Niemoc - Bez wyzwań nie ma rozwoju

27.10.2019 
Niemoc - Bez wyzwań nie ma rozwoju fot. Michał Barszczewski

Niemoc to trójka muzyków z Zielonej Góry, którzy nie tak dawno wydali swoje debiutanckie LP pt. Baśnie. W naszej rozmowie pojawiają się zatem pytania o to wydawnictwo, ale nie jest to jedyny temat o jakim dyskutujemy z Michałem Drozdą, Filipem Awłasem oraz Radosławem Regułą. Jak zwykle pytamy o kwestie związane z samym początkiem muzycznej drogi naszych gości, momenty przełomowe, oraz sprzęt, który towarzyszy im w tej wędrówce.

W Nowych Bitach często rozpoczynamy rozmowy od pytania o edukacje muzyczną i niech tym razem będzie podobnie – jak to u Was wyglądało?

Michał Drozda: W podstawówce chodziłem na lekcje gry na gitarze, które prowadziła moja pani od muzyki. Jakoś po 2 latach dostałem gitarę elektryczną, na której grać uczyłem się już sam. Grałem dużo ze słuchu i można powiedzieć, że „wymyślałem” moje ulubione utwory trochę od nowa i po swojemu. Wydaje mi się, że sposób w jaki dzisiaj posługuję się instrumentem wykształcił się u mnie w dużej mierze w tamtym okresie. Byłem członkiem kilku „zespołów”, a w jednym z nich poznałem Filipa. Kiedy zaczęliśmy tworzyć coś na poważnie pod nazwą Niemoc, okazało się, że cztery ręce to za mało. W jakimś sensie byliśmy sobie z Radkiem „pisani”, ponieważ razem muzycznie dojrzewaliśmy. Naturalną rzeczą było więc jego dołączenie do Niemocy. Co ciekawe, już na pierwszej próbie w trójkę powstał, moim zdaniem, nasz najważniejszy utwór, czyli Przekątne. To od niego tak naprawdę wszystko się zaczęło.

Filip Awłas: U mnie z kolei początek to nauka w klasie keyboardu w ognisku muzycznym. Była to więc taka klasyczna keyboardowa gra melodii ludowych oraz standardów z akompaniamentem. Może się to niektórym wydawać mało ambitne, ale z perspektywy czasu doceniam tę naukę, gdyż dała mi swobodę w grze na klawiszach oraz solidne podstawy. W późniejszym czasie zaliczyłem również przygodę z grą na tubie w orkiestrze dętej, a po liceum zdecydowałem się na studia związane z muzyką. Niemoc była moim pierwszym „poważnym” zespołem, a przynajmniej pierwszym, w którym mam tak dużo do powiedzenia na polu artystyczno-muzyczno-produkcyjnym.

Radek Reguła: Jestem samoukiem i nigdy z pomocy żadnego nauczyciela, z wyjątkiem internetu, nie korzystałem. Pierwszą gitarę elektryczną dostałem w wieku 13 lat i podobnie jak Michał, ze słuchu i dostępnych tabulatur uczyłem się grać ulubione piosenki. Myślę, że ważnym dla nas obu momentem wczesnego rozwoju muzycznego było odkrycie gitarowych kostek oraz możliwości kreowania brzmienia z ich wykorzystaniem. Przez ten czas dorobiliśmy się obaj pokaźnej kolekcji efektów, które razem z nami ewoluują. Dostosowywane są do wymagań studyjnych i scenicznych oraz stanowią w dużej mierze o charakterystyce naszego zespołu.

Czemu to właśnie one są dla Was tak ważne?

MD: Założyliśmy zespół będąc w liceum. Nie mieliśmy zbyt dużych środków na sprzęt, zaczynaliśmy od Behringera. Bez tej firmy mogłoby nas nie być, bo dzięki niej mogliśmy uczyć się jaki efekt do czego służy i szukać dokładnie takich, jakich potrzebujemy. Ludzie często narzekają na Behringera i znajdują spełnienie dopiero w posiadaniu nawet najprostszych konstrukcyjnie efektów z najwyższych półek cenowych. My nie mogliśmy pozwolić sobie na takie rzeczy, a mimo wszystko graliśmy koncerty na dużych scenach. Choć obecnie większość z nich została zamieniona na Boss czy Electro Harmonix, to do dziś używamy niektórych starych Behringerów i bardzo je sobie chwalimy.

Domyślam się, że wśród Waszych muzycznych inspiracji dominują zespoły gitarowe.

