Aetherboy1 - Robię to na co mam ochotę
Kiedy pod koniec 2019 roku Aetherboy1 wypuszczał EP-kę Afterglow zapewne niewiele osób przewidywało, że kilka miesięcy później produkowane przez niego numery będą generowały liczby odtworzeń na poziomie kilkuset tysięcy. A tak właśnie jest z kolejnymi singlami Zdechłego Osy, który coraz mocniej rozpycha się na polskiej scenie hip-hopowej i spora w tym zasługa naszego gościa. Aetherboy1 opowiedział nam o swoich ulubionych patentach produkcyjnych, oraz zdradził co w jego pracy sprawia mu największą trudność.
Chodziłeś do szkoły muzycznej?
Aetherboy1: Nie, nigdy też nie uczyłem się grać na żadnym instrumencie. Wszystko zaczęło się u mnie w okresie gimnazjum, kiedy mocniej zainteresowałem się muzyką hip-hopową ze Stanów Zjednoczonych. Bardzo szybko z dzieciaka, którego muzyka raczej nie zajmowała, stałem się uważnym obserwatorem tego co dzieje się na scenie. Oglądałem kiedyś wywiad z Hopsinem, w którym zapytany o to, skąd bierze bity odpowiedział, że sam robi je na komputerze. Wtedy zapaliła mi się lampka, bo zawsze spędzałem sporo czasu przed monitorem, jednak nie robiłem niczego konstruktywnego – po prostu grałem w gry i odwiedzałem losowe strony internetowe. Gdy zobaczyłem, że istnieje możliwość, żeby pobawić się muzyką siedząc przed kompem i nie ruszając się z domu, to od razu mnie to zaciekawiło. Szybko zdobyłem FL Studio 9, obejrzałem trochę tutoriali w internecie, a później wszystko potoczyło się z górki. Interfejs FL Studio jest bardzo grywalny, więc pewnie to sprawiło, że odnalazłem się w tym programie tak dobrze.
Jesteś z pokolenia, które poznawało hip-hop już w tzw. „newschoolowym” wydaniu, kiedy sample z jazzu i funku przestały być tak ważne, a dużo większą rolę zaczęły odgrywać instrumenty VST.
Jeszcze zanim pojawił się ten hip-hop, to słuchałem amerykańskiej odmiany dubstepu, czyli tzw. brostepu. Zespół Pendulum, później znany jako Knife Party, serwował bardzo ciężkie elektroniczne granie i bardzo mi się to podobało. Pierwszym hip-hopowym artystą, który zrobił na mnie największe wrażenie był Eminem, a więc raper w jakimś sensie łączący wskazane przez ciebie światy. Gdy później pojawił się trap, w tej mainstreamowej odsłonie w okolicach 2012 roku, to wsiąkłem w to zupełnie. Duże wrażenie zrobił na mnie numer Wild Boy, od Machine Gun Kelly i Wacka Flocka. Gdy usłyszałem remiks Love Sosa od RL Grime to powiedziałem sobie, że to jest właśnie to, co chcę robić. Zakochałem się w tym połączeniu trapowej nawijki z ciężkim dubstepowym bitem.
Takie brzmienia starałeś się „wykręcić” w FL Studio?
Tak, na początku polegało to głównie na reprodukowaniu kawałków, które mi się podobały i w ten sposób zbudowałem sobie podstawy, na których mogłem dalej pracować. Oglądałem sporo tutoriali, gdzie opowiadano w jaki sposób stworzyć podkład z konkretnego utworu – YouTube był moim nauczycielem. Samej obsługi programu nauczyłem się w miarę szybko, ale nie mogę powiedzieć, żeby był on bardzo intuicyjny. Po dwóch latach przesiadłem się na Abletona i po trzech miesiącach opanowałem go lepiej, niż wcześniej FL Studio. Bardzo dużo dało mi przerobienie starych projektów. W ten sposób szybko nauczyłem się technik, które stosowałem wcześniej i wyrobiłem sobie specyficzny workflow, który do dzisiaj świetnie mi się sprawdza.
Na czym polega ta specyfika?
Nie układam basu i perkusji w edytorze pianolowym tylko operuję na samplach. To wynika z moich przyzwyczajeń z czasów pracy w FL Studio, gdzie sampler był ustawiony domyślnie. W Abletonie nie potrafiłem go znaleźć, więc szukałem dróg naokoło. W końcu jedna z nich stała się moim głównym sposobem działania. Uważam, że ten sposób jest wygodniejszy, bo od razu mam wizualny feedback tego co dzieje się z audio. Mam dzięki temu większą kontrolę nad całym projektem.
Kiedy przesiadłem się na Abletona bardzo dużo dało mi przerobienie moich starych projektów. W ten sposób szybko nauczyłem się technik, które stosowałem wcześniej i wyrobiłem sobie specyficzny workflow, który do dzisiaj mi się sprawdza.
Co jeszcze sprawia, że Ableton jest bardziej intuicyjny niż FL Studio?
Według mnie jedną z rzeczy, w których Ableton kompletnie deklasuje FL Studio jest interfejs, a w zasadzie jego przejrzystość i intuicyjność. Bardzo nie podobały mi się wszechobecne okienka i znikające menu w FL-u, co wprowadzało chaos do projektu. Ten interfejs wygląda trochę jak gra komputerowa, w której nie do końca wiadomo co do czego służy. Z kolei abletonowski układ „kupił” mnie tym, że wygląda profesjonalnie, wszystko zawsze jest tam, gdzie trzeba i jeśli szukamy konkretnej funkcji, to później zawsze będzie w tym samym miejscu.
Które wtyczki lubisz najbardziej?
Z domyślnych wtyczek w Abletonie najczęściej używam presetu OTT z wtyczki Multiband Dynamics. Lubię stosować go na dosłownie wszystkim i sprawdzać, jakie przyniesie rezultaty. W fajny sposób „wyciąga” z dźwięków częstotliwości, które raczej nie powinny być na pierwszym planie, ale niekiedy właśnie to tworzy ciekawe efekty. Oprócz tego często korzystam z takich efektów jak Erosion, Redux, Flanger i Delay, w różnych kombinacjach. Lubię dodawać nimi warstwy do dźwięków. Overdrive i Saturator są świetnymi przesterami i rzadko sięgam po inne efekty tego rodzaju, bo te „stockowe” są po prostu dobre. Jeśli chodzi o instrumenty, to wbudowany sampler jest bardzo potężny. Gdy już nauczyłem się go używać, to przez długi czas był nieodłączną częścią moich projektów.
Co poza Abletonem składa się na Twój system?
Mój zestaw sprzętowy jest bardzo konserwatywny, bo tak naprawdę poza komputerem mam Akai MPK Mini, służący mi chyba od początku mojej przygody z muzyką. Przez chwilę miałem kontroler Novation Launchkey 49, ale umarł śmiercią niespodziewaną – spadł i przestał działać. Oprócz tego mam monitory Eve Audio SC205 i słuchawki Beyerdynamic DT770.
Mój workflow w zdecydowanej większości oparty jest na kręceniu brzmień na Xfer Records Serum, który jest moim ulubionym syntezatorem.
Kwestia odsłuchów, zwłaszcza przy takiej głębokiej basowej muzyce jest kluczowa. Przykładasz do tego dużą wagę?
Planuję dokupienie do mojego zestawu subwoofera, żeby najniższe pasma, faktycznie najważniejsze w muzyce basowej, móc poczuć fizycznie, a nie tylko usłyszeć. Jak na razie jednak moje słuchawki dobrze się sprawdzają w kwestii kontroli tego wszystkiego w miksie. Mam parę różnych odsłuchów pomocniczych i jeśli utwór na wszystkich brzmi dobrze, wtedy uznaję miks za gotowy. I tak najważniejszą dla mnie sprawą jest to, w jaki sposób będzie to grało w klubie. Takie testowanie tracków na żywo, podczas setów didżejskich, bardzo często dawało mi pełny obraz tego, co jest w utworze dobre, a co można jeszcze zmienić. Od zawsze w moich numerach staram się osiągnąć ten złoty środek pomiędzy atmosferą i tym jak to wszystko muzycznie „gada”, a tym, żeby, mówiąc kolokwialnie, mocno łupało. To nadal stanowi dla mnie pewną trudność, bo wydaje mi się, że niektórym moim utworom brakuje tej strony czysto muzycznej. Bo z tym, żeby to mocno łupało, nie miałem problemu nigdy.
Nie potrzebujesz zewnętrznych instrumentów?
Na ten moment raczej nie. Mój workflow w zdecydowanej większości oparty jest na kręceniu brzmień na Xfer Records Serum, który jest moim ulubionym syntezatorem. W moich produkcjach nie potrzebuję aż takiej ekspresyjności instrumentalnej, jaką oferują fizyczne kontrolery. Z drugiej strony zawsze chciałem kupić sobie Pusha, tylko za każdym razem ostatecznie rezygnuję.
Projekt Aetherboy1 ruszył, gdy już nauczyłeś się Abletona?
To się stało chwilę później, ale generalnie tak. Wcześniej robiłem podobną muzykę, ale jednak mniej umiejętnie. Początkowo sądziłem, że wraz z nowym projektem pójdę w trochę lżejszą stronę muzyczną, ale ostatecznie nie chciałem robić niczego na siłę. W tamtym czasie większość sceny bitowej w Polsce robiła tzw. „wave” – powstawały pierwsze kompilacje Czeluści i wszyscy chcieli iść w tę stronę. To ostatecznie zadecydowało o tym, żeby nie zmieniać mojej drogi i nie robić tego co wszyscy.
Od zawsze w moich numerach staram się osiągnąć ten złoty środek pomiędzy atmosferą i tym jak to wszystko muzycznie „gada”, a tym, żeby, mówiąc kolokwialnie, mocno łupało. To nadal stanowi dla mnie pewną trudność, bo wydaje mi się, że niektórym moim utworom brakuje tej strony czysto muzycznej. Bo z tym, żeby to mocno łupało, nie miałem problemu nigdy.
Co nie przeszkodziło Ci się pojawić na składankach Czeluści...
Tak, i bez wątpienia był to dla mnie kamień milowy, ponieważ znalazłem się na jednym projekcie z producentami, których słuchałem jeszcze zanim sam wziąłem się za robienie muzy. Kimś takim był na pewno Da Vosk Docta, którego materiał Internet Ghetto utwierdził mnie w tym, że można z powodzeniem robić muzykę instrumentalną, bitową, a niekoniecznie jedynie podkłady dla raperów. To też robiłem, ale traktowałem jako projekt poboczny, który miałby mi pomóc wspinać się po tej „drabince” trochę szybciej. Miałem nadzieję, że tworząc muzykę z innymi artystami zainteresuję moją twórczością ich fanów, ale niestety to tak nie zadziałało. Na pewno było to dla mnie rozczarowanie.
Ale ze Zdechłym Osą jest teraz chyba inaczej, prawda?
Być może. Zapewne razem z kolejnymi kawałkami coraz więcej osób będzie przechodzić z tego wspólnego „podwórka” na mój profil. Teraz wyjdzie sporo naszych wspólnych numerów i jestem ciekawy w jaki sposób ludzie będą na nie reagowali, bo są naprawdę ekstremalne. Z Osą jesteśmy ziomalami, więc nasza współpraca przyszła naturalnie. Robimy to co się nam podoba i nie chcemy nikomu nic udowadniać. Generalnie nie byłbym w stanie działać z drugim artystą, jeżeli go nie znam. Dostaję sporo takich internetowych zapytań o możliwość kooperacji, ale większość ofert tego typu odrzucam; zarówno od raperów, jak i od producentów. Parę razy udało mi się stworzyć niezłe rzeczy drogą internetową, np. utwory z Bokkenem czy Ka-mealem (z którymi i tak później się poznałem przy okazji wspólnych występów), ale to wciąż nie to samo co współpraca przy jednym kompie, w jednym pomieszczeniu i wspólna wymiana pomysłów tu i teraz.
Najwięcej frajdy sprawia mi granie DJ setów, ale "raperski" typ koncertu to też niezła zabawa.
To znaczy, że jesteś przy nagrywaniu zwrotek Osy?
Zwykle wygląda to tak, że biorę kompa i jadę do niego, bo on ma mikrofon Røde NT1 i interfejs audio Midiplus Studio 2, chociaż szczerze mówiąc wolę korzystać z mojego Focusrite Scarlett 4i4. Radziłem mu, żeby sam rejestrował wokale, ale powiedział, że lepiej mu wychodzi, kiedy tam jestem. Sama praca na miejscu przebiega dwojako – czasami spotykamy się tylko po to, aby nagrać wokale, a innym razem przychodzimy z niczym i dopiero razem pracujemy nad czymś nowym. Bywa też i tak, że odwiedzamy razem profesjonalne studio, wtedy mamy to poczucie, że jesteśmy „w pracy” i bardziej skupiamy się na tym, żeby ten czas kreatywnie wykorzystać. Nagrywaliśmy tak np. Rave Skate i Freedom z mojej pierwszej EP-ki Afterglow. Zwykle robię w nagranych kawałkach jakiś wstępny miks, żeby potem puścić to co zrobiliśmy znajomym, albo posłuchać samemu i sprawdzić, jak numer sprawdza się po kilku dniach, na różnych odsłuchach. Osa często w swoich numerach zostawiał wokale bez żadnego miksu, bo miał taką brudną „stylówkę”, która zresztą świetnie się sprawdzała. Teraz, kiedy podpisał kontrakt z dużą wytwórnią nasze wspólne rzeczy lecą na profesjonalny miks i mastering. Natomiast ja i tak cały czas szkolę się w tym, aby samemu dbać o brzmienie moich numerów od początku do końca. Wydaje mi się, że miks opanowałem już w zadowalającym stopniu, a masteringu dopiero się uczę.
Wasz duet przyzwyczaił nas do bezkompromisowości w tekstach i brzmieniu, ale Stray Dogs, przynajmniej jeśli chodzi o muzykę, przesunęły jeszcze tę granicę nieco dalej.
Ten track można uznać za efekt końcowy okresu, w którym uczyłem się drum’n’bassowego sound designu. Jego podstawą jest linia basowa złożona z dwóch oscylatorów z syntezą FM, tony przesterów i chyba trzech filtrów modulowanych przez obwiednie i poruszających się w innych częstotliwościach. Jeden z nich „macha” filtrami górno- i dolnoprzepustowymi, na zmianę wyciszając je i zgłaśniając. Daje to efekt wibrowania, animacji dźwięku. W drugiej części utworu dochodzi również filtr formantowy, który wcześniej pojawiał się jako przejście co 4 takty. Ważnym elementem tego brzmienia jest to, że całość nie jest grana jako zwykła melodia, lecz jedna nuta, która co jakiś czas jest odstrajana w górę. Ten jeden dźwięk ma kilka linii automatyki na playliście i w zasadzie oprócz niego utwór składa się tylko z kilku szumiących FX-ów i perkusji. Ten track miał z początku nazywać się Insomia i znaleźć się na mojej pierwszej EP-ce Afterglow, ale stwierdziłem, że przy reszcie utworów czegoś mu brakuje. Tym czymś okazał się wokal Osy.
W jaki sposób pracujesz na kolejnymi numerami?
Zwykle siadam do pracy nad kawałkiem wtedy, kiedy mam jakiś pomysł na konkretne brzmienie. Lubię rozpoczynać utwory od chwytliwej melodii albo dropa. Najłatwiej przychodzi mi „pisanie” perkusji, a stworzenie linii basowej sprawia mi z reguły trochę problemów. Bit do Stray Dogs przeleżał u mnie na dysku naprawdę długo i gdyby nie Osa to pewnie ten podkład nigdy nie opuściłby mojego komputera. Ten numer świetnie sprawdza się podczas grania na żywo. Stworzyliśmy „generator ścian śmierci” i to co się dzieje przy tym numerze na koncertach jest niesamowite. Przy pierwszych próbach do koncertów ćwiczyliśmy ustawianie ludzi do mosh pitu, tak żeby w drugiej połowie utworu wszyscy zaczęli go formować. Gdy przyszła pora na właściwe koncerty okazało się, że to w ogóle nie było potrzebne, bo ludzie zaczynali to robić jak tylko zaczynała się pierwsza zwrotka – ten numer po prostu tak działał.
A jak wygląda Twoja rola podczas koncertów? Z jakiego sprzętu wtedy korzystasz?
Można powiedzieć, że jestem wielozadaniowcem. Oprócz tego, że siedzę za kontrolerem Pioneer DDJ-400 podłączonym do mojego komputera i puszczam bity, wspieram też Osę wokalnie, jako hypeman. Najwięcej frajdy sprawia mi granie DJ setów, ale „raperski” typ koncertu to też niezła zabawa i uważam, że obie formy przychodzą mi naturalnie. Na pewno chciałbym nauczyć się grania z CDJ, bo to standard klubowy i fajnie byłoby zrzucić trochę ciężaru z pleców i nie targać kompa i kontrolera.
Długo pracujesz nad pojedynczym numerem?
Z tym bywało bardzo różnie, ale mam wrażenie, że wraz z drugą EP-ką Cyfra, nauczyłem się kończenia projektów, a nie zostawiania ich na później. Ten materiał powstał chyba w dwa tygodnie, bo założyłem, żeby zrobić to jak najszybciej. Ostatnio moją największą „zajawką” jest synteza. Po jakimś czasie nauczyłem się w końcu robić to w satysfakcjonujący mnie sposób. W zasadzie mogę wysyntetyzować cały numer od zera, bo na tym polega cała zabawa w robienie muzyki elektronicznej.
Jakie cele wyznaczyłeś sobie na najbliższą przyszłość?
W najbliższych miesiącach czeka mnie egzamin zawodowy, na kwalifikacje związane z pracą z dźwiękiem i w studiu. Jeszcze nie jestem pewien, czy zamierzam z nią wiązać w jakikolwiek sposób moją przyszłość, ale wydaje mi się, że może być dla mnie sporym ułatwieniem. W Szkole Muzyki Nowoczesnej, do której aktualnie uczęszczam zdążyłem się już sporo nauczyć, zarówno o tematach muzyczno-technicznych, jak i związanych z branżą. Można powiedzieć, że już zacząłem z tej wiedzy korzystać na mojej muzycznej drodze. Oczywiście największe nadzieje wiążę z moją muzyką, ale zobaczymy jak to się wszystko potoczy. Aktualnie nic konkretnego nie planuję, ale bez wątpienia cały czas będę starał się tworzyć brzmienia, których jeszcze nikt nie słyszał. Badam te wody i sporo nauki przede mną, ale to mnie tylko motywuje do dalszej pracy.