1988 - Nawet jeden werbel może sporo namieszać
Z Przemysławem Jankowiakiem, bo tak naprawdę nazywa się 1988 znany z duetu Syny, spotkaliśmy się dzień po jego występie w warszawskim klubie Pardon To Tu. Prezentował tam materiał, który teraz ukazuje się pod tytułem Ring The Alarm i trzeba powiedzieć, że jest to bardzo trafiony tytuł, ponieważ tamten koncert był dwukrotnie przerywany przez... alarm przeciwpożarowy. Z producentem pochodzącym ze Szczecina rozmawiamy zatem o wykorzystywaniu na scenie wytwornic dymu, dubowych technikach produkcji, oraz o tym, że czasem nawet jeden werbel może sporo namieszać w całej produkcji.
Wczoraj z przytupem zakończyłeś trasę koncertową z zespołem Lotto...
1988: To fakt. Niezależnie od tego czy gramy z Robertem jako Syny, czy jest to mój występ solo, to w riderze technicznym zawsze znajdują się trzy mocne wytwornice dymu typu Antari M10. Przez lata raczej wszyscy przyzwyczaili się, że na naszych koncertach intensywnie z nich korzystamy – organizatorzy przygotowują pod to salę. Tym razem jednak dym uruchomił czujkę i doszło do ewakuacji całego Pardon To Tu, a jak się później dowiedziałem sytuacja ta pozwoliła na wykrycie poważnej usterki całego systemu przeciwpożarowego. Zabawne, że kiedy włączył się alarm, a robotyczny głos wzywał do opuszczenia lokalu, ludzie myśleli, że to element występu. Dopiero jak pojawiła się Straż Pożarna do wszystkich dotarło, że coś jest nie tak. Takie sytuacje zdarzały się już wcześniej, bo np. podczas festiwalu Up To Date graliśmy na stadionie Jagielloni Białystok i tam też w pewnym momencie zaczęły wyć alarmy. Jeśli tak jak wczoraj nie prowadzi to do przerwania koncertu to nie mam z tym problemu. Myślę, że dla zgromadzonych ludzi to też ciekawy element.
Na pewno wizerunkowo w niczym to nie przeszkadza, a wręcz buduje jakąś „legendę”. Wy zresztą świetnie to wykorzystujecie, bo wspomniane dymiarki to już taki nieodłączny atrybut Synów.
Szukaliśmy najmocniejszej oraz najbardziej wydajnej wytwornicy dymu i Robert trafił na Antari M10. Zaintrygowała go sama nazwa, ale urządzenie do tego dobrze wygląda, co również nie jest bez znaczenia, podobnie jak przy wybieraniu auta. Na scenie z reguły obsługuje ją Robert, bo jest bardziej mobilny i dobrze wyczuwa momenty, kiedy należy jej użyć. Mamy też nienaruszalny setup, jeżeli chodzi o światła. Używamy tylko żarowych PAR-ów, blinderów, w setupie mamy stroboskopy Atomic – takim zestawem sami sterujemy podczas koncertu za pomocą prostego dimera.
Można powiedzieć, że światła i dym to stosunkowo proste środki wyrazu, jednak można korzystać z nich bardzo kreatywnie. Podobnie jest z Waszą muzyką, gdzie poszczególne elementy wydają się być już dobrze znane, ale ciągle udaje się Wam powiedzieć coś nowego.
Konsekwencja to na pewno nasza mocna strona – nie lubimy kompromisów, nawet jeśli mamy grać w teoretycznie niesprzyjających warunkach, to i tak mocno stawiamy na swoim. Tak samo jest podczas pracy nad płytą. Nie oglądamy się na boki, nie kalkulujemy, przez co często podejmujemy nieświadomie ryzyko, bo kto wie w którym momencie nagle wszyscy uznają, że przesadziliśmy. Sami nie jesteśmy tego w stanie przewidzieć. Póki co ta konsekwencja popłaca i z roku na rok czujemy, że nieźle mieszamy. Nawet jeśli nie mamy milionów wyświetleń, to jednak ta bardziej „kumata”, opiniotwórcza publika nas słucha. Tak samo słuchają nas inni muzycy i ludzie tworzący na różnych polach. Ja już dziś widzę, że chcąc nie chcąc wpłynęliśmy trochę na środowisko hip-hopowe w Polsce. Czuję podskórnie, że wiele osób nas podgląda i może nawet trochę się nami inspiruje. Sam fakt, że zapraszają nas do siebie ludzie pokroju JWP, Pezeta czy Włodiego tylko to potwierdza.
A hip-hop, pod kątem produkcyjnym w jakiś sposób ciągle wpływa na Ciebie? Jak odnajdujesz się w świecie paczek gotowych loop’ów i type beat’ów?
Jeśli dziś hip-hop to gotowe loopy, type beats i tak dalej to nie wpływa na mnie w ogóle. Ja nie wiem ilu z tych świetnych, popularnych producentów robi coś od serca, a ilu po prostu korzysta z zajebiście przygotowanych brzmień, a później całość wysyła komuś do miksu. Przeraża mnie coś takiego jak np. Splice, o którym dowiedziałem się dopiero ostatnio. Nie wyobrażam sobie siedzenia w stockach i diggowania loop’ów, oraz próbek – to jakaś beznamiętna droga na skróty. Niewykluczone, że powstaje w ten sposób masa hitów i taki producent się teraz śmieje pod nosem. Szczerze mówiąc nawet nie mam nic przeciwko, ale sam po prostu nie potrafiłbym tak pracować. Zbyt mocno kocham muzykę i jaram się tym, jak ona powstaje. Moment w którym siadam przed czystym projektem zawsze jest dla mnie wyjątkowy.
Podczas wspomnianej trasy prezentowałeś zupełnie nowe utwory.
Tak, i muszę powiedzieć, że sam siebie zaskoczyłem tym materiałem. Granie go sprawiło mi dużą przyjemność i taki kierunek bardzo mnie jara. Zarówno, jeżeli chodzi o brzmienie jak i nieco bardziej taneczną formułę. Utwory, jakie grałem podczas tej trasy wejdą na nową EP-kę Ring The Alarm, która zostanie wydana 27 marca. Ludzie się bujali, ale przede wszystkim słuchali i to było dla mnie najważniejsze. Są takie dwie warstwy w mojej muzyce, gdzie jedna jest liryczna i pozostawiająca coś jakby z tyłu głowy, oraz druga, zdecydowanie bardziej bezpośrednia. Lubię momenty, kiedy mogę połączyć serce, duszę i ciało – dla mnie to bardzo ważne w muzyce.
A które z tych elementów dominują u Ciebie w samym procesie twórczym?
Żaden nie dominuje. Jak robię muzę, to powoduje u mnie różne stany. Na pewno jak siedzę nad kawałkiem, to nie myślę do końca racjonalnie. Odrobinę się wtedy wyłączam – są momenty, że chodzę po pomieszczeniu i gibam się do tego co zrobiłem, a innym razem są takie, kiedy siedzę z masą obrazów w głowie. Nawet jeden, odpowiednio brzmiący werbel jest w stanie wtedy dużo namieszać.
W jaki sposób powstawały nowe utwory?
Nowa EP-ka powstała w dużej mierze na Korgu iM1 na iPada, zwłaszcza takie bardziej liryczne motywy. Natomiast sam trzon to już hardware – Polivox, Roland Juno 106, Space Echo, Strymon Big Sky oraz analogowy delay ze sprężynowym reverbem Cosmic AE-7000. U nikogo innego nie widziałem tego sprzętu. Kupiłem go od faceta w Szczecinie, który wyprzedawał studio swojego teścia. Nikt nie zna tego delaya. Z tego co widziałem, jakiś egzemplarz był kiedyś na eBayu, ale okazuje się, że to absolutny unikat. Co najważniejsze dla mnie, ma naprawdę miażdżące brzmienie.
Zagrane na tym dźwięki trafiają do komputera?
Nie, najpierw wszystko nagrywam na sampler MPC Live, który mam podłączony do miksera. Tam to miksuję, dubuję i zgrywam całość na żywo. W ogóle nie używam komputera przy tworzeniu muzyki, choć MPC Live w jakimś sensie jest już komputerem. Można tam zrobić naprawdę sporo – wgrane są chociażby wtyczki od Pro Toolsa. Jednakże nie używam myszki i laptopa. Nienawidzę myszki w robieniu muzyki, jest to dla mnie totalne wybijające z jakiegokolwiek kreatywnego myślenia. Muszę kręcić gałami, wciskać pady, klawisze i wtedy to na mnie działa odpowiednio. Dopiero finalny kawałek zgrywam do DAW jako sumę stereo. To chyba najprostsza możliwa ścieżka – staram się robić jak najwięcej na żywo.
Z jednej strony prosta, ale z drugiej obarczona dużym prawdopodobieństwem wystąpienia błędów.
Tak, z góry zakładam, że takie mogą się pojawić. Kiedy robię hip-hopowe bity to w ogóle nie używam kwantyzacji. Po prostu staram się w miarę równo uderzać w pady i przez to tworzy się unikatowy puls. Oczywiście nie jest to regułą, ale jak spojrzę na swoje nagrania, to większość jest pełna błędów. Natomiast mam coś w rodzaju drugiego nurtu w swojej muzyce, którego efektem będzie właśnie nadchodząca EP-ka. W tym nowym materiale będzie sporo breakbeatów, jungle i równo ciętych rytmów. Tak jak wspomniałem, nie jest to regułą – rytm jest po prostu jednym z narzędzi.
Na jakich odsłuchach pracujesz?
Pracuję na monitorach Yamaha HS8 i nie testowałem jakoś szczególnie wielu modeli. Póki co ich używam, ale może się to wkrótce zmienić, ponieważ zdaje sobie sprawę, że nie są idealne. Jednocześnie uważam, że najważniejsze to mieć świadomość z wad jakie posiada system odsłuchowy z którego korzystamy. Później każdy materiał musi przejść „car-test”, odsłuch na słuchawkach, oraz głośniku podręcznym, choć nie analizuję tego zbyt dogłębnie. Jak „bangla”, to puszczam to dalej.
Przez lata wszyscy przyzwyczaili się, że na naszych koncertach intensywnie korzystamy z maszyn do dymu i organizatorzy przygotowują pod to salę (fot. Filip Jurek)
Na ile podczas pracy w studiu myślisz o tym, w jaki sposób będziesz odgrywał ten materiał na żywo?
Wszystko dzieje się równolegle. Na scenie mam MPC Live, mikser Midasa, wspomniany wcześniej delay ze sprężyną, Strymon BigSky oraz Rolanda SP-404, który ma fajne efekty i bywa pomocnym źródłem dźwięku. To mój podstawowy setup koncertowy. Oferuje on dużo możliwości, ponieważ wszystko mam w ścieżkach i w zasadzie w każdej chwili mogę coś diametralnie zmienić – zostawić samą stopę, albo sampel. Dodatkowo pojawia się pewien element przypadku, kiedy dubuję to wszystko na żywo.
Zakładam, że na samym początku korzystałeś jednak z komputera, więc co zadecydowało tym, że zupełnie z niego zrezygnowałeś?
W wieku 13 lat zacząłem kleić pierwsze bity w Fast Trackerze – chyba na Windows 3.7.1. Potem pojawił się Fruity Loops, którego zasadniczo uczyłem się sam, choć wówczas w internecie funkcjonował już jakiś krąg producentów wymieniających się informacjami i patentami. Jednak zasad kompresji, korekcji czy tego, czym jest reverb, dowiadywałem się na własną rękę. Tam co prawda były gotowe projekty, które można było sobie podejrzeć, ale już po kilku sekundach nie mogłem ich słuchać. Tak samo miałem z klockami Lego – nigdy nie patrzyłem na instrukcję, tylko rozsypywałem je na podłodze i budowałem coś według własnego pomysłu. Układanie klocków Lego ma moim zdaniem sporo wspólnego z robieniem bitów. Natomiast odkąd pamiętam marzyłem o Akai MPC i Minimoogu. Jak tylko złapałem pierwszą robotę, to od razu kupiłem MPC 1000.
MPC 1000 to był Twój wymarzony model?
Przede wszystkim nie mogłem mieć nic dużego, bo chciałem z tym jeździć i grać koncerty. Od razu zdecydowałem się na ten model właśnie pod kątem grania na żywo. Zaraz po płycie Zabrudzony Garnitur wydałem EP-kę Kosmos i z tym materiałem zacząłem jeździć po Polsce.
Kaseta Kosmos wyszła w 2009 roku, więc od tamtego czasu sporo się zmieniło, jeżeli chodzi o przygotowanie klubów i świadomość ich właścicieli.
To mało powiedziane. Kiedyś zdarzało się, że graliśmy w klubach, gdzie stały głośniki konferencyjne. A ludzie nie zastanawiają się, czy to co słyszą brzmi słabo – ponieważ nie ma dobrych głośników – tylko ich zdaniem zawsze odpowiada za to artysta. Czyli tak naprawdę, to artysta słabo brzmi. Prawda jest też taka, że wcześniej nie wszystkim opłacało się organizować koncerty, a mimo to robili to z jakiejś pasji, więc graliśmy na tym, na czym się dało. Przez lata wiele się zmieniło, bo właściciele klubów zrozumieli, że muszą mieć choćby porządny subbas, adekwatny do systemu. Wczoraj w Pardonie byłem pod dużym wrażeniem, bo naprawdę był to najbardziej profesjonalnie dopracowany koncert jaki grałem w polskim klubie. Od soundsystemu, po rider techniczny, który został spełniony ponad kreskę.
Na przestrzeni lat zdarzyło Ci się przyjechać do klubu i nie zagrać?
Kilka razy było blisko, ale zawsze staram się ratować sytuację – szukamy wtedy jakiegoś sprzętu do wynajęcia. Odwołanie występu nie jest w niczyim interesie. Pamiętam jedynie, że raz zakończyliśmy koncert trochę wcześniej, bo spaliły się basy.
W MPC budowałeś całe numery?
Prawie, początkowo podejmowałem próbę, aby zgrywać ścieżki na kompa. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że to bez sensu, bo przecież w MPC jest wszystko. Przez mikser wpuszczałem różne rzeczy do samplera i w ten sposób rejestrowałem ślady.
W ogóle nie używam komputera przy tworzeniu muzyki, choć MPC Live w jakimś sensie jest już komputerem
Czy to znaczy, że w ogóle nie posiłkowałeś się wtyczkami?
Rzeczywiście bardzo mało. Wówczas w bardzo niewielkim stopniu korzystałem np. z pogłosów – moje brzmienie było bardzo bliskie, więc w grę wchodziły jedynie jakieś wtyczkowe kompresory, korzystałem np. z PSP VintageWarmera. Wiadomo, że dopóki pracowałem na samplach z winyli to były tam już zarejestrowane pogłosy i dzięki temu powstawało dość unikatowe brzmienie. Zawsze odczuwałem satysfakcję, że mam zupełnie inną ścieżkę niż reszta producentów, która zgrywa ślady i godzinami siedzi nad miksem. Dla mnie nie miało to większego znaczenia – czułem, że to brzmi dobrze, inaczej, być może niepoprawnie, ale pociągająco.
Początkowo nie korzystałeś z pogłosów, ale już w Synach techniki dubowe stały się Waszym znakiem rozpoznawczym.
Jeszcze przed Orientem razem z Robertem robiliśmy totalnie improwizowaną elektronikę i zagraliśmy nawet koncert w poznańskich Kisielicach, a później graliśmy jeszcze przed Fenneszem, Moritzem Von Oswaldem, na Unsoundzie i kilku innych festiwalach. To było dla nas takie pole treningowe, przed tym co powstało później. Myślę, że samo brzmienie i sporo motywów, które wracały później narodziło się właśnie wtedy. Zaczynając pracę nad Orientem zebraliśmy w całość wszystkie nasze muzyczne „zajawki” i w ten sposób trafiliśmy również na to, że kiedyś obaj samplowalismy Lee „Scratch” Perry’ego. Postanowiliśmy spróbować przenieść te dubowe techniki do hip-hopu. Oczywiście one i tak przesiąkły do muzyki współczesnej – w zasadzie każdy gatunek z tego dziś korzysta, choćby poprzez zwykły delay na niektórych partiach wokalu. Natomiast my stwierdziliśmy, że dub ma w sobie coś takiego, że widzisz słońce, ale jednocześnie jest w tym jakiś niepokój i smutek. Szczerze mówiąc bardziej pociągnęła nas ta emocja niż sama technika. W to nasze gęste i „smażące się” brzmienie wrzuciliśmy perfidne pogłosy oraz delaye, co nadało naszej muzie jakiegoś egzotycznego charakteru. Od tamtego czasu staram się to rozwijać sprzętowo – kupiłem sobie 24-kanałowy mikser Midas Venice. Teraz próbuję dobrze „zapchać” każdy kanał.
Cosmic AE-7000 to analogowy delay ze sprężynowym reverbem. U nikogo innego nie widziałem tego sprzętu
Jak wygląda postprodukcja Twoich numerów?
Staram się polegać na sprawdzonych ludziach. Przy Synach mamy swojego człowieka w Calyx Mastering, czyli Marka Bihlera. Wiadomo, studio Calyxu w zasadzie ma każdy możliwy sprzęt z najwyższej półki, ale Mark jest unikatową osobą. Zawsze bardzo pomocny, często jak się rozkręci to sypie poradami na przyszłość. Przede wszystkim totalnie kuma nasze brzmienie, wie o co nam chodzi. Mieliśmy ostatnio przy innych akcjach przelot z „topowymi” inżynierami w naszym kraju, ale kompletnie nie kumali naszego brzmienia, nawet piąta próba była daleka od naszej wizji. Myślę, że kluczowe jest znaleźć osobę, która zna twoją muzykę i wie o co chodzi. Ostatnio przy produkowaniu utworu Próżnii, pt. Najlepiej współpracowałem z DJ Epromem i tę współpracę również sobie cenię. Lubię też Kwazara z Gagarin Studio – on masterował płytę Jetlagz Szum, na której jest mój bit. Dlatego też powierzyłem mu analogowy mastering mojej nowej EP-ki. Powiedziałem, że może zrobić z tym co mu się podoba, włącznie z bardziej radykalnymi posunięciami. Ostatecznie otrzymałem dwie wersje masteringu – poza tą, która trafiła na nośnik jest jeszcze druga, wykonana na lekko zdezelowanej taśmie, która wyciągnęła z tego materiału jeszcze więcej brudu. Każdy kto zdecyduje się na zakup winyla otrzyma kod do pobrania jej ze strony wytwórni Latarnia Records.
Ta trochę bardziej taneczna stylistyka, o której mówiliśmy wcześniej, będzie miała jakieś odbicie w nowych rzeczach Synów?
O płycie Synów ciężko cokolwiek powiedzieć, bo dopiero zaczynamy nad nią pracować. Mamy oczywiście jakieś założenia, ale to się nigdy do końca nie sprawdzało. Na pewno jedne rzeczy wpływają na drugie. W jakim stopniu? Tego nie wiem. W tym roku oprócz wspomnianej EP-ki Ring The Alarm i pracy nad trzecią płytą z Robertem, chce skoncentrować się na nad moją płytą producencką. To takie małe marzenie, żeby zrobić płytę z gośćmi, trochę jak kiedyś płyty DJ 600 Volta. Mówią, że praca nad taką płytą to koszmar producenta, dlatego też nie zakładam konkretnego terminu – chciałbym ją jedynie wydać jeszcze w tym roku.