MD: Pewnie tak. Myślę, że jak wielu innych młodych muzyków długo słuchałem Nirvany. Potem dużo indie rockowych gitarowych zespołów jak np. Franz Ferdinad, White Lies, czy Kasabian. W gimnazjum natomiast pojawili się Cool Kids of Death i The Sound. Gdybym miał jednak wskazać moje największe inspiracje, z których czerpię cały czas, to na pewno byłby to Jack White w każdej postaci. To dla mnie ikona. Poza tym, wymieniłbym jeszcze The Drums, Muchy i Krzysztofa Zalewskiego, bo oni „otworzyli” mi głowę na wrażliwość w muzyce, oraz Foals, a więc zespół, który pewnie wpłynął na mnie najbardziej. Kompozycje, brzmienie, styl, występy na żywo i rozwój na przestrzeni lat – wszystko tu się dla mnie całkowicie zgadza. Chętnie umyłbym im buty.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

FA: Nasze backgroundy muzyczne mają dość duży rozrzut. Ja z domu wyniosłem zainteresowanie jazzem i funkiem, które poznawałem już w dość młodym wieku ze względu na gust mojego taty. Pierwsze samodzielne zajawki pojawiły się w okresie gimnazjum i było to zainteresowanie początkami hip-hopu oraz electro w Nowym Jorku na przełomie lat 70. i 80. Dopiero powiązania tamtego środowiska doprowadziły mnie do post-punku, który w Niemocy jest naszym wspólnym mianownikiem.

RR: Tak jak podkreślił Filip, nasze gusta muzyczne i inspiracje są bardzo różnorodne. Wydaje nam się, że dzięki temu nasza twórczość zyskuje na oryginalności i złożoności – każdy z nas ma do dołożenia własną „cegiełkę”, wynikającą z oryginalnie wykształconego rozumienia muzyki. Na mnie największy wpływ wywarł shoegaze oraz post-punk, co łatwo zauważyć w mojej grze na gitarze. Na początku dużo czerpałem ze Slowdive, My Bloody Valentine czy The Cure. Ostatnio moje gusta przesunęły się w stronę mainstreamowego popu i tam poszukuję inspiracji, które chcę przekładać na Niemoc.

A ten post-punk jak jeszcze się objawia? Pamiętam, że w swojej książce Simon Reynolds pisał: „post-punk to próba przełożenia wszystkich modernistycznych tematów i technik na muzykę popularną”.

FA: Według mnie post-punk objawia się najmocniej w odbiorze naszej muzyki przez słuchaczy. Bardzo często jesteśmy porównywani do zespołów innych dekad – zwłaszcza z lat 80. i 90. Choć naśladowanie dawnych brzmień nie jest zamierzonym celem, to takie podświadome „przemielenie” tego co już było najbardziej wpisuje się w nurt post-punkowy. Efektem jest właśnie ten postmodernistyczny konglomerat brzmień, klisz i ledwo uchwytnych nawiązań, które same z siebie mogą nie być czymś wartościowym, ale jako część całości nabierają sensu i stanowią wartość dodaną muzyki. I wracając do punktu wyjścia to dopiero odbiór utworów przez słuchacza w odniesieniu do jego zbioru doświadczeń i kontaktu z przeróżną muzyką pozwalają zobaczyć w Niemocy to, co już jest dla niego znajome, lecz zapakowane w całkiem nową formę.

Myślę, że ważnym momentem naszego wczesnego rozwoju muzycznego było odkrycie gitarowych kostek oraz możliwości kreowania brzmienia z ich wykorzystaniem. Przez ten czas dorobiliśmy się pokaźnej kolekcji efektów, które razem z nami ewoluują. (Radek Reguła)

W jaki sposób powstają utwory Niemocy?

MD: Cały materiał na nasze dotychczasowe EP-ki powstawał u Filipa w pokoju. Dopiero podczas nagrywania płyty Baśnie zdecydowaliśmy się zarejestrować gitary w studiu. Większość naszych utworów powstała w wyniku wspólnego jamowania. Oczywiście bywa też tak, że każdy z nas tworzy swoje własne kompozycje, a później opracowujemy je wspólnie. Odkąd zakończyliśmy etap związany z płytą bardzo zmieniliśmy podejście do komponowania – utwory są bardziej przemyślane i więcej czasu spędzamy pracując na komputerze niż jamując.

FA: Kiedyś prawie nie używaliśmy wirtualnych instrumentów, a naszym DAW-em był niezawodny i prosty Reaper. Na komputerze nagrywaliśmy same ślady audio, nawet z automatu perkusyjnego. Niedawno przesiedliśmy się na Ableton Live, perkusję układamy w Drum Racku, dopiero później adaptujemy ją na Akai na potrzeby występów live. Chyba najczęściej używanym przez nas VST jest symulacja Korga Polysix – wiąże się to z tym, że na początku działalności zespołu używaliśmy prawdziwego Polysixa i programowanie go jest bardzo proste.

RR: Na początku istnienia zespołu nasz sposób pracy był na pewno bardziej „punkowy” – wszystko odbywało się w mieszkaniu, nagrywaliśmy ścieżki na szybko i nie przykładaliśmy zbyt dużej wagi do strony produkcyjnej. Teraz zmieniło się to diametralnie – dalej nagrywamy i prowadzimy pracę kreatywną niemal wyłącznie na wspólnych próbach, ale kluczowa jest dla nas produkcja, która ma odzwierciedlić energię, jaką potrafimy wykrzesać z siebie na koncertach. Poza tym, wszyscy trzej jesteśmy fanami różnych produkcyjnych zabiegów i sztuczek. Lubimy zatem spędzać czas na kręceniu gałkami i przeglądaniu sampli w poszukiwaniu idealnego brzmienia.

6 najlepszych efektów gitarowych wg. Niemocy

1.

Behringer DR400

„To chyba najważniejszy efekt Niemocy. Obaj mamy takie od początku i nigdy nas nie zawiodły. Jest to kopia nieprodukowanego już BOSS RV-3. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale nie znam żadnego innego reverbu w tej cenie, który ma potencjometr MIX. Jest to funkcja nie do zastąpienia. Bardzo przydaje się w kreowaniu brzmienia naszego zespołu”.

2.

Electro-Harmonix Small Clone

„Kultowy chorus. Typ efektu, który jest włączony przez większość czasu, ponieważ jest ważną częścią naszego brzemienia. Kupiłem wersję po modyfikacji, w której przełącznik Depth zastąpiono potencjometrem”.

3.

BOSS PS-5 i Behringer US600

„Naszym zdaniem, jeśli chodzi o oktawę, to klon Behringera zdecydowanie wygrywa z PS-5. Dźwięk jest mniej robotyczny. Aby jednak uzyskać efekt dive bomb, korzystam z BOSSa ze względu na jego solidniejsze wykonanie”.

4.

Mooer TDD-1

„Delay i looper o dużej liczbie trybów zamknięty w bardzo małej obudowie. Ma możliwość zapisania presetu, co bardzo ułatwiło mi w granie live. Szkoda tylko, że nie ma trochę większych potencjometrów”.

5.

BOSS OS-2

„Robiliśmy kilka podejść do wymiany tego efektu na distortion z wyższej półki i OS-2 zawsze wracał do mojego pedalboardu. Mam słabość do jego brzmienia i odnoszę wrażenie, że nasze kawałki po prostu brzmią jak on. Używam z nim BOSS BD-2 dla uzyskania lżejszego przesteru lub podbicia czystego dźwięku”.

6.

Joyo JF-14

„Podstawa naszego brzmienia live. Efekt, który wcieliliśmy do pedalboardów jako symulację wzmacniacza. Każdy z nas ma w nim ustawienia dobrane pod swoją gitarę i dosłownie zaklejone taśmą – w nich nigdy się nie miesza. Kompresor, reverb i American Sound – taka konfiguracja to dla nas stan zero”.













Co zadecydowało o tym, że „weszliście” do profesjonalnego studia nagrań?

MD: Często dochodziły do nas opinie, że na żywo brzmimy super, ale nasze nagrania pozostawiają wiele do życzenia. Chcieliśmy coś zmienić w tym temacie – zachowując swoje brzmienie podejść do nagrań w bardziej przemyślany i profesjonalny sposób.

FA: Patrząc wstecz na nasze stare nagrania, sami słyszymy, ile im brakuje w kwestii produkcji. Na początkowym etapie działalności skupialiśmy się raczej na wypracowaniu swojego stylu, przekazaniu emocji. Byliśmy na tyle podekscytowani samym faktem tworzenia nowej muzyki i tym, że nasz zespół zaczyna przebijać się gdzieś na scenie, że kwestie „poprawnego” nagrania wydawały nam się drugorzędne. Z biegiem lat zrozumieliśmy, czy też poczuliśmy, że chcielibyśmy czegoś więcej. Stąd całe to mityczne „wejście do studia”.

