozycji do wprowadzania zmian, które chciałbym usłyszeć na polskiej scenie. W ostatnim czasie byłem trochę zgorszony i sfrustrowany tym, co się w Polsce aktualnie wydaje. Jednak teraz to ja zaczynam rozdawać karty i chcę wprowadzić tę świeżość i pomysły, które cenię sobie w zagranicznym hip-hopie. Wiadomo, amerykański rap też ma swoje złe strony, ale ja mówią tutaj konkretnie o sound selection jak np. na ostatniej płycie “Mr. Morale & The Big Steppers” Kendricka Lamara czy wszystkich płytach A$AP Rocky'ego. To jest muzyka, która niesie coś za sobą i też brzmi bardzo jakościowo. Chciałbym wprowadzić taki poziom produkcji w Polsce. Ekipa, z którą byłem w Stanach Zjednoczonych robi naprawdę świetne rzeczy i nawet mamy przestrzeń, żeby powoli pokazywać szerzej nasz sound i uświadamiać słuchaczy. Chciałbym, aby muzyka odeszła od robienia tylko pustych hitów na TikToka, a zaczęła być uznawana jako sztuka. Żebyśmy wrócili trochę do momentu, kiedy muzyka i polski rap były po prostu cenione. Z tym potencjałem artystycznym, który mamy w Polsce naprawdę można wprowadzić jakiś powiew świeżości do muzyki. Taki jest mój plan, ale zobaczymy co przyniesie los.

To ciekawe co mówisz, bo sam się od jakiegoś czasu łapię na tym, że ta topka rapowa w Polsce już nie ma takiej jakości jak parę lat temu. Często są to po prostu rzeczy wtórne, których nie chce się słuchać.

SHDOW: Ja mam dokładnie tak samo, a pamiętam, że jeszcze parę lat temu tak to nie wygladało. Bardzo lubiłem takie płyty jak “Konfetti” Young Igiego, “Złota Owca” Palucha, “Bohema” Gedza czy “Atypowy” Szpaka, której słuchałem na repeacie w samochodzie. Uważam, że to były bardzo dobre płyty, a teraz to nie ja dorosłem do innego soundu, tylko po prostu nowe płyty hip-hopowe nie trzymają już tego poziomu co parę lat temu. Taki album jak chociażby “Long.Live.ASAP” A$AP Rocky'ego z 2013 roku jest ponadczasowy i nawet jakby wyszedł dzisiaj to jarałbym się nim tak samo jak kiedyś. W polskim rapie od jakiegoś czasu tego nie ma, a boje się co będzie za 2 lata. Chciałbym po prostu, żeby utwory miały nutkę czegoś takiego co zostanie w człowieku i będzie definicją czasu, w którym wyszło. Żeby były ponadczasowe i za 5 lat brzmiały tak samo dobrze. To jest taki mój ambitny plan i myślę, że da się go zrealizować, choć ego artystów rapowych jest wielkie jak niezbadane dna oceanów. Ludzie powoli też zaczynają dostrzegać ten przesyt, a myślę, że będzie to tylko postępować. Moim drugim planem jest to, żeby cały czas iść do przodu, nie zatrzymywać się i zawsze być krok przed wszystkimi. Myślę, że w tym roku wyjdzie ode mnie dużo ciekawych i różnorodnych rzeczy. Mój katalog z roku na rok się powiększa, a ja jestem coraz bardziej zadowolony z mojej pracy, więc myślę, że idzie to w dobrą stronę.

Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó