Skubas, czyli Radosław Skubaja to piosenkarz, gitarzysta i kompozytor pochodzący z Lublina, określany mianem wykonawcy muzyki alternatywnej. Jego debiutancki album Wilczełyko ukazał się w 2012 roku nakładem wytwórni Kayax, a Skubas otrzymał w związku z jej wydaniem 2 nominacje do Fryderyków 2013. Rozmawiamy z nim na temat nowej płyty "Brzask", a także o jego podejściu do komponowania, pisania tekstów oraz nagrywania muzyki.
Niedawno na rynku ukazał się twój drugi solowy album "Brzask". W związku z jego promocją grasz coraz więcej koncertów - są to występy zarówno na wielkich festiwalowych scenach, jak i w kameralnych klubach. Który rodzaj kontaktu z publicznością odpowiada ci bardziej?
Skubas: Od zawsze zdecydowanie bardziej wolałem grać w małych klubach. Takie kameralne spotkania mają zupełnie niepowtarzalny charakter, na który składają się bliski kontakt z publicznością, specyficzne światło, a nawet charakterystyczna akustyka danego miejsca. To wszystko wprowadza prawie intymną atmosferę. Być może gdyby dwa tysiące osób na festiwalu znało moje piosenki i śpiewało je razem ze mną, to z pewnością taki występ stałby się dla mnie niezwykłym przeżyciem. Nigdy tego nie oczekiwałem i nie mam takiego statusu, więc klub na 200 osób jest dla mnie miejscem wręcz idealnym. To o czym mówię, łączy się również z popularnością, jaką osiągnąłem jako artysta.
A czy na co dzień odczuwasz tę popularność?
Jest to jednak tzw. „popularność niszowa” - możesz bez obaw wsiadać do autobusu czy tramwaju [śmiech]. A mówiąc poważnie, to takie sytuacje nie zdarzają się często, ale to bardzo miłe, jak obce osoby zatrzymują się, aby zamienić z tobą kilka słów.
Mówisz, że wolisz grać koncerty w klubach, choć jednocześnie miałeś okazję wystąpić np. na Przystanku Woodstock, gdzie raczej nie sposób mówić o kameralnej atmosferze.
Rzeczywiście graliśmy na Woodstocku. Publiczność na festiwalu Jurka Owsiaka przyjęła nas bardzo dobrze. Myślę, że był to jeden z najlepszych koncertów jaki zagraliśmy. Pomimo, że nie było takiego tłumu jaki jest charakterystyczny dla Woodstocku, to panował fajny klimat i całe doświadczenie wspominam jako przemiłe.
Grałeś również na koncertach trasy „Męskie Granie”...
To wszystko, o czym mówimy, czyli jakość koncertu, tak naprawdę zależy od bardzo wielu czynników. Istotna jest pora dnia, różne techniczne aspekty, a nawet twój nastrój i to jak czujesz się w danym momencie. Pamiętam, że pierwszy koncert na „Męskim Graniu” rozpoczął się jeszcze za dnia - w takiej popołudniowej atmosferze ciężko się rozkręcić i wyluzować. Z kolei za drugim razem, kiedy graliśmy w Żywcu, koncert wyszedł już naprawdę super. Na pewno plenerowe granie wymaga wprawy i myślę, że gdybyśmy grali duże koncerty regularnie i często, to pewnie czułbym się bardziej swobodnie w takich okolicznościach.
Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy trasie „Męskiego Grania”. Czy twoim zdaniem to dobrze, że duże marki tak mocno wchodzą w przemysł muzyczny?
Szczerze mówiąc, patrzę na to tylko i wyłącznie przez pryzmat swojego kawałka podłogi. Jeżeli można zrobić coś bez obciachu, a przy tym za uczciwe pieniądze, to jest to dla mnie nic innego jak świetna okazja. Dzięki udziałowi w tej trasie kupiłem fantastyczną gitarę z lat 60., która właśnie leci do mnie zza oceanu.
Kiedy Piotr Stelmach podsumowywał twój świetny koncert w Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej powiedział, że bardzo ceni sobie wasze rozmowy, m.in. właśnie o instrumentach pamiętających jeszcze złote czasy muzyki gitarowej. Jesteś kolekcjonerem instrumentów „z historią”?
Bardzo chciałbym być. Jak dotąd posiadam 3 instrumenty, które mają już swoją historię. Takie gitary zrobione są z lepszego drewna, o wiele trudniej dziś dostępnego. Oczywiście mają pewne niedoskonałości, ale to właśnie one budują niepowtarzalny charakter takiego instrumentu. Obawiam się, że za kilkadziesiąt lat nie będą już produkować drewnianych gitar... Ale reasumując, mam nadzieję, że będzie mnie kiedyś stać na wyprawę do USA, z której powrócę na statku pełnym oldskulowego, wyszukanego sprzętu.
We wrześniu 2014 roku ukazała się druga płyta Skubasa zatytułowana "Brzask". Jego debiutancki album "Wilczełyko" z 2012 roku został okrzyknięty odkryciem na polskiej scenie muzycznej. Piosenka "Linoskoczek" przez wiele tygodni utrzymywała się w czołówce Trójkowej Listy Przebojów, sam Artysta otrzymał dwie nominacje do Fryderyków 2013, zagrał kilkadziesiąt koncertów, w tym największe polskie festiwale (Opener, Orange, Jarocin).
Najnowszą płytę promuje singiel "Nie mam dla ciebie miłości", który spotkał się z ogromnym zainteresowaniem fanów i stacji radiowych. Na album składa się 10 piosenek zaśpiewanych po polsku - wszystkie są kompozycjami Skubasa. W nagrywaniu albumu artysta postawił na autentyczność - zależało mu bardzo na uchwyceniu emocji, które towarzyszyły mu podczas komponowania, na tym by nagrania były szczere. Oszczędna, surowa wręcz produkcja, użycie ścieżek nagranych w domowym studiu, osobiste teksty - to wszystko sprawia, że piosenki z "Brzasku" wyciągają na światło dzienne najskrytsze emocje Skubasa.
Najnowszy album Skubasa zdobi wyjątkowa oprawa graficzna. Podobnie jak przy poprzedniej płycie, Skubas zaprosił do współpracy Przemka „Sainera” Blejzyka, który ma już ugruntowaną pozycję w polskim Street Art. Spod jego ręki wyszedł charakterny jastrząb, będący symbolem najnowszego krążka Skubasa. (KAYAX)
Wracając do kwestii popularności, trzeba powiedzieć, że udział w tak dużym przedsięwzięciu jak „Męskie Granie”, na pewno wypromował twoją twórczość.
Jasne, jest to super promocja - ten ogromny billboard na hotelu Forum w Krakowie, gdzie oprócz kilku innych widnieje także moja ksywka, jest tego bardzo wymownym przykładem. Oczywiście imprezy sponsorowane mają swoją specyfikę, ale w „Męskim Graniu” bierze udział m.in. Kasia Nosowska czy Vienio, czyli naprawdę świetni artyści, a przy tym po prostu fajni ludzie. Jestem związany z tym festiwalem w zasadzie od jego początków, bo miałem okazję uczestniczyć jeszcze w pierwszej edycji, kiedy występowali tam tylko mężczyźni, co też potwierdza, że cała inicjatywa bardzo mi odpowiada.
Do jakich dochodzisz wniosków, kiedy porównujesz pierwsze koncerty trasy do tych dzisiejszych?
Mam wrażenie, że poszło to trochę w stronę bardziej młodzieżową, ale to nie zarzut. Artyści tacy jak Brodka czy Dawid Podsiadło prezentują poziom artystyczny, do którego chyba nikt nie może mieć dzisiaj zastrzeżeń. W pierwszej edycji trasy „Męskiego Grania” występowali m.in. Leszek Możdżer, Tomasz Stańko, Wojciech Waglewski czy Maciej Maleńczuk, ale uznano, że trzeba coś zmienić. Moim zdaniem poszło to w ciekawym i dobrym kierunku.
Płyta "Brzask" klimatycznie jest bardzo zbliżona do twojego debiutanckiego albumu "Wilczełyko", można powiedzieć, że jest jej naturalną kontynuacją i rozwinięciem. Gdybyś miał powiedzieć w największym skrócie, jaka jest podstawowa różnica pomiędzy oboma krążkami, to na czym się zasadza?
Zdecydowanie najważniejszą różnicą pomiędzy tymi albumami jest to, że druga płyta została w całości napisana i zaśpiewana po polsku. Tym samym uważam, że charakteryzuje ją większa spójność w języku i słownictwie. Wynika to z tego, że teksty na tę płytę były pisane przez dwie osoby, podczas gdy na pierwszym albumie autorów tekstów było kilku.