RR: Odnieśliśmy też wrażenie, że kiedy zespół nabrał tempa, konieczne stało się rozejrzenie dookoła i posłuchanie tego, jak brzmią inni wykonawcy w Polsce. No i nietrudno nam było stwierdzić, że brzmią lepiej. Takie poczucie konieczności ciągłego równania do góry to bardzo pobudzający bodziec.

Wyobrażam sobie, że „przeskok” z pokoju do studia mógł być dla Was problematyczny.

MD: Przeskok był rzeczywiście duży, ale bardzo pomogła nam współpraca z Michałem Kupiczem. Był dla nas wielkim wsparciem, dzięki czemu nagrania były świetnym doświadczeniem, a nie problemem. Podczas rejestracji nie było w nas stresu, a jedynie wielkie chęci do stworzenia czegoś fajnego.

FA: O odtwarzaniu naturalności raczej nie było mowy, dotychczas żaden nagrywany dźwięk nie rozchodził się po pomieszczeniu – wszystkie instrumenty były nagrywane wpięte w linię w mikserze. Może właśnie tej naturalności, przestrzeni, fizycznego brzmienia dźwięku szukaliśmy w studiu. W moim pokoju nie było żadnej adaptacji akustycznej a samo pomieszczenie ma dość niefortunny kształt, ponieważ jest wąskie i podłużne. Zawsze ciężko było nam ustawić monitory odsłuchowe, tak aby każdy był zadowolony. Niedawno kupiliśmy rozdzielacz słuchawkowy i właśnie testujemy ten sposób grania. Widzimy już pierwszy dość oczywisty plus – sąsiedzi będą mogli spokojnie spać.

RR: Testujemy konfigurację, która pozwala nam grać próby w sposób niesłyszalny dla świata zewnętrznego, ale też całkowicie mobilnie – oprócz instrumentów potrzebujemy tylko komputera z interfejsem i wzmacniacza słuchawkowego. To ważne, bo mieszkamy w różnych miastach i często konieczne jest przegranie utworów w jakiejś przypadkowej przestrzeni. Następny krok to konfiguracja z możliwością ustawienia miksu pod każde słuchawki osobno.

Przesiadka na Abletona była jakimś problemem?

FA: Wszystkie programy do pracy z dźwiękiem mają tę zaletę, że ich zasadza działania sprowadza się do kilku prostych elementów: osi czasu, przycisków odtwarzania i nagrywania oraz miksera i wtyczek. Szybko przyswoiliśmy zasady poruszania się po Live, raczej nie korzystaliśmy z żadnych tutoriali, jedynie w momentach chwilowej potrzeby dotarcia do jakiejś specyficznej funkcji. A sam powód przesiadki był dość prozaiczny – zakup nowego komputera. Dotychczasowy działający na Windowsie XP nie pozwalał na szaleństwa.

RR: Musieliśmy wypracować nowy system działania, ponieważ bez fizycznych instrumentów nie każdy ma sposób na bezpośrednie dodanie swoich pomysłów do aktualnie rozwijanego projektu. Na próbie dwie osoby siedzą, trzymają rękę na pulsie i ciągle wyrażają swoje opinie i dzielą się pomysłami, ale faktycznie tylko jedna osoba pracuje na komputerze. Musieliśmy nauczyć się porozumiewać, ale na tym gruncie nie ma scysji. Samo przejście do Live przyszło nam bardzo naturalnie. Po prostu pewnego dnia ktoś odpalił Abletona, nikogo to nie zdziwiło i od tego czasu jest to już nasza codzienność. Sama obsługa programu nie wymaga żadnych nowych umiejętności, a jedynie odpowiedniej ilości roboczogodzin do swobodnego posługiwania się wszystkimi podstawowymi funkcjami.

„Kreujemy brzmienie dużą liczbą efektów gitarowych, choć ludzie często uważają takie rozwiązanie za coś niedopuszczalnego” (fot. Marta Zając-Krysiak)

Od czego zaczynacie tworzenie swoich numerów?

FA: Póki co, wciąż jesteśmy w trakcie wypracowywania najlepszego sposobu pracy z DAW. Czasem opieramy się na pętli perkusyjnej, czasem na pojedynczym riffie czy progresji. Obudowujemy ten bazowy element innymi partiami i później budujemy z klocków formę utworu. Do tej pory naszym wyjściowym trikiem była piosenkowa forma intro-zwrotka-refren, jednak w przełożeniu na wykonanie instrumentalne. Obecnie staramy się uciec o tego sposobu pracy i próbujemy wychodzić poza prostą formę piosenki. Zwykle też projekt w DAW jest tylko „brudnopisem” i właściwy utwór studyjny zaczynamy w nowej sesji „na czysto”.

RR: Gdy szukamy partii, pomysłów do piosenki, często puszczamy zapętlony fragment, aby któryś z nas mógł pograć na instrumencie (prawdziwym lub wirtualnym) oraz znaleźć ten doskonały dodatek. Potem dogrywamy go do projektu, a jeśli później nastaje potrzeba, to nagrywamy jeszcze raz, tym razem zupełnie na czysto. Często na tym się nie kończy, ostatnio spędzamy dużo czasu przerzucając, rozciągając i kopiując klocki MIDI każdej frazy, aby każda nuta i wybrzmienie miało sens. Czas często weryfikuje nasze wybory, stąd nawyk zostawiania projektów na „odleżenie” i powrót ze świeżym uchem po kilku tygodniach.

Na ile intensywnie korzystacie z grup i wysyłek w ramach sesji?

FA: Działamy raczej w osobnych grupach. Każdy ma swój tor instrumentu i własne efekty, nie korzystamy ze zbiorczej wysyłki. Gitary mają swój tor, syntezatory swój, wirtualne instrumenty swój. Wydaje nam się to dość przejrzyste i proste w pracy, dlatego nie komplikujemy sprawy.

Pracując nad kolejnymi utworami od razu myślicie o tym w jaki sposób będzie grali je na żywo?

FA: Tu możemy wrócić do wspomnianej formy piosenkowej – jako koncertujący zespół dużo uwagi zwracamy na patenty pozwalające kierować reakcjami publiczności. Tworząc muzykę myślimy o tym, jakie dana część utworu wywoła emocje w słuchaczach na koncercie i jaką korzyść może nam to przynieść. Manipulacja tymi odczuciami to klucz do grania interesujących live’ów. Intro i zwrotki pozwalają na stopniowe rozkręcenie numeru, zwykle kulminacja przypada na refren, a moment wytchnienia na break. Część patentów przemycamy też z muzyki klubowej, bo to w niej jest ich bardzo dużo i są zwykle skuteczne.

RR: Oczywiście przy tworzeniu nowego kawałka jednym z pierwszych problemów do rozwiązania jest kwestia instrumentarium – czy gramy na dwie gitary, czy na bas i gitarę, czy może zaangażować dodatkowy klawisz itd. Często testujemy kilka rozwiązań – niektóre linie basu po prostu muszą być syntetyczne, więc używamy pętli. Czasem jakaś partia gitary jest na tyle „dialogowa”, że wiemy, że obie gitary muszą pójść w ruch. Mamy ten komfort, że obaj z Michałem dobrze czujemy się na gitarze i basie, więc decyzja podejmowana jest tylko na podstawie muzycznych przesłanek. Ostatnio nasze utwory stały się na tyle rozbudowane, że wykonanie na żywo musieliśmy trochę „przyciąć”, bo zwyczajnie nie starczyło rąk i sprzętu. Staramy się oczywiście, żeby muzyka na tym nie straciła, ale kolejne rozszerzenia w tym względzie będą od nas wymagały przemeblowania konfiguracji live. Bez wyzwań, nie ma rozwoju.

Zestaw sprzętowy z którego korzystacie w studiu, bardzo różni się od tego towarzyszącego Wam na scenie?

MD: Poza sesjami nagraniowymi do Baśni nigdy nie używaliśmy wzmacniaczy gitarowych. Początkowo wpinaliśmy gitary w linię, a teraz używamy symulatorów Joyo American Sound. Na koncerty jeździmy głównie pociągami, co wyklucza możliwość transportowania wzmacniaczy. Co więcej, kreujemy brzmienie dużą liczbą efektów gitarowych. Ludzie często uważają takie rozwiązanie za coś niedopuszczalnego. Ale zwracają na to uwagę tylko przed koncertami. Po koncertach słyszymy jedynie słowa, że gitary brzmią mega i to jest dla nas najważniejsze.

