1988 – Minimalizm przykuwa uwagę
Już po raz drugi w tym roku spotykamy się z 1988, ale skoro niedawno premierę miał jego wspólny album z Włodim to trudno żeby było inaczej. Musieliśmy zapytać producenta pochodzącego ze Szczecina jak to jest spełnić swoje muzyczne marzenie, oraz przy udziale jakich narzędzi się to wydarzyło. Jak sam mówi na potrzeby tego projektu się "zminimalizował", choć jednocześnie jego setup sprzętowy powiększył się o nową maszynę. Zapraszamy na rozmowę z 1988.
Pamiętasz, kiedy pierwszy raz usłyszałeś Skandal?
1988: To musiało być u mojego starszego o kilka lat kuzyna, który był mocno wkręcony w świnoujskie hiphopowo-skejtowe środowisko. Moje pierwsze skojarzenie z tamtym czasem to głęboki fotel w jego pokoju i klasyczna wieża z wielkimi pokrętłami. Siedzieliśmy tam, a dźwięki docierały do nas z kolumn rozstawionych po szafkach. W momencie premiery Skandalu miałem co prawda 10 lat, ale wówczas chłonęło się muzykę z lekkim opóźnieniem – pamiętam, że kawałki z tej płyty śmigały na MTV jeszcze po 2000 roku. Natomiast jeżeli chodzi o mój własny egzemplarz, to co ciekawe była to oryginalna kaseta kupiona w Szczecinie, na ryneczku Pogodno, gdzie do dzisiaj funkcjonuje sklep z płytami. W naszym pokoleniu chyba każdy ma jakieś wspomnienie z tą płytą.
To prawda i właśnie dlatego wyobrażam sobie, że wspólny projekt z Włodim to spełnienie jednego z muzycznych marzeń.
Rzeczywiście ten materiał to dla mnie ogromnie ważna i wyjątkowa rzecz. Kiedy Włodi napisał po raz pierwszy z pytaniem o numer telefonu dreszcz przeszedł mi po plecach. Jak kiedyś rozkminiałem sobie z kim chciałbym zrobić wspólne rzeczy to wśród raperów, którzy przychodzili mi do głowy, on zawsze był jednym z pierwszych. Myślę, że mało kto w Polsce jest tak konsekwentny przez całą karierę, a przy tym ciągle trzyma zajebistą formę i nie ma na koncie żadnej wstydliwej wtopy. Najpierw zrobiliśmy razem numer Wyobraź Sobie, który trafił na EP-kę OSAD, a później Włodi zadzwonił do mnie i zapytał czy chciałbym nagrać z nim cały album. Co istotne, to nie było tak, że ja wysyłałem mu paczki bitów, tylko naprawdę nagraliśmy ten album w duecie – to była pełna kooperacja artystyczna. Początkowo miałem pewne obawy, bo wiedziałem, że jest bardzo wymagający co do bitów i zawsze ma swoją własną wizję, ale tutaj wyszło bardzo naturalnie. Zaufał mi w 100%.
Obyło się bez większych tarć?
Wiadomo, że na początku musieliśmy się „dotrzeć” i pierwsze pół roku upłynęło nam na rozkminie jak to wszystko powinno wyglądać. Na pewno bardzo pomogła moja przeprowadzka do Warszawy. Co prawda z Robertem w ramach projektu SYNY zawsze współpracowaliśmy na dystans, ale znamy się od lat, a z Włodim… trzeba było się szybko poznać. Organizowaliśmy sobie sporo sesji w studiu na których słuchaliśmy dużo muzyki, ale też znalezionych przeze mnie sampli i rozmawialiśmy o tym w jakim kierunku pójść. Nikt jednak nie stawiał sprawy na ostrzu noża. Od mojej ostatniej EP-ki Ring The Alarm mam lot na brytyjskie brzmienia, ale zdawałem sobie sprawę, że to stylistyka, która nie każdemu musi pasować. Włodi jest minimalistą, więc ja też stwierdziłem, że się zminimalizuje. Uważam, że to również pewna sztuka, aby nie przesadzić w aranżu. Kiedy dostajesz w zasadzie wolną rękę to zawsze pojawia się pokusa, żeby pokazać co się potrafi, ale można zrobić to na bardzo wiele sposobów. Najtrudniej jest chyba zachować umiar i równowagę.
Co dokładnie oznacza, że się „zminimalizowałeś”?