W wielu wywiadach mówisz o tym, że nie czujesz się tekściarzem i dlatego śpiewasz cudze piosenki. Jednak ich treść tak mocno współgra z twoim śpiewem, że osoby, które wcześniej o tym nie wiedziały, są bardzo zdziwione, kiedy okazuje się, że napisał je ktoś inny.
Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem dobrym tekściarzem. Zawsze bardziej pociągało mnie układanie dźwięków niż zdań. Współpraca z Basią Adamczyk, która pisze piękne piosenki wyszła mi tylko na dobre. Rzeczywiście ludzie, którzy jako pierwsi słuchali utworu "Nie mam dla ciebie miłości" nie mogli uwierzyć, że napisała go kobieta i jest to nasz ogromny sukces.
"Nie ma dla ciebie miłości" robi największą furorę dlatego, że tekst jest bardzo życiowy, ale generalnie ten utwór oparty został na bardzo prostych akordach.
Rzeczywiście to niesamowite, że inna osoba, innej płci może tak świetnie „czytać”, co mamy w głowie.
Dokładnie tak, Basia to moje alter-ego. Jest świetnym obserwatorem i ma w sobie mnóstwo empatii, dzięki czemu idealnie wyczuwa, co mam w danym momencie w głowie. W ten sposób powstało wspominane Nie mam dla ciebie miłości, ale również otwierający płytę utwór "Diabeł". Mało kto zna mnie tak dobrze jak ona.
Opowiedz w takim razie, jak wyglądała wasza praca nad tekstami na płytę.
Wszystkie teksty są wynikiem moich rozmów z Baśką. Nie określiłbym tej współpracy jako klasyczny podział na muzyka i tekściarza. Było to raczej spotkanie dwojga ludzi, z których każde ma większe umiejętności w innym obszarze. Sam również staram się pisać teksty, ale nie mam jeszcze tej pewności, żeby zrobić to zupełnie sam. Zobaczymy, co będzie dalej, jednak szczerze wątpię, że stanę się kiedyś drugim Wojtkiem Waglewskim. Wiem, że powinienem poświęcić pisaniu po prostu więcej czasu, bo przecież za gitarę chwytam codziennie, a nad kartką papieru siadam rzadko. Muzyka od zawsze przychodziła do mnie bardzo spontanicznie i sprawiała ogromną przyjemność, a zawsze miałem tak, że starałem się robić raczej tylko to, co sprawiało mi przyjemność [śmiech].
To dokładnie tak, jak zdecydowana większość ludzi. Pomimo tego, co zostało przed chwilą powiedziane, album "Brzask" to bardzo osobista płyta.
Bo ten krążek jest o mnie. Po prostu. Jest na nim utwór o związku, o dziecku, trochę ukryty kawałek o moim ojcu. Poruszam wszystkie ważne dla mnie tematy.
"Kołysanka" to utwór napisany dla twojego syna. Puścisz mu go za kilka lat?
No tak, a wtedy synek powie, że tata jest rozchwianym emocjonalnie i słabym facetem.
Mówienie o takich rzeczach to raczej przejaw siły, a nie słabości.
Zobaczymy, jak on do tego podejdzie. Na razie nie wybiegam myślami aż tak daleko w przyszłość. Mogę jednak powiedzieć, że czuję się teraz mężczyzną. Urodził mi się syn i chcę sprostać tej ogromnej odpowiedzialności.
W tym samym utworze padają słowa „też lubię się bać”. Wydaje się, że gdzieś tam "Brzask" podszyty jest właśnie nie tyle lękiem, co może niepokojem. Czy taki melancholijny nastrój rzeczywiście jest ci bliski?
Tak, taki nastrój jest mi bliski. Zdarza się, że taki stan mnie napędza, ale niestety czasem też pogrąża. Kiedy jest już naprawdę źle, jestem bardziej skłonny do zmian, które ostatecznie mogą wyjść mi na dobre. Bywa to jednak również szkodliwe dla zdrowia...
Których tekściarzy w Polsce uważasz za najlepszych?
Jeden z najlepszych, jeżeli w ogóle nie najlepszy tekściarz, to Wojciech Waglewski, ale lubię także Macieja Maleńczuka. Choć rzadko się o tym mówi, to moim zdaniem wielu hip-hopowców pisze bardzo dobre teksty. Artyści tacy jak Łona, Sokół czy Ten Typ Mes, to też naprawdę świetni tekściarze. Bardzo cenię również Pablopavo - to zarówno świetny człowiek, jak i muzyk. Wszystkim wymienionym zazdroszczę umiejętności tworzenia historii, bo rzeczywiście są doskonałymi narratorami.
"Plac Zbawiciela" jest trochę takim opowiadaniem historii.
To prawda, utwór ten powstał na bazie obserwacji Basi, która podczas całego zamieszania, które miało miejsce 11 listopada zobaczyła pijaczka zbierającego puszki, nie zwracającego uwagi na kocioł, na to, co dzieje się za nim. Basia zauważyła beztroskę kogoś, kto nie ma nic i jednocześnie nie ma też potrzeby walki o coś, co przecież w niczym mu nie pomoże. Podobnie zresztą jak ludziom, którzy brali w tym zamieszaniu udział.
Jakbyś chciał, żeby się czuła osoba słuchająca twojej muzyki?
To, czego ja oczekuję od muzyki, to ciarki po plecach. Chciałbym, żeby ludzie słuchający mojej muzyki odczuwali to samo. Trudno nazwać takie uczucie, bo nie jest to ani strach, ani podniecenie, tylko raczej taki stan „narkotyczny”. Teksty moich utworów są być może proste, ale moim zdaniem właśnie ta dosłowność i prostota dodaje tej muzyce siły. Ja po prostu jestem takim gościem na co dzień.
Czy jest taki temat, którego byś nie poruszył w piosence?
Trudne pytanie. Chyba nie ma czegoś takiego, bo chodzi raczej o słownictwo, którego używasz. Niekoniecznie chciałbym wypowiadać się o polityce, także dlatego, że jest to dziedzina, która się bardzo szybko dezaktualizuje. Generalnie jestem malkontentem i co chwila znajduję nowe miejsca, czy to w Polsce, czy w Warszawie, które mnie wkurzają. W jakimś sensie o tym jest numer "Wyspa nonsensu". Mam jednak taką opinię, że skoro żyjemy w świecie otwartych granic, to zamiast śpiewać o tym, jak jest beznadziejnie, można wyjechać za granicę i mówić o tym, jak jest wspaniale.
Wiele osób z twojego pokolenia postąpiło właśnie w ten sposób. Mógłbyś wyjechać na stałe z kraju?
Szczerze mówiąc: nie wiem, chociaż czasem sam się nad tym zastanawiam. Czuję w takim postępowaniu wolność, otwartość na nowe miejsca, doświadczenia i ludzi. Jakaś część mnie rwie się do tego. Wiąże się to jednak z dużym ryzykiem, a także strachem przed jakąś „degradacją”. Z drugiej strony, jeśli urodziłem się w Polsce, czy oznacza to, że jestem zobligowany, aby w niej umrzeć? Mam tylko wielką nadzieję, że przed śmiercią uda mi się jeszcze zobaczyć kawałek świata.
Dotychczas wydawało się, że piosenki z pozytywnym przekazem łatwiej stają się przebojami, ale chociażby "Nie mam dla ciebie miłości" skutecznie zadało kłam temu twierdzeniu.
"Nie ma dla ciebie miłości" robi największą furorę dlatego, że tekst jest bardzo życiowy, ale generalnie ten utwór oparty został na bardzo prostych akordach. W większości moich kawałków niekiedy dzieją się naprawdę dziwne rzeczy - jakieś nieoczywiste stroje, a tutaj mamy do czynienia z piosenką do śpiewania przy ognisku [śmiech]. Szczerze mówiąc, nie chciałbym robić „ogniskowych” piosenek... No, chyba że znowu wyjdzie taka dobra, jak "Nie ma dla ciebie miłości" [śmiech].
Ta „ogniskowa” piosenka doszła do pierwszego miejsca listy przebojów Trzeciego Programu Polskiego Radia...
Muszę powiedzieć, że czuję się z tego powodu naprawdę bardzo dumny. Do tej pory moim największym osiągnięciem było trzecie miejsce w Liście Przebojów Trójki, kiedy uplasował się na nim "Linoskoczek", singiel z poprzedniego albumu "Wilczełyko".
Twoje brzmienie określane jest jako bliskie stylistyce grunge. Czy odpowiada ci taka klasyfikacja?
