Enchanted Hunters - Mamy słabość do ezoterycznych brzmień i jazzowych harmonii
Enchanted Hunters to żeński duet powracający z nową płytą, aż po 8 latach od swojego debiutu. Pytamy dziewczyny o to czy możemy nazywać Dwunasty Dom ich ponownym debiutem i z czego wynikają różnice brzmieniowe pomiędzy ich dawnymi produkcjami, a tym jak wygląda to dzisiaj. Ponadto Gosia Penkalla i Magda Gajdzica zdradzają dlaczego mają słabość do muzyki niezależnej, ezoterycznych brzmień oraz jazzowych harmonii.
Wasz nowy album promuje utwór Plan działania, który wpisuje się w obecnie szeroko poruszaną tematykę związaną z ekologią i sytuacją, w jakiej znalazła się nasza planeta. I samo to wydaje się naturalne, bo przecież muzyka zawsze była odbiciem tego co działo się w społeczeństwach, ale u nas taka „zaangażowana” twórczość to ciągle rzadkość.
Gosia Penkalla: To chyba zależy od środowiska, bo przecież w kręgach punkowych to raczej częsta sytuacja. Muzyka elektroniczna również bywa zaangażowana, podobnie jak (przynajmniej kiedyś) hip- hop. W latach 80. co druga piosenka miała zawoalowany polityczny przekaz, natomiast wydaje mi się, że współcześnie dla młodszego pokolenia długo uchodziło to za obciach, gdyż zaangażowane hymny z poprzedniej epoki kojarzyły się wyłącznie z betonem. Może wszyscy przez moment poczuliśmy, że dotarliśmy do tego mitycznego „końca historii” i nie ma już o czym pisać? Tylko oczywiście nie ma żadnego końca historii, problemy się spiętrzają i zaczynamy to odczuwać na własnej skórze. Dlatego też Plan działania jest tak jak mówisz utworem zaangażowanym. Pozostałe kawałki z płyty niekoniecznie są o ekologii, ale wpisują się w szerszą tematykę krążka.
Magda Gajdzica: Dwunasty dom, bo tak zatytułowany jest nasz album, to obszar w astrologii, odpowiadający za sprawy ostateczne, rzeczy, na które nie mamy wpływu oraz ucieczkę w świat fantazji. Z tych właśnie impulsów i lęków wzięły się pomysły na nasze piosenki. Kiedy szukałyśmy tytułu płyty, potrzebowałyśmy czegoś tajemniczego i eterycznego zarazem. Można powiedzieć, że astrologia inspiruje nas estetycznie, chociaż teksty piosenek nie odnoszą się do niej bezpośrednio.
Astrologia to bliski Wam temat?
GP: Dla mnie, jako osoby, która raczej w nic nie wierzy, astrologia jest przede wszystkim sposobem pisania pewnej opowieści. Tak jak każdy jest w stanie wynaleźć coś dla siebie w horoskopie z gazety, tak nieco bardziej złożone analizy astrologiczne, o których Magda potrafi bardzo ciekawie opowiadać, mogą skłonić do refleksji nad jakimś wcześniej niezauważonym aspektem naszego życia. Myślę, że to ciekawa rozrywka, a jako estetyczna lub poetycka inspiracja to po prostu studnia bez dna.
Pomimo, że Plan działania w warstwie muzycznej jest raczej utworem „lekkim” to jednocześnie całość podszyta jest jakimś niepokojem.
MG: Pisałam ten tekst w mrocznym okresie, bo po przeprowadzce do Warszawy. Była późna jesień, a my remontowaliśmy kominy i nie mieliśmy ogrzewania. Zaczynałam więc życie w nowym miejscu, byłam oderwana od mojego naturalnego środowiska, nie miałam pracy i na dodatek czytałam w tym czasie książkę „Świat na rozdrożu”, która pełna jest ponurych statystyk dotyczących ograniczonych zasobów naszej planety. Z natury jestem bardzo wesołą osobą i trudno byłoby mi napisać utwór w całości tak mroczny jak moje samopoczucie w tamtym momencie. Na szczęście Małgosia przyniosła na jedną z prób muzyczny szkic nowego utworu, który był energiczny i lekki. Paradoksalnie do takiej muzyki łatwiej było mi napisać o poważnych rzeczach. Dzięki temu wyszło nieco groteskowo, ale bardzo podoba nam się ten efekt.
GP: Mamy jeszcze kilka utworów, których brzmienie celowo kontrastuje z treścią. Chociażby nasz kolejny singiel, pt. Pretekst. Piosenka brzmi sentymentalnie, ale ukrywa dość bolesną i, jak myślę, bezlitosną prawdę. Ogólnie płyta ma przystępną formę, choć dominują mroczne treści. Można powiedzieć, że cała jest taką „zmyłką”.
Od wydania Waszego ostatniego krążka Peoria minęło w tym roku siedem lat. Czujecie trochę jakby Dwunasty dom był takim kolejnym debiutem?
MG: Zupełnie nie czuję się jak przy debiucie. Myślę, że przez tych kilka lat stałyśmy się dużo dojrzalsze muzycznie. Do obecnego brzmienia doprowadziły nas lata prób i błędów. Mimo że do teraz nie wydałyśmy płyty, to wciąż pracowałyśmy nad nowymi piosenkami, stworzyłyśmy muzykę do filmu i współpracowałyśmy z wieloma artystami. Być może z zewnątrz nie było tego widać, natomiast od środka byłyśmy w ciągłym procesie przemiany. Wspomagający nas muzycy przychodzili i odchodzili, my uczyłyśmy się pisać piosenki w nowym języku oraz szukałyśmy nowego języka muzycznego. Opanowałyśmy również grę na syntezatorach oraz pracę na komputerze. Ciągle coś się działo.
Mamy kilka utworów, których brzmienie celowo kontrastuje z treścią. Ogólnie płyta ma przystępną formę, choć dominują mroczne treści. Można powiedzieć, że cała jest taką "zmyłką" (Gosia Penkalla)
Ten upływ lat słychać w samych utworach, bo przecież Peorię możemy nazwać materiałem folkowym, a Dwunasty dom stoi jednak elektroniką. Początkowo używałyście głównie instrumentów akustycznych?
GP: Tych siedem lat temu korzystałyśmy z tego, co akurat było pod ręką. A więc gitara klasyczna, skrzypce, flet poprzeczny, dzwonki chromatyczne oraz nasze głosy.
MG: Ten zestaw był niedrogi i łatwy w transporcie, choć trudny w nagłośnieniu... W efekcie nasze utwory faktycznie brzmiały bardzo folkowo, chociaż harmonie były jazzowe, a struktury wręcz popowe. Czasem wracamy do tej płyty i wciąż ją lubimy. Myślę, że upływający czas jej zbytnio nie zaszkodził.
Instrumentarium wynikało z Waszego wykształcenia?
MG: Tak, obie chodziłyśmy do szkół muzycznych. Ja jeszcze wcześniej miałam bardzo ciekawe doświadczenia, ponieważ występowałam na scenie już w 1997 roku na konkursach piosenki dziecięcej. Ostatecznie trafiłam na Akademię Muzyczną w Gdańsku, gdzie uczyłam się śpiewu i gry na flecie poprzecznym.
GP: Ja z kolei uczyłam się w szkole muzycznej na skrzypcach przez dobrych 11 lat, a na rok przed dyplomem uciekłam, żeby pisać własne rzeczy. Z Magdą spotkałyśmy się na domówce i kiedy okazało się, że obie jesteśmy szalikowcami zespołu Stereolab, poszło już z górki. Wówczas miałam kilka utworów na MySpace, które chciałam zacząć grać na żywo, więc zaprosiłam Magdę oraz Patryka Zieliniewicza na próby nowego zespołu. W ten sposób narodziło się Enchanted Hunters.
W jaki sposób wyglądało to przejście do elektroniki?
MG: Nasze brzmienie ewoluowało samoistnie – zaczęło się od efektów gitarowych, przez które przepuszczałam mój głos oraz flet. Później zamieniłam to na efekt wokalowy TC Helicon. Gosia i Patryk przerzucili się na gitary elektryczne. Po prostu zachciało nam się grać potężniej i z bitem.
GP: Był taki moment, że słuchałam w kółko Hudsona Mohawke i Jamiego Woona. Mniej więcej w tym okresie kupiłam na OLX zabawkową Yamahę PSS-680 za symboliczną „stówkę”. Z jednej strony miała tanie keyboardowe pady, ale też szczątki syntezy FM. I od tego zaczęła się moja zajawka na syntezatory. Jakiś czas później za muzykę nagraną za pomocą m. in. rzeczonego keyboardu zdobyłyśmy główną, dość szczodrą nagrodę w konkursie muzyki filmowej w Ostrowie Wielkopolskim. Nareszcie było nas stać na porządny syntezator, czyli Juno-106 oraz sprawne komputery, a wraz z nimi program Ableton. Nasz setup stopniowo się powiększał, dochodziły takie instrumenty jak Yamaha DX7, Korg Poly-61, Teenage Engineering OP-1 oraz bitmaszyna Elektron Machinderum.
Po latach nauki gry na instrumentach miałyście je doskonale opanowane, ale co z syntezatorami oraz narzędziami z cyfrowego środowiska produkcji – w jaki sposób się ich uczyłyście?
GP: Na syntezatorach uczyłam się grać z tutoriali na YouTube. Ze szczególnym sentymentem wspominam materiał New York School of Synthesis z lat 80. – jest po prostu cudowny i bardzo przystępny. Co do Abletona, to udało mi się dostać na darmowe warsztaty organizowane przez Akademię Dźwięku i to mi także wiele rozjaśniło w tym temacie.
MG: Ja uczyłam się w praktyce. Na początku nienawidziłam tego szczerze, ale sytuacja wymagała ode mnie działania. Zbliżał się termin koncertu, a my nie miałyśmy bitów, więc wściekła czytałam instrukcję Machinedruma, sącząc wino dla uspokojenia nerwów. Ale jestem bardzo uparta, więc zawsze doprowadzam sprawy do końca.
Czy mimo zmiany instrumentarium zauważacie obszary, w których Wasze doświadczenia ze szkoły muzycznej są ciągle pomocne?
MG: Jak najbardziej. To jest trochę tak, że jak wiesz, jak ćwiczyć na jednym instrumencie to wiesz też co zrobić, kiedy uczysz się grać na czymś innym. Długo uczyłam się grać na flecie więc teraz wiem, jak pracować nad moimi partiami klawiszowymi, żeby szybko je opanować. Korzystam również z wiedzy dotyczącej instrumentacji aranżu oraz harmonizacji wokali. Dzięki studiowaniu na jazzie mam też dużo większą swobodę w improwizacji, co przełożyło się na brzmienie płyty. W odróżnieniu od Peorii nie unikamy momentów ambientowych, o nieco luźniejszej strukturze.
GP: Gra na skrzypcach nauczyła mnie myślenia linią melodyczną. Od zawsze melodia była dla mnie jakąś opowieścią w uniwersalnym języku. Więc teraz, kiedy piszę piosenkę i wymyślam partie wokali lub instrumentów, przywiązuję wagę do tego, by każda, nawet krótka melodyjka, opowiadała jakąś historię. Zajęcia z kształcenia słuchu wyczuliły mnie też na rytm i harmonię, oraz pomogły szybko zapamiętywać i odtwarzać różne muzyczne struktury. Dzięki temu komponowanie jest dla mnie bardziej rozrywką i źródłem radości niż ciężką orką.
MG: Jak sądzę, w naszej muzyce słychać to, że obie miałyśmy zawsze słabość do muzyki niezależnej i jazzowych harmonii. Duży wpływ miała na nas również muzyka klasyczna, której zawsze było dużo w szkole. To potem wychodzi w różnych kompozycyjnych zabiegach – lubimy wielogłosowość i nietypowe zmiany harmoniczne.
GP: Poza tym co powiedziała Magda, ja przechodziłam w liceum gotycką fazę, i myślę, że to trochę czuć na naszej nowej płycie. Przede wszystkim, jako że nasłuchałam się dużo new romantic i nowej fali, to sporo jest partii klawiszowych w tym stylu. Inne partie z kolei brzmią groźnie lub podniośle, jak to na starych synthach.
MG: Gotyckość zawdzięczamy również mojej ulubionej wtyczce Korg M1. Potrafi ona dać bardzo ezoteryczne brzmienia.
„Staramy się zagrać tyle ile się da, podpierając się Abletonem. Magda ma pod ręką komputer, klawiaturę MIDI, flet i efekt do wokali”
Podczas pracy w studiu myślicie już o tym jak dany utwór będzie wykonywany na żywo?
GP: Przy tej płycie złożyło się tak, że weszłyśmy do studia z materiałem, który był już nieco ograny, ponieważ przynajmniej kilkukrotnie grałyśmy te piosenki na żywo.
MG: W studiu dopieściłyśmy to, co opracowałyśmy wcześniej, wzbogaciłyśmy brzmienie i nadbudowałyśmy kolejne ścieżki, wokale, czyli wszystko to, czego nie dałyśmy fizycznie rady wykonać na koncertach.
Jak różni się Wasz system studyjny od tego podczas grania na żywo?
MG: W studiu mamy dużo większe możliwości, ponieważ znajduje się tam spora liczba sprzętów, w których możemy sobie spokojnie „grzebać”. Będą to np. wspominane już Juno-106, Yamaha DX-7, Korgi: Poly-61, DW-8000 oraz pożyczony MS-20. Do tego Waldorf Blofeld, Korg Microsampler, delay taśmowy Watkins Copycat, Elektron Machinedrum, Teenage Engineering OP-1 a także efekty wokalowe typu TC Helicon. Dochodzą jeszcze gitary, po które można sięgnąć w razie potrzeby oraz flet poprzeczny. Niekiedy zapraszamy do współpracy różnych instrumentalistów. Na Dwunastym domu zagrali dla nas Michał Biela, Janek Młynarski i Piotr Lewańczyk.
GP: Na żywo występujemy w duecie, więc mamy większe ograniczenia. Staramy się zagrać tyle ile się da, podpierając się Abletonem. Magda ma pod ręką komputer, klawiaturę MIDI, flet i efekt do wokali, a ja gram na Juno-106 i OP-1.
W porównaniu do Peorii w Waszej obecnej twórczości jest jeszcze jedna istotna zmiana –śpiewacie piosenki po polsku. Dlaczego?
GP: W pewnym momencie Magda przyniosła na próbę piosenkę po polsku – był to utwór Topielica z EP-ki Little Crushes. Od razu było czuć, że to zupełnie nowa jakość. Zapragnęłyśmy, żeby wszystkie nasze kawałki miały taką siłę rażenia.
MG: Zabrałyśmy się za tłumaczenia naszych dotychczasowych piosenek, a kolejne powstawały już po polsku.
Szczególnie sobie cenię wspomnianą wtyczkę M1, ponieważ ma przyjemne brzmienia chórów i mogę przez chwilę poczuć się jak Enya. A kiedy potrzebuję czegoś bardziej analogowego, odpalam Polysix i TAL U-no. Do basów używam wtyczki MS-20. W ten sposób przygotowuję swoje wersje demo aranżu. (Magda Gajdzica)
Obie śpiewacie, a jak jest z pisaniem?
GP: Obie śpiewamy i obie piszemy piosenki, które potem wspólnie aranżujemy. Zaczynamy najczęściej od struktury utworu, której towarzyszy ścieżka wokalna. Pozostałe elementy dokładamy wspólnie. Jesteśmy w stu procentach odpowiedzialne za każdą ścieżkę, którą potem gramy lub umieszczamy w utworze.
Jak wiele dzieje się na poziomie komputera?
MG: Zazwyczaj zaczynam od podśpiewywania i improwizacji na klawiszach, potem dodaję kolejne głosy i wtedy przenoszę się na Abletona. Szczególnie sobie cenię wspomnianą wtyczkę M1, ponieważ ma przyjemne brzmienia chórów i mogę przez chwilę poczuć się jak Enya. A kiedy potrzebuję czegoś bardziej analogowego, odpalam Polysix i TAL U-no. Do basów używam wtyczki MS-20. W ten sposób przygotowuję swoje wersje demo aranżu.
GP: Ja natomiast mam awersję do komputerów, więc pracuję na instrumentach. Mam kilka starych synhtów, z których największą miłością darzę Juno 106. To właśnie na nim powstawała większość naszej płyty. Poza tym sporo jest też brzmień z Yamahy DX7 i trochę Korga Poly-61. Do tego mamy sporo innych ścieżek, które dograłyśmy w studiu same lub z pomocą instrumentalistów – flet, gitara basowa, elektryczna czy perkusja. W gruncie rzeczy z poziomu komputera wychodzi więc niewiele.
W jaki sposób przetwarzacie wokale?
MG: Bardzo lubię pracować z delayem w odsłuchu, ponieważ dopasowuję sposób śpiewania do efektu. Na płycie również jest trochę echa na wokalach. Natomiast za poszczególne efekty odpowiedzialny jest Michał Kupicz, który miksował nasz materiał. Na koncertach korzystam z TC Helicona, zapętlam ścieżki fletów oraz głosy, tak aby uzyskać rozbudowane harmonie. A dzięki opcji „harmony” mogę na żywo śpiewać wielogłosowe chórki. Podoba mi się, że ten efekt nie brzmi naturalnie, tylko robotycznie.
„W studiu mamy dużo większe możliwości, ponieważ znajduje się tam spora liczba sprzętów, w których możemy sobie spokojnie grzebać”
Taka dehumanizacja wokalu to zabieg, po który często sięgacie? Ktoś powiedział, że Auto-Tune to nowa gitara elektryczna...
MG: Generalnie lubię naturalne wokale – podobają mi się niedoskonałości i głośne oddechy. Na Peorii bardzo zależało mi, aby wszystko było idealne, ale w tamtych ograniczonych warunkach, bo płytę nagraliśmy w trzy dni, było to nie do osiągnięcia. Po czasie niedoskonałości zaczęły mi się podobać, ponieważ moim zdaniem dzięki nim utwór nabiera charakteru. Dlatego przy Dwunastym domu unikałam przesadnego czyszczenia wokali. Natomiast jeżeli mówimy o Auto-Tune jako o specyficznie brzmiącym narzędziu, to nie mam nic przeciwko. Sama czasem używam tego efektu.
GP: W przeciwieństwie do Magdy, która ma profesjonalnie wyszkolony głos, ja muszę włożyć trochę więcej pracy w studiu, żeby uzyskać pożądany efekt, więc zdarza mi się doczyszczać moje partie wokalne. Ale ostatnio dużo pracuję nad moim głosem, żeby w przyszłości ograniczyć taką ingerencję do minimum. Jeżeli zaś chodzi o sam efekt takiego przegiętego Auto-Tune’a, to jest to dla mnie do strawienia, o ile zostało użyte kreatywnie, jak np. w utworze Nemesis Jamesa Ferraro. Tam jest Auto-Tune, flanger i całość brzmi bardzo ciekawie.
Wspomniałyście, że płytę miksował Michał Kupicz, czy on odpowiadał też za mastering albumu?
GP: Nie, Dwunasty dom masterował Norman Nitzsche z berlińskiego studia Calyx. Natomiast jeszcze jedną ważną osobą podczas prac nad krążkiem był Mateusz Danek, czyli nasz producent. Wspólnie przesiedzieliśmy w studiu wiele tygodni nakładając kolejne efekty na klawisze oraz ustawiając automatyzację efektów. Każdą taką decyzję podejmowaliśmy wspólnie. Z Mateuszem znamy się praktycznie od początku zespołu Enchanted Hunters, jest on również naszym realizatorem podczas koncertów, a prywatnie to życiowy partner Magdy. W pracy nad Dwunastym domem nie tylko zrealizował 80% nagrań, ale również współprodukował z nami płytę, wspomagając nas swoją olbrzymią techniczną wiedzą oraz muzycznym wyczuciem. Mateusz dograł też partię gitary, zaśpiewał nam chórek, zrobił bit do jednego z utworów i zmiksował go analogowo w czasie rzeczywistym.
Czy na Wasze kolejne produkcje znowu trzeba będzie czekać kilka lat?
GP: Na pewno nie! Czujemy, że teraz nabieramy rozpędu – mamy dobrze rozpracowany system tworzenia i sporo pomysłów na nowe piosenki. W zasadzie czekają one tylko na trochę luzu w naszym, aktualnie napiętym grafiku.