Przede wszystkim podszedłem do roboty bardziej klasycznie. Na Synach dominowały syntezatory, a teraz jest więcej sampli, więc w jakimś sensie wróciłem do korzeni. Nadal działam w trybie, w którym staram się jak najwięcej uzyskać na syntezatorach, co finalnie może brzmieć jak sample – np. w numerze NOLOVE wszystko jest zagrane i nie ma żadnego sampla, choć mogłoby się wydawać, że jest inaczej. Bity na płytach, które robiłem z Robertem często były bardzo rozbudowane, jeżeli chodzi o aranż, były też dużo gęstsze brzmieniowo, a tutaj postawiłem na prosty i minimalistyczny sznyt. Mam swoje sposoby, żeby ten minimalizm nie był nużący, żeby wciągał i przykuwał uwagę. To są takie elementy, które potrafią zaintrygować słuchacza, choć on niekoniecznie potrafiłby dokładnie powiedzieć czym są. Dla mnie dużą rolę odgrywa cisza, pauza i podobne smaczki, które odbywają się nawet na trzecim planie.
Przy okazji tego projektu najczęściej rozpoczynałeś pracę właśnie od sampli?
Na pewno tak się zdarzało, ale szczerze mówiąc zawsze dzieje się to bardzo intuicyjnie i często nawet nie pamiętam, w których numerach sample są, a w których ich nie ma. Chociażby w numerze Stilo sampel odgrywa dużą rolę i w ogóle jest dość długi. Lubię kiedy sampel wybrzmiewa w całości, bez cięć, bo w zasadzie dlaczego nie? Sądzę, że nawet sama selekcja „kradzionych” motywów może stanowić o sile producenta, który potrafi je umiejętnie wkomponować w całość i nadać im swoje brzmienia. W kinematografii dobrym tego przykładem jest Quentin Tarantino, który doskonale potrafi „samplować” motywy z różnych filmów i to także jest sztuka. Rzecz jasna u mnie żadna próbka nie była zgrana na pałę i zostawiona sama sobie, tylko zawsze przepuszczałem je przez moje graty, aby brzmiały dokładnie tak jak tego chcę. Sampel użyty w Stilo ma w sobie mocny bas, ale jak go jeszcze podkręciłem saturacją, oraz dodałem więcej dolnych częstotliwości za pomocą syntezatora Dreadbox NYX 2 to zrobił się taki „siarczysty” i dosyć „brudny”.
Ten Dreadbox to chyba nowe urządzenie w Twoim arsenale, prawda?
Tak, często sięgałem po niego przy okazji pracy nad tym albumem. Dreadbox NYX 2 to semimodularny syntezator z dwoma oscylatorami i ciekawym reverbem na pokładzie. Jeżeli chodzi o ten pogłos to sporo osób jako wadę traktuje fakt, że jest monofoniczny, ale dla mnie to ma zupełnie inny wymiar, gdyż traktuję ten reverb jako nietypowy release dla brzmień. Korzystam często z tego reverbu w połączeniu z reverbem Strymona i wtedy robi się jeszcze bardziej dziwnie. Ten Dreadbox ma naprawdę świetne filtry, które doskonale sprawdzają się na basowych brzmieniach i używałem go przede wszystkim przy pracy nad dolnymi częstotliwościami. Zastanawiałem się czy nie zainwestować w którąś z „nowości” od Behringera, ale uznałem, że dzisiaj każdy może to mieć i ostatecznie zdecydowałem poszukać czegoś u bardziej niszowych producentów. Ten Dreadbox odegrał dużą rolę, jeżeli chodzi o dół, a właśnie z tych dolnych częstotliwości jestem bardzo zadowolony, jeżeli chodzi o miks. Mogę powiedzieć, że udało mi się uzyskać proporcje o których zawsze marzyłem, a ostateczny szlif całości w procesie stem masteringu nadał DJ Eprom, z którym chyba się zwiążę na dłużej, bo mój miks z jego analogowym masteringiem świetnie do siebie pasują.
Sam miksujesz swoje rzeczy?
Tak, robię to w MPC Live, gdzie tak naprawdę wbudowany jest DAW, ale szczerze mówiąc nie korzystam ze zbyt wielu jego możliwości. Myślę, że mają z reguły maksymalnie 20 ścieżek – kluczowe dla mnie warstwy to sample w stereo, bas z reguły w mono, czasem podbicie basu w stereo, do tego stopa, werbel, hi-hat i efekty. Dużo tam się dzieje. Mam taki sposób pracy, że podczas rejestrowania sygnału brzmi on już tak jak docelowo powinien. Później jak wszystko jest już MPC w grę wchodzi ewentualnie jakaś drobna korekta EQ, lub lekka kompresja - te zabiegi robię z pokładowych efektów. Jak mówiłem samo kształtowanie brzmienia odbywa się podczas procesu rejestracji do którego używam 24-kanałowej konsolety Midas Venice.
