4 po 4...
...czyli minione 4 lata rodzimej sceny niezależnej oczami, uszami i słowami jej reprezentantów
Cykl "Nowe Bity" ukazuje się na łamach magazynu Estrada i Studio od ponad czterech lat. Przez ten okres zaprezentowaliśmy sylwetki przeszło 100 artystów, którzy ze szczegółami opowiadali o swojej pracy studyjnej a niektórzy z nich zaprosili nas też do miejsc, gdzie na co dzień pracują nad kolejnymi utworami i pozwolili zarejestrować ich kameralne występy na żywo. Z perspektywy czasu moment w którym zainaugurowaliśmy "Nowe Bity" okazał się szczególny, gdyż to właśnie wtedy rozpoczął się proces, który dzisiaj doprowadził nas do sytuacji kiedy oficyny takie jak U Know Me Records, Recognition, Transatlantyk czy Latarnia po prostu wypada znać. Przy okazji tego niewielkiego jubileuszu postanowiliśmy jeszcze raz spotkać się z niektórymi z producentów i promotorów, którzy w przeszłości pojawili się już w naszym cyklu. Zasiedliśmy więc wszyscy wspólnie przy wirtualnym stole by zastanowić się nad tym ile przez te minione 4 lata się zmieniło, w jakim momencie nasz lokalny rynek niezależny znajduje się obecnie i jakie perspektywy rysują się przed nim w najbliższej przyszłości. I jak zwykle w tym cyklu nasza rozmowa meandrowała pomiędzy technikaliami, a wyborami estetycznymi, gustami muzycznymi i fascynacjami sprzętowymi oraz dźwiękiem i stojącą za nim myślą.
Cykl "Nowe Bity" rozpoczął się cztery lata temu. Niby niewiele ale we współczesnym obiegu muzyki wydaje się to szmat czasu temu. Jak z perspektywy wspominacie ten okres? Bo to czas w którym owa scena nowobitowa – od której nasz cykl wziął swoją nazwę – przeżywała moment największego rozkwitu, amerykański dubstep szturmem zdobywał świat, sidechain’owali prawie wszyscy a Ableton wypuścił pierwszego Pusha. Coś ten moment zmienił w krajobrazie dzisiejszej elektroniki – tak pod względem estetycznym jak i czysto technicznym, sprzętowym?
Envee: Rozwój tej sceny zaczął się chyba nawet nieco wcześniej, bo jest przecież wielu artystów, którzy kombinowali po kryjomu i bez większego skutku w postaci oficjalnych wydawnictw. Na pewno audycja „Kosmos” prowadzona przez Maceo Wyro stworzyła całe środowisko osób z pokolenia „post-hiphopowego”. A w pewnym momencie ich zainteresowanie tą muzyką ewoluowało bardziej w stronę eksperymentu - tacy producenci jak Paweł Teilete, Wojtek Urbański czy Sonar Soul to najbardziej wyraźne tego przykłady. Sam Maceo, który był moim mistrzem od nowych bitów, uwielbiał takie brzmienia przede wszystkim za ich organiczność. Nawet jeśli w jakiś sposób te bity „kulały”, bo były grane z palca, to miały jednak ten element „człowieczy”, który odróżniał je od innych produkcji. Nazwa „Nowe Bity” w ogóle jest fajna, gdyż mieści się w tym worku wiele pomieszanych ze sobą gatunków, dzięki czemu zarówno ludzie, którzy tego słuchają jak i sami twórcy mają dużo szerszy zakres inspiracji.
Teielte: Wybuch nowo bitowej stylistyki miał też niezwykle duży wpływ na kształt dzisiejszej muzyki popularnej. Mainstream podłapał wiele patentów i brzmień, które jeszcze kilka lat temu były „za trudne” dla jego odbiorców. Dzisiaj artyści kojarzeni ze sceną nowych bitów często produkują dla największych, jak Sinjin Hawk i Cashmere Cat dla Kanye Westa czy Flying Lotus dla Kendricka Lamara. Chociaż sam nie jestem fanem muzyki mainstreamowej to cieszy mnie fakt, że zaczynają do niej przenikać wpływy producentów zajmujących się poszukiwaniem w muzyce czegoś więcej.
Marcin Cichy: Nowi artyści zawsze chcą się wyróżnić czymś od swoich poprzedników i zazwyczaj jest to droga wyboista. Tak było w przypadku sceny VJ-skiej, gdzie nagle zaczęły pojawiać się odtwarzacze DVD na których można było skreczować. Później Serato udostępniło rozszerzenie wideo do swojego programu a cały ruch zamiast eksplodować ilością nowych pomysłów i wydawnictw zwinął się do głębokiego podziemia w przeciągu roku. Wcześniej to samo było z DJ-ingiem, bo przecież kiedy scena rozkwitała i pojawiały się filmy dokumentalne o „szuraniu płytami” a dodatkowo jeszcze oparta na albumie Q-Berta animacja „Wave Twisters”, to nagle bez jakichkolwiek symptomów wszystko umarło... Podobnie było ze sceną trip-hopową czy acid jazzową, a te przykłady można mnożyć w niskończoność. Wszystko odbywa się w jakichś cyklach a będąc związanym z muzyką od ponad 20 lat zaczynam tą cykliczność zauważać. Być może też można przewidzieć to co dopiero się wydarzy… Czy kolejna moda to będzie powrót na scenę brzmień drum and bass? Czy po okresie popularności muzyki z wokalami znowu będzie w elektronice więcej muzyki instrumentalnej? Ciężko wymyślić coś naprawdę nowego nie tylko w samych dźwiękach ale również technice służącej ich produkcji. Nawet takie urządzenia jak Push czy Maschine postrzegam bardziej jako pewne udoskonalania tego, co już istniało wcześniej. Teraz Push, wcześniej APC40, kontroler Evolution czy Novation Zero, klawiatura MIDI. Dla mnie to po prostu jakaś droga - przygoda z dźwiękiem. Kiedyś sprzęt był bardzo drogi, teraz każdy może być producentem i to jest największa, zasadnicza wręcz zmiana, którą zauważam. Wszyscy mogą tworzyć. Pamiętam jak w latach 90 popularna była naklejka na płytach CD z oznaczeniem „nowe brzmienia” ale jakie one były nowe? To przecież była muzyka tworzona głównie na syntezatorach z lat 70/80. Ciągle zataczamy jakieś koła... Wiosna, lato, jesień, zima, wiosna...
Paweł Bartnik: Szczerze mówiąc nie dostrzegam żadnej istotnej zmiany w aspekcie samej estetyki. Muzyka tzw. elektroniczna wpisuje się w cykliczność tak jak moda tekstylna i tak jak reszta muzyki popularnej - raz jest moda na house, potem na techno a później znów wracają brejki. Oczywiście w nowych odsłonach są one odrobinę inne, w mniemaniu jednych lepsze i podobno „to nie to samo, co w 90-tych”, ale specjalnych różnic estetycznych nie dostrzegam. Różnice robią pojedynczy artyści, którzy przynoszą swoją wizję - jest ich wyjątkowo niewielu, więc w krótkiej perspektywie nie rzucają się oni nam szczególnie w oczy czy też uszy. W dłuższej też rzadko, ale czasem potrafią uruchomić zwrotnicę. Najwięcej dostrzegam kulturowych zmian związanych z różnymi nurtami muzyki elektronicznej, np. to jaki entourage współcześnie towarzyszy muzyce techno.
Michał Wolski: Blisko cztery lata temu pojawiły się pierwsze wydania w katalogu wydawnictwa Northern Electronics, którego powstanie uznaję za jedno z ważniejszych wydarzeń dla techno w okresie, który omawiamy. Za sprawą twórców tej oficyny, czyli Abdulli Rashima oraz Varga, światło dzienne ujrzało wiele nagrań, które stanowią dziś istotne punkty w przestrzeni deep techno i okolic. I ci, wspomniani artyści są też jednymi z bardziej wpływowych twórców na scenie wędrującego, a przy tym skupionego i skierowanego „do wewnątrz” techno. Minione 4 lata, to również czas umacniania pozycji zasłużonych dla tej sceny (choć nie tylko) wydawnictw, jak choćby Semantica czy Stroboscopic Artefacts, by wymienić jedynie te bardziej wyraziste. Te nazwy odnoszą się już do poważnych marek, niemalże instytucji. Zdecydowanie techno czy deep techno przeżywa dziś swoją drugą młodość. Ale należy też przy tym wspomnieć, że na sile przybrała również fala dynamicznego brzmienia techno – intensywnego, nierzadko o silnie przesterowanym charakterze. Warto w tym wypadku skierować wzrok choćby w kierunku brytyjskiej sceny.
Wojciech Kucharczyk: Te cztery lata to nie jeden okres, a kilka epok. W 2013 tzw. nowe techno dopiero przechodziło do powszechnej świadomości a dzisiaj chyba już odchodzi - robi się nudne i przewidywalne, do tego jest na usługach sponsorów. Style takie jak dajmy na to footwork były nowinką absolutną a dziś są klasyką. Gdy ktoś grał wtedy na iPadzie, to był dziwny, teraz to norma. Technika rozwija się jednak ZA SZYBKO. Co ambitniejsi chcą za nią nadążyć, ale suma summarum niewiele z tego wynika. Stylistyki szybko się wycierają, kończą, ośmieszają, a kiedy dochodzi do tego „short attention span” generalnej publiki to jesteśmy ugotowani. Całość prowadzi do rozwodnienia produkcji - wszystko staje się takie samo. Wyjątki potwierdzają regułę i tylko pogłębiają ilość niedostępnych nisz. Po tych kilku latach nie widzę nic, co wybijałoby się obecnie na przyszłość. Tradycyjnie trzeba będzie czekać na coś świeżego z brzydko mówiąc Trzeciego Świata, bo tam ograniczenia ciągle pomagają ludziom główkować i mobilizować wszystkie siły. U nas upadająca cywilizacja pożera wszystko. 4 lata temu panował branżowy optymizm, teraz próżno go szukać.
NOON: Obserwuję mocny zwrot branży w stronę hardware’u. Ludzie są już znudzeni wlepianiem się w ekran komputera. Technologia nigdy nie była tańsza i bardziej dostępna niż teraz. Podobnie sytuacja wygląda z płytami - winyle nie znikną, będą ostatnim nośnikiem i bardzo dobrze. Dopóki człowiek jest „analogowy” nie uciekniemy od takich potrzeb co mnie bardzo cieszy, bo od zawsze stawiałem na analogową technologię.
Groh: 4 lata to faktycznie nie jest długi czas, gdy popatrzymy na historię chociażby muzyki elektronicznej. Jednak nasze U Know Me istnieje prawie 7 lat i z tej perspektywy to jednak mnóstwo czasu. Tak na poważnie to chyba największe zmiany jakie przychodzą mi do głowy to zmiany w samym sposobie konsumowania muzyki. Chyba mniej więcej 4 lata temu pojawił się streaming, który obecnie zdominował rynek i paradoksalnie pewnie też dzięki niemu mówi się ostatnio o odrodzeniu płyt winylowych. Bardzo jestem ciekaw co będzie dalej...
Michał Groh Grośkiewicz - założyciel oficyny U Know Me Records, DJ, wielbiciel winyli i aktywny promotor nowej muzyki nad Wisłą (fot. Filip Blank)
A jak widzicie to, co dzieje się dzisiaj - kiedy techno przeżywa swoją nastą młodość, etniczne wpływy mieszają się w nieustannym obiegu lokalnych mikro-scen, klubowe lo-fi jest wszędobylskie, a z drugiej strony wiele firm wznowiło produkcje swoich starych syntezatorów i modulary na scenie nie są już domeną niszy; ci co do niedawna robili klubowe szlagiery często dziś idą w arytmiczne eksperymenty i na odwrót, a dodatkowo wszyscy też się wydają nawzajem i obecnie aktywne mirolabele trudno nawet zliczyć. Czy jakieś trendy czy techniki studyjne wyrastają dziś na dominujące? Czy wróciło coś czego te 4 lata temu nie było, albo pojawiło się coś nowego - tak jeśli chodzi o style jak i sprzęty? To dobry czas?
Wojciech Kucharczyk: Jak wyżej - techno nie przeżywa już żadnej młodości, jest wygodne, łatwe do opisania i sprzedania, jest czysto użytkowe, nawet jeśli „niby“ interesuje się nim jakaś w skali społeczeństwa relatywnie niewielka grupa. Kto chciał dostać się na imprezę w Berghain, to już się dawno dostał. Mieszanie się wszystkiego z wszystkim mogłoby być dobre, bo teoretycznie zawsze takie jest, ale w praktyce powodują tym ostatnio mody - łatwiej chyba wymienić tych, co wspomnianych modularów nie dotykali. Labele? Już nie jestem w stanie zliczyć a co dopiero wymienić, a to że mają na koncie po 2 płyty tylko utrudnia sprawę. Wszyscy mamy te same narzędzia. I to mógłby być ciekawy czas, ale nie jest. Być może w swoim życiu już słyszałem wszystko i trudno mnie zadziwić, ale staram się być otwarty i cały czas szukać. Szczerze mówiąc to nie jestem teraz w stanie wymienić płyty, która ostatnio mnie tak naprawdę zaskoczyła. Oczywiście jest dużo solidnej produkcji, świetnie zrobionej ale obawiam się, że za pół roku nikt tego nie będzie pamiętał, bo dominuje doraźna potrzeba. I to też może jest ok, ale w takim razie nie udawajmy - nie promujmy płyt jako przełomowe i odkrywcze. Odkryć nie ma już od dawna, są tylko sprawni żonglerzy. Nie jest to wizja defetystyczna i katastroficzna. Po prostu musimy poczekać na moment przewartościowania. Niestety wydaje mi się, że chwilę jednak poczekamy. Na razie nic nie zapowiada szybkiej zmiany.
Wojciech Kucharczyk - założyciel oficyny Mik.Musik!; znany m.in. z projektów The Complainer i Retro*Sex*Galaxy; kurator sceny Carbon podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka w Katowicach (fot. Jadwiga Janowska Ultramaryna)
Marcin Cichy: Prawda jest taka, że muzyki jest tak dużo, że nikt nie chce jej wydawać. Obojętnie czy debiutantów czy zespoły istniejące od lat. Co zatem zrobić najłatwiej? Założyć własny label! Internet ułatwia całą ścieżkę dystrybucji, a minionych barier czy granic już dawno nie ma… Pozostaje tylko jeden kłopot - jak zostać usłyszanym w tym szumie, jak się wyróżnić - i na tym właśnie bazują producenci sprzętu audio. Zawsze będą podrzucać nowości sceniczne, szczególnie w elektronice gdzie artysta na scenie ma laptopa i jeden kontroler. Żyjemy w czasach kiedy ciężko o prawdziwe relacje międzyludzkie - łatwiej działać jednoosobowo, a więc chcąc wyróżnić się od osoby grającej chwile przed tobą, kupujesz nowe sprzęty. Jednak dla mnie muzyka elektroniczna nie zależy od sposobu jej wykonywania - nie ma to dla mnie znaczenia - liczy się tylko to czy jest dobra. Technologicznie chyba największym przełomem jest dla mnie Melodyne DNA, który umożliwia niesamowite wręcz możliwości edycji audio. Zmiana tonacji utworu lub wykasowanie pojedynczych dźwięków ze śladu stereo, kiedyś wydawało się niemożliwe. Emulacje hardware’u są dziś tak dobre, że praktycznie wszystko odbywa się ITB (In The Box), kiedyś największym problemem dla mnie było nasycenie komputerowych syntezatorów i sztucznych brzmień tak żeby brzmiały interesująco. Do tego niezbędny był wcześniej hardware, a teraz tak… już nie jest. Czasy się zmieniły więc po co nosić stare garnitury?
Groh: Jest ciekawie - zawsze chciałem dożyć tego momentu kiedy będzie wychodzić mnóstwo polskiej muzyki na winylach i tak na pewno jest obecnie. Oczywiście ta olbrzymia konkurencja wpływa z pewnością na sprzedaż, bo coraz trudniej przykuć uwagę i zdobyć nowego słuchacza, ale wpływa to pozytywnie na jakość muzyki - nie mam miejsca na chłam. Fajnie jest to, że muzyka rozwija się w różnych kierunkach i nie ma jednego dominującego gatunku, choć może wiele osób myśli, że istnieje tylko techno. Nie jest to do końca prawda…
Paweł Bartnik: Cóż, dzisiejszy entourage towarzyszący techno mi się nie podoba. Nie podoba mi się nadęty nihilizm, który dostrzegam w oprawie wizualnej płyt i labeli. Nie podoba mi się pozowanie na intelektualizm i wiązanie tej muzyczki z ideologiami i bieżącą polityką. Ma to odzwierciedlenie w dominującej obecnie formie techno - ciężkie, ale nie potężne, tak mroczne, że aż mdłe. W gruncie rzeczy są to odgrzewane kotlety po berlińskim minimalu lat 90, który już w ówczesnych latach stał się muzyką robioną w nadmiarze, wyjątkowo generycznie. Dostrzegam też muzykę, nie tylko techno, ale także rap, a nawet dub i disco, którą nazwałbym „heroinową”. Dużo takiej muzyki dobiega do mnie z Francji. I chyba coś jest na rzeczy z tym krajem pochodzenia. Mam wrażenie, że odbijają się w tej muzyce pogłosy dzisiejszego świata - tu już nikt nie wieszczy „fin de siècle”, bo ten już nastał. Tu bawiące się zombie obtańcowują truchło. Dziwaczna, przerażająca, a jednocześnie fascynująca mnie muzyka. Lo-fi, modulary – dla mnie to trzeciorzędne, dla mnie mogą robić nawet na rurce fi35 mm byle to miało wartość muzyczną.
Ciężko przemilczeć jeszcze inny trend. Obok technologicznych nowinek, jesteśmy świadkami dość zagadkowego zjawiska - tacy producenci sprzętu, jak Roland czy Yamaha, starają się przywrócić do życia swoje kultowe propozycje sprzed lat. (Michał Wolski)
Michał Wolski: Fenomen, obok którego nie da się przejść obojętnie, to stopniowe wychodzenie syntezatora modularnego z niszy. To, co niedawno było jeszcze domeną tych „bardziej zaawansowanych” twórców, tych najgłębiej poszukujących, ale i noszących w kieszeni dość gruby portfel, dzisiaj staje się w pewnych kręgach niemalże standardem. Sprzyjające fotografiom media społecznościowe puchną od zdjęć i klipów przedstawiających artystów w towarzystwie ich modularnych konstrukcji bądź samych tylko tych konstrukcji w przypadku tych nieco bardziej wstydliwych. Jaki to ma wpływ na muzykę? Powiedziałbym, że proporcje innowacyjnych brzmień wobec tych nieco mniej pozostała bez zmian w odniesieniu do wcześniejszych „niemodularnych“ czasów. Nic się nie zmienia i nie zmieni - narzędzia to, w najlepszym wypadku, rzecz drugorzędna. Nie one tworzą... choć i to jest zapewne kwestią czasu (pierwsze eksperymenty z algorytmami generującymi ambientową muzykę mamy już dawno za sobą). Mimo szaleńczego rozwoju technologii, głównie cyfrowych, umacniają się też „kontr-trendy”, które niosą ze sobą coś, o czym ten niemalże doskonały, zero-jedynkowy świat zdaje się zapominać. Mam tu na myśli choćby renesans kasety magnetofonowej - oczywiście nie w skali globalnej, ale to tym bardziej podkreśla wagę tego zjawiska. Za sprawą tego cudownego, szumiącego nośnika swoje miejsce znalazło wiele frapujących wydawnictw, które cyfrową nienamacalność zamieniły stosunkowo niskim kosztem w zmysłowe doznanie, które dla wielu słuchaczy jest wciąż ważne, mimo nieustannego wzrostu popularności serwisów streamingowych. Ciężko przemilczeć jeszcze inny trend. Obok technologicznych nowinek, jesteśmy świadkami dość zagadkowego zjawiska - mianowicie tacy producenci sprzętu, jak Roland czy Yamaha, starają się przywrócić do życia, w nieco zmienionych formach, swoje kultowe propozycje sprzed lat, zwykle sprzed dziesiątek lat. Podobnie Korg stworzył serię Volca - przez jednych obśmiewaną, przez innych uwielbianą - która nawiązuje do smaków przeszłości. Również tak powstają dziś, nomen omen, „nowe bity“.
Fischerle: Wewnętrzna dynamika muzyki elektronicznej jest niemożliwa do ogarnięcia i dokładnego prześledzenia, tym bardziej, że wielu muzyków przestało poruszać się w obrębie jednego gatunku i to jest chyba jedna z najbardziej wyraźnych zmian, jakie dostrzegłem – eklektyzm. Myślę jednak, że w dalszym ciągu poruszamy się w obrębie niszy. To, że kilkaset kolejnych osób zaczęło budować swoje systemy modularne to chyba zbyt mało, żeby mówić o jakiejś tendencji, bo z samego faktu posiadania zapchanego modułami case'u niewiele wynika. Byłbym mile zaskoczony, gdyby okazało się, że Andrzej Piaseczny w swoim studio pracuje na przykład na Shared System Make Noise – to mógłby być argument za tym, że modulary przeszły do zewnętrznego obiegu. Cieszę się bardzo, że ten niewielki w gruncie rzeczy ruch na rynku modularów (mówimy tu o produkcji danego modułu w nakładach rzędu 500-1000 sztuk) skłonił producentów do zwiększenia aktywności, bo dzięki temu mamy dostęp do wspaniałych wynalazków, nowego typu brzmień i niespotykanej dotychczas żywotności analogowo-cyfrowego dźwięku. Cieszę się również, że niejako w opozycji do przeprodukowanej, wykoncypowanej medialnie muzyki powstaje coraz więcej rzeczy brudnych, niedokładnych, zaszumionych. W moim odczuciu nowinki techniczne i estetyczne, jakkolwiek inspirujące by nie były, to rzecz drugorzędna: najistotniejsze jest poszukiwanie własnego muzycznego języka.
Teielte: Wydaje mi się, że każdy moment w muzyce jest interesujący. Ciężko jednoznacznie ocenić rozwój współczesnej produkcji muzyki, bo dzieje się to na wielu polach. Technologicznie najsilniej rysuje się teraz trend „miniaturyzacyjny” tzn. legendarne sprzęty wychodzą w nowych, małych wersjach w cenach dostępnych dla każdego. Kiedyś brzmienia oryginalnych, starych analogów były dostępne tylko dla nielicznych. Technologicznie rozwija się też produkcja „komputerowa” a programy typu DAW dają coraz szersze możliwości. Znamienitym jest dla mnie przykład programu Reason (jestem mu wierny od początku mojej zabawy z muzyką), którego nowa wersja po wielu latach wreszcie będzie miała możliwość współpracy z wtyczkami plug in. To kolejny dowód na to, że produkcja muzyki zaczyna być coraz bardziej wygodna i dostępna dla każdego. Naturalnie ma to też swoje złe strony, bo żyjemy w czasach w których każdego dnia wychodzi tysiące nowych płyt, często słabych i powtarzalnych a przyczyną tego stanu rzeczy jest właśnie dostępność programów i ich prostota obsługi. Każdy kto ma ochotę coś stworzyć i posiada laptopa może być producentem.
Jacek Sienkiewicz: Zauważam, że coraz więcej osób, z różnym skutkiem zajmuje się masteringiem. Nie bez znaczenia jest fakt, że naprawdę profesjonalne narzędzia są dziś powszechnie dostępne. Z drugiej strony ogromna rzesza producentów używa podobnych lub tych samych wręcz narzędzi jednocześnie poddając się wpływom mediów i modom. Trudno znaleźć kogoś bardzo oryginalnego a dodatkowo mającego swoje własne brzmienie. Brakuje mi emocji w muzyce i osobistego przekazu, dominuje klonowanie, powielanie i powrót do przeszłości. Trudno to nazwać progresem. Nie rozumiem po co ludzie produkują muzykę, która brzmi tak samo - lub gorzej - jak 20-30 lat temu. Strata czasu. Jest to zaskakujące, bo jak sam wspomniałeś rynek instrumentów muzycznych kwitnie. Firmy zalewają nas nowym sprzętem oraz klonami starych kulturowych już instrumentów, przeróżnym oprogramowaniem i narzędziami. Mam wrażenie, że produkcja wychodzi lepiej artystom którzy sami programują, kodują i budują sobie urządzenia... Osobiście zawsze byłem zwolennikiem balansu pomiędzy światem softwaru i hardweru.
Envee: Jeśli chodzi o sprzęt to moim zdaniem zmierza to do maksymalnego uproszczenia i umożliwienia czerpania z tworzenia muzyki jak najwięcej przyjemności. Siłą rzeczy wchodzi to w taką manualność i nie jest to już tylko klawiaturowo-myszkowe a bardziej gałkowo-przyciskowe. Bjork zagrała całą trasę koncertową przy pomocy sławnego Reactable, czyli na podświetlonym od dołu stole, który jednocześnie projektował i sczytywał odbicia a przy pomocy klocków działających jak generatory tworzyła muzykę na żywo. Bardzo prosty pomysł i przeniesienie tego na taki wręcz „zabawkowy” sposób pozwala uzyskać jeszcze więcej inspiracji. Każdy człowiek jest trochę dzieciakiem i kiedy czerpie z czegoś przyjemność to łatwiej przychodzi mu nauka.
NOON: Z mojej perspektywy czyli osoby, która penetrowała analogową technologię przez ostatnie 20 lat sytuacja się ustabilizowała. Posiadam wszystko co jest mi potrzebne do tworzenia czy miksowania nagrań. Na rynku jest dużo kopiujących siebie lub stare pomysły producentów. Nie widzę sensu robienia kolejnego klona preampu Neve, a dużo firm widzi. Dlatego doceniam i korzystam ze świeżych rozwiązań firm takich jak Amtec czy Looptrotter. Jednak ta cała technologia to głównie komfort. Muzyka, z którą się przebiłem powstała na pierwszej wersji Fruity Loopsa, a wokalista z gitarą nadal może nagrać przebój. Nawiązując do drugiej części pytania uważam, że te czasy pozwalają na olbrzymią niezależność. Co prawda kosztem znacznie większego nakładu pracy własnej, ale w ogólnym rozrachunku to bez znaczenia.
I pobawmy się trochę w futurologię - jakie widzicie perspektywy/wyzwania/możliwości stojące przed muzykę elektroniczną? Zauważacie gdzieś zalążki jakiś nowych nurtów, które mają szansę rozwinąć się w szersze trendy? Czy są jakieś obszary dotąd niewystarczająco zbadane w które warto by było zmierzać? Czy masz jakiś sprzęt marzeń, który chciałbyś, żeby powstał a jeszcze takiego nie wymyślono? Jeff Mills powiedział kiedyś o techno, że jest ono dopiero w fazie niemowlęcej, a kiedyś będzie zdolne przenosić ludzi w inne miejsca jak teleport.
Envee: Być może Roy Kurzweil ma rację, że do 2050 roku nastąpi całkowite połączenie mózgu człowieka z maszyną. Prorokował, że zmiana będzie następowała powoli i jak się tak rozejrzymy wokół siebie, spojrzymy na ludzi wpatrzonych w ekrany swoich telefonów to chyba coś w tym jest - przyszłość jest sexy ale bywa też przerażająca. Być może to aplikacje, które pozwolą na tworzenie własnego środowiska pracy są przyszłością. Jakieś projekcje hologramu na którym będzie można pracować, wyświetlić całą szafę w studiu i kiedy będziesz kręcił gałkami na projekcji to potem te ustawienia przeniosą się na prawdziwe graty. Z drugiej strony zawsze było tak, że im cywilizacja szła coraz bardziej w stronę technicyzacji i uzależnienia od maszyn tym ta fala człowieczeństwa w sztuce była coraz bardziej silna. Sztuka zawsze była w poprzek; była rebelią i jakąś formą protestu.
Michał Wolski: Muzyka elektroniczna - jakkolwiek w swojej tajemniczości niewiele mówiące i wieloznaczne jest to określenie - jest dla mnie zjawiskiem nieskończonym i w pełni otwartym. Cokolwiek rodzi się w umyśle, jest praktycznie możliwe do zrealizowania w tej właśnie syntetycznej domenie. Cokolwiek zostanie napotkane przez poszukujący umysł, może zostać zaakceptowane i poddane dalszej obróbce, a możliwości eksperymentowania są nieograniczone. Nie boję się o muzykę - gdy młodzi poczują znużenie tym, co ich dzisiaj otacza, stworzą coś, co zostanie określone „nowym”, lub ożywią to, co „już było”. I tak, istnieje wymarzony sprzęt, którego jeszcze nie ma - sam go buduję. Lata temu wciągnęła mnie idea modularności, którą badałem, używając przeróżnych wtyczek VST - z Reaktorem na czele. Po latach „przygód” postanowiłem, że czas na składanie modulara z krwi i kości. To jest właśnie realizowanie marzenia o syntezatorze - a raczej „systemie” - doskonałym, który pozwala na powołanie do życia tego, co rodzi się w chwilach muzycznego bujania w obłokach. Jego doskonałość polega na tym, że jest absolutnie niestały - raz kupiony moduł, patchowany na wiele sposobów praktycznie nigdy nie brzmi tak samo. Każdy kolejny zmienia paradygmat i każe odstawić dawne sposoby myślenia, ponieważ wnosi do systemu nieobecną wcześniej wartość i jakość. Po każdej sesji rozpatchowuję system, by zaczynać zawsze od nowa - to gwarancja natykania się na niespotykane wcześniej rozwiązania. Tak rozumiem sprzęt marzeń - że nie mam pojęcia, co spotkam.
Paweł Teielte Strzelczyk - jeden z głównych przedstawicieli „nowych bitów” w Polsce, autor albumu „Homeworkz”, czyli pierwszej płyty z katalogu U Know Me Records; poza działalnością solową wspólnie z Wojciechem Soburą tworzą duet Sotei (fot. Mikołaj Maluchnik)
Teielte: Nawiązując do wcześniejszej odpowiedzi wydaje mi się, że produkcja muzyki będzie szła w kierunku ułatwiania i zwiększania dostępności dla każdego. Już dzisiaj na zwykłym smartfonie można tworzyć muzykę o globalnym zasięgu, czego dobitnym przykładem jest Steve Lacy, który przy pomocy iPhone’a wyprodukował bit na nowy album Kendricka Lamara. Mając laptopa, DAW i parę wtyczek można zrobić muzykę na profesjonalnym poziomie. Wszystko sprowadza się do starej maksymy, która mówi, że nie są ważne są używane narzędzia a produkt końcowy. Wszystko zależy od kreatywności i pomysłowości producenta. Wydaje mi się, że technologia bezprzewodowego zasilania i łączenia ze sobą urządzeń może być rewolucją. Chyba każdy kto ma do czynienia z instrumentami muzycznymi ma czasem ochotę poucinać wszystkie kable a nie bawić się w ich ciągłe rozplątywanie.
NOON: Ostatnim przełomem technologicznym był dla mnie sampling. Zrewolucjonizował wiele gatunków oraz stworzył gigantyczny gatunek muzyczny, czyli hip-hop. Sam czekam teraz na zakupiony nowy sampler firmy Elektron, który pomijając niuanse powinien ukazać się jakieś 15 lat temu. Poza olbrzymią dostępnością do technologii nie widzę nic co wpływa na muzykę w rewolucyjny sposób. Zakładam, że tylko bezpośredni dostęp informacji do mózgu to potencjał dla nowych doznań, ale to już bardziej neurobiologia niż muzyka. Dla mnie problemem współczesnej muzyki jest to, że tak mocno bazuje na retro i odniesieniach do wyeksploatowanych gatunków. W dodatku twórcy w myśl maksymy inżyniera Mamonia uważają to za walor.
Marcin Cichy: Bliższa przyszłość - idę do sklepu po raz pierwszy kupić laptopa bez twardego dysku. Wszystko odbywa się w chmurze, na wszystko jest abonament, system operacyjny, DAW, muzyka - za 19,99 miesięcznie stajesz się kim chcesz. Dalsza przyszłość - nie używasz już kończyn do grania na instrumentach, ćwiczysz myśląc, wydając w myślach komputerowi polecenia co ma zagrać i zrobić. Jeżeli natomiast chodzi o samą muzykę, to mam nadzieję, że młode pokolenie czymś zaskoczy… Czym sam nie wiem - bo jak bym wiedział to sam bym to zrobił - ciągle myślę, ale to musi przyjść nagle samo. Muzyka od zawsze działała jak teleport nie tylko techno - pamiętam wiele podróży przy stonowanym świetle i muzyką na pierwszym planie. Jedno jest pewne muzyka jest, była i będzie niesamowitym doświadczeniem dla duszy.
Jacek Sienkiewicz: Cały czas tworzą się nowe trendy i mixy, a moim zadaniem jako artysty jest realizować własne pomysły i prezentować własną wizję muzyki, a nie analiza czy coś lub ktoś wpisuje się w nurt jakiegoś trendu i co to za trend. W przyszłości nie będzie żadnych trendów. Co do instrumentów i mojego setupu to jest to żywy organizm, który nieustannie mutuje w różne strony. Sprzęt marzeń to taki dzięki któremu mógłbym przejąć kontrole nad światem i obrócić go w proch, ale nie zanosi się na to żebym miał go w rękach w przeciągu kolejnych 4 lat...
Fischerle: Przede wszystkim mam silne przeczucie, że w muzyce do tej pory niewiele zostało powiedziane a stwierdzenie, że „wszystko już było” odbieram jako brak pokory lub zwykłą ignorancję. Mamy wspaniałą europejską tradycję muzyki akademickiej, muzykę konkretną, muzykę afunkcyjną, setki ciekawych zagadnień teoretycznych, które domagają się połączenia z duchem czarnej muzyki, z funkowym, zmysłowym flow i prostotą niekończącego się loopa. A to przecież najbanalniejszy z możliwych przeplotów. Czekam na moment, w którym elektroniczna muzyka klubowa zacznie z zamysłem posługiwać się ciszą i wyczuciem na barwy, jakie wypracowała scena eai. Takie przykłady można by mnożyć bez końca. Wydaje mi się, że za dziesięć lat śledzenie nowych technicznych rozwiązań będzie wymagało olbrzymich nakładów czasu i najzwyczajniej staniemy się naszymi własnymi dziadkami mającymi kłopot z wychwyceniem zależności między ruchem myszki a ruchem kursora na ekranie. Dlatego myślę, że w przyszłości równolegle powstanie nurt skrajnej redukcji sprzętowej, estetyka bazująca na intuicji, na nadawaniu formy przed pojawieniem się jakiegokolwiek wyboru i przytłaczającego potencjału. Już dziś olbrzymie biblioteki wtyczek, takie jak Komplete przekraczają granice rozpoznania. Modularność jest początkiem procesu skrajnej personalizacji hardware'u – za jakiś czas muzycy będą mieli swoje własne syntezatory, których funkcji nie da się do siebie sprowadzić. Być może muzyka zacznie silnie wpływać na czas, przestrzeń i pamięć – tu warto wymienić chociażby field-recording, który ma niesamowity potencjał manipulacji tymi kategoriami.
Przede wszystkim mam silne przeczucie, że w muzyce do tej pory niewiele zostało powiedziane a stwierdzenie, że „wszystko już było” odbieram jako brak pokory lub zwykłą ignorancję. (Fischerle)
Groh: Dynamika zmian jest spora, ale boję się tylko jednego - żeby te mniejsze wpływy ze sprzedaży muzyki nie wpłynęły na jej gorszą jakość. Świat nie stoi w miejscu i czuję, że zawsze coś nowego będzie się pojawiać, choć jeden z moich muzycznych przyjaciół od dawna twierdzi, że wszystko już było i teraz tylko się to wszystko powiela i miesza, ale to jest moim zdaniem właśnie ta nowa jakość. Z pewnością to niesamowite uczucie być uczestnikiem i obserwatorem tych wszystkich zmian - to mnie pociąga chyba najbardziej w muzyce - jej nieprzewidywalność.
Wojciech Kucharczyk: Już wspomniałem, że po raz kolejny nowe przyjdzie z tych stron świata, gdzie jest biednie. Gdzie tradycja nie jest kultywowana jako ideologia na usługach rządów, tylko jest żywą tkanką społeczną. Do tego dokładając nowe, proste instrumenty, stawiam na telefony komórkowe i ich rozwój, bo są małe, tanie i mieszczą się w kieszeni. Problem, że może być to po raz kolejny przetrawione przez europejskich i amerykańskich twórców, którzy będą chcieli to sprzedać i skarykaturyzować. Być może właśnie wtedy, kiedy się ten proceder nie uda, kiedy stereotypowe proporcje się załamią, powstanie nowe. Niestety świat ma teraz większe problemy na głowie - energia pójdzie w próbę utrzymania status quo, więc sztuka znowu zejdzie do undergroundu, a co za tym idzie wiele spraw ważnych może nam zniknąć z pola widzenia. Nie wiem, wolę nie być prorokiem, bo nie widzę spraw w różowych kolorach. Dodatkowo myślę też, że powróci potrzeba gry na prostych, prawie prymitywnych instrumentach, ale odbędzie się to w nowy sposób. Nie możemy wiele lat efektywnie działać uczepiając się tylko tzw. nowych technologii, które jak się okazuje zaczęły nas bardziej ograniczać, uśredniać i uzależniać. Buntownicy sięgną znowu po zwyczajny bęben. Ale będą grać głośno.
Darek Pietraszewski (Założyciel labelu Pointless Geometry, niestrudzony entuzjasta i promotor kaset, twórca strony „Tapes Matter” na Facebooku, członek zespołu Airth)
Muzyczni majorsi przez ostatnie kilkadziesiąt lat ustawiali pod siebie globalną muzyczną ekonomię, dystrybucję ale także sposób myślenia o muzyce traktując ją jako towar i upewniając nas w tym, że o sukcesie artystycznym świadczy przede wszystkim ilość sprzedanych płyt. Takie przedmiotowe traktowanie muzyki z czasem dość mocno odbiło się na jakości pracy dziennikarzy muzycznych i oczekiwaniu samych odbiorców, gdzie zwieńczeniem „mało interesującego” procesu twórczego miał być album w swojej fizycznej formie. W naturalny sposób obok tego wszystkiego, na swoistym marginesie rozwijała się muzyczna kultura niezależna, która bez możliwości finansowych wielkich wytwórni miała zaledwie lokalny zasięg. To wszystko oczywiście jest zbiorem truizmów ale łatwo dzisiaj o tym zapominamy mając prawie nieograniczony „darmowy” i bezpośredni dostęp do muzyki w internecie. Muzyka niezależna zawsze będzie niszą, i tylko pytaniem jest to jak duża będzie ta nisza. Dzięki internetowi ma ona dzisiaj szanse rozwinąć się i stworzyć dobrze prosperujący globalny ekosystem, współtworzony głównie przez małe, niezależne labele, artystów funkcjonujących w lokalnych środowiskach muzycznych, no i - co najważniejsze - przez odbiorców. Wszystko to już oczywiście się dzieje i mimo tego, że właśnie wspomniałem o sile internetu, to paradoksalnie kołem napędowym tych zmian są nośniki fizyczne, a dokładnie obecnie jest to kaseta magnetofonowa. W tym momencie zazwyczaj rozpoczyna się lament obrońców płyt CD i argumentacja że kaseta to lichy nośnik któremu daleko do swojego „pogromcy” sprzed dwóch dekad. Nie lubię używać w tej dyskusji argumentów związanych z technologią ale naprawdę stosunkowo łatwo jest osiągnąć jakość na kasecie porównywalną do płyty CD, a wysokiej klasy walkmeny i decki kasetowe są dostępne na rynku wtórnym na wyciągniecie ręki i za przysłowiowe grosze. To nie techniczne aspekty stanowią tu clou sprawy. Dziennikarze pisząc o powrocie do łask kaset wspominają głównie o sentymencie, brzmieniu czy po prostu atrakcyjności kasety jako przedmiotu pożądania mitycznego hipstera. Tym czasem to „społecznościowy” charakter wydawnictw kasetowych wydaje się być w tym najważniejszy. Niskie i limitowane nakłady (średnio około 50 szt.), „niedoskonałość” nośnika w czasach cyfrowej doskonałości (większość to taśmy żelazowe), publikowanie dokonań lokalnej sceny muzycznej oraz dbałość o wizualny aspekt wydawnictw nadają unikalny charakter całej współczesnej kulturze kasetowej. Zamówienie kasety w mikro labelu jest dzisiaj raczej formą wsparcia dla wydawnictwa i artysty niż aktem „suchego” zakupu towaru. W ten sposób tworzą się społeczności skupione wokół labeli, a sami wydawcy działają bardziej jako kuratorzy niż firmy nastawione na sukces komercyjny. Cały czas rośnie ilość kasetowych premier i nowo powstałych mikro labeli. W 2016 roku Bandcamp odnotował wzrost sprzedaży kaset o 46 proc. MC wracają i nie ma co się z tym kłócić. Wydaje się że technologiczny pochód współczesnej cywilizacji ku perfekcyjnemu przeniesieniu muzyki czy też dźwięku na nośnik przestał być tak istotny i zszedł na drugi plan. W końcu dzisiaj wszystko można publikować formie cyfrowej, w streamingu, od czego kasetowe labele bynajmniej nie stronią.
Marek Horodniczy - dziennikarz i publicysta; na antenie TVP Kultura prowadzi program „Pegaz”; pracuje w Narodowym Centrum Kultury, gdzie pod jego redakcją niedawno wydano „Antologię Polskiej Muzyki Elektronicznej” (fot. Grzegorz Martecki)
Marek Horodniczy
Ważnych punktów dla rozwoju polskiej sceny klubowej jest przynajmniej kilka. Wskażę jeden z nich, niestety należący już do przeszłości. Chodzi o działalność producentów związanych z wytwórnią „The Very Polish Cut Outs”. Scena editów nie jest specyficzna dla Polski - metoda ta jest stosowana pod każdą szerokością geograficzną, ale akurat ta wytwórnia miała bardzo wyraźnie polski charakter, a przy tym ich działania charakteryzowały się niezwykłą spójnością muzyki i grafiki. Artystyczny poziom płyt z editami np. Zambona, Maćka Sienkiewicza czy Ptaków był niezwykle wysoki. Posługiwali się językiem lokalnych przebojów, który jednak okazał się językiem uniwersalnym. Ich płyty cieszyły się wielkim zainteresowaniem za granicą. Kiedyś było tak (po części jest tak do dzisiaj), że muzyka w Polsce świeciła światłem odbitym. Od dłuższego czasu pojawiają się jednak oryginalne wydawnictwa na światowym poziomie, które obronią się wszędzie. Wystarczy wymienić Jacaszka, Stefana Wesołowskiego, Ptaki, Naphtę, czy nestora techno znad Wisły - Jacka Sienkiewicza. Marzyłoby mi się powstanie polskiej wytwórni płytowej, która stałaby się wydawnictwem wpływowym o światowym zasięgu. Było charakterystyczne brzmienie Ninja Tune, Warp Records, Tresora i wielu innych, więc może pora na polski label o podobnej skali oddziaływania? Trzeba pewnie mieć przy tym odrobinę szczęścia, ale w erze internetu łatwo można sobie coś takiego wyobrazić.