RR: Tak jak powiedział Michał, co do gitar ustawienie studyjne podczas nagrywania płyty różniło się tylko samym końcem łańcucha – nagrań dokonywaliśmy z dwóch wzmacniaczy. Podczas grania na żywo sygnał gitary bierzemy prosto z linii. Takie partie znajdują się też w ostatecznych miksach Baśni.

FA: Naszym „perkusistą” od początku jest Akai MPC2500. W większości kawałków granych live, na żywo wrzucam albo wyciszam partie poszczególnych sampli. Czasem brakuje nam możliwości dynamicznych jakie daje żywa perkusja, ale z drugiej strony użycie automatu nadaje naszej muzyce tego tanecznego sznytu. Nie korzystamy z komputera na scenie, a dużym plusem bazowania na MPC jest jego stabilność. W sytuacji występów na żywo jesteśmy raczej rockowym w formie zespołem. Od jakiegoś czasu oswajamy się jednak z możliwością włączenia komputera do zestawu, zwyczajnie zaczyna nam brakować rąk do wykonania tego, co chcielibyśmy zagrać na koncertach.

Baśnie to Wasze debiutanckie LP, ale do tej pory pojawiło się już kilka EP-ek. Dlaczego właśnie teraz doszliście do wniosku, że to dobry moment na cały album?

MD: Podobała nam się koncepcja wypuszczania EP-ek, bo względnie szybko można było przekazywać swoją twórczość do odbiorców. Wydaje mi się, że na każdej kolejnej słychać jak zespół się rozwijał i tworzył własne brzmienie. Po wydaniu tych kilku „minialbumów” poczuliśmy, że jesteśmy gotowi stworzyć coś większego. Słowo PŁYTA nawet w dzisiejszych czasach ciągle robi na nas wrażenie.

RR: Pomysł na to, że musi pojawić się album długogrający dojrzewał w nas już od kilku lat, ale ze względu na różne inne plany i opóźnienia ze strony innych podmiotów dopiero w tym roku udało nam się wszystko dopiąć. Piosenki na płycie powstawały przez długi okres czasu i niektóre z nich mają już nawet swoje lata. Dzięki temu stanowi ona doskonałe podsumowanie naszej muzycznej drogi od 2014 do teraz. To idealny moment, żeby iść dalej i rozwinąć się w stronę innych pomysłów i brzmień.

A słuchając Baśni dzisiaj jesteście zadowoleni, czy jednak macie poczucie, że pewne rzeczy można było zrobić inaczej?

MD: Proces powstawania i wydawania tego materiału był bardzo burzliwy, trudny i długi. Z tego powodu czujemy wielką dumę, że udało się nam doprowadzić tę misję do końca. Ta płyta jest dokładnie taka jaka miała być – w 100% nasza. Chcieliśmy, żeby było to domknięcie pewnego etapu istnienia zespołu. Zależało nam, aby połączyć klimat lo-fi z profesjonalną produkcją i myślę, że nam się to udało.

RR: Choć płyta jest jeszcze świeżo po wydaniu, to dla nas materiał, na który patrzymy już trochę jak na poprzednią epokę. Cieszymy się z tego, że jest dokładnie taka, jaka powinna być po tych latach szukania i ustalania własnego brzmienia. Na pewno nie mamy poczucia, że warto byłoby coś w niej zmienić.

„Tworząc muzykę myślimy o tym, jakie dana część utworu wywoła emocje w słuchaczach na koncercie” (fot. Marta Zając-Krysiak)

Wspominaliście, że wraz z debiutem zamykacie pewien etap i jak rozumiem przechodzicie do kolejnego rozdziału, którym będzie drugi album?

MD: Kurz po pierwszej płycie powoli opada. Chyba nigdy wcześniej nie czuliśmy tak dużej potrzeby tworzenia nowych rzeczy, więc na razie towarzyszy nam ekscytacja. Prace nad nowym materiałem trwają już od jakiegoś czasu. Baśnie to jedynie koniec rozdziału. Wymyślamy się trochę od początku i nowe utwory mogą zaskoczyć słuchaczy.

RR: U nas zawsze pozostaje to przesunięcie, które sprawia, że wydajemy naszą „poprzednią” muzykę, a nie muzykę „obecną”. Obecna muzyka Niemocy zaczęła się jeszcze zanim na dobre wiedzieliśmy, jak wyglądać będzie pierwsze LP i teraz ma się dobrze i nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Mamy nadzieję zaskoczyć słuchaczy, a przy tym chcielibyśmy zyskać również nowych odbiorców.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
wrzesień 2019
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó