Bartosz Weber - Freddie Mercury, Iron Maiden i Jacek Kazimierski
Bartosz Weber to artysta znany z takich formacji jak Baaba, Mitch&Mitch czy Warszawska Orkiestra Rozrywkowa. Bezpośrednim pretekstem do naszego spotkania była jego ostatnia płyta A Collection of Tunes to Dance, jednak podczas rozmowy pojawiło się szereg wątków nie związanych bezpośrednio z krążkiem wydanym przez Lado ABC. I tak artysta z Warszawa opowiada o swoich pierwszych idolach jakimi byli Freddie Mercury oraz Jacek Kazimierski, wspomina grupę Iron Maiden grającą na syntezatorach i zdradza dlaczego nie przeczytał całej instrukcji do MPC Live.
Kształciłeś się muzycznie?
Bartosz Weber: W sensie formalnym nie – nigdy nie chodziłem do szkoły muzycznej, czego dzisiaj serdecznie żałuję, chociaż wówczas uważałem, że to w sumie dobrze. Rozmawiałem niedawno z moimi wykształconymi muzycznie kolegami, którzy opisując swoją edukacje używali głównie słów takich jak „trauma” oraz „beton”. Nie zmienia to faktu, że w zasadzie odkąd pamiętam chciałem zostać muzykiem albo... bramkarzem piłkarskim. Moimi największymi idolami w tamtym czasie byli Freddie Mercury i Jacek Kazimierski. Cały czas rzucałem się z piłką na tapczan lub podskakiwałem z rakietą tenisową imitującą gitarę – wyciąłem jej naciąg w ten sposób, aby było tam 6 strun. A więc można powiedzieć, że u mnie wszystko było odwrotnie, czyli najpierw wykształciłem tzw. własny styl, a technika pojawiła się nieco później. Podobnie duża część mojej ekipy „nieuków” najpierw zaczęła grać koncerty, a dopiero potem nauczyła się poprawnie technicznie grać.
Bywa, że muzycy samoucy dochodzą do ciekawszych rozwiązań, bo nie mają tego całego akademickiego „bagażu”.
Szczerze mówiąc nie wiem co jest bardziej korzystne. Dla mnie osobiście sytuacja po drugiej stronie górki jest nieco bardziej do pozazdroszczenia. Fakt, że nigdy nie uczyłem się grać na klawiszach oszczędził mi co prawda grania kolęd podczas Wigilii, ale z drugiej strony chciałbym mieć dzisiaj tak wytrenowane ucho jak moi wcześniej wspomniani, wykształceni koledzy.
A to dziecięce zamiłowanie do gitary spowodowało, że przynajmniej na początku słuchałeś głównie takiej stylistyki?
Rzeczywiście, moją pierwszą mocną „zajawką” muzyczną był metal, a w pamięć szczególnie zapadło mi zdanie Bruce’a Dickinsona: „Nie możesz grać metalu na syntezatorach”. Zabawne, że moja przygoda z Iron Maiden zaczęła się od albumu Somewhere In Time, na którym zespół po raz pierwszy wykorzystał syntezatory. Jako 13-latek nie przyjmowałem jednak tego do wiadomości. W niektórych kwestiach byłem wtedy bardzo radykalny, np. nie znosiłem fortepianu – podczas jazzowych koncertów zdecydowanie bardziej wolałem słuchać perkusistów i saksofonistów.
W którym momencie zdecydowałeś na poważnie, że chciałbyś spróbować swoich sił w muzyce?
Myślę, że stało się to wraz z nadejściem 7 klasy oraz pojawieniem się kolegi, który przyniósł do szkoły album Reign In Blood grupy Slayer, a także jakąś płytę Possessed. Nota bene w tej drugiej kapeli swoje pierwsze kroki stawiał Larry Lalonde, czyli później jeden z moich ulubionych gitarzystów grający w moim ulubionym zespole z następnej dekady, a więc Primus. Chyba na początku liceum założyłem pierwszą kapelę. Potem spotkałem fajnych kolegów grających na bębnach, co z kolei przerodziło się w zespół Primitivo.
„Obecnie staram się czytać instrukcje obsługi. Chyba że mają przeszło 200 stron, tak jak w przypadku MPC Live...”
Ciągle krążymy wokół gitar, a w którymś momencie musiała pojawić się również elektronika.
To prawda i stało się to pod koniec lat 90., czyli w czasach hegemonii wytwórni takich jak Warp czy Ninja Tune. Miałem peceta z programem Cakewalk, na którym wyprodukowałem większość mojej pierwszej płyty, podpisanej jako Baaba. Był to program specyficzny, taki wstęp do robienia własnych instrumentów, ale też traktujący grid bardzo arbitralnie. Trzeba było uważać przy kopiowaniu i wklejaniu kolejnych loopów, bo po jakimś czasie wszystko się po prostu rozjeżdżało. Później kupiłem sampler Ensoniq ASR-X Pro, z którego grałem również na żywo. Ponieważ nie miałem wtedy cierpliwości do czytania instrukcji, bardzo pomógł mi Maceo Wyro. Dzięki niemu ogarnąłem podstawy tego urządzenia i szybko też zacząłem go stosować jako przedłużenie gitary, którą samplowałem w trakcie grania. Wówczas nie miałem specjalnego dostępu do analogowych sprzętów, ale za to mój przyjaciel Cpt. Sparky miał Yamahę CS1-X. Co prawda, instrument ten jest obecnie wyszydzany nawet przez muzyków weselnych, ale wtedy robił duże wrażenie. Przez moment miałem pożyczonego Korga MS-20, ale jeszcze nie ogarniałem „głębokości” tego instrumentu. Te początki można by określić jako „czasy pogardy”, ponieważ nie mieliśmy specjalnie pieniędzy na instrumenty. Własne wzmacniacze czy markowe gitary nie były w naszym środowisku czymś powszechnym.
Wspomniałeś, że jedną ze swoich pierwszych płyt podpisałeś jako Baaba...
Tak, początkowo Baaba była moim projektem domowym. Po wydaniu pierwszej kasety zaczęła mi świtać myśl o zawiązaniu całego zespołu. Pierwsze próby odbywałem wspólnie z Maciem Morettim oraz Maceo Wyro. Woziłem na nie swojego peceta i bodajże przy okazji naszego trzeciego spotkania niestety nie wytrzymał on transportu. Później w składzie pojawili się Kuba Kossak i Norbullo Kubacz. Trzon kompozycji tworzyłem ja, potem pokazywałem to chłopakom i razem weryfikowaliśmy moje wstępne pomysły. Pamiętam, jak kiedyś pojechaliśmy do studia Tymona Tymańskiego (wtedy w składzie byli Tomek Duda i Wojtek Mazolewski). Tam nagraliśmy nasze wspólne pomysły, potem to wróciło do mnie na kolejne obróbki, których dokonywałem już wtedy na Pro Toolsie. Nasz tryb pracy wyglądał właśnie w ten sposób, że tworzyliśmy szkice, które później ewoluowały w bardzo różnych kierunkach. Kiedy w składzie pojawił się Piotrek Zabrodzki, wniósł ze sobą własne studio, co było dla nas megakomfortowe. Natomiast ostatni okres to już praca w łódzkim Tonn Studio, które z kolei poznaliśmy dzięki Jankowi Młynarskiemu, a więc następcy Macia na perce. W międzyczasie wykruszył się też Piotrek i zastąpił go następny książę studyjnej magii, Janek Wroński.
Poza swoją stricte muzyczną działalnością byłeś też zaangażowany w powstanie oficyny Lado ABC, a więc jednej z pierwszych niezależnych wytwórni w naszym kraju.
Początki Lado wzięły się tak naprawdę z potrzeby – ja już miałem gotową płytę z remiksami, których mój ówczesny wydawca w końcu nie chciał opublikować. Czuliśmy, że to już czas, aby wziąć sprawy w swoje ręce. Pamiętam, że przy drugiej płycie Baaby (Con Gas) dostałem kontakt do dziewczyny z dużej wytwórni, naszego dystrybutora, która miała się mną opiekować. Nawet nie odpowiedziała na moje próby kontaktu, więc zaczęliśmy robić to sami. Teraz, kilkanaście lat i kilkoro dzieci później nie mamy już takiej siły – każdy raczej zajmuje się swoimi sprawami.
Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że polska scena niezależna nigdy nie miała się tak dobre?
Na szczęście – pomijając już, że jakość muzyki jest rzeczywiście wysoka – nie musimy teraz dzielić tego na poszczególne kraje, bo ani polska scena nie gra specyficznie polskiej muzyki, ani to nie jest już do końca polska scena, bo przecież gramy i wydajemy płyty nie tylko nad Wisłą.
W recenzji Twojej nowej solowej płyty A Collection of Tunes to Dance to na Polifonii Bartka Chacińskiego pojawia się przypuszczenie, że pracę nad tym krążkiem poprzedziła zmiana instrumentarium.
