An On Bast - Latam razem z moimi dźwiękami

04.11.2018  | Piotr Lenartowicz
An On Bast - Latam razem z moimi dźwiękami fot. Markus Scholz

Anna Suda, bo tak naprawdę nazywa się producentka znana pod pseudonimem An On Bast opowiedziała nam o swoim "live act'owym" sposobie myślenia na temat samych instrumentów ale również tworzenia dźwięków w ogóle. Z naszej rozmowy dowiecie się czym charakteryzuje się takie podejście oraz poznacie wiele szczegółów dotyczących dotychczasowej muzycznej drogi naszego gościa. Zapraszamy do lektury.

Grasz na jakimś instrumencie?

An On Bast: W rodzinnym domu od zawsze stało pianino, na którym grała moja prababcia i babcia. Od najmłodszych lat babcia uczyła mnie grać tanga i walce, utwory Chopina i Fale Dunaju. Byłam zafascynowana tym, że dotyk klawiszy generuje różne dźwięki. Odkąd pamiętam, godzinami tworzyłam i grałam wymyślone melodie. Dziś jestem przekonana, że to już wtedy pianino kształtowało silnie moją muzyczną wyobraźnię i że to, co robię dzisiaj, wynika w dużym stopniu z tamtych dziecięcych czasów.

A kiedy pojawiła się muzyka elektroniczna?

Najpierw zafascynowałam się gitarą i perkusją; na gitarze grałam kilka lat i właściwie myślałam, że z czasem będę gitarzystką w zespole rockowym. Jednak powoli – za pośrednictwem znajomych, którzy podrzucali mi różne ciekawe nagrania i własnego szperactwa dziwnej muzyki w sieci – zaczęła docierać do mnie inna muzyka. Był to okres, w którym internet zaczynał być szerzej dostępny. Do dzisiaj mam dwa pudła wypalonych płyt z tamtych lat i kiedy zdarza mi się grać sety didżejskie, korzystam między innymi z tych nagrań. Często są to nigdy nie wydane numery i raczej nikt nie miał okazji słuchać ich wcześniej. Takim przełomowym dla mnie momentem była jedna z prób zespołu, do którego należałam w czasie studiów. Operowałam wtedy komputerem PC oraz programem Cool Edit i mocno wkręciłam się w granie. Nagle zdałam sobie sprawę, że chłopaki już dawno przestali i tylko ja generuję dźwięki. Wtedy mój kolega Jachu powiedział słowa, które pamiętam do dzisiaj: „Anka, to, co robisz, jest tak kompletne, że powinnaś to robić sama”. Myśl o tym, że mogę sama tworzyć własne muzyczne przestrzenie, była tak uwalniająca, że w zasadzie „niesie” mnie do dzisiaj.

 

 

Jaki był twój kolejny krok po tej próbie?

Niedługo potem kupiłam pierwszy instrument, czyli Nord Modular G2 i od tego czasu datuje się powstanie projektu An On Bast. Był to rok 2005. Kiedy nabrałam przekonania, że wszystko mogę kontrolować sama, jedynie według własnych emocji, to wtedy też zaczęłam tworzyć muzykę totalnie moją. Komponowanie i produkowanie muzyki solo jest o tyle komfortowe, że odbywa się na poziomie bez słów, bez konfrontowania z innymi, prosto z serca. Cieszę się, że żyję w czasach, w których istnieją i rozwijają się narzędzia i instrumenty, dające tak olbrzymie możliwości kreowania dźwięków i tworzenia muzyki.

Interesujesz się szeroko rozumianymi technikaliami?

Oczywiście. W zasadzie od początku jestem na bieżąco, a kiedyś jedno z najważniejszych źródeł tego typu informacji stanowiła dla mnie właśnie Estrada i Studio. Wtedy jeszcze chyba nawet nie było YouTube... Miałam to szczęście, że pół roku po wydaniu mojego debiutanckiego albumu dostałam się na Red Bull Music Academy w Melbourne. Tak naprawdę to był mój pierwszy kontakt z ludźmi podobnie jak ja kochającymi dźwięki oraz tworzenie muzyki. Wtedy poczułam się częścią czegoś większego i był to bardzo mocny impuls, który pewnie będzie „rezonował” do końca życia. Paradoksalnie, również wtedy poznałam poznańską scenę, bo niejako wprowadził mnie do niej ówczesny lokalny przedstawiciel RBMA Filip Szymczak, obecnie szef wytwórni REC.OUT.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

 

Cieszę się, że żyję w czasach, w których istnieją i rozwijają się narzędzia i instrumenty, dające tak olbrzymie możliwości kreowania dźwięków i tworzenia muzyki.

 

Nieco naokoło.

No, rzeczywiście! Zresztą podobnie było z techno, bo ja wówczas nie robiłam jeszcze muzyki tanecznej. Dopiero po przygodzie z RBMA (oraz jednocześnie podczas tworzenia się naszego kolektywu, a obecnie stowarzyszenia City Inside Art w Poznaniu) z jednej strony czułam w sobie chęć tworzenia również muzyki tanecznej, a z drugiej – miałam olbrzymie wsparcie moich przyjaciół z CIA: głównie Joanny Tomczak (djJoana). To ona ufała w mój talent i „bookowała” mnie na swoich imprezach, a jednocześnie zaraziła muzyką klubową. Zresztą szybko okazało się, że po prostu fajnie jest dawać ludziom dobrą energię. Zrozumiałam, że nie musi być to wielowarstwowa muzyka eksperymentalna słuchana w domowym zaciszu na słuchawkach, choć takie są moje korzenie. Wydaje mi się, że wtedy żyły we mnie przynajmniej dwa nurty – muzyki refleksyjnej oraz stymulującej. To przejście z jednej stylistyki do drugiej odbywało się latami, dziś dzieje się to już bardziej swobodnie. Ciągle używam niełatwych oraz nieoczywistych brzmień i lubię przełamać rytm tak, aby nieco „wytrącić” tancerza, ale robię to w sposób świadomy po to, aby za chwilę przejść do czegoś nowego. Muzyka elektroniczna to jednak dla mnie najszersze spektrum możliwych dźwięków, dlatego w ogóle nie ograniczam się do jednego gatunku czy mody.

Czy na RBMA miałaś okazje korzystać z nieznanych ci wcześniej sprzętów?

Tak, bardzo podobały mi się wszystkie Moogi i maszyny perkusyjne Rolanda, ale zdecydowałam się pójść swoją drogą. Po Akademii kupiłam Akai MPC, najpierw 500, a później 2500. To był też taki moment, kiedy chciałam spróbować wszystkiego. Kupowałam wiele różnych instrumentów, żeby tylko zobaczyć, co jestem w stanie na nich stworzyć, nierzadko po kilku miesiącach je sprzedawałam. Przez moje studio przewinęło się więc sporo sprzętu jednak nigdy nie wpadałam w pułapkę zbieractwa i kolekcjonerstwa. Jest mi przykro, jak widzę jakiś nieużywany sprzęt w studiu. Staram się nie przywiązywać do instrumentów, choć z tym pierwszym Nordem bardzo długo nie potrafiłam się rozstać. Nie ukrywam, że w noc poprzedzającą jego sprzedaż uroniłam kilka łez. Ostatecznie jednak ta historia miała piękne zakończenie, ponieważ kupił go ode mnie ZAZOU z Berlina, czyli producent, z którym właśnie wydaliśmy wspólną EP-kę dla kolońskiej wytwórni Laut und Luise. Widziałam ten konkretny instrument podczas naszego wspólnego grania na żywo. Zresztą ZAZOU wiedział, jak dużo znaczy dla mnie ten Nord i jeszcze zanim zaczęliśmy współpracować, wysyłał mi jego zdjęcia. Jest więc to taki sympatyczny dowód na to, że również przez sprzedaż instrumentów można nawiązać ciekawe znajomości, a instrument, kiedyś mój, wciąż jest obecny we współtworzonej muzyce.

„Mój ulubiony mikser Midas Venice F to olbrzym, na którym uwielbiam pracować” (fot. Markus Scholz)

Czemu zdecydowałaś się akurat na MPC? Czy to, że urządzenie Akai świetnie sprawdza się w muzyce house, miało znaczenie?

Nie myślę o muzyce w kategorii gatunków, a już na pewno nie wtedy, kiedy decyduję się na jakiś instrument. Patrzę na jego możliwości, a przede wszystkim brzmienie. Można powiedzieć, że całe życie kieruję się brzmieniem i dlatego wybrałam właśnie MPC. Oczywiście wiedziałam, jak duży wpływ wywarło ono na hip-hop czy house, ale interesowała mnie przede wszystkim ta charakterystyczna stopa. Bardzo ważny był też sam sposób grania. Mam „live actowe” myślenie – dobieram instrumenty zarówno pod kątem studia, jak również tego, w jaki sposób będę mogła wykorzystać je na scenie. Co prawda, wtedy grałam jeszcze z Abletona, ale już powoli dochodziły kolejne narzędzia, m. in. MPC 500. Dlatego ważne są dla mnie takie rzeczy, jak wielkość padów albo dosłownie przyjemność płynąca z ich dotykania.

Kiedy pojawiło się u ciebie, to – jak mówisz – „live actowe” myślenie?

Miałam je od początku. Nigdy nie byłam DJ-ką, choć zdarza mi się grać sety i czerpię z tego przyjemność. Jestem jednak przede wszystkim „live actowcem”, bo uwielbiam być na scenie i budować muzykę na żywo. Interakcja z dźwiękami powstającymi w czasie rzeczywistym, kiedy mogę wszystko na bieżąco kreować, improwizacja, to moje środowisko naturalne.

Jak duży ma to wpływ na wybór instrumentu? Znajdziemy u ciebie w studiu takie, których nie zabierasz na scenę?

Tak, te duże i ciężkie. No i oczywiście mój ulubiony mikser Midas Venice F – olbrzym, na którym uwielbiam pracować. Wciąż szukam idealnego syntezatora polifonicznego. Ostatnio kupiłam Novation Peak i być może to jest właśnie idealny instrument dla mnie.

Kiedyś korzystałaś z Octatracka.

Tak, mam go nadal. To jest wspaniałe urządzenie, którego można używać na wiele różnych sposobów. W tej chwili, kiedy gram na żywo, służy mi jako mikser, kompresory oraz efekty. Nie ma w nim żadnych sampli, a jest jedynie przedostatnim sprzętem spajającym wszystko w łańcuchu zdarzeń. Jest to też jedno z urządzeń, z którymi lubię wyjść na balkon i spędzić tam cały dzień, robiąc szkice na słuchawkach. Zresztą w ogóle w studiu pracuję różnorako. Na przykład podłączam większość instrumentów do miksera i nagrywam od razu wielościeżkowo. Czasem z kolei mocno tematycznie: decyduję się na dzień np. robienia perkusji i wtedy pracuję nad 12 utworami naraz pod tym kątem. Do kolejnych kawałków dogrywam perkusjonalia z różnych urządzeń. Lubię pracować projektowo, aktualnie w tym miesiącu jestem skoncentrowana na tanecznej muzyce i właśnie pracuję nad 15 utworami jednocześnie. Taka metoda bardzo mi odpowiada.

Wygląda na nieco chaotyczną...

Przeciwnie! Lubię ogarniać większe całości, dlatego też chętnie pracuję nad albumami lub specjalnymi koncertami. Po prostu dzięki temu wszystkie numery, które w danej chwili tworzę, robione są na jednej fali emocjonalnej. Zwykle szybko mam wizję tego, co chcę uzyskać. Wszystko pięknie faluje, dlatego cały czas czuję, że w pewnym sensie latam wraz z tymi dźwiękami.

 

Mam „live actowe” myślenie – dobieram instrumenty zarówno pod kątem studia, jak również tego, w jaki sposób będę mogła wykorzystać je na scenie.

 

Pracujesz szybko, co widać chociażby po liczbie wydawnictw, które wypuszczasz.

Tak, właśnie ukazały się EP-ki An On Bast "The BalletBegan At Eight" (Pets Recordings, 31 sierpnia), ZAZOU & An On Bast "Tunya" (Laut und Luise, 7 września), An On Bast "Rose Garden" (Ran Music, 19 września) w Chinach i na świecie. Na początku roku 2019 wychodzi mój ósmy album solowy "Coherent Excitations" nakładem kolońskiej wytwórni Modularfield. Staram się pracować sprawnie, a jak już coś skończę, to zależy mi na tym, aby pokazać to publiczności. To jest (chyba) jak narodzenie dziecka – wydajesz je na świat, a potem żyje już ono swoim życiem. Nad całym procesem czuwam sama, robię miksy, bo już na etapie powstawania kawałka myślę o tym, w jaki sposób go zmiksuję. Dla mnie relacje pomiędzy dźwiękami dziejącymi się w utworze na wszystkich płaszczyznach są szalenie ważne.

Jakie miejsce w tym wszystkim zajmuje komputer?

Przez lata staram się minimalizować jego funkcję, ale nadal jest tym centralnym miejscem w studiu, gdzie lądują wszystkie zagrane partie. Pracuję na Abletonie i w Logicu, w zależności od nastroju. Mam swoje ulubione wtyczki do miksu i aranżacji, takie swoje perełki i patenty. Mogę zdradzić, że między innymi pracuję na super wtyczkach polskiej firmy D16.
 

 

W jaki sposób poznajesz nowe narzędzia?

Jestem w grupie osób, które lubią czytać instrukcje do danego sprzętu. Zanim jednak to zrobię, spędzam czas z instrumentem i patrzę, gdzie mnie to doprowadzi. Lubię korzystać z urządzeń w swój własny sposób. Wydaje mi się, że jest to moja metoda na robienie muzyki, ale prawdopodobnie rzutuje to też na całe moje życie. Daję się prowadzić pierwotnej wrodzonej ciekawości. Jak wspominałam, jestem typem „live actowca”, lubię robić coś po raz pierwszy, lubię improwizację. Raczej nie oglądam poradników wideo, a bardziej dążę do sytuacji, kiedy z instrumentem „sami ze sobą gadamy”. Daje mi to poczucie ciągłego odkrywania i szukania dźwięków, które mnie przyciągają przez całe moje twórcze lata. Mam również mentalność przyjmowania wielu różnych punktów widzenia, czasami robienia na przekór, odwrotnie, sprawdzania „jak to jest?”, i dlatego też moje studio jest dość rozbudowane i w ciągłym ruchu. Nie oznacza to jednak, że zbieram instrumenty dla samego faktu ich posiadania – mój setup dość często się zmienia.

Co jest w takim razie „sercem” twojego zestawu?

Dzisiaj jest to syntezator modularny. To ciekawe, bo jako małe dziecko brałam drewniane skrzynki po jabłkach, pisałam na nich np. „Casio” i udawałam, że stworzyłam syntezator i że na nim gram. Wiele lat później byłam nawet na kursie budowy syntezatorów, jednak szybko zrozumiałam, że aby zbudować instrument, którego nikt wcześniej nie wymyślił, musiałabym poświęcić na to sporo życia. Potrzeba tworzenia muzyki jest we mnie silniejsza niż realizacja dziecięcego marzenia o zbudowaniu syntezatora, więc świadomie zdecydowałam nie poświęcać temu czasu. Choć wróciło to do mnie wraz z syntezatorami modularnymi właśnie, które dają mi możliwość złożenia takiego instrumentu, jaki sobie tylko wymarzę. Wystarczy, że wymienię jeden moduł, a całość zaczyna brzmieć zupełnie inaczej. Sama decyduję o jego właściwościach i dziejących się funkcjach. Jeśli znudzi mi się bas, to po prostu wymieniam oscylator – to jest cudowne. Poza tym fakt, że steruje się napięciem prądu, daje bardziej namacalne doświadczenie samego dźwięku. Pamiętam, jak wróciłam do domu z pierwszą skrzynką, w której miałam moje pierwsze pięć modułów i wtedy zrozumiałam, że podobnych brzmień nie słyszałam nigdy. Syntezator modularny daje możliwość tak głębokiego wejścia w dźwięki, w ich budowę, jak żaden inny desktopowy syntezator. Chciałabym też obalić mit, według którego osoby zajmujące się modularem to odcięci od rzeczywistości kosmici. Możliwe jest normalne używanie tego narzędzia i traktowanie go jako muzycznego instrumentu. Nie trzeba również gromadzić modułów w nieskończoność.

„Syntezator modularny daje możliwość tak głębokiego wejścia w dźwięki, w ich budowę, jak żaden inny desktopowy syntezator” (fot. Markus Scholz)

Wskazałaś już dwa momenty przełomowe na twojej dotychczasowej drodze, czyli próba z zespołem w czasie studiów oraz pobyt na RBMA. Zdarzyło się coś jeszcze o podobnej wadze?

Chyba nie. Rzecz jasna, były różne, bardzo ważne sytuacje, jak choćby współpraca z Maciejem Fortuną – trębaczem jazzowym, dawno temu album współtworzony ze skrzypaczką, moje interpretacje muzyki klasycznej czy granie muzyki elektronicznej w większym zespole, jakim jest ekipa Koncertu Niepodległości. Są to sytuacje, które bardzo rozwijają mnie jako producentkę i kompozytorkę. Ale każdy właściwie projekt na mojej drodze jest ważny i znaczący. W każdy wkładam sto procent siebie. Zawsze myślę o dźwiękach szeroko i choć gram najczęściej w odsłonie techno-tanecznej, tak naprawdę pracuję, tworząc muzykę elektroniczną na różnych polach. Prowadzę swoje Sistrum Studio, gdzie udźwiękawiam różne filmy, animacje, instalacje artystyczne, loga dźwiękowe – projekty, w których muzyka dodaje znaczenia. Oprócz tego, że tworzę i wydaję własne kompozycje, produkuję muzykę dla innych artystów. Współpracuję także z wokalistami różnych gatunków – właśnie wróciłam z Berlina, gdzie komponowałam i produkowałam utwór wraz z bardzo popularnym chińskim pieśniarzem ludowym Mo Xi i mongolską piosenkarką o pseudonimie Urna. W Polsce produkowałam np. dla Noviki, Mai Koman, Michała Kowalonka i zespołu Snowman. Pracuję również z choreografami i tancerzami, produkując muzykę do spektakli tańca współczesnego. W tym wszystkim jest dla mnie najważniejsze to, że moja muzyka znajduje fanów w zasadzie na całym świecie. Kiedy gram w Australii, Chinach czy USA, moje live acty cieszą ludzi, a to wraca do mnie po wielokroć i tylko upewnia mnie, że jestem na dobrze obranej ścieżce. Uskrzydla mnie to, że ktoś na Alasce czy Gibraltarze znajduje i kupuje moją muzykę. Bardzo cieszę się, że mam swoją publiczność i fanów, którzy jeżdżą za mną po Polsce; ostatnio uformował się mój oficjalny fanklub w Toruniu (który serdecznie pozdrawiam). Dzięki temu jestem jeszcze bardziej zmotywowana do tego, aby dzielić się energią, którą mam w sobie. Uwielbiam dawać ludziom radość bez używania codziennego języka, lecz przez dźwięki, czyli materię bogatszą niż słowa, bo przenoszącą emocje – moim zdaniem – w sposób bardziej bezpośredni. Jest to na pewno mój najlepszy język i najlepszy sposób komunikacji.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
październik 2018
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Electro-Voice ZLX G2 - głośniki pro audio
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó