Frank Leen - Gitara to nieskończony temat
Kontynuujemy rozmowy z producentami, którzy najpewniej już lada moment wypłyną ze swoją muzyką na naprawdę szerokie wody. Atrybutem Frank Leena jest gitara, a więc zdawałoby się dość wyeksploatowany instrument, jednak nasz gość przekonuje, że jest zupełnie inaczej.
Pamiętasz, w którym momencie po raz pierwszy pomyślałeś, że nie musisz być jedynie odbiorcą muzyki, ale możesz również zostać jej twórcą?
Frank Leen: Jako dzieciak spędzałem sporo czasu z kolegami jeżdżąc na BMX-ach. Pewnego dnia któryś z nich puścił z magnetofonu mocne gitarowe brzmienia, chyba In my head Queens of the Stone Age i trudno było mi się już skoncentrować na rowerze. Wtedy dotarło do mnie, że po prostu muszę mieć gitarę. Pojechałem z tatą do sklepu i kupiliśmy Stagg Stratocaster, 10-watowy piecyk, oraz wszystkie inne niezbędne akcesoria. Przekonanie rodziców do tego pomysłu nie zajęło mi dużo czasu, bo oni też w młodości grali na tym instrumencie – to właśnie tata pokazał mi podstawowe chwyty na gitarze. Później uczyłem się już z YouTube’a. Wkręciłem się w to do tego stopnia, że początkowo nawet nie zauważyłem jak źle znosiły to opuszki moich palców. Przez parę dni nie mogłem chwycić gitary, ale z czasem palce stwardniały, a ja uczyłem się ciągle nowych rzeczy.
Grałeś w jakimś zespole?
Długo o tym marzyłem i często wyobrażałem sobie, że stoję na scenie przed publiką. Próbowałem werbować do grania ludzi ze szkoły, ale zawsze kończyło się podobnie, czyli rozpadem zespołu po ledwie kilku tygodniach. W zasadzie tylko jeden z tych składów przetrwał trochę dłużej, ale to było już bardziej hip-hopowe granie. To był czas, kiedy ta scena stawała się w Polsce coraz bardziej popularna i mieliśmy okazję zagrać np. przed koncertem SB Mafijii w naszym mieście. Każdy występ trwał ok. 30 minut, graliśmy podkłady, a koledzy do nich rapowali. Podejmowaliśmy jakieś próby zarejestrowania czegoś w studiu, ale nigdy nie wyszło z tego nic poważnego. Kiedy wyjechałem do Anglii zespół siłą rzeczy przestał istnieć.
Dużo czasu spędziłeś zagranicą?
Wyjechałem do pracy i przez dwa lata siedziałem w Oxfordzie. Tam poznałem trochę osób, które zajmowały się muzyką bardziej profesjonalnie. Zastanawiałem się, w jaki sposób potrafią realizować swoje pomysły w komputerze. Jednym z nich był Tuero z Hiszpanii, który studiował tam realizację dźwięku. Zakolegowaliśmy się i często towarzyszyłem mu w studiu podczas pracy. Pokazywał mi absolutne podstawy, jak choćby do czego służy korektor. Miałem wtedy looper Boss RC-30, który ma chyba 100 slotów na piosenki i nagrywałem na niego różne pomysły. Kiedyś spytałem go o jeden z nich, a on powiedział, że jest super i warto go wyprodukować. W ten sposób powstała nasza wspólna piosenka, którą przez pewien czas można było usłyszeć nawet w londyńskim Select Radio. Wtedy stwierdziłem, że ja też chcę produkować muzykę. Gdy 4 lata temu wróciłem z Anglii, ściągnąłem wersję demo Abletona i zacząłem kombinować.
Z jakim efektem?
Bez szału. Produkowałem bity dla raperów, ale nigdy nie umiałem stworzyć nic tak agresywnego jak trap, ponieważ zawsze miałem w sobie duszę pełną melodii i harmonii. Moje produkcje miały charakterystyczną trapową perkusję, ale towarzyszyły jej ładne akordy, co mało komu odpowiadało. Wtedy jeszcze nie dogrywałem mojej gitary, tylko pracowałem na samplach ściąganych z internetu. Jakiś czas działałem w ten sposób i ostatecznie postanowiłem pójść do wrocławskiej Szkoły Muzyki Nowoczesnej. Dopiero tam wszystko nabrało tempa – otrzymałem ogromną pomoc przy produkcji, poznałem wielu nowych ludzi i tak dalej. Duża grupa osób ode mnie z roku była już na wysokim poziomie wtajemniczenia, więc kiedy wysyłałem im moje produkcje odpowiadali mi krótko: „miks”. Dopiero z czasem zrozumiałem o co im chodziło. Kiedy kończyłem moją edukacje to byłem już przekonany, że robienie muzyki jest tym, co chcę robić w życiu. Pójście do tej szkoły było jedną z moich najlepszych decyzji – nie mam wątpliwości, że dzięki temu jestem dzisiaj tu, gdzie jestem.
„W każdym moim projekcie staram się znaleźć miejsce dla gitary, nawet jeśli w finalnej wersji utworu ostatecznie jej nie będzie”
W Twoich numerach dużo miejsca zajmuje gitara. Czy to oznacza, że to właśnie od niej zaczynasz pracę nad nowym kawałkiem?
W zasadzie nigdy od niej nie zaczynam. Najczęściej pierwsza powstaje perkusja, ponieważ lubię czuć rytm. Kiedy on jest odpowiedni, wszystko inne idzie dużo szybciej. Za gitarę chwytam, kiedy mam już gotowy loop. Wówczas nakładam na nią Output Portal, Crtiv Chorus albo jakiś delay i szukam ciekawego brzmienia. Bywa, że na koniec w niczym nie przypomina ono gitary, ale po prostu łatwiej mi na niej pracować, niż sięgać po inny instrument. Z reguły robię tzw. „drop D”, czyli przestrajam strunę E na D i wówczas lepiej gra mi się riffy. Kiedy nagram już jeden z nich, to staram się zrobić z nim coś ciekawego w Abletonie i w ten sposób może powstać zupełnie nowy riff, którego dopiero muszę nauczyć się grać. Wtedy odgrywam to, co powstało na komputerze i jeżeli efekt jest zadowalający, usuwam pierwotnie zarejestrowane dźwięki. To jest bardzo fajny sposób na „otworzenie” sobie głowy i nauczenie się czegoś nowego. W jakimś sensie jest to dla mnie powrót do czasów, kiedy uczyłem się grać piosenki z YouTube. Można powiedzieć, że dzisiaj uczę się w ten sposób grać swoje własne piosenki.
To chyba dla Ciebie dobry moment, bo aktualnie w rapie da się słyszeć coraz więcej gitar.
To prawda, że tych brzmień jest teraz w rapie sporo, ale przecież gitara była w tej muzyce od początku. Na przestrzeni lat gitara w rapie pojawiała się i znikała, więc najwyraźniej ten cykl znowu się powtarza. W każdym moim projekcie staram się znaleźć miejsce dla tego instrumentu, nawet jeśli w finalnej wersji utworu ostatecznie go nie będzie. Jakiś czas temu miałem przyjemność nagrać gitarowe solo oraz chórki na album Stamina, który wypuścił Gedz. Miałem udział w wyprodukowanym przez mojego przyjaciela CatchUpa numerze Zasięg oraz Tryb samolotowy, gdzie również dograłem partie gitarowe i harmonie w refrenach. Robienie bitów dla raperów sprawia mi wiele frajdy i stanowi fajną odskocznię od bardziej rockowych brzmień, w których siedzę na co dzień. Jeśli mam już dość babrania się w gitarach, to „przeskakuję” do bardziej hip-hopowych projektów i jest to szalenie odświeżające.
A jak jeszcze radzisz sobie w sytuacji, kiedy podczas pracy dochodzisz do ściany i nie masz pomysłu jak z tego wybrnąć?
Kiedyś przeczytałem, chyba właśnie w Estradzie i Studio, że z brakiem weny nie można walczyć. Było tam napisane, że warto spróbować usiąść przy biurku i patrzeć przez kilka minut w ścianę. Początkowo wydało mi się to mało poważne, ale to zdanie tak mocno zapadło mi w pamięć, że spróbowałem i przynajmniej w moim przypadku takie podejście rzeczywiście działa. Kiedy czuję, że zupełnie wyczerpałem pokłady mojej kreatywności to po prostu siadam i patrzę przez kilka minut w ścianę. Być może chodzi o to, aby przez moment nie zajmować się zupełnie niczym, tylko pozwolić przejechać wszystkim samochodom w głowie.
Co poza gitarą składa się na Twój studyjny setup?
Tak naprawdę to mam dwie gitary – Epiphone SG Pro Black, którą dostałem od rodziców na 18-te urodziny i kupiony rok temu Squire Jazzmaster by Fender, czyli gitara moich marzeń. Jeżeli chodzi o odsłuchy, korzystam z monitorów studyjnych Yamaha HS7, słuchawek Sennheiser M2 AEi oraz Sennheiser Momentum. Do tego dochodzi interfejs Focusrite 2i2 2Gen oraz mikrofon sE Electronics X1 S. Rzecz jasna korzystam również z instrumentów wirtualnych i w tym miejscu muszę wymienić Xfer Serum oraz NI Massive X. Tak po prawdzie to nie jestem oblatany we wtyczkach i często sięgam po pokładowe instrumenty z Abletona. Uważam, że można na nich zrobić naprawdę ciekawe rzeczy. Moim ulubionym pluginem jest Serum, ale ostatnio staram się używać go coraz rzadziej. Aktualnie uczę się Massive X, który ma podobne, a może nawet większe możliwości.
