Baasch - Tworzenie muzyki to rodzaj medytacji

20.03.2015 
Baasch - Tworzenie muzyki to rodzaj medytacji fot. Liubov Gorobiuk

Natomiast album Piotra Szmidta (Baasch) pt. "Corridors" nim jeszcze ujrzał światło dzienne wymieniany był pośród najbardziej oczekiwanych wydawnictw 2015 roku. Wideo umieszczone na naszej płycie, przedstawiające ekskluzywne wykonanie live dwóch utworów Baascha, nie pozostawia wątpliwości z jak dużej klasy muzyką mamy tu do czynienia.

Niebawem ukaże się Twoja debiutancka płyta "Corridors", która już teraz wzbudza spore zainteresowanie prasy muzycznej. Utwory, które można usłyszeć w serwisie YouTube zebrały bardzo dobre opinie i tylko wzmogły oczekiwania. Czy to działa na Ciebie mobilizująco?

Baasch: Dobre opinie na temat tego, co tworzę, albo fakt, że jestem przez kogoś dostrzeżony są oczywiście miłe, ale nie stanowią ani siły napędowej moich działań, ani też osobistej miary sukcesu. One raczej pozwalają mi wierzyć, że ostatecznie nie zwariowałem poświęcając się do tego stopnia muzyce. To ciekawe, że ja sam nie mam żadnych konkretnych oczekiwań związanych z tą płytą. Dla mnie osiągnięciem jest sam fakt, że powstała i że jestem z niej zadowolony. Praca nad nią była dosyć trudnym etapem pewnej dłuższej drogi.

Czy odpowiadasz za całokształt materiału, który znajdzie się na krążku?

Zdecydowanie tak, chociaż mimo tego, że piszę i komponuję samodzielnie, w kwestii miksu i masteringu korzystam z pomocy innych. Moją płytę miksowałem wspólnie ze Staszkiem Koźlikiem w EREM Studio. W tym czasie sporo rozmawialiśmy o tym, jak powinna ona brzmieć. To był bardzo kreatywny proces. Uważam, że nie istnieje coś takiego jak miks idealny. Pomysłów na to, jak powinien brzmieć dany kawałek lub cały album może być wiele i ostatecznie każdy z nich ma szansę się sprawdzić. Moim zdaniem im wcześniej ktoś wie, jak ma brzmieć jego materiał, tym lepiej. Takie decyzje mogą wpływać na materiał już na etapie aranżowania go. Wciąż się tego uczę - ćwiczę moją wyobraźnię muzyczną. Cieszę się, że trafiłem na kogoś takiego jak Staszek Koźlik, bo już na etapie pracy nad tą płytą wiele się nauczyłem. Bardzo dużą rolę odegrał też Robert Amirian (założyciel wytwórni NEXTPOP - przyp. aut.), który ośmielił mnie i zachęcił do nagrania żywej perkusji. Czuwał też nad całością na ostatnim etapie powstawania albumu. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Gdyby nie on, ta płyta byłaby inna - niepełna!

Co sprawiło, że zdecydowałeś się wydawać swoją muzykę w wytwórni NEXTPOP?

Praca nad płytą i koncertami, które gramy wspólnie z Robertem Alabrudzińskim, kosztowała nas wiele wyrzeczeń. My po porostu bardzo poważnie traktujemy to, co robimy. W pewnym momencie stwierdziłem, że ten projekt zasługuje też na poważną opiekę. Działania NEXTPOPU śledziłem od początku ich istnienia i nie miałem żadnych wątpliwości, że powinienem się udać właśnie do nich. Był to idealny wybór. Robert Amirian nie tylko uwierzył w moją muzykę, ale, co ważniejsze, zrozumiał ją. To jest początek naszej współpracy i wierzę, że będzie równie udana jak dotychczas.

Twoja EP-ka "Simple Dark Romantic Songs", już w tytule sugeruje, że mamy do czynienia z mrocznym klimatem. Podobne wrażenie zostawia singiel "Several Gods". Czy możemy się spodziewać, że nadchodzący album będzie utrzymany w ciemnej stylistyce?

"Several Gods" jak najbardziej wpisuje się w klimat całej płyty, chociaż będzie na niej wiele różnych odcieni, chociażby w postaci szybkich, energetycznych kawałków. Osobiście uważam, że to, co tworzę, niekoniecznie jest mroczne. Może faktycznie niepokojące, może trudno słuchać tego obojętnie, ale ta muzyka w moim odczuciu jest bardziej neurotyczna niż na przykład depresyjna. Pod dosyć chłodną, mroczną formą kryją się emocje zupełnie odległe od mroku. Z pewnością nie będzie to płyta do zasypiania lub czytania książki.

Może się jednak zdarzyć, że intencje twórcy zostaną inaczej odczytane przez odbiorcę. Czy zastanawiasz się czasem nad tym, jak Twoje utwory będą odbierać słuchacze?

Nie, nigdy nie zastanawiam się, jak chciałbym, żeby dany kawałek odebrali inni. Nie planuję tego. Mi wystarczy, że ludzie słuchając mojej muzyki poczują to COŚ. Cokolwiek. Według mnie muzyka istnieje właśnie po to, aby wywoływać również takie nienazywalne emocje.

W wywiadach często podkreślasz jak istotną rolę w Twojej twórczości pełnią teksty utworów.

Zobacz także test wideo:
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Technics EAH-A800 - bezprzewodowe słuchawki z redukcją szumów
Wszystkim osobom dorastającym w latach 70. i 80. minionego wieku należąca do Panasonica marka Technics nieodmiennie kojarzy się z gramofonami oraz doskonałym sprzętem hi-fi.

Teksty są dla mnie bardzo ważne. Nigdy nie były dla mnie wyłącznie pretekstem do zaśpiewania melodii, co nie zawsze oznacza, że są osobiste. Szczere i prawdziwe są emocje, które w nie wkładam. Same teksty to czasami raczej impresje na temat różnych obserwacji i przemyśleń, niż zapis konkretnych zdarzeń z mojego życia.

Ostatnio coraz więcej wokalistów zaczyna śpiewać po polsku. Ty jednak konsekwentnie wciąż śpiewasz po angielsku, podczas gdy wiadomo, że polski tekst ma u nas w kraju większą siłę oddziaływania.

To prawda. Jak sam widzisz, powodem śpiewania po angielsku z pewnością nie była chęć zyskania większej publiczności, nie była to zimna kalkulacja. Angielski jest dla mnie uniwersalnym językiem muzyki. To tak jak jakiś język programowania. Chłonę muzykę głównie po angielsku, śpiewanie w tym języku jest dla mnie niemal równie naturalne, jak mówienie po polsku. Z drugiej strony angielski jako język obcy dodaje odwagi, ułatwia śpiewanie osobistych tekstów. Śpiewając je po polsku czułbym się jakbym stał na scenie nagi.

Kolejnym atutem śpiewania w uniwersalnym języku, jest możliwość występowania na całym świecie.

Rzeczywiście, w zeszłym roku mieliśmy okazję zagrać sporo koncertów. Zdecydowanie najciekawszy był koniec roku: zagraliśmy serię koncertów w Chinach. Graliśmy tam na zaproszenie firmy, która współpracuje z chińskim ministerstwem kultury. To było z pewnością spore przeżycie. Mieliśmy okazję grać na dużych scenach dla naprawdę sporej publiczności. Traktujemy to jednak głownie jako ciekawą przygodę i okazję do tego, by zobaczyć kawałek świata.

Wróćmy teraz na chwilę do czasów Twojej edukacji muzycznej. Czy czujesz, że zdobyte wtedy umiejętności przydały Ci się na kolejnych etapach rozwoju artystycznego?

Kształciłem się muzycznie, ale moją edukację w tym kierunku traktuję raczej jako epizod w życiu. Nigdy nie starczało mi zapału, żeby ćwiczyć wystarczająco dużo na danym instrumencie. Każde ćwiczenie wprawek znowu kończyło się wymyślaniem i śpiewaniem własnych melodii. To po prostu nie miało sensu. Dosyć szybko zamieniłem główny instrument z fortepianu na wokal. Nigdy nie myślałem o sobie jako o klawiszowcu - gram wyłącznie na potrzeby tworzenia swojej muzyki. Podczas pobytu w Anglii kształciłem się wokalnie. To była szkoła SLS (Speech Level Singing). Chociaż ta technika, budzi pewne kontrowersje wśród wokalistów, mi osobiście miała sporo do zaoferowania. To skrajnie różne traktowanie wokalu od tego, jakie znałem wcześniej. To było rozwijające doświadczenie.

„Podczas koncertów używam Abletona Live, sterowanego poprzez kontroler Push. Dodatkowo używam dwóch klawiatur sterujących firmy Akai” (fot. Darek Kawka)

Jacy artyści mieli największy wpływ na Twoją twórczość?

Pewnie nie będę oryginalny, ale moją największą i niekwestionowaną inspiracją od zawsze była Björk. Poza tym na pewno The Knife, ale też zespoły takie jak Massive Attack czy Radiohead. Generalnie zawsze inspirowali mnie artyści grający i śpiewający swój autorski materiał. Muszę też powiedzieć, że dosyć szybko wkręciłem się w programowanie muzyki. Na początku działałem na sekwencerze w Rolandzie XP-50, który jako dzieciak wygrałem na jednym z festiwali muzycznych.

Czy w wyniku tych pierwszych prób powstały jakieś interesujące nagrania?

Projekt, który tworzę jako Baasch uważam za swój debiut. To jest mój pierwszy projekt solowy. Wcześniej były mniej lub bardziej udane próby odnalezienia swojego brzmienia i środka wyrazu. Najważniejszym z projektów, w których brałem wcześniej udział był zdecydowanie zespół Plazmatikon.

Dlaczego akurat współpraca z tym zespołem była, aż tak ważna?

Okres pracy z Plazmatikonem wspominam po prostu jako bardzo ważny w moim rozwoju muzycznym. To, że nagrałem z nimi płytę było dosyć niespodziewane. Zgłosiłem się do Staszka Koźlika z Plazmatikona (właściciela EREM Studio), żeby nagrać u niego EP-kę "Simple Dark Romantic Songs". Staszkowi spodobał się mój wokal. Kończyli właśnie z zespołem album Muzak i zaproponowali mi, żebym nagrał jeden kawałek. Zgodziłem się, wyszło dobrze i zaproponowali, żebym nagrał jeszcze jeden utwór. Po drugim kawałku namówili mnie na dwa kolejne. Ostatecznie nagrałem 10 utworów na płytę i pojechałem z nimi w trasę. Decyzja, żeby zrezygnować z nagrania kolejnego albumu z Plazmatikonem i skupić się na swoim solowym projekcie była dla mnie bardzo trudna.

Czemu więc ostatecznie zdecydowałeś się żeby wydać solowy materiał?

Ponieważ czułem, że materiał, który zacząłem tworzyć przed dołączeniem do Plazmatikona jest dokładnie tym, co chcę robić muzycznie. Chciałem, żeby ujrzał światło dzienne i całą energię skierowałem na pracę nad nim.

Oprócz produkowania autorskich kawałków tworzysz również muzykę do filmu. Czy zauważasz różnice w samym procesie twórczym?

Z mojej perspektywy jedyne, co łączy oba te procesy, to radość, jaką mi sprawiają, i narzędzia, jakich używam. Cała reszta jest zupełnie inna! Praca przy filmie uczy pokory. Tutaj muzyka jest tylko częścią większej całości i taką właśnie rolę zazwyczaj musi pełnić. Uważam, że dobrej muzyki ilustracyjnej większość widzów w ogóle nie rejestruje świadomie. Komponowanie do filmu, to też praca z reżyserem, producentami, umiejętność pójścia na kompromisy. Z kolei tworzenie autorskich piosenek to proces dużo mniej świadomy, który nie wiem (i nie muszę wiedzieć), dokąd mnie zaprowadzi. To jest w nim piękne i dla mnie najważniejsze. To rodzaj medytacji. Coś bardzo indywidualnego.

Stworzyłeś muzykę do głośnego filmu "Płynące wieżowce". Jak przebiegała praca nad tą produkcją.

Mówiąc krótko: miałem szczęście. Tomek Wasilewski odważył się zaprosić do tej produkcji kilku debiutantów, a ja byłem jednym z nich. Dokładnie wiedział, jakiej muzyki potrzebuje w tym filmie i wydaje mi się, że w dużej mierze właśnie dlatego zwrócił się z tym do mnie. Wiedział, w jakiej estetyce muzycznej się poruszam, ja z kolei czuję jego estetykę filmową. Dzięki temu praca na płaszczyźnie reżyser-kompozytor przebiegała bardzo gładko. Komponowałem do prawie gotowego montażu. Z jednej strony było to ułatwienie, bo ten film był dla mnie bardzo inspirujący, z drugiej strony fragmenty, które komponowałem były twardo ograniczone czasowo, co wynikało z długości konkretnych scen.

Powiedziałeś kiedyś, że bliżej Ci do Cliffa Martineza (autora muzyki m.in. do filmu "Drive") i Briana Eno, niż do Johna Barry’ego (autor muzyki do wczesnych filmów o agencie 007) i Johna Williamsa (twórca muzyki do filmów o Harrym Potterze, "Gwiezdnych Wojen" czy Indiany Jones).

Tamte słowa wypowiedziałem mając na myśli moją muzykę do "Płynących wieżowców", a nie moje ogólne preferencje, jako słuchacza. Zarówno kompozycje Cliffa Martineza jak i Briana Eno są ambientowe, a chwilami wręcz zlewają się z sound designem - wtapiają się w warstwę dźwiękową filmu. Melodie są bardzo oszczędne i w tym sensie jest mi bliżej do tych dwóch twórców. Nie jest to muzyka, powiedzmy, partyturowa, grana przez orkiestrę. Na takiej, szczerze mówiąc, nie znam się.

„Kształciłem się muzycznie, ale moją edukację w tym kierunku traktuję raczej jako epizod w życiu. Nigdy nie starczało mi zapału, żeby ćwiczyć wystarczająco dużo na danym instrumencie” (fot. Darek Kawka)

Wspominałeś też, że filmem, z którego muzyka wywarła na Ciebie duży wpływ był "Pi". Czy mógłbyś wymienić jeszcze jakieś inne ścieżki dźwiękowe, które zapadły Ci w pamięć?

Ścieżka dźwiękowa do "Pi" to świetnie skonstruowany soundtrack z istniejących utworów zespołów, których swego czasu dużo słuchałem. To mi uświadomiło, jak różna może być muzyka filmowa. Soundtrackiem do innego filmu Aronovskiego, który powstał specjalnie do filmu jest muzyka do "Requiem for a dream", którą kojarzą chyba wszyscy. Ostatnio zachwyciła mnie też ścieżka dźwiękowa Hanza Zimmera do "Interstellar". Według mnie tego filmu wręcz nie byłoby bez tej muzyki.

Czy Twoim zdaniem istnieje przepis na dobry soundtrack?

Nie ma jednego, skutecznego i niezawodnego przepisu na stworzenie dobrego soundtracku. Podobnie jak nie ma przepisu na dobry film. Na pewno kompozytor musi rozumieć język filmowy. Zdawać sobie sprawę z miejsca muzyki w całości. Potrafić stworzyć tło dla obrazka, aktorów, montażu i całej reszty, która stanowi o tym, że film jest filmem. Myślę, że zazwyczaj muzyka jest dopiero kolejnym elementem. To jest trudne, bo każdy chciałby, żeby jego muzyka zapierała dech w piersiach, tym czasem, to jest zadanie filmu w całości, muzyka ma w tym wyłącznie pomóc, a czasem wręcz w tym nie przeszkadzać.

To wszystko konceptualna strona twórczości, jak wygląda strona techniczna pracy nad Twoją muzyką?

Moim najważniejszym narzędziem podczas robienia muzyki jest komputer. Pracuję na Abletonie, tworzę w środowisku elektronicznym, również w trakcie występów na żywo korzystam z komputera. Ten program jest dla mnie bardzo wygodny. Pracę nad utworem zaczynam generalnie od muzyki. Tekst powstaje na końcu. Muzyka z kolei wychodzi często od jednego brzmienia, które inspiruje mnie do konkretnej melodii, która z kolei inspiruje mnie do linii basowej. Wtedy pojawia się pomysł na bit i jakoś to leci. Czasem zaczynam od perkusji. Uwielbiam maszynę perkusyjną Machinedrum Elektron. Nawet niektóre riffy nagrałem na niej. To jest bardzo inspirujące urządzenie. Uwielbiam pracować na syntezatorach analogowych i w ramach możliwości staram się używać ich przy pracy nad swoim materiałem. Na płycie można usłyszeć między innymi Korga MS-20, Rolanda SH-101, Rolanda Juno 106. Z cyfrowych syntezatorów uwielbiam Blofelda firmy Waldorf. Ale nie stronię też od instrumentów wirtualnych. Uwielbiam między innymi FM8, większość materiału The Knife powstało przy użyciu tej wtyczki. Poza tym lubię plug-iny takich firm jak Arturia czy Native Instruments. Instrumenty wirtualne to cała kopalnia brzmień. Uważam, że bardzo ważny jest każdy etap pracy nad dźwiękiem. Podczas miksu wszystkie tracki na mojej płycie były przepuszczane przez zewnętrzne, analogowe urządzenia. Również mastering był robiony na sprzętach analogowych. To pomaga uniknąć cyfrowego brzmienia niektórych syntezatorów wirtualnych.

Jakich urządzeń używaliście w trakcie miksowania i masteringu płyty?

Materiał przepuszczaliśmy przez tory SSL VHD. Dodawaliśmy w ten sposób harmoniczne, aby poszerzyć i nasycić brzmienie. Korzystaliśmy też z replik takich urządzeń jak UREI 1176 czy Pultec - głównie przepuszczaliśmy przez nie wokale i basy. Używaliśmy zewnętrznych procesorów takich firm jak FMR, dbx czy Joemeek. W wypadku tej ostatniej firmy świetnie sprawdził się stary, butikowy model C2, zwłaszcza na syntetycznych brzmieniach perkusyjnych i syntezatorach. To świetny kompresor, który z racji swojej niskiej ceny odstrasza potencjalnych użytkowników pro. Całość wychodziła i wracała do komputera poprzez przetworniki SSL Alphalink MadiXtreme.

A jak wygląda Twój zestaw koncertowy?

Obecnie na scenie występuję jedynie z perkusistą, Robertem Alabrudzińskim, z którym współpracuję od początku istnienia mojego projektu. Tak jak mówiłem wcześniej, podczas koncertów używam Abletona Live, sterowanego poprzez kontroler Push. Dodatkowo używam dwóch klawiatur sterujących firmy Akai. Gram też na Rolandzie SPDs, czasami korzystam z dodatkowych sprzętów, np. theremina firmy Moog. Uwielbiam go. Na scenie mam też zawsze efektor do wokalu Boss VE-20. Sprawia on czasem pewne problemy, ale udało mi się z nimi poradzić. Robert Alabrudziński, poza żywymi bębnami korzysta także z SPDs.

Jakie są obecnie najciekawsze zespoły w Polsce i na świecie? Płyty z których wytwórni sprawdzasz niemal „w ciemno”?

Ostatnio trudno u mnie o długotrwałe fascynacje. Słucham dużo muzyki, głownie elektronicznej, elektropopowej. Tak naprawdę każdy rok przynosi różne odkrycia muzyczne. Z nowości ostatnio zainteresował mnie zespół Seekae, nagrali świetny album "The Worry". Z bardziej popowych propozycji lubię płytę "Fall in love" zespołu Phantogram. Jest coś absolutnie nowego w płytach "This is my hand" My Brightest Diamond oraz "Singles" Future Island. Jestem wielkim fanem duńskiego duetu Rangleklods, specjalnie pojechałem na ich koncert do Poznania, jestem bardzo ciekaw ich drugiej płyty. Swego czasu duży wpływ miała na mnie pierwsza płyta TRST, otworzyła mi coś w głowie. Poza tym Moderat, Nicolas Jaar, szczególnie ze swoim projektem Darkside. Jeśli chodzi o polskie zespoły, zdecydowanie BOKKA. Bardzo cieszę się, że udało mi się zaprosić Y - wokalistkę zespołu do współpracy na swojej płycie. Poza tym Adre’n’alin, Mooryc, Rubber Dots.

Niedawno zespół Rebeka kończył swoją trasę koncertową występem w stołecznym klubie Basen i bilety na to wydarzenie rozeszły się w bardzo szybkim tempie. W jednej z dyskusji na Facebooku Robert Amirian stwierdził, że jesteśmy świadkami rewolucji muzycznej i zmiany pokoleniowej. Czy Ty też zauważasz tę zmianę w Polsce?

Zauważyłem, że coraz więcej moich znajomych słucha polskich zespołów. Nie tylko tych, których materiał oparty jest głównie na warstwie tekstowej, bo w tym przypadku jest to bardziej zrozumiałe. Coraz częściej sięgają po polską elektronikę, coraz częściej na festiwalach rezygnują z koncertów zagranicznych gwiazd, żeby zdążyć na koncert polskiego zespołu. Tak, to jest rewolucja. Polskie zespoły grają też za granicą. To oznacza, że zacierają się różnice. O przepaści chyba już nie ma mowy. Bardzo się z tego cieszę.

Artykuł pochodzi z numeru:
Nowe wydanie Estrada i Studio
Estrada i Studio
marzec 2015
Kup teraz
Star icon
Produkty miesiąca
Earthworks SR117 - mikrofon pojemnościowy wokalny
Sennheiser HD 490 PRO Plus - słuchawki studyjne
Close icon
Poczekaj, czy zapisałeś się na nasz newsletter?
Zapisując się na nasz newsletter możesz otrzymać GRATIS wybrane e-wydanie jednego z naszych magazynó