Tak, to prawda, jakiś rok zajęła mi zmiana podejścia do robienia muzyki. Na początku bardzo chciałem pozbyć się komputera, żeby grać tylko z samplera oraz syntezatorów. Część utworów z A Collection... jest oparta jedynie o zestaw połączony prądem i MIDI. Z czasem jednak laptop okazał się niezbędny – głównie ze względu na szybkość obsługi. Jeśli mam krótki termin, to Ableton jest moim bratem. Aktualnie również przy okazji miksu. Jeśli chodzi o sam proces, to często zaczyna się od poznania nowych instrumentów, czy ich funkcji. Niektóre z utworów na płycie A Collection of Tunes to Dance to powstawały jako improwizacje, a dopiero później zostały wyedytowane i uzupełnione o nowe partie. Inne to pomysły wzięte z zamówień czy muzyki jaką tworzyłem do filmu.
„Brałem ze sobą MPC Live, maszynę perkusyjną MFB Tanzmaus, Doepfera Dark Time i MFB Microzwerg, a wszystko spięte sekwencerem Beat Step Pro” (fot. Michał Murawski)
W jaki sposób uczyłeś się tych wszystkich nowych narzędzi?
Obecnie staram się czytać instrukcje. Chyba że mają przeszło 200 stron, tak jak w przypadku MPC Live. Nie ma chyba szans, żeby poznać dany instrument od deski do deski. W przypadku Korga MS-20 miałem to szczęście, że godzinkę poświęcił mi Felix Kubin, który ten instrument zna od 13 roku życia. Ale i tak ostatnio musiałem zrobić sobie solidną powtórkę, bo zapomniałem 70% rzeczy, które mi pokazał.
Niektórzy producenci twierdzą, że dopiero bardzo wnikliwe poznanie danego narzędzia pozwala im na odnalezienie nietypowych sposobów na ich wykorzystywanie. Ty masz swoje patenty na urządzenia, z których korzystasz?
Dobrym przykładem jest tu wspomniana linia MPC – wydaje mi się, że to jest instrument wymyślony dla konkretnych potrzeb, które mi osobiście do końca nie wystarczają i walczę z tym, żeby go jakoś inaczej wykorzystać. Staram się szukać na forach interesujących mnie informacji i funkcji – np. takich, jakie od dawna daje Ableton, czyli np. czterech, a nie dwóch trybów odtwarzania sampli. Tęsknię za moim starym Ensoniqiem, bo samplowanie było tam szybkie a edycja precyzyjna. Tego nie ma nowe MPC, chociaż te instrumenty dzieli 20 lat.
Po jakie narzędzia sięgasz podczas pracy w Abletonie?
Jeśli chodzi o Abletona, to ma on instrumenty, które można fajnie wykorzystać – mówię o Analogu i Operatorze. Lubię w miksie używać pokładowego EQ, czasem kompresji, ale ogólne brzmienie to pakiet Slate Digital. No i oczywiście Valhalla, która jest marzeniem frika. Ostateczny miks utworów powstaje więc w komputerze. Mastering zrobił dla mnie Piotrek Zabrodzki – tutaj wróciliśmy do taśmy.
Jesteś już po pierwszych koncertach z nowym materiałem. Z czego korzystasz na scenie?
Zaczynałem od tego, że brałem ze sobą sampler MPC Live, maszynę perkusyjną MFB Tanzmaus i dwa syntezatory: Doepfer Dark Time i MFB Microzwerg. Wszystko spięte było sekwencerem Beat Step Pro. Teraz dla bezpieczeństwa i wygody zabieram laptop z MPC oraz Abletonem. Z Wiktorem Podgórskim (VTR), który jest odpowiedzialny za stronę wizualną, pracujemy nad tym, żeby „spinać się” po MIDI i w ten sposób synchronizować wizualizacje z muzyką. Ponieważ on też ma Arturię Beat Step Pro, robiliśmy to już wcześniej. Teraz, po spotkaniu z Polyend Piotrka Raczyńskiego, otwierają nam się zupełnie nowe możliwości, ale to dopiero w lecie.
Będziesz dalej rozwijać solowe pomysły czy wracasz do pracy ze swoimi zespołami?
Tak naprawdę to jedno i drugie – zamierzam kontynuować drogę solową i zajmować się moimi zespołami. Mam też kilka pomysłów na nowe twory.
Bycie częścią tak wielu zespołów bywa uciążliwe? Zdarza się, że któraś z formacji cierpi kosztem drugiej?
Nie jest to, wbrew pozorom, takie trudne. Baaba i Slalom śpią snem sprawiedliwych, Warszawska Orkiestra Rozrywkowa gra rzadko, Mitch&Mitch właśnie piją kawkę i szykują się do marcowych koncertów, a mój solowy projekt to tylko ja i Wiktor Podgórski, więc na wszystko znajdujemy czas. Ale wiem, że niektórzy jadąc na próbę nie za bardzo ogarniają, co za chwilę będzie się działo.