„Mam interfejs Focusrite 2i2, mikrofon sE Electronics X1 S i korzystam z instrumentów wirtualnych, w tym Xfer Serum oraz NI Massive X”
Zawsze chciałeś śpiewać?
Nie pamiętam, żeby było inaczej. Gdy zacząłem produkować muzykę, to decyzja o śpiewaniu była dla mnie naturalna. Bardzo lubię „zapinać” na wokal pokładowe narzędzia z Abletona, czyli kompresor, korektor, reverb i delay. Wtedy wymyślam melodie. Jak już coś nagram, to wyłączam wszystkie efekty i zaczynam obróbkę wokali na nowo. Mam również cały pakiet FabFilter, ale nagrywam na stockowych efektach, a później wymieniam je na wtyczki od FabFilter. Generalnie, nie lubię bawić się w ściąganie coraz to nowszych pluginów. Zdecydowanie bardziej wolę „dopieścić” wokal w momencie, w którym śpiewam niż później modyfikować go cyfrowo.
W jaki sposób uczysz się nowych narzędzi?
To zależy, bo wiele pluginów jest do siebie podobnych i wtedy w zasadzie wystarczy znajomość podstaw, aby korzystać z danego VST. Zazwyczaj staram się nie przeładować zbyt dużą ilością informacji i biorę tylko tyle wiedzy, ile potrzebuję, żeby rozpocząć na czymś pracę. Zawsze chcę dochodzić do jak największej liczby rozwiązań samemu – wtedy mnie bardziej „nosi” i jestem kreatywny. Rzemiosłem, którego cały czas się uczę jest miks. Długo nie wiedziałem, że jest cała druga strona robienia muzyki i przynajmniej na razie nie czuję się na siłach, żeby samemu brać za to odpowiedzialność. Z reguły pomaga mi z tym mój bliski kolega Szymon Zieliński.
Podczas pracy myślisz już o tym jak będziesz odgrywał swoje kawałki na żywo?
Szczerze mówiąc, dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tej kwestii. Mam jeden numer, nazywa się Create me again i zrobiłem go w taki sposób, o jakim mówiłem wcześniej, czyli stworzyłem jakieś brzmienie na komputerze i później chciałem je odtworzyć na gitarze. Gdy jednak spotkaliśmy się z chłopakami na próbie, dotarło do mnie, że muszę to jednocześnie zagrać i zaśpiewać. Od tamtego momentu wszystkie nowe piosenki powstają już z myślą o graniu na żywo.
Jesteś jedną z wielu osób, której lockdown pokrzyżował plany wydawnicze, prawda?
Niestety tak. Mam już gotową okładkę płyty i bardzo chciałbym ją wypuścić, ale obawiam się, że w obecnej sytuacji zaginie gdzieś w odmętach internetu. Niektóre z moich piosenek mają już ponad dwa lata, więc zdecydowałem, że póki co będę wypuszczał je jako kolejne single. Nie chciałbym, żeby straciły na aktualności. Moim zdaniem jest to bardzo fajny materiał, taki jaki zawsze chciałem zrobić i zależy mi na tym, aby dotrzeć z nim do jak największej liczby odbiorców.
Takich typowo gitarowych rzeczy nie ma teraz przesadnie dużo, więc istnieje duża szansa, że przebijesz się ze swoim materiałem. Z drugiej strony zastanawiam się, czy ten instrument nie został już wyeksploatowany?
Gitara to jest nieskończony temat. W ogóle muzyka dzisiaj to przede wszystkim łączenie i mieszanie ze sobą kolejnych inspiracji – to jest klucz do wszystkiego. Można zrobić coś naprawdę progresywnego używając do tego stosunkowo niewielu środków. Jestem przekonany, że nie wszystko zostało jeszcze na gitarze powiedziane. Mam głęboką nadzieję, że faktycznie przebiję się z tymi piosenkami. Nie chcę zabrzmieć dziwnie, ale czekam tylko na odpowiedni moment, bo jestem już przygotowany na wejście na scenę z buta. Przeprowadziłem się do Warszawy, cały czas piszę nowe kawałki i współpracuję z Hienem Dinh Ngoc oraz Martą Morzy, którzy pomagają mi ogarnąć kwestie wizerunkowe. Chciałbym, żeby to wszystko było spójne i wyglądało ciekawie stylistycznie. Wierzę, że w ten sposób minimalizuję ryzyko niepowodzenia.