Bardzo się cieszę, że tak mówi się o tym brzmieniu, gdyż takie granie zawsze należało do moich ulubionych. Mogę powiedzieć, że moja muzyka jest w jakimś sensie ukłonem właśnie w stronę tych inspiracji. Brzmienie gitary akustycznej jeszcze wciąż mi się nie znudziło i już teraz mogę powiedzieć, że prawdopodobnie kolejny album również będzie oparty na tym instrumencie.
W wielu wywiadach wspominasz, że twój proces twórczy charakteryzuje się dużą dozą spontaniczności. W czym konkretnie się to wyraża?
Adam Toczko, realizator, z którym współpracowałem przy płycie "Brzask" zaproponował, żeby przy naszej pracy użyć śladów z nagranych przeze mnie wcześniej demówek. Oczywiście później dodaliśmy inne instrumenty i wszystko zostało przepuszczone przez zgromadzone w studiu graty. Pamiętam takie zdanie wypowiedziane przez któregoś z członków grupy hip-hopowej Kaliber 44, że dla nich studiem był komputer Amiga. Ja też większość materiału nagrywałem w domu. Profesjonalne studio jest zimnym, hermetycznym, wytłumionym miejscem, gdzie nie zawsze można poczuć inspirację i wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Być może pomysłem na trzecią płytę jest wejście na tydzień do studia z zespołem.
Potrafiłbyś pracować w ten sposób?
Z całą pewnością jest to inny rodzaj pracy. Obecnie często wygląda to w ten sposób, że siedzę sobie o północy z kubkiem herbaty w ręku i nagle w głowie pojawia się melodia, którą od razu rejestruję w pokoju obok. Wiem, że nie wszyscy tak mają, ale kiedy ja powtarzałem te pierwsze „domowe” próby później w profesjonalnym w studiu to czułem, że to już nie to samo. Nie brzmiało to tak dobrze i świeżo jak wcześniej. Brakowało tego pierwszego entuzjazmu, którego na płycie "Brzask" jest moim zdaniem bardzo dużo.
Dla mnie głos nabiera mocy dopiero wtedy, kiedy odbija się od ścian.
Oprócz entuzjazmu, zarówno na płycie "Wilczełyko" jak i w twoim najświeższym albumie "Brzask" na pierwszy plan wysuwa się jeszcze jeden aspekt, który urósł już do rangi Twojego znaku rozpoznawczego. Chodzi o charakterystyczny pogłos twojego wokalu.
Użycie tego efektu wynika trochę z tego, że mam delikatny kompleks związany z barwą mojego głosu i chciałem to w jakiś sposób przykryć [śmiech]. A mówiąc poważnie: według mnie pogłos tworzy tajemnicę. Nie zapomnę, kiedy byłem na wakacjach w Turcji i poszedłem do kanionu, gdzieś między ogromne bloki skalne. Byłem tam zupełnie sam i po prostu zacząłem śpiewać. To były prawdziwe pogłosy, a nie ich cyfrowe odpowiedniki i właśnie takie brzmienie wokalu jest zdecydowanie moim ulubionym.
Czy w twoich utworach mamy do czynienia z efektami cyfrowymi, czy może nagrywałeś piosenki właśnie w takich specyficznych miejscach?
Marzę o tym, żeby nagrać kiedyś album w takim miejscu. Dla przykładu Grizzlie Bear nagrali płytę w kościele i efekt był piorunujący. Podczas pracy nad tym krążkiem Adaś do tworzenia pogłosu używał wielkiej skrzyni pogłosowej z lat 70., w której znajduje się prawdziwa sprężyna pogłosowa. Dla mnie głos nabiera mocy dopiero wtedy, kiedy odbija się od ścian. Gitary we wspominanej już "Kołysance" nagrywaliśmy w jakimś magazynie i chciałbym w przyszłości osiągać ten pogłos w taki właśnie naturalny sposób. Oczywiście wiąże się to z wieloma utrudnieniami, bo przecież później ciężko jest edytować nagrane ścieżki. Natomiast jeżeli realizator/producent jest mądry, to będzie umiał poprowadzić nagranie tak, żeby te wszystkie poziomy były właściwe. Pogłosy są dla mnie bardzo inspirujące. Pewnie o to chodzi, że - kiedy słyszę pogłos - od razu lepiej mi się śpiewa: czuję wtedy łączność z przestrzenią.