M8N - Wokal to najbardziej ludzki instrument
Z Mironem Grzegorkiewiczem (M8N) spotkaliśmy się pod koniec ubiegłego roku przy okazji jego nowego projektu Dialog reworks your mind w którym przygotowywał własne wersje utworów innych artystów. Był to jednak tylko pretekst do rozmowy o jego podejściu do instrumentów, efektowaniu wokalu, oraz sztucznej inteligencji, która coraz mocniej wkracza w świat produkcji muzyki.
Wiem, że byłeś jedną z osób, która w ramach konkursu Instytutu Adama Mickiewicza i Abletona przygotowała utwór na bazie sampli ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia.
M8N: Tak, ale szczerze mówiąc ostatecznie go tam nie wysłałem. Był to jednak dobry trening – postawiłem sobie takie zadanie, że nie tnę tych sampli, nie zmieniam ich wysokości i nie rozciągam ich w czasie, a wykorzystuję jedynie techniki, które potencjalnie były stosowane wówczas w analogowym studiu. Zachowując oryginalne brzmienie próbek chciałem zbliżyć się do „workshopu”, jaki mieli kompozytorzy z SEPR. Już w liceum zacząłem interesować się tematem i stwierdziłem, że ten konkurs ma sens tylko kiedy zmierzysz się właśnie z taką dość surową materią.
O Studiu Eksperymentalnym głośno zrobiło się stosunkowo niedawno – jak to się stało, że zainteresowałeś się tym tematem już w liceum?
W dużej mierze wynika to z faktu, że na dobrą sprawę nigdy nie zostałem „zapłodniony” muzyką popularną. W domu rodzice nie wystawiali mnie na świat popeliny muzycznej i całego związanego z nią biznesu. Wówczas nie było internetu, więc mieli totalny nadzór nad tym co trafiało do moich uszu. W szkole średniej zacząłem czytać o muzyce awangardowej XX wieku – odkrywałem początki muzyki elektronicznej, później pojawiły się takie osoby jak Pierre Schaeffer czy Pierre Boulez i to wszystko było dla mnie bardzo otwierające. Z jednej strony była to niezwykle surowa muzyka, niekiedy nawet nieprzyjemna w odbiorze, ale z drugiej zawsze opowiadała jakąś historię. Wówczas w ogóle nie słuchałem muzyki elektronicznej, można nawet powiedzieć, że ją bagatelizowałem, ponieważ kojarzyła mi się z prostackimi łupankami, a tutaj nagle okazało się, że w jej obrębie można stworzyć kompletną narrację.
To ciekawe, bo wiele osób dochodzi do muzyki awangardowej na drodze buntu wobec muzyki popularnej, więc może u Ciebie było odwrotnie?
Był taki moment, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zespół Spice Girls [śmiech]. Nie wiem czy to ze względu na wiek czy płeć, ale bardzo wkręciłem się w ich kawałki i poprosiłem nawet rodziców o kasetę. Do teraz pamiętam ich odpowiedź: „kiedyś sobie kupisz, ale teraz my ci tego nie kupimy”. Na pewno w jakiś sposób było to dla mnie trudne, ale szybko mi przeszło i być może w ten sposób nabrałem krytycznego stosunku do rzeczy popularnych. Możliwe, że dzięki temu, dziś jestem w miejscu, w którym jestem, bo nawet mentalnie nie potrafię przebić się w kierunku myślenia o muzyce, która w pierwszej kolejności miałaby spełniać kryteria muzyki popularnej. Wiadomo, że chciałbym, aby mojej muzyki słuchało jak najwięcej osób, ale koniec końców zawsze robię wszystko tak jak czuję i chyba nie umiem inaczej.
Właśnie w liceum zacząłeś tworzyć własne kompozycje?
Jeszcze w gimnazjum powstawały pierwsze zespoły, z którymi graliśmy psychodeliczne piosenki – chyba nie potrafiliśmy nawet pisać takich klasycznych utworów. Długo grałem na gitarze, a potem coraz mocniej zacząłem wchodzić w obszary inspirowane muzyką elektroakustyczną. Powstał zespół HOW HOW, który nawet przez chwilę zaistniał w warszawskich kręgach alternatywnych, następnie uformował się skład Daktari, ale finalnie obie formacje przestały istnieć. Zacząłem się zastanawiać czy dalsza działalność muzyczna ma dla mnie sens i wtedy zadzwonił Marek Karolczyk, który powiedział, że tworzy nowy skład i szuka wokalisty. Wryło mnie w ziemię, bo to był pierwszy raz, kiedy ktokolwiek zwrócił uwagę na mój wokal. Taki był początek trio JAAA!
"Arturia MicroFreak, czyli wydawałoby się niepozorny syntezator, ale ma on ogromne możliwości."(fot. Filip Antczak)
Wspomniałeś o gitarze, ktoś Cię uczył gry na tym instrumencie?
Najpierw próbowałem nauczyć się wszystkiego sam, potem chodziłem do dzielnicowego ośrodka kultury na lekcje. Uczenie muzyki jest trudną rzeczą, a ja, szczerze mówiąc, nie trafiłem na dobrych nauczycieli. Poznałem zatem jakieś podstawy, ale pewnego dnia uświadomiłem sobie, że tak naprawdę, to nie wiem, co gram. Chodziłem też na prywatne lekcje do sesyjnego muzyka, który pokazał mi jeszcze więcej teorii. Jednocześnie grał komercyjny, tani pop, co nie budowało poczucia autorytetu. Był najemnikiem i w ogóle mnie nie inspirował. Na szczęście przekazał mi solidne podstawy wiedzy.
Pytam o tę naukę, bo zawsze łączy mi się to z późniejszym poznawaniem elektronicznych instrumentów i np. kwestią czytania instrukcji obsługi.
Zawsze drukuję instrukcje obsługi i uważnie je czytam. Chociażby MPC Live ma tyle poukrywanych opcji, że nie sposób poznać ich inaczej niż właśnie z manuala. Niedawno kupiłem Arturię MicroFreak, czyli wydawałoby się niepozorny syntezator, ale ma on ogromne możliwości i wydaje mi się, że naprawdę przełamał sposób myślenia o standardowych możliwościach syntezatorów. Bo od dłuższego czasu w syntezatorach dominują modulary, co zaczynało być już nieco nudne w kontekście technologicznych możliwości naszych czasów. Muzyka tworzona w ten sposób oczywiście ma swój urok, ale niech pojawiają się nowe przestrzenie i właśnie MicroFreak taką przestrzeń wygospodarował. Ale bez przeczytania instrukcji się o tym nie dowiesz. Zresztą już sama jej objętość robi wrażenie – ma ponad 100 stron. Za ok. 1.000 zł dostajesz złożony i innowacyjny sprzęt łączący świat cyfrowy z analogowym, dzięki czemu MicroFreak może stanowić centrum dowodzenia dla głosów analogowych sterowanych przez CV. Do tego trzeba wspomnieć świeżo brzmiące oscylatory cyfrowe, matrycę do krzyżowania właściwie dowolnych połączeń, wygodny arpeggiator i sekwencer, oraz bardzo ciekawą klawiaturę. Na koniec trzeba dodać, że jest to mały, lekki, a przy tym wytrzymały sprzęt.
To uproszczenie, ale producenci muzyki zasadniczo dzielą się na tych, którzy poznają nowe narzędzia nieśmiertelną metodą prób i błędów, oraz tych czytających instrukcje.
Wydaje mi się, że najlepiej jest połączyć oba podejścia, czyli najpierw spróbować „pobawić” się instrumentem bez wiedzy o jego możliwościach, a dopiero później zajrzeć do instrukcji. Chyba tylko raz zdarzyło mi się czytać manual zanim dany instrument trafił w moje ręce, a był to Soma Laboratory Pulsar-23. Instrumenty tego producenta rzeczywiście przełamują konwencje, o czym świadczy ich hasło: „romantic engineering”. Cały czas czekam na swój egzemplarz Pulsara, a instrukcję, która pojawiła się już miesiąc temu przewertowałem od deski do deski. Generalnie jednak nie odbieram sobie frajdy odpalania sprzętu bez wiedzy, jak on działa. To jest właśnie super, żeby najpierw uczyć się przez dobrą zabawę, bo w ten sposób jest szansa, że odkryjemy jakąś własną ścieżkę posługiwania się danym instrumentem.
„Najmocniej działa wprowadzenie zaplanowanego dialogu pomiędzy warstwą akustyczną a elektroniczną” (fot. Filip Antczak)
Udaje Ci się odnajdywać takie własne ścieżki?
Czasami. W przypadku MPC Live potrzebowałem roku, aby „poczuć” ten instrument. W tym momencie moja ścieżka opiera się głównie na zaawansowanej obróbce sampli i mapowaniu ich w taki sposób, żeby były jak najbardziej interaktywne, przypominające instrument. Do tego sporo wykorzystuję wysyłki MIDI do innych urządzeń traktujące MPC jako centralną jednostkę. Tworzę w ten sposób krótkie szkice utworów, wykorzystuję wewnętrzne wtyczki jako alternatywę dla analogowych synthów, mocno wsiąkłem też w używania arpeggiatora, który w ostatniej aktualizacji dostał dobrego kopa.
Na początku mówiłeś, że do pewnego momentu elektronika wręcz Cię odpychała...
Tak, w ogóle mnie do niej nie ciągnęło, bo było to dla mnie mało żywe. Tak naprawdę moja pierwsza styczność z muzyką elektroniczną wiązała się z powstaniem zespołu JAAA! To, co robiłem wcześniej, nazywałem popem elektroakustycznym. Nagrywałem sobie gitarę, później ją przetwarzałem na komputerze i składałem z tego jakieś kompozycje. Nie chciałem, żeby w moich rzeczach dominowały syntezatory, bo kojarzyły mi się z czymś stojącym, gdzie nie ma ruchu i życia. Później to się zmieniło, zacząłem doceniać szerokość i głębokość brzmienia elektronicznego. Teraz, po kilku latach styczności z syntezatorami zrozumiałem, że intuicja mnie nie zawiodła – syntezatory naprawdę są stojące. Trik polega na tym, że to jest ich wielki atut. Ruch/drganie akustyczne przekazuje zupełnie inną treść. Dlatego łączenie tych światów może być takie ciekawe. Samo dodanie naturalnego szumu pomieszczenia albo reamping syntezatorów może dać efekt ożywienia i ruchu. Najmocniej jednak działa wprowadzenie zaplanowanego dialogu pomiędzy warstwą akustyczną a elektroniczną. Nie chodzi mi tylko o same sample, ale o realnie pracującą ze sobą przestrzeń akustyczną, czyli np. bit, który nie gra jak metronom, tylko jest grany „z ręki” w połączeniu z żywym, plastycznym instrumentem akustycznym, gdzie można wyczuć biologiczną, wzajemną reakcję między nimi.
Jak z reguły wygląda proces powstawania Twoich utworów?
Zawsze zaczynam od improwizacji. Od czasu, kiedy buduję sobie setup elektroniczny, szukam nowej metody do tworzenia muzyki. Chciałbym zbudować plastycznie działający system urządzeń, który nie będzie działał na zasadzie wciśnięcia klawisza Play. Stąd też na początku improwizuję z różnymi ustawieniami syntezatorów, wokalu, samplera, czy efektów. Wszystko wgrywam na żywo w ścieżki do Ableton Live. Następnie słucham i wybieram najciekawsze fragmenty. Potem dogrywam, zmieniam i eksportuję ścieżki do MPC, szukając sposobów na stworzenie bazy utworu.
A jaką rolę w tym wszystkim odgrywa komputer?
Kiedyś komputer był dla mnie wszystkim, teraz staram się minimalizować jego rolę. Nie da się jednak uciec od wygody tego sprzętu. Nagrywanie, edycja, czy miks dalej idą najlepiej przy użyciu komputera. Jednak do kreacji, improwizacji i „zwyczajnego” grania można już spokojnie wykorzystywać inny sprzęt, co mnie bardzo cieszy.
W Twoich produkcjach bardzo ważną rolę odgrywa wokal – zawsze tak mocno go przetwarzałeś?
Nigdy nie zostawiałem swojego wokalu „czystego”, zawsze interesowało mnie to, co można z nim zrobić, aby nabrał jakiegoś innego wyrazu i żeby był po prostu trochę „freaky”. Początkowo robiłem to w komputerze używając głównie Logic Pro 8/9, natomiast hardware pojawił się w momencie, kiedy trzeba było śpiewać na żywo. Grając koncerty z HOW HOW śpiewałem czysto do mikrofonu i ten głos dobrze się tam odnajdował. Kiedy zaczynaliśmy myśleć o koncertach JAAA!, rozpoczęła się gehenna związana z szukaniem sprzętu do przetwarzania wokalu na żywo. Moim zdaniem to jest ciągle niezagospodarowany rynek. Oczywiście jest firma TC Helicon, która robi efekty, ale umówmy się – one są robione pod wymagania masowego odbiorcy. Brakuję mi narzędzi, żeby móc tym wokalem naprawdę manipulować, a nie ustalić jakąś pięciostopniową harmonię i po prostu śpiewać akordami. Jestem wielkim fanem pitch shifterów, które pozwalają wyciągnąć z wokalu coś nienaturalnie pięknego. Chłopaki z JAAA! nie byli na początku do tego przekonani [śmiech], ale w pewnym momencie zrozumieliśmy, że w wysokich rejestrach tkwi największa transmisja emocji. Ostatnio eksperymentuję z bardziej zabrudzonym wokalem, który można określić mianem „trashowego”. Dołożyłem do swojego zestawu Elektrona Analog Drive oraz zmieniłem podejście do Kaoss Pada Quad, wyciągając z niego trochę szorstkości.
„Dołożyłem do swojego zestawu Elektrona Analog Drive oraz zmieniłem podejście do Kaoss Pada, wyciągając z niego trochę szorstkości” (fot. Filip Antczak)
Możesz sobie pozwolić na takie solidne „niszczenie” wokalu, bo nie ma tam słów?
Dla mnie wokal jest jak instrument i w ogóle to co robimy w JAAA! można nazwać muzyką instrumentalną. Nie ma przecież bardziej czułego i wrażliwego instrumentu niż ludzki głos. Można powiedzieć, że jest to najbardziej ludzki instrument. Naturalnie palce przekazują emocje, ale to wibracja głosu jest w tym względzie naprawdę niesamowita. Bardzo szkoda, że została ona zawłaszczona przez naszą cywilizację jedynie do budowania ciągów znaczeń.
W jakimś sensie jesteś spadkobiercą tradycji Novi Singers, albo Urszuli Dudziak.
Nieświadomym – nigdy nie słuchałem takiej muzyki, bo zwyczajnie jej aspekt estetyczny mi nie leży. Nie jestem fanem takiego wirtuozerskiego podejścia, gdzie wszystko musi zostać zaśpiewane w punkt. Dla mnie najbardziej interesująca jest właśnie ludzka natura, a nie to jak bardzo człowiek może wypracować swoje umiejętności. Najciekawsze jest to co się dzieje w danym momencie, jak na to reaguje, czyli tak naprawdę jaka jest plastyka tej naszej natury. Wydaje mi się, że w kontekście sztucznej inteligencji, która potrafi w wielu aspektach prześcignąć człowieka takie doszkalanie się w wirtuozerskim wydaniu jest już głosem dawnych czasów. Teraz, przy okazji mojego projektu z remiksami utworów różnych artystów znalazłem narzędzie ArtBreeder, które jest właśnie zasilanie sztuczną inteligencją i służy do przetwarzania obrazów. Wrzuca się tam mnóstwo zdjęć, program swoimi algorytmami uczy się składowych poszczególnych zdjęć i skleja je tak, jak mu się wydaje, tworząc nowe obrazy, które tak naprawdę nie istnieją. Są wytworem, snem sztucznej inteligencji. W ten sposób zrozumiałem, że sztuka abstrakcyjna nie leży wyłącznie w ludzkiej domenie, a ja mogę tworzyć osobliwe okładki do tych moich remiksów.
Co to za projekt z remiksami?
Całość nazwałem Dialog reworks your mind. Jest to cytat, który znalazłem czytając coś o funkcji i sztuce dialogu. Cała koncepcja polega na tym, że wchodzę w dialog z czyimś utworem, poprzez wejście w wewnętrzny świat utworu i jego konstrukcji. Bardzo mi się ta koncepcja spodobała właśnie przez to, że nie robisz stricte swojej muzyki, przy tym nie jest to klasyczny remiks, który dzisiaj z reguły polega na stworzeniu jakiejś dyskotekowej wersji innego numeru, tylko zmieniam świat, w którym opowiadana jest dana historia. Zgodnie z tym jak wypowiedzi dwóch osób rozmawiających ze sobą mutują wzajemnie w trakcie dyskusji.
"Nie ma przecież bardziej czułego i wrażliwego instrumentu niż ludzki głos. Można powiedzieć, że jest to najbardziej ludzki instrument." (fot. Filip Antczak)
Wspomniana przez Ciebie sztuczna inteligencja zaczyna odgrywać coraz większą rolę również w produkcji muzyki.
Myślę, że np. mainstreamowy hip-hop bardzo szybko z tego skorzysta. Głównie ci leniwi raperzy, którzy są bardziej lifestylowcami i instagramerami niż poszukującymi twórcami. Generatory tekstów dziś są jeszcze takie „bekowe”, ale za jakiś czas się to zmieni i będą wyrzucać pięć słów w zwrotce, które mają największy rezonans w danym segmencie. Jest to w jakimś sensie przerażające. Muzyka, jak wszystko inne, coraz silniej jest wykorzystywana jako produkt, który ma się sprzedać. Konkurencja jest duża, a młode pokolenia uczone są od małego jak wygląda „sukces”. Wykorzystanie silników predykcyjnych i sieci uczących się do tego, aby lepiej wycelować w jakiś segment odbiorców będzie zaraz wymogiem, żeby nie stracić swojego miejsca w biznesie muzycznym. Mimo „internetowej wolności” ludzie będą skazani na macki wciągające ich do jakichś tam baniek estetyczno-informacyjnych, tylko po to, aby stać się bateryjką zasilająca pomysły tych „sprytniejszych”. Na szczęście są też jasne strony SI, np. pomoc w masowym retuszu zdjęć, szybszym miksowaniu audio, wynajdowaniem nowych leków czy automatyzacji złożonych procesów.
Co teraz dzieje się z zespołem JAAA!?
Mamy prawie gotowy trzeci album Music For Games – będzie to swoisty hołd złożony grom komputerowym, które od zawsze zasługują na dobrą ścieżkę muzyczną. Póki co mamy dwadzieścia parę minut, ale chcielibyśmy dograć jeszcze jeden albo dwa numery i nie wiem, ile nam to zajmie. Planujemy jednak zrobić to jak najszybciej.
Kolejne remiksy, nowa płyta JAAA! i inne projekty, a planujesz jeszcze wydanie solowego albumu z autorskimi kompozycjami?
Po zrealizowaniu dwuletniego projektu ULSSS, czyli mojego pierwszego solowego przedsięwzięcia pod szyldem M8N odhaczyłem wyzwanie stworzenia czegoś wyłącznie na własnych zasadach. Myślę, że w ciągu najbliższego roku wydam jeszcze dwie rzeczy, które będą efektem składania samodzielnego systemu elektronicznego. Chciałbym w ten sposób podsumować ten okres ambientowo-piosenkowymi produkcjami. Zobaczymy, co będzie potem.