SOKOS - Nie ma skończonych projektów, są jedynie porzucone
SOKOS konsekwentnie buduje swoją pozycję na rynku, a kolejne kooperacje i solowe projekty potwierdzają jego wysokie aspiracje. W naszej rozmowie krążymy przede wszystkim wokół jego ostatniego wydawnictwa "Doomed", jednak nie zabrakło pytań o to co na jego drodze muzycznej działo się wcześniej, oraz o to co dopiero ma się wydarzyć. Ponadto, SOKOS tłumaczy dlaczego jego głównym narzędziem pracy od lat pozostaje komputer i przekonuje, że ociąganie się z publikowaniem swojej muzyki w internecie nie ma sensu.
Twój ostatni materiał Doomed rozpoczyna się od We All Be Gone, gdzie pojawia się wyraźne nawiązanie do utworu Firestarter grupy The Prodigy. To był dla Ciebie ważny zespół?
SOKOS: Tak, zdecydowanie. Ich muzyka radykalnie wpłynęła na mój gust muzyczny. Myślę, że to właśnie dzięki członkom tej formacji stałem się bardziej dociekliwy, jeżeli chodzi o poszukiwanie ciekawych zjawisk muzycznych, innych niż te, które są popularne i od razu podawane na tacy. Mając 7 lat oglądałem jakiś film, gdzie podczas sceny walki słychać było Smack My Bitch Up i wtedy wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Nic wcześniej tak idealnie nie trafiło w moje gusta.
Znaczyłoby to, że dość wcześnie zacząłeś świadomie słuchać muzyki.
Od dziecka robiłem to wręcz nałogowo. Duża w tym zasługa mojego wujka, który miał sporą kolekcję płyt i kaset. Dzięki temu wiem też w jaki sposób przewinąć taśmę przy pomocy ołówka. Razem z nim oglądałem muzyczne kanały takie jak Viva czy MTV, a później wspólnie szukaliśmy muzyki na portalach typu Wrzuta. To właśnie wtedy bardzo popularna stawała się muzyka potocznie nazywana techno, choć z prawdziwym techno nie miała wiele wspólnego. Przykładem takiej muzyki był kawałek Barthezz – On The Move, którego uwielbiałem słuchać i na pewno miał on duży wpływ na rozbudzenie mojej kreatywności. W najbliższej rodzinie nie miałem nikogo kto zajmowałby się muzyką, więc początkowo moje zainteresowanie tym tematem traktowane było z przymrużeniem oka. To było jednak silniejsze ode mnie i spędzałem kolejne długie godziny na nauce tego rzemiosła, do wszystkiego dochodząc metodą prób i błędów. Moim pierwszym programem był Fruity Loops, gdzie sklejałem proste hip-hopowe bity na bazie sampli. Kolejnym stopniem wtajemniczenia było układanie melodii, a następnie kręcenie dubstepowych basów wooble w NI Massive. Z biegiem czasu moje numery stawały się coraz bardziej skomplikowane.
Mówisz, że rodzina nie do końca rozumiała Twoją pasję; a jak było z przyjaciółmi i znajomymi?
Na samym początku członkowie mojej rodziny rzeczywiście podchodzili z rezerwą do tego czym się zajmuję, ponieważ byli przekonani, że aby robić muzykę trzeba posiadać specjalistyczną wiedzę. Kiedy jednak zobaczyli, że to wszystko zaczyna nabierać realnych kształtów uwierzyli we mnie i od tamtej pory wspierają mnie w mojej pasji. Gdyby nie ich wsparcie to nie wiem, czy byłbym tu, gdzie jestem i za to zawsze będę im bardzo wdzięczny. Wśród najbliższych znajomych ten odbiór zawsze był raczej pozytywny. To mnie bardzo motywowało do dalszej pracy. Nigdy nie miałem problemu z tym, żeby „wyjść” z moją muzyką do innych. Zalewałem moich ziomków próbkami bitów na Gadu-Gadu. Dość szybko zacząłem wrzucać muzykę do internetu i choć początkowo odbiorców było niewielu, to zawsze lubiłem ten dreszczyk emocji, który towarzyszył oczekiwaniu na czyjeś opinie. Generalnie uważam, że nie warto zwlekać z publikacją swojej twórczości. Opinia osób trzecich może być bardzo pomocna, jeżeli chodzi o wskazanie miejsc, które wymagają więcej pracy. Poza wszystkim muzykę tworzy się nie tylko dla siebie, ale również dla innych ludzi.
A jak wyglądał ten przeskok z tworzenia hip-hopowych bitów do dubstepu? Wydaje mi się, że akurat ta stylistyka bardzo szybko „zjadła swój własny ogon”.
Zacząłem od robienia bitów hip-hopowych, ponieważ wydawały mi się czymś dobrym na początek. To były raczej krótkie loopy, pod które nawet nikt nie nawijał. Nigdy nie byłem szczególnie wkręcony w hip-hop, ale był to tak popularny gatunek wśród moich rówieśników, że nie sposób było nie mieć z nim kontaktu. Dość szybko przerzuciłem się na elektronikę i dosłownie zakochałem się w dubstepie. Wówczas ten „nowy” dubstep dopiero raczkował, ale te „wiertary” stawały się coraz bardziej popularne. Byłem pod dużym wpływem takich twórców jak Excision, Datsik, Skrillex, 16bit czy Nero, choć jednocześnie miałem duży respekt wobec pionierów tego gatunku. Podobała mi się cała ewolucja tego nurtu, aż do momentu, w którym większość numerów stawała się jedynie kopią. Rzeczywiście był taki okres, kiedy wydawało mi się, że w kółko słucham tego samego kawałka. Z drugiej strony, większość gatunków na pewnym etapie zaczyna „zjadać swój ogon”.
Generalnie uważam, że nie warto zwlekać z publikacją swojej twórczości. Opinia osób trzecich może być bardzo pomocna, jeżeli chodzi o wskazanie miejsc, które wymagają więcej pracy.
Wejście w dubstep to był też moment, kiedy zacząłeś myśleć o muzyce jak o czymś więcej niż hobby?
Od samego początku miałem ambitne plany związane z muzyka. W czasach edukacji w technikum byłem tak wkręcony w produkcję, że dosłownie nie mogłem usiedzieć na lekcjach i zdarzało mi się opuszczać zajęcia tylko po to, żeby robić muzykę. Poza programem DAW nie widziałem świata. Wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze propozycje grania w klubach i dotarło do mnie, że może być z tego coś więcej. Podczas tych imprez łapałem kontakty, dzięki którym zrobiłem kilka bitów dla Bosskiego Romana czy Wuzeta. Ale największym „strzałem” był utwór, który stworzyłem we współpracy z holenderskim producentem Pyrodoxem. Numer Bad Habit pojawił się na kanale Selected i był moim pierwszym kawałkiem z ponad milionem wyświetleń.
Nadal pracujesz na FL Studio?
Tak i wynika to w dużej mierze z przyzwyczajenia. Znam go jak własną kieszeń i nie odczuwam potrzeby zmiany. Jeżeli chodzi o mój system, to w zasadzie na przestrzeni lat niewiele się zmieniło. Prawdziwym przełomem był dla mnie zakup pierwszych monitorów Alesis M1 Active USB. Wcześniej za odsłuch służyła mi wieża hi-hi i kiedy przesiadłem się na monitory po prostu nie mogłem uwierzyć jak wielu szczegółów dotychczas nie wyłapywałem. Moim głównym narzędziem pracy pozostaje komputer, który na przestrzeni lat kilka razy wymieniałem. Przez ostatni rok korzystałem z monitorów KRK RP8G3 Rokit 8 G3, a teraz jestem na etapie zmiany na APS Klasik, ponieważ potrzebuję czegoś bardziej neutralnego. Razem z klawiaturą Behringer UMX610 całość tworzy typowy setup „bedroom producera”.
Na okładce Doomed stoisz z gitarą w ręku. Często sięgasz po ten instrument?
To był pierwszy raz! Szukałem czegoś nowego i uznałem, że spróbuję opanować ten instrument na tyle, żeby za jego pomocą przekazać co siedzi mi w głowie. Zawsze wydawało mi się, że bez zaplecza jakie daje szkoła muzyczna nauka gry na instrumencie graniczy z cudem, jednak okazało się, że nie jest to „czarna magia”. Zawsze chciałem też, aby moje produkcje zawierały w sobie mistyczne, analogowe ciepło. Dlatego niedawno zaopatrzyłem się w mój pierwszy syntezator – Arturia MicroBrute. To świetny instrument, ale okazuje się, że jestem już na tyle przyzwyczajony do pracy w DAW, że rzadko z niego korzystam. Wiadomo, że analogowy sprzęt sam w sobie ma świetne brzmienie, ale na kompie można osiągnąć równie dobrze brzmiący efekt. W przyszłości zamierzam bardziej wkręcić się w analogowe syntezatory. Bardzo podoba mi się też synteza modularna, choć zdaję sobie sprawę, że to dość kosztowna zabawa.
Zapewne masz w swoim arsenale sporo wtyczek VST. Które z nich są Twoimi ulubionymi?
Na pewno Xfer Records Serum, choć długo radziłem sobie z 3xOsc, czyli pokładowym pluginem FL Studio. Wydaje mi się, że mechanizm działania większości instrumentów wirtualnych jest podobny, a różnią się jedynie liczbą dostępnych funkcji. Serum jest o tyle wygodne, że w zasadzie wszystko mamy w jednym miejscu, więc liczy się przede wszystkim dobry pomysł, albo przypadek. Zakochałem się też w Synapse Audio The Legend. Jego brzmienie jest bardzo wiarygodne – porównując próbki brzmienia tej wtyczki z brzmieniem wygenerowanym z prawdziwego Mooga naprawdę trudno usłyszeć różnicę. Zwłaszcza w całym numerze, gdzie tych różnych brzmień jest bardzo wiele. Jeżeli chodzi o efekty, to zdecydowanie najważniejszym jest iZotope Trash 2. Mogę w nim podzielić sygnał na 3 zakresy i każdy poddać innemu rodzajowi przesterowania. Jednak nie są to wtyczki, bez których nie potrafiłbym się obejść. Równie dobre rezultaty można osiągnąć za pomocą pokładowych pluginów, choć na pewno wymaga to więcej kombinowania.
Prawdziwym przełomem był dla mnie zakup pierwszych monitorów studyjnych. Wcześniej za odsłuch służyła mi wieża hi-hi i kiedy przesiadłem się na monitory po prostu nie mogłem uwierzyć jak wielu szczegółów dotychczas nie wyłapywałem.
Od czego zazwyczaj zaczynasz tworzenie nowej kompozycji?
To zależy od tego, co chcę w danym kawałku przekazać. Jeżeli idę w stronę czegoś łagodniejszego, zwykle zaczynam od ułożenia akordów lub melodii. Zazwyczaj nie staram się od razu szukać odpowiedniej barwy, a melodie układam z prostych brzmień. Później dodaję do nich trochę białego szumu, efektów i jeśli w jakiś sposób mnie zaintrygują, wówczas działam dalej. Na przykład zapisuję akordy do sampla, którym później mogę swobodnie manipulować rytmicznie. Za istotny element mojej pracy uważam wyszukiwanie wokali, które później odstrajam w górę. Sam proces ich szukania jest dla mnie chyba najnudniejszym etapem produkowania numeru. Lubię jednak ten dysonans, który powstaje z połączenia elektronicznego bitu i ludzkiego głosu, więc często posiłkuję się takimi acapellami. Tworząc bardziej agresywne numery najczęściej zaczynam od budowy bębnów lub basów. Staram się wtedy ułożyć prostą, ale chwytliwą melodię na nieskomplikowanym brzmieniu, np. podwójnym przebiegu piłokształtnym, do którego na późniejszym etapie dorabiam kolejne warstwy odpowiadające za średnie i górne częstotliwości. Dzięki temu jestem w stanie odpowiednio wyprowadzić drop całego numeru. Jestem fanem prostoty i kontrastów.
Utworem, którym „przedstawiłeś się” wielu odbiorcom był kawałek Gniazdo z płyty BOR Crew. W jaki sposób pracowałeś nad tym bitem?
Ten numer jest przykładem prostego projektu. Zacząłem od ułożenia melodii na bazie tonu sinusoidalnego, na które nałożyłem trochę efektów. Całą pracę wykonuje tu mocna saturacja i reverb. Melodie zgrałem do sampla i manipulowałem jego tempem oraz tonacją, aż mi się spodobał. Wtedy pod taki prosty, melodyjny loop ułożyłem bit z 2-nutowym basem. Nie mam żadnej ciekawej anegdoty związanej z powstaniem tego numeru. Po prostu wysłałem paczkę z bitami do Gedza, który akurat był gdzieś z całą ekipą BOR-u i rozmawiali o stworzeniu wspólnego albumu. Traf chciał, że wybrali mój bit.
Produkujesz numery instrumentalne i takie, które są przeznaczone do dogrania wokali. Praca nad nimi jakoś się różni?
Produkcja numeru instrumentalnego jest znacznie bardziej czasochłonna, ponieważ sam musi się obronić. Jest tam dużo więcej przestrzeni do wypełnienia, więcej elementów, które są bardziej czytelne i trzeba poświęcić im więcej pracy. Natomiast w podkładzie przeznaczonym dla rapera staram się nie przekombinować i zachować miejsce dla wokalu. Skupiam się na jakimś chwytliwym elemencie, który dobrze uzupełni się z wokalem, oraz wyraźnej, prostej rytmicznie perkusji. Poza tym sam proces tworzenia jest raczej podobny.
Sam zajmujesz się postprodukcją swoich kawałków?
Postprodukcję robię tylko wtedy, gdy projekt jest zbyt duży, żeby udźwignąć na masterze kilka wtyczek. W większości przypadków „mastering” i miks jest u mnie jednym procesem. Zwykle na początkowym etapie tworzenia włączam limiter na sumie, przeważnie FabFilter Pro-L 2. Czasem do tego dochodzi jakiś kompresor czy saturacja, a więc SSL Comp, Saturn 2 lub Waves J37. Z liczbą ścieżek jest bardzo różnie – niekiedy mam 40 kanałów na mikserze, a innym razem wystarczy 10. Bywają projekty, do których nie muszę już dorabiać kolejnych warstw, bo cały ich urok polega na prostocie.
„Moim głównym narzędziem pracy pozostaje komputer, który na przestrzeni lat kilka razy wymieniałem”
Skąd wiesz, że dany numer jest skończony?
Bardzo rzadko mam stuprocentową pewność, że jakiś kawałek jest skończony. Po prostu w pewnym momencie zostawiam projekt takim jakim jest. Odpuszczam detale, które pewnie i tak nie miałyby większego znaczenia dla odbiorców. Bywa też tak, że po wielu godzinach pracy tracę cały obiektywizm i nie umiem już ocenić czy dany element wymaga jeszcze pracy. Najgorzej, kiedy wrzucę numer do internetu i dopiero później dociera do mnie, ile jeszcze rzeczy jest do zrobienia. To chyba jednak dość częsta przypadłość wśród twórców – kiedyś usłyszałem, że nie ma projektów zakończonych, a są jedynie porzucone. Chyba jest w tym sporo prawdy.
Grywasz na żywo?
Tak, są to DJ-sety, przy których korzystam z laptopa Asus K55VJ-SX018H i3, który długo służył mi również do produkcji, oraz kontrolera Denon MC 2000. Przede wszystkim stawiam na efekt, a forma jest drugorzędna. Zagranie imprezy zawsze dawało mi „kopa” do produkcji, więc mam nadzieję, że niedługo wszyscy wrócimy do dawnej normalności.