Uważam, że to również pewna sztuka, aby nie przesadzić w aranżu. Kiedy dostajesz w zasadzie wolną rękę to zawsze pojawia się pokusa, żeby pokazać co się potrafi, ale można zrobić to na bardzo wiele sposobów. Najtrudniej jest chyba zachować umiar i równowagę.
Jak dokładnie korzystasz z tej konsolety?
Każdy pojedynczy sygnał przechodzi przez konsoletę, a potem suma wraca do niej raz jeszcze po efektach. Na torach AUX mam zapięte kompresory, saturatory, delay i tak dalej. Zatem brzmienie nigdy nie jest „surowe”, kiedy trafia do samplera – zawsze przechodzi przez mikser. Już sam gain robi robotę, ponieważ Midas Venice ma doskonałe przetworniki. Na pewno jest to dość nietypowy sposób pracy wśród producentów hip-hopowych, ale tak naprawdę to chyba można byłoby go nazwać „klasycznym”. Zawsze wyobrażałem sobie, że wszystko co mam to zespół, który „wchodzi” do miksera jak na próbie czy koncercie i dopiero stamtąd różnymi grupami wchodzi w rejestrator.
Zauważasz jakieś wady takiego sposobu pracy?
Zasadniczo nie ma u mnie ścieżek MIDI. Skutkuje to tym, że kiedy chcę wrócić do bitu sprzed jakiegoś czasu i mam zagraną melodię to nie mam jak jej edytować. Jeżeli chcę ją odtworzyć to muszę sobie przypomnieć jak to zagrałem, wykręcić ponownie brzmienie i powtórzyć. Myślę sobie, że gdybym miał te wszystkie melodie w MIDI to co chwilę bym coś zmieniał i trudno byłoby mi kończyć kawałki. To też jest pewna forma powrotu do samplingu, tyle że sampluje samego siebie. Jeżeli jakiś mój własny sampel mi nie siedzi to zaczynam kombinować co zrobić, żeby jednak mi pasował i dzięki temu powstają ciekawe rzeczy. Być może niekiedy owocuje to takim nieporadnym vibe’m, ale ufam temu efektowi i nie mam zamiaru tego szlifować.
Być może to właśnie takie nietypowe patenty pomagają osiągnąć ciekawsze efekty muzyczne.
Nawet nie chcę wiedzieć ilu producentów kupuje ścieżki MIDI, ale gdzieś podskórnie przeczuwam, że bardzo wielu. Oczywiście można kupić gotowe melodie, ułożyć je w Massive i w ten sposób stworzyć trapowy banger, ale ja nie ufam takim rzeczom. Będąc producentem, chcąc w jakimś sensie wyrażać samego siebie, po prostu nie mogę ściągać banków gotowych brzmień i melodii. Szukając sampli po winylach nie szukam jedynie melodii, ale też charakteru tego sampla i wydaje mi się, że jest w tym coś ponad to jak wygląda to w takim Splice.
Faktycznie dzisiaj samplujesz ciągle z winyli?
Tak, ale zdarza mi się również szperać na YouTube. Coś niesamowitego dzieje się z degradacją pliku mp3, kiedy jeszcze przepuścimy go przez dobre analogowe graty. Takie zabiegi dodają fajnych smaczków produkcjom. Spędzam sporo czasu na grzebaniu w starych hip-hopowych nagraniach i sprawdzaniu jak brzmią na YT. Nie dość, że często były to pierwsze rzeczy brzmiące lo-fi, to dodatkowo ten efekt jest spotęgowany cyfrową degradacją. Jak się je później jeszcze odpowiednio przefiltruje to potrafią z tego wyjść naprawdę unikatowe rzeczy.
Zdarza ci się samplować takie stare hip-hopowe rzeczy?
Totalnie tak, chociaż wykorzystuje je w charakterze pewnych smaczków, bo dotąd nie oparłem całego numeru na takiej próbce. Na mojej poprzedniej EP-ce Ring The Alarm pojawia się kilka takich sampli.
Paradoksalnie, okazuje się że osiągnięcie minimalistycznego brzmienia może wymagać bardzo dużego nakładu pracy.
Na pewno, bo w tej nieokreślonej sferze powinno się jednak sporo dziać. Mam wrażenie, że duża liczba polskich producentów działających na scenie od lat 90. tego nie kuma i stosują dzisiaj rozwiązania, których ja nigdy nie zaakceptuje. Takie bezsensowne urozmaicenia, jak jakieś przejścia na tom-tomach, albo nagłe uderzenia „crush’em”, czy przaśne dropy, które niby mają sprawić że numer ma moc i „kopnięcie”, ale dla mnie efekt jest zupełnie odwrotny. Jeszcze raperzy często akcentują słowa na tych momentach… masakra.
A skąd wiesz, że dany numer jest skończony?
To się prostu wie. Zawsze robię jeszcze kontrolne odsłuchy na słuchawkach, głośniku bluetooth, w samochodzie i jeśli wszystko się zgadza to odpuszczam. Zawsze można coś zmienić, ale nigdy nie byłem niewolnikiem niekończącego się dłubania w numerach. Niektóre z kawałków na naszej płycie sprawiają wrażenie, jakby były za krótkie, ale myślę, że w ten sposób wzrasta ich „repeat value”. Przy okazji tego projektu najwięcej czasu kosztował mnie numer Krzew w którym pojawiają się jeszcze chłopaki z Tonfy. Przynajmniej kilka razy wywracałem go zupełnie do góry nogami – początkowo melodia była zupełnie inna, ale jak wjechały wokale to uznałem, że trzeba ją zmienić. Następnie coś nie pasowało mi w basie, a później sam bit był za mocno schowany… Ostatecznie udało mi się uzyskać efekt z którego jestem bardzo zadowolony, jednak wymagało to dużego wysiłku.
Poza składem Tonfa na płycie pojawia się więcej takich „nieoczywistych” gości.
Sądzę, że cały materiał, który stworzyliśmy z Włodim jest trochę pod prąd temu co dzisiaj dzieje się na scenie w Polsce. Najłatwiej byłoby zaprosić raperów z mainstreamu, ale wspólnie postanowiliśmy, że zrobimy inaczej. Czuję, że Norman, Kierat i DJ Zeten z Tonfy są pod mocnym wpływem starego polskiego rapu, ale czuć u nich, że słuchali też Synów i sprawdzają dużo świeżych rzeczy ze Stanów, czy UK. Podczas rejestracji wokali Kierat podwinął na chwilę nogawkę i pokazał mi i Włodiemu, że ma tam wytatuowaną okładkę Skandalu. Widziałem, że chłopaki tłumili entuzjazm, ale okazuje się, że była to dla nich wielka rzecz. Myślę, że podobnie dla Pryksona Fiska, któremu już wcześniej produkowałem jakieś rzeczy, a Włodi był producentem wykonawczym jego płyty. Zaprosiliśmy też Miłego ATZ z którym znałem się jeszcze z Gdyni. Jak już dograł się do numeru to uznaliśmy, że ma bardzo podobny klimat do jego mixtape’u Dyktafon, który nagrał z Wiadrowskim. Stwierdziliśmy, że to będzie super akcja, jeśli on też pojawi się w tym numerze, bo to przecież chyba ok. 40-letni facet, który sobie nagrywa, ale nie ma ambicji, żeby zostać profesjonalnym raperem. ATZ spotkał się z nim w studiu i powiedział, żeby nagrał zwrotkę, ale nie zdradził, że ma ona trafić na płytę Włodiego. Dowiedział się o tym dopiero po nagraniu. To piękna sprawa, bo to chyba oczywiste, że ten gość będąc rówieśnikiem Włodka wychował się na jego kawałkach.
Jak razem z Robertem robiliście Syny i ten obiór środowiska rapowego był jaki był to miałeś obawy, że taki projekt jak ten z Włodkiem może się nigdy nie wydarzyć?
Nie miałem żadnych obaw, ponieważ byłem przekonany, że swoją konsekwencją przebijemy każdy mur. Poza tym, jeżeli mówimy o środowisku hip-hopowym rozumianym jako raperzy i producenci to oni się od razu nami jarali. Jeszcze po płycie Orient miałem bardzo pozytywny feedback od Pezeta, DJ 600V, czy JWP. Kilku dziennikarzy i jakaś ogólna publika, której nie utożsamiam do końca z hip-hopem miało z tym problem, ale ja od początku wiedziałem co robimy. Nie miałem wątpliwości, że w końcu ktoś to doceni i zauważy, że to nie jest beka, tylko faktycznie w ten sposób oddajemy hołd temu wszystkiemu co w muzyce jest dla nas ważne. Teraz nikt już nie może mieć co do tego